Przebudzenie Gargulca

Gargulec siedział na dachu starego pałacyku, wraz ze swym przyjacielem Rzygaczem, który pluł wodą, kiedy padał deszcz. Dziś był jeden z tych dni. Przezroczyste krople lały się z nieba, a ciemne chmury zasnuwały je całe. Jednak to nie przeszkodziło pewnej rodzinie odwiedzić zabytku. Z czerwonego samochodu wyładowała się ruda dziewczyna w koronkowych, bladoróżowych ubraniach, gruby wąsacz, wysoka kobieta ze spiętymi w elegancki kok włosami i rozwrzeszczany chłopak w okularach, trzymający pod pachą przenośną konsolę do gier. Gargulec przyglądał im się uważnie, swymi kamiennymi oczami. Także i Rzygacz, który swą formą przypominał swoistego delfina pokrytego łuskami utkwił w nich spojrzenie. Rozmawiali o czymś głośno, ale nie na tyle, by nasz strażnik dachu zrozumiał słowa. Wąsacz zamknął samochód.

Podeszli pod drzwi, kobieta nacisnęła na dzwonek, który został tam zamontowany w już mniej dawnych czasach. Los tak chciał, że trochę wody z rybich ust Rzygacza wylało jej się na głowę. Zaczęła głośno narzekać na pogodę i "te przeklęta ustrojstwa nad jej głową". Aż w końcu przyszedł odźwierny i wpuścił ich do środka.
Długo nie wracali. Na dworze zrobiło się już ciemniej, za to deszcz stukał bardziej miarowo o to, na co spadał, a w oddali było słychać grzmoty i można było dostrzec drobne błyskawice, o delikatnym niebiesko-fioletowym świetle.

Gargulec poczuł nagle jakąś nieodpartą chęć ożycia. Dziwna moc ogarnęła jego kamienne ciało śliskie od deszczu. Oczy stały się prawdziwie zielone, a na szarej skórze wyrosła łuska, zdająca się być pokryta zieloną patyną, niczym na starym dachu zamku, ratusza lub kościoła. Poczuł, że w jego kamiennych żyłach płynie jakby prawdziwa krew.
 
Zamachał wielkimi skrzydłami, niedowierzając. Odbił się od dachu i uniósł w powietrze. Tak dawno to mu się nie zdarzało! Zatoczył koło nad budynkiem, a jego skrzydła wydały z siebie charakterystyczny świst. Spiralnie zniżał się nad pałacem, oblatując go kilkakrotnie dookoła. Aż w końcu doleciał do okien na parterze. Wyjrzał zza parapetu, zaglądając do salonu. Był on oświetlony, a na pozłacanym, zabytkowym krześle, siedział wąsaty mężczyzna. Gargulec nagle poczuł się jak zaczarowany. Wpatrywał się w niego nieprzytomnie.

- To niemożliwe. - Szeptał. Jego oczy żarzyły się. - Hrabia powrócił. - Co z tego, że to wcale nie był hrabia, tylko nowy lokator, który zdecydował się kupić pałac. W oczach Gargulca, oddanego całym sercem dawnemu panu tej posiadłości, zabłysły łzy szczęścia i pierwszy raz od dawna poczuł się żywy. Tak dziwny był widok, jak sporych rozmiarów kamienny potwór płakał. To krzesło, ono należało do hrabiego i miało w sobie moc, która sprawiła, że strażnik dachu uznał owego człowieka swoim władcą.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆
Dziś tak trochę nietypowo ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top