Rozdział 13
Gapił się na nią, jakby dostał pałką w łeb. Oszołomiony. Dobrze, że nie oślinił jeszcze podłogi. Idiota. Zmierzyła go wzrokiem z pogardą. Nie zadziałało.
– Ekhem – odchrząknęła znacząco wyrywając Vladimira z zadumy.
– Wyglądasz ładnie – przewróciła oczami – mam doskonały gust, czyż nie? Kolor twoich oczu w tej sukni jest niebywale intensywny.
Arogancki dupek. Przestąpiła z nogi na nogę. Ale miał gust. Nie mogła zaprzeczyć. O guście tym świadczył wybór kiecki, oraz osoby w nią zapakowanej. Jej osoby.
– Długo jeszcze będziesz gapił się na mnie, jak Trynkiewicz na dzieci? – warknęła nie bez złośliwości.
– Nie porównuj mnie do takich kreatur – mruknął. Zdziwiło ją, że wie o czym wspomniała.
Szybko znalazł się przy niej. Złapał za nadgarstek. Przyciągnął do klatki piersiowej. Słyszała jak bije jego serce.
Znów to dziwne uczucie. Coś wessało ją jakby w próżnie. Przez chwilę było ciemno. Zobaczyła nagły błysk światła i poczuła jak jej szpilki dotykają drewnianej podłogi. Gdy tylko pojęła, że to koniec podróży cofnęła się o krok, aby zobaczyć, gdzie Dracula ją przytargał za sobą. Pokręciła nosem.
Niewątpliwie znajdowali się w jakimś gabinecie. Zerknęła na towarzysza spode łba, ale nawet nie zdążyła rzucić żadnej inteligentnej uwagi, gdyż pociągnął ją za sobą w stronę drzwi.
Przeszli przez długi korytarz, schodami w dół. U schodów pojawili się pierwsi ludzie. Wszyscy bez wyjątku ubrani elegancko. Ominęli kolejkę.
– Dobry wieczór – Vladimir zaskarbił uwagę kelnera, stojącego aktualnie przy bramce, przed kontuarem i listą gości.
– Dobry wieczór, panie Iwanow – przywitał go tamten, wyraźnie ucieszony na widok demona – Pański stolik już czeka. Ten co zwykle – uśmiechnął się odsłaniając garnitur śnieżnobiałych zębów.
– Dzięki. Chodź – zwrócił się do Emilii.
Po raz kolejny bezceremonialnie pociągnął ją za sobą. Jakby była co najmniej ubezwłasnowolniona. Nie lubiła, gdy ktoś nią rządził. To ona zawsze grała pierwsze skrzypce. Zacisnęła tylko usta na takie traktowanie.
Zatrzymali się na tarasie. Był tam stolik dla dwojga w odcieniach bieli, nakryty kwiatami oraz świecami. Przy barierce balkonu, po obu stronach paliły się żerdzie na cokołach z alabastrowego marmuru o czarnej siatce niby–pęknięć. Widok zapierał dech w piersi. Znajdowali się nad jakimś jeziorem, na którym leniwie unosiły się żaglówki. Wszystko to było otoczone lasem.
– Emilia – odsunął jej krzesło, spoglądając nań, aby usiadła. Kiwnęła głową. Zajęła swoje miejsce, a wtedy on przysunął ją do stolika.
– Nie uważasz, że to dość głupie, zapraszać demona do restauracji? – miała na myśli znikome odczuwanie smaku.
– Uważasz, że jestem głupi? – wyszczerzył zęby – nie wyobrażasz sobie jak inteligentny jestem.
Zachowywał się całkiem grzecznie. Przysiadł naprzeciw. Sięgnął do kieszeni czarnego garnituru. Demonica prawie zeszła na zawał widząc ten gest. Za bardzo przypominał jej scenę z tanich filmów o miłości. Jednak szybko odetchnęła z ulgą, widząc jak wyciąga fiolkę z niebieskim płynem. Wyciągnął do niej rękę, chcąc, aby zabrała pojemniczek. Wzięła go niechętnie. Przetoczyła między palcami. Ciecz była dość gęsta, jakby coś było w niej zmiksowane.
– Wypij – polecił arystokrata.
– Chcesz mnie otruć? – uniosła brwi. To było by dość prawdopodobne. W końcu był malkontentem. Tradycjonalistą.
– Nie. Ale być może zawartość tej małej fiolki, sprawi, że mnie pokochasz – zaśmiał się bezczelnie.
– Eliksir miłości? – jęknęła. Chyba musiałby to wlać siłą do jej gardła. Sama by tego nie tknęła.
– Eliksir miłości? – powtórzył za nią – za kogo ty mnie masz? Nie. To nie jest eliksir miłości. Ale fakt, to jest eliksir. Pij – popędził ją.
– Nie wyrosną mi od tego brodawki? – upewniała się.
– Tego nie mogę obiecać – przechylił głowę – Pij. Potrzeba chwili, aby w pełni zadziałał.
Westchnęła. Wyłuskała korek. Nie zastanawiając się dłużej jednym haustem opróżnił fiolkę. Pożałowała od razu.
– Ble – skrzywiła się. Na pewno chciał ją otruć! Żaden nie zepsuty eliksir nie mógł smakować tak obrzydliwie. Jak zgnite owoce. Zgnite mięso. Normalnie wywar z jakiegoś trupa.
Złapała się za usta. Skrzyżowała spanikowane spojrzenie ze spokojnym Vladimira. Czekał na coś? Poczuła, że jej język sztywnieje, a niewidzialne szpilki przekłuwają go. To bolało. Naprawdę bolało. Zastanawiała się, czy zaatakować tego bezczelnego dupka już teraz, czy za chwilę? Jeśli podał jej truciznę to nie miała zbyt wiele czasu. Powinna działać natychmiast.
Zanim wykonała jakikolwiek ruch, do stolika podszedł młody kelner. Mężczyźni rozpoczęli konwersacje w języku rosyjskim. Młody spojrzał na nią, zaniepokojony pytając o coś Vladimira, a ten w odpowiedzi tylko machnął ręką. A no pewnie! Ja tu umieram, a on twierdzi, że nic mi nie jest! Miała ochotę uderzyć go w twarz tak mocno, aby nie pomyślał o suszeniu zębów przez najbliższy miesiąc! Rok! Nie, to za mało! Najlepiej w ogóle!
Kelner odszedł, przeciskając się między gośćmi i stolikami.
Jęknęła, wciąż trzymając się za usta.
– Zamówiłem za ciebie – mruknął Vladimir – jeszcze chwile potrwa, zanim będziesz mogła mówić. Poza tym, wolałem, abyś nie zamówiła czegoś z czosnkiem. Nie miło było by cię całować na pożegnanie.
– Ja... ci.... dam... całować... na... pożegnanie... – wykrztusiła, gdy tylko język przestał stać jej kołkiem.
– Doskonale! Przyjął się dość szybko – pokiwał głową z uznaniem.
– Nie wiem, co to było, ale zapłacisz mi za to – wycelowała w niego palcem. Wściekłość szukała drogi ujścia.
Demon jak gdyby nigdy nic, rozłożył się wygodniej na krześle i zmierzył ją wzrokiem.
– To był eliksir, naprawiający to, co my demony notorycznie psujemy – rozpoczął wyjaśnienia – zaraz zobaczysz...
Jak na zawołanie przy ich stoliku pojawił się kelner. Tym razem przyniósł ze sobą butelkę wina oraz kieliszki. Położył je przed gośćmi, zgrabnym ruchem otworzył trunek. Nalał idealnie równo do obu czarek. Mruknął coś po rosyjsku, uśmiechając się od ucha do ucha, po czym odszedł.
– Spróbuj – Vladimir kiwnął głową, wskazując na wino.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Przecież demony nie czują smaków, chyba, że piją krew. Ujęła szklaną nóżkę między palce, przyglądnęła się płynowi. Powąchała. Nie było tam krwi. Zaraz... zapach był jakby... intensywniejszy? Smakowitszy? Kuszący?
– No dalej – zachęcał ją.
Przyłożyła szkło do ust. Przechyliła kieliszek, a płyn dotknął jej warg. Rozlał się w ustach, osiadając na języku.
Rozwarła szeroko oczy. To było niesamowite! Przytrzymała wino przez dłuższą chwilę, zanim je połknęła. Słodki owocowo–alkoholowy smak pozostał. Nieomal jęknęła z rozkoszy. Nigdy nie czuła prawdziwego smaku jedzenia, było on najczęściej przytłumiony. To była dla niej nowość.
– I co? – zapytał Vladimir. W tym bezczelnym spojrzeniu kryło się wyzwanie.
– Jak to zrobiłeś? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Magia, skarbie – uniósł kąciki ust, jeszcze wyżej.
– A tak na serio?
– Jestem genetykiem, biologiem, magiem, całkiem niezłym alchemikiem. Udało mi się opracować recepturę. Najpierw testowałem ją na sobie, rzecz jasna. Efekt nie trwa wiecznie. Potrzeba jeszcze wielu testów, ale ta wersja eliksiru wejdzie już przed świętami bożonarodzeniowymi do sklepów. Na razie jest wystarczającą alternatywą.
– A więc, kiedy mi przejdzie? – zapytała, wciąż nie mogą się nacieszyć tym cierpko–słodkim smakiem.
– Zazwyczaj czułem smaki przez tydzień. Stopniowo odczuwanie będzie słabnąć.
Odwzajemniła się uśmiechem. Ktoś kto robi takie mikstury nie może być aż tak zły. Nie miał racji co do tego, że pokocha go za ten eliksir, ale polubić? Właściwie było to całkiem możliwe, o ile nie spieprzy dobrego wrażenia, jakąś głupotą.
Nie miała ochoty na związki, a tym bardziej na towarzyszące im uczucia. Zawsze ktoś w ostatecznym rozrachunku cierpiał, tylko czemu zazwyczaj była to ona? Nie zaprzeczała, znajomość, a nawet przyjaźń z taką osobistością, jak Vladimir, była ciekawą możliwością. Ale nic więcej.
– Przystawki – usłyszała nad głową, tym razem po angielsku, a ciemnoskóra ręka położyła przed nią talerz z niewielką porcją potrawy.
Przyglądnęła się jedzeniu. Drobno siekany łosoś, w kształcie kuleczki, z otworem na szczycie, w którym znajdowała się niewielka ilość sosu śmietanowo koperkowego, udekorowane świeżym szczypiorkiem i koprem.
Vladimir wziął niewielki widelczyk i spoglądając na towarzyszkę wziął kęs do ust.
Nie wahała się dłużej. Tak bardzo była ciekawa tych wszystkich nowych smaków. Nabrała trochę ryby, umaczała w sosie i... rozpłynęła się. O Krwawy! Gdyby tylko nie była w miejscu publicznym zapewne westchnęła by z rozkoszy, jęknęła nad słonawo–kwaśnym smakiem i zamruczała z przyjemności.
– Cieszę się, że ci smakuje – zamruczał demon, popijając wina – następnym razem też coś zjemy... – postanowił.
Następnym razem? Musiała przetrawić tę informację. Jak bardzo miłym by się Dracula nie okazał, ona wolałaby nie iść z nim na kolejną randkę. To niedopuszczalne.
Chyba powinna zrobić coś, co zniechęci go do niej... ale co?
– Powiedziałam, że robię to tylko w zamian za nasz szybki powrót do domu. Jak i dlatego, że następnym razem też nie chcę lecieć samolotem.
– I wydaje ci się, że wystarczy mi ta jedna kolacja? Za całą energię, jaką tracę na teleportowanie was na takie odległości? – podniósł czarną brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
Nie wiedziała, ile prawdy jest w tym „traceniu energii". Ale czy było to warte kilku randek? Spotkań, poprawiła się szybko w duchu. Wygoda kosztuje. Zwłaszcza, że teleportacja była dość przyjemnym doznaniem. Chyba każda kobieta czułaby się dobrze przytulona do tej szerokiej klaty, ściśnięta w umięśnionych ramionach, otoczona oszałamiającym męskim zapachem... Emilio! Dość! Nie mogła myśleć w ten sposób. Nie o NIM!
– Musimy nazywać to randkami? – zapytała.
– Tak.
– Doskonale o tym wiesz, że nic z tego nie będzie – wyraziła swoją wątpliwość na głos.
– Będzie.
Jakiż on był pewny siebie. I jeszcze przeszywał jej ciało na wskroś tymi szarymi oczami.
– Skąd znasz to miejsce? – zmieniła temat, nie widząc sensu w jego kontunuowaniu. Przynajmniej na razie.
– To restauracja znajomego. Często tu przychodzę – wyjaśnił.
– Zapewne nie sam – sięgnęła po kieliszek. Osuszyła go.
– W takie miejsca nigdy nie chodzę sam – odpowiedział. Nalał jej jeszcze wina.
Ał. Coś ją ukuło. Gdzieś tam w okolicy żołądka. Czy możliwe, że był to głód? Bo przecież to nie mogła być zazdrość. Prawie się nie znali.
Do stolika przybyło główne danie. Zostało zgrabnie podane z tacy na stół, po wcześniejszym sprzątnięciu brudnej zastawy.
Emilia podziękowała i zabrała się do pałaszowania. Na talerzu pięknie prezentowały się polędwiczki, z wyjątkowo ciemnego mięsa. Czyżby dziczyzna? Obok młode ziemniaki, a wszystko to w otoczeniu sosu borowikowego.
Po raz kolejny tego dnia prawie dostała orgazmu z rozkoszy. Może warto się z nim częściej spotykać, dla takich smakołyków? Och, Emilio, jesteś przekupna, jak polscy siatkarze, reklamujący zieloną sieć komórkową. Chyba powinna zdobyć od niego trochę więcej tego cudownego specyfiku pobudzającego smak.
– Wolniej. Udławisz się – skarcił ją demon – a ja jeszcze z tobą nie skończyłem. Można powiedzieć, że dopiero zacząłem.
Bez chęci posłuchała jego rady. Ostrożniej rozdzielała kęsy, popijając czerwonym winem.
Skończyła, co Dracula skwitował tajemniczym uśmiechem. Podniósł się powoli i stanął nad nią, podając rękę.
– Co? – bąknęła, nie wiedząc o co chodzi.
– Idziemy na spacer – oznajmił, biorąc sobie jej rękę, mimo oczywistych sprzeciwów, ze strony demonicy.
***
– Ściągnij buty – mruknął, gdy pokonali ostatni stopień.
Wyszli na sztuczną plaże, usypaną specjalnie dla gości restauracji oraz noclegu.
Nastrój był iście bajeczny. Romantyczny. Taki jaki być nie powinien. Naburmuszona Emilia spoglądała w jezioro, odbijające księżyc i gwiazdy. Jak na złość niebo było przejrzyste, bez żadnej chmurki. Łódki leniwie kołysały się na niewielkich falach. Chłodny wietrzyk ujarzmiał rozpalone alkoholem policzki demonicy. Wszystko było przeciwko niej, a ku uciesze Vladimira, który właśnie zaoferował się, podnosząc szpilki sukuba.
Wziął ją pod ramie. Jej naga skóra ocierała się o koszulę mężczyzny. Wcześniej ściągnął marynarkę, mówiąc, ze mu gorąco. Przewiesił ją sobie przez ramie razem z butami Emilii.
– Jak długo chcesz mnie jeszcze ze sobą przetrzymywać? – zapytała, czując jak piasek osuwa się jej spod stóp, łaskocząc podbicie.
– Możesz odejść w każdej chwili. Ostrzegam jednak, że najbliższy autobus będzie o szóstej rano.
Wredny, bezczelny, porywacz... No dobra, sama się zgodziła.
Zacisnęła usta. Nie miała mu nic do powiedzenia. Nie wyglądał, jakby go to w jakikolwiek sposób ubodło. Kontemplował widoki rozpościerające się przed nimi.
– To co? Kąpiel na golasa, w blasku księżyca? Zawsze chciałem to zrobić – powiedział całkiem poważnie.
Demonica zerknęła na niego sceptycznie. Zauważyła wesołe iskierki w jego oczach. Na szczęście żartował z tą kąpielą.
– Nie trzymam cię – odparła, czując się bezpiecznie.
– Sam nie pójdę – wzruszył ramionami, przystając.
– Odprowadzę cię wzrokiem – założyła ręce na pierś.
Jakież było jej zaskoczenie, gdy demon opuścił marynarkę i buty, poluzował krawat, ściągnął go przez głowę. Rozpiął pierwsze guziki koszuli, która poleciała zaraz za krawatem, a wszystko to z łobuzerskim uśmiechem i blaskiem w oczach.
Ciało miał nieziemskie. Wyrzeźbione mięśnie piersi, ramion i brzucha podskakiwały przy każdym ruchu, gdy odpinał skórzany pasek. Na co się gapisz?! Krzyknęła w duchu sama na siebie, gdy spuścił spodnie, odsłaniając nogi nie odstające od reszty i zdjął buty wraz z skarpetkami. Rozdziawiła usta i obróciła się na pięcie. Jakież było jej zaskoczenie, gdy w talii złapały ją silne dłonie. Została podniesiona w górę i przerzucona, przez jedno z tych cudownych ramion, które przed chwilą podziwiała.
– Nie! – jęknęła, wiedząc dokąd to zmierza.
W odpowiedzi usłyszała tylko śmiech. Szybko pokonał odległość dzielącą go od jeziora, bez zawahania wlazł w wodę, mącąc zimną toń. Pierwsze krople padły na rozgrzane ciało Emilii.
Bez ostrzeżenia wrzucił ją do wody. Mało tego, pociągnął ją jeszcze za sobą, głębiej.
Wynurzyła się prychając i klnąc na czym ziemia stała. Nie szczędząc podwórkowej łaciny. Co on sobie wyobrażał!?
– Jak mogłeś?! Idiota! – wrzasnęła, tak, że pewnie w restauracji ją usłyszeli.
Plusnęła wodą prosto w jego twarz. To był błąd, którego zaraz pożałowała, gdy odwdzięczył się tym samym i jeszcze delikatnie ją podtopił.
Był szybki. Pływał całkiem dobrze. Odwracała głowę za nim. Nie chciała by ją zaskoczył. Śmiał się z niej bezczelnie.
– I co zrobiłeś?! – jęknęła – zniszczyłeś mi sukienkę! – palnęła.
Znalazł się tuż przy niej. Woda mogłaby wrzać od ciepłoty jego ciała.
– Tak właściwie, to moja sukienka – usłyszała nad sobą. Był sporo od niej wyższy – mogę robić z nią co tylko zapragnę.
– Chodzić też w niej będziesz? – warknęła.
– A chciałabyś? To cię kręci?
Poczuła drżenie, wywołane śmiechem. Był blisko. Zdecydowanie za blisko... Gdyby nie fakt, że nie obejmował jej dłońmi, można byłoby uznać, że jest w nią wtulony.
Spojrzała w górę, prosto w jego oczy. Były tak podobne do księżyca, albo to księżyc podobny był im. W zewnętrznych kącikach, za długimi rzęsami miał drobne zmarszczki, od uśmiechu. Ześlizgnęła się po jego twarzy, zatrzymując wzrok na ustach. Jak na mężczyznę miał je całkiem pełne. Dziwna myśl zaświtała w umyśle Emilii. Czy były miękkie, gdy jego ciało przypominało miejscami skałę? A czy on w środku jest tak delikatny? Trochę kusiło, aby poznać prawdę. Nieświadomie uchyliła swoje wargi.
Poruszył się. Ujął jej twarz jedną dłonią, przeciągając kontakt fizyczny od ucha, przez szczękę do jej malinowych ust. Przygryzła atłas warg, powstrzymując westchnienie. Jak urzeczona wpatrywała się w miękkie linie, pod łukiem kupidyna.
Powoli, spokojnie, płynnie, pochylił się ku niej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top