Krew Na Śniegu
Idę przez pustą ulicę miasta. Wokół mnie pada śnieg. Jest Wigilia, więc wszyscy siedzą w domach z rodzinami. Tylko ja jedna włóczę się gdzieś sama. Ja nie mam domu. Z nosa cieknie mi krew, spadając na ośnieżony chodnik. Zimne powietrze zamraża mój oddech. Wiatr wieje mi w twarz.
Nie umrę dzisiaj. Nie będę też błagać o pomoc. Nie jestem żebraczką, mam swój honor. Nie potrafiła bym usiąść na rynku z plastikowym kubkiem i mówić "Podziel się groszem, dobrotliwa pani"
Siadam na ławce. Czuję jak krew powoli spływa po moich wargach, po mojej szyji, po starych ubraniach... Nie... Nie umrę dzisiaj, na mrozie, w kałuży krwi.
Mam pustkę w żołądku, kręci mi się w głowie... Nie, nie będę grać zbłąkanego wędrowca. Nie chcę zostać poszczuta psem, albo obsypana niepochlebnymi komentarzami. Przecież przyjdą lepsze dni? To jeszcze nie koniec? Czy to moja wina, że jestem tu dzisiaj? Że mój własny ojciec wyrzucił mnie z domu... Nie... Ja nie umieram. Tak mi się tylko wydaje... Jeszcze długa droga przede mną...Jeszcze wstanę z kolan i im pokażę. Jeszcze będą żałować. Ale nie dzisiaj... Nie w tą noc... Ale jutro nadejdzie świt. Słońce wzejdzie krwawo nad miastem, a ja podniosę swe oczy. Na ulicy znów zrobi się gwar, a ja znowu będę grać obojętną. A co, jak mu się teraz odwidziało? Jak szuka mnie i się martwi? Jak mama wróciła i wpadła w histerię, jak usłyszała co zrobił? Nie, to nie prawda, nie wrócę do domu... Nie dziś...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top