Rozdział 26

Niańczył Emilię. No, może nie do końca niańczył, to zbyt wyniosłe słowo. On tylko towarzyszył jej od dwóch godzin w tańcach, piciu i jedzeniu.

Vladimir pojawiał się raz za czas, lecz prawie natychmiast jak grzyb po deszczu, lub kąpieli w publicznym basenie, wyrastał któryś z dziennikarzy lub partnerów biznesowych. Wiekowy arystokrata nie miał spokoju na takich imprezach. Markus w momentach jak ten, cieszył się, iż jest tylko i wyłącznie podrzędnym kapłanem, w dodatku religii, o której wiedzą tylko nosiciele, demony oraz nieliczni magowie, czy maginkii (rodzący się mniej więcej z taką samą częstotliwością, jak dzieci z zespołem Pataua, jedno na dwanaście tysięcy urodzeń). Osoby o magicznych mocach, Markus nazywał wybrakowanymi, gdyż kiedyś wiedźma pstryknięciem palca potrafiła rozpalić ognisko, a teraźniejsze najwyżej podpalała papierosa, i to jeszcze z widocznym trudem. Nie przeszkadzało im to nazywać siebie potężnymi magami. Cóż za ironia, to jakby dachowca nazywać tygrysem.

Po północy „Łzy Archanioła" przerzuciły się na bardziej nowoczesne brzmienia, stawiając na rocka. Podchmielony i pełen energii kapłan, dziękował za możliwość wyżycia się w tańcu oraz litościwą zmianę repertuaru. Od smyczkowych brzdękoleń głowa zaczynała go już boleć. Aczkolwiek tego nie był do końca pewien, mogła to być też wina koniaku, whisky oraz wódki, które naprzemiennie wlewał w siebie wcale nie żałując. Żałować miał dopiero następnego dnia, a póki zabawa trwała, nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Bawił się weselej, niż o suchym gardle.

Po kolejnym wściekłym popisie umiejętności tanecznych, wrócili do stolika, który na ogół zajmowali z Anką, Donnikiem i z rzadka pojawiającym się Vladimirem. Napoczął kolejną butelkę, tym razem z mianem „Rum". Jak nie lubił rumu, tak teraz było mu wszystko jedno. Wódka wypaliła mu kubki smakowe, a na pewno je uniewrażliwiła na smaki.

Jak na zawołanie wróciła Heksana z Donnikiem. Oboje zdyszani, przepoceni i ze sporym procentem we krwi. Najtrzeźwiejsza z całego towarzystwa zdawała się być Emilia. Do nie picia motywowała ją obietnica złożona przez Vladimira, którą kapłan usłyszał wyraźnie, mimo rozgardiaszu na przepełnionej ludźmi Sali. Demon mówił coś o upojnych chwilach podczas przerwy w sypialni. Markus trochę zazdrościł, też chętnie walnąłby się z kobietą, nawet tą najbrzydszą (zbyt pijany był, aby wybrzydzać) do łóżka w wiadomym celu. Nad ranem najwyżej męczyłby go kac moralny. Z każdym wiekiem porządniał, a zdarzało mu się nawet wstydzić za swoje poczynania.

– Gdzie macie Vlada? – zapytała Heksana przekrzykując dudniącą muzykę, nadawaną z dość dużych głośników rozstawionych w czterech kątach Sali.

– Znów porwany przez dziennikarkę – znudzona odpowiedziała Emilia.

– Ma powodzenie – podsumował Donnik.

– Powodzenie to on miał dziesięć lat temu. – Markus pokręcił szklanką podziwiając jak bursztynowy płyn osiada na ściankach. – Ale wtedy wywiady zabierały mu więcej czasu – spojrzał na mężczyznę z wyrazem twarzy: jeśli wiesz o czym mówię.

Emilia doskonale wiedziała o czym mówi, bo pobladła pod podkładem. Reszta stolika roześmiała się.

– Chyba zacznę z nim chodzić na te wywiady... – burknęła pod nosem.

Kapłan zaśmiał się.

– O wilku mowa – wyszczerzył się do zirytowanego czarnowłosego przedzierającego się przez tłum, z takim zaangażowaniem, jakby przecierał szlak buszu amazońskiego.

Vlad przysiadł na wolnym krześle, stykając się biodrem z Emilią. Obrzuciła go na poły zdziwionym i pożądliwym spojrzeniem. Wyszeptał coś powyżej kolczyków w jej uszach, po czym zarumieniona wstała i odeszła z demonem w siną dal. Mortis stracił partnerkę do tańców. Jakby jeszcze mu się chciało. Aktualnie miał ochotę na coś z goła innego.

Mocno zacisnął palce na szyjce butelki. Zostawił drugą parę samej sobie. Niech nacieszą się chwilą intymności. On zaś udał się w stronę tarasu.

Taras został przez gości zaaranżowany w palarnie. Grupki tłoczyły się i wspólnie zanieczyszczały rześkie powietrze. Markus nie miał zamiaru pozostać w tyle. Namierzył niewielki posąg przedstawiający nagą nimfę, wypowiedział zaklęcie, a ukryte weń papierosy zmaterializowały się na jego wyciągniętej dłoni. Często chował używki po kątach. Vladimir nawet się nie domyślał, że gdyby wpadła policja zapewne poszedłby siedzieć.

Zerknął przez ramię. Nikt się mu nie przyglądał, ujął więc papierosa między wargi i odpalił niewielkim płomieniem. Zaciągnął się parę razy, aż końcówka rozżarzyła się czerwienią. Wypuścił z błogością dym z płuc.

Oparty o kamienną barierkę kontemplował znikomy krajobraz. Ciemna była to noc, pełna wycia wilków, chrząkań dzików, pisków ptaków i tętnienia kopyt biegających wśród kniei roślinożerców. Piękna była to noc.

Moc papierosów zakręciła mu w głowie. Palił tylko okazjonalnie. Nie przyzwyczaił się więc do używek. On raczej się nie uzależniał. Ponoć to pewien gen odpowiada za skłonności do przesady i nie umiaru. Ten gen z pewnością miała Heksana.

Nie usłyszał kroków. Nie wyczuł powiewu wiatru. O tym, że ktoś go naszedł, dowiedział się dopiero, gdy poczuł ramiona obejmujące go za tors, twardość i miękkość kobiecego ciała. Usłyszał także śmiech, tak charakterystyczny dla pewnej blondwłosej osoby.

– Wciąż potrafisz się skradać – mruknął, strzepując popiół.

– A ty wciąż jesteś głuchy jak pień – oparła się o barierkę tuż obok.

– Nie jestem głuchy. To nieuwaga. Nie spodziewam się, że ktoś postanowi mnie zadźgać na przyjęciu charytatywnym.

– A może alkohol?

– To też może mieć coś z tym wspólnego.

Zmierzył ją wzrokiem. Włosy dawno przestały przypominać misternie ułożoną fryzurę, a zaczęły artystyczny nieład. Sukienka opinała szczupłe ciało. Nie miała już na nogach szpilek, zastąpiła je balerinami. Nie dziwił się, widząc co wyczynia na parkiecie. Osobiście nie miał okazji z nią tańczyć. Unikał tego dość sprawnie.

– Mam do ciebie pytanko – powiedziała, polerując paznokcie o satynową kieckę, umniejszając wagę rozmowy.

– Słucham – nie zamierzał się spierać.

– Dlaczego Donnik rzucił się na ciebie, zaraz po obudzeniu?

Milczał. Milczał i gapił się. Milczał, gapił się i zastanawiał jak z tego wybrnąć.

– Nie uwierzysz w to, że był głodny? – zapytał naiwnie.

– Nie – otrzymał krótką odpowiedź.

– Wiesz, dlaczego się na mnie rzucił. Szukasz tylko potwierdzenia swoich przypuszczeń.

Jej uśmiech odpowiedział: może tak, może nie. Co jeszcze jej miał powiedzieć? Afiszowanie się ze swoimi uczuciami, w tym momencie zakrawało o idiotyzm. Co gorsza, mogło się to okazać nawet konieczne.

– Czyli przyznajesz, że nie jestem ci obojętna – świdrowała go wielkimi, srebrnymi oczami. Jak on tego nie lubił. To zmuszało go do mówienia.

– Ty nigdy nie byłaś mi obojętna.

– Powiedz mi więc, bo wciąż nie mogę tego pojąć, czemu pozwoliłeś obudzić Donnika?

– Zależy mi na twoim szczęściu. Nawet jeśli ma się ono realizować z kimś innym – uciekł wzrokiem w bok. Cholerny papieros się skończył. Upuścił go i wdeptał w wyłożony kamiennymi płytami taras.

– Kiedyś byłeś inny – wysnuła wniosek.

– Może. Miałem dość czasu, aby dorosnąć. Wiele razy dorosnąć...

– Kiedyś nie pozwoliłbyś, abym go wybudziła.

– To było kiedyś – wycedził. Kiedyś był gorszym człowiekiem.

– Kiedyś byłeś bardziej zaradny.

– Zaradny? – warknął – Ładnie nazywasz to, że wykorzystywałem każdą sytuację, żeby podupcyć.

– Nieprawdaż? – znów ten bezczelny uśmiech, działający jak płachta na byka. Prowokowała go. Wiedział, że robi to specjalnie, ale nie kontrolował niektórych swoich pragnień, zwłaszcza po alkoholu.

Pieprzyć konwenanse. Zrobił krok w jej stronę.

– Może zbyt długo byłem grzeczny? – zapytał, a w jego głosie zabrzmiała groźba i obietnica.

– Może. – Nie przestraszyła się. Nie cofnęła. Czego się spodziewał? Przecież miał przed sobą legendę, która nawet w niewoli nie błagała o litość.

Kolejny krok. Nie pozostało miejsca między jego piersią, a jej. Oddychała szybciej, bardziej zachłannie. Żar kusił, aby jej spróbować. Zobaczyć, czy coś się zmieniło przez te tysiące lat. Jak on się powstrzymywał? Miał tyle okazji, a dopiero teraz coś w nim pękło. Słaby w obliczu kobiecych wdzięków.

Alkohol jest złym doradcą. Niewątpliwie odbiera niejednemu rozum. Nie czekając na znak od Krwawego, a tym bardziej Heksany, zamknął jej usta pocałunkiem. Wcześniej miała je zachęcająco rozchylone. Posmakował słodkich od wina warg. Krótko, ponieważ wolał zająć się jej miękkim językiem i drażnić podniebienie. Cicho jęknęła, co podziałało stymulująco. Zachęcało do śmielszych poczynań. Rękoma wyznaczył drogę do pośladków, zacisnął na nich palce, po czym podsadził kobietę na barierkę. Drgnęła, gdy zimny kamień schłodził nagrzane ciało.

Nic się nie zmieniło. Jej zaangażowanie w pocałunki, przetrwało wieki. Co jak co, ale jemu seks i inne przyjemności z nim związane, także się nie znudziły.

Złapał za pierś, nie miała stanika. Właściwie, po co tak jędrnym cyckom stanik? Chętnie wciskała mu swój biust do rąk, domagając się pieszczot. Drażnił sutek ukryty pod materiałem sukni. Stwardniał pod jego dotykiem. Wciąż trzymał kobietę za talie, żeby nie spadła. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

Zostawiła samotną dłoń na jego szyi, drugą zaś znalazła najczulsze miejsce w ciele Mortisa. Ujęła wybrzuszenie nieelegancko odznaczające się w eleganckich spodniach. W odpowiedzi przygryzł jej dolną wargę i spojrzał w oczy. Zobaczył wyzwanie, namawiające, aby posunął się dalej. Doskonale znał ten wyraz twarzy, nie raz miał okazję, aby go podziwiać. Heksana była, jest i będzie zatwardziałą poligamistką. Nie potrafiła wytrwać w wierności, póki kogoś nie pokochała. Tego był pewien.

Cholera, to nie jest dobre miejsce – pomyślał, trochę po nie w czasie.

Za sobą usłyszał chrząknięcie. Rozpoczął modlitwę do Krwawego, aby to nie Donnik za nim stał. Bóg niestety miał gdzieś swojego wiernego sługę. Po raz kolejny; ostatnimi czasy, dość często zawodził.

Lekko zmieszana Heksana puściła kark kapłana i zeskoczyła z barierki.

Markus odwrócił się powoli, mentalnie przygotowując się na cios, kolejne połamane żebra i na domiar złego kręgosłup. Nic takiego się nie stało.

Demon stał w odległości paru metrów z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Owszem, nie wyglądał na zadowolonego. Owszem, każdy jego mięsień był napięty. Poza tym jednak jego twarz wyrażała bardziej znudzenie niż złość, zimną obojętność, mrożącą wszystko wokół. Markus szukał żądzy mordu, ale jej nie znalazł. Donnik rzucił mu za to tajemniczy, dość koślawy, wymuszony uśmiech, gdy wziął blondynkę pod ramię, nie mówiąc ani słowa.

Anka zdawała się być w równie wielkim szoku co kapłan. Nic nierozumiejącymi oczami spoglądała to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Także spodziewała się reprymendy. Okazała się równie winną, co mężczyzna, z którym właśnie się obłapiała. Po prawdzie, gdyby nie zbyt odsłonięta pozycja, zapewne by ją przeleciał.

Powinien coś zrobić? Powiedzieć? Już miał otwierać usta. Zawalcz o nią, idioto! Podpowiadał mu wewnętrzny głos (który nie należał do żadnej wewnętrznej bogini, tylko do niego samego; nie popadajmy w paranoję).

– Oboje powinniście wytrzeźwieć – mruknął tylko Donnik, jakby odpowiadając na dylematy blondyna i pociągnął kobietę za sobą. Zerknęła jeszcze, przed wejściem do sali, przez ramię. Ciemnoskóry miał rację. To nie odpowiedni czas na dyskusje, o ile jakikolwiek jest odpowiedni. Mogły być tylko odpowiedniejsze sytuację; trzeźwe, gdy rozmówcy nie emanowali podnieceniem.

To było tak popierdolone, że aż nie realne. Mortis dopiero teraz odkrył, że na skórę wstąpił mu zimny pot ze strachu. Serce waliło, jakby chciało się wydostać z klatki piersiowej. Co to do cholery było?!

Nie wiedział co było gorsze, to, że Donnik olał sprawę, czy gdyby jednak wprowadził swoje słowa sprzed dwóch tygodni w życie. Markus chyba wolałby dostać ostry wpierdol. Teraz czuł się winny. Cholernie, przejmująco winny. Czasem brak reakcji wyrażał więcej i drążył głębiej niż ona sama.

Wiedział, że Heksana jest zajęta. Nie powinien był się mieszać. Już nie mówiąc o tym, że ten sposób ani trochę nie przypominał dyskretnych podchodów, ani subtelnego podrywu.

Duszkiem wypił resztkę rumu. Skrzywił się na ostatnich pięćdziesięciu mililitrach. To znak, że alkoholu było wystarczająco jak na ten wieczór. Zostawił pusta butelkę na tarasie, a sam udał się do sali balowej.

Przy szwedzkim stole zauważył długowłosą, długonogą blondynkę. Musiał pozbyć się smaku Heksany. Zapomnieć się chociaż na chwilę. Podszedł do niej szybkim krokiem i objął w talii. Dziewczyna krzyknęła i upuściła kieliszek, prosto na parkiet. Żaden odłamek jej nie zranił. Markus, mimo iż pijany, zdążył rzucić odpowiednie zaklęcie.

– Jak ci leci? – wyszeptał prosto w ucho asystentki Vladimira.

– Jak widać – odparła – Markus? O co chodzi?

Nie próbowała się wyrwać, gdy błądził ustami po szczupłej szyi.

– Wyglądasz na samotną... Przynajmniej dziś – wymruczał, przygryzając płatek ucha.

– Spostrzegawczy jesteś – z uśmiechem odwróciła się do mężczyzny.

Była całkiem ładna, wystarczająco, aby zaspokoić jego potrzeby. Właściwie, w tej chwili całkiem nie przejmował się wyglądem potencjalnej partnerki do łóżkowych igraszek. Dokładniej – mało co go w tym momencie obchodziło. W końcu jakimś pieprzonym, niepojętym cudem udało mu się ujść z życiem, mimo że Donnik przyłapał go z Heksaną.

– Nudno tu, prawda? Chodź, mam własną sypialnie. Zabawimy się trochę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top