Yatori "Rozcięcie Więzi"
Historia zaczyna się po OVIE z Cappylandu (gdy idą razem do wesołego miasteczka i oglądają pokaz na wodzie).
***
Telefon zadzwonił głucho. Wyciszył go, choć nigdy tego nie robił- to mogłoby obudzić sąsiadów z klatki obok lub maluszka spokojnie usypianego przez Yukkine. Tak, znów zajmowali się dziećmi. Ta praca była spokojniejsza i mniej ryzykowna niż gonienie za demonami, a jego boski oręż bardzo się przy tym relaksował.
Byłby dobrym ojcem. Gdyby żył...
Odsunął się zakrywając głośniczek dłonią.
-Tu boski najemnik Yato. Szybki, sprawny, nie mający sobie równych, 365 dni w roku...
-Yato...
Rozpoznał ten głos. Hiyori. Ale jakaś inna. Jakby... przygaszona.
-Cześć Hiyori, co słychać?
-Ja...
Choć mało kto o tym wie, bogowie mają świetny słuch. Pewnie dlatego, choć zwykły śmiertelnik by tego nie usłyszał, to on wyłapał z tonu jej głosu całą niepewność i prośbę. Trzęsła się, a na okrągły głośnik jej telefonu skapnęła właśnie łza.
-Yato... Przyjdź... Przyjdź proszę.
Jedno porozumiewawcze spojrzenie z Yukkine wystarczyło. I już po chwili był w domu dziewczyny.
Zjawił się tak cicho, że go nie zauważyła. Rozglądnął się wokół. Zwyczajny, dziewczęcy pokój, z torbą rzuconą gdzieś z boku i stertą książek na biurku. A zza przysłoniętych do połowy żaluzji niesforne promienie ostatnich chwil słońca oświetlały skuloną postać na łóźku.
Nie myślał. Jej ręka powędrowała w górę, a oczy się spotkały.
-Co Ci jest Hiyori?! Mów!
Proszę...
Była cała zapłakana. Serce mu się kroiło gdy patrzył na te opuchnięte do granic możliwości oczka.
-Ayakashi... zaatakowały mnie...
Pokazała mu rozdartą na boku bluzeczkę całą zaplamioną krwią. Delikatnie odgarnął materiał. Trzy długie szramy ciągnęły się od żeber do kręgosłupa. Zaklnął cicho.
-Czekaj tu!
Zniknął. Te chwile bez niego były potworne. Mroczki przed oczami stały się tak silne...
-Zaboli. Ale będę delikatny.
W ręce trzymał butelkę zroszoną świątynną wodą. Jednym ruchem odwiązał bandankę i zanurzył w substancji obmywając ranę i skażenie. Jego dotyk palił. Trzęsła się przy każdym ruchu. I nie zauważył nawet gdy przygryzł wargę do krwi.
Xby Counterflix
Gdzieś w szafce ukryty miała bandaż. Rana okazała się nie tak głęboka jak myślał, skarzenie też ustąpiło. Ale ona nadal cierpiała.
-Jak to się stało Hiyori?- zapytał miękkim głosem siadając obok na łóżku.
-Byłam w duchowej formie. Przypadkiem weszłam w ciemną uliczkę.
Ten demon był inny... taki silny. Ledwo uciekłam.
Głos miała już normalny, ale po twarzy nadal ciekły łzy. Otarł je delikatnie rękawem bluzy.
-Spokojnie. Już dobrze. Rana się zagoi. A ja i Yukkine zniszczymy zaraz to cholerstwo. Dostanie za swoje!
Zazwyczaj tylko udawał takiego śmiałego zbereźnika. (xd) Gdy rzuciła mu się w ramiona znieruchomiał.
-Tak się bałam Yato! On... on mnie doganiał, a ja nic nie mogłam zrobić. Śmiały się!... Głosy... Powiedziały, że mnie zabiją!! Tak się bałam, że zostanę jednym z nich... Czułam to! Wołałam Yukkine. Wołałam Cię.
Czemu nie słyszałeś?!
Rozpłakała się na dobre dławiąc własnymi łzami.
Przycisnął ją do piersi chowając twarz w miękkich włosach. Tak dobrze było mu w tych ramionach...
Ale cierpiał męki gdy płakała.
-Już dobrze...- szeptał jej do ucha.- Już dobrze. Jestem tu i nie pozwolę zrobić Ci krzywdy. Nie pozwolę...
Trzęsła się coraz mniej. Ułożył ją na poduszkach przykrywając kołderką. Nie miała już siły mówić, więc tylko spojrzała nań tymi wielkimi fiołkowymi oczami. I, choć zrobił się cały czerwony, delikatnie pocałował jej czółko. Znieruchomiała, by jeszcze na chwilę zatrzymać dotyk jego cudownych warg na skórze.
-Nie martw się. Już nigdy nie doznasz cierpienia. Obiecuję.
To co zrobił później wymagało od niego najwięcej sił, podczas całego długiego życia. Nie wrócił na noc do Kofku.
Wstydził się spuchniętych oczu...
***
Światła już dawno się zmieniły, a ona nadal stała. Ostatnio częst zdarzały jej się takie zastoje. Tłumaczyła to zmęczeniem: musiała zaliczyć ten i poprzedni semestr, a jej oceny Ne jarzyły się w kolorach tęczy.
Dlaczego?
Sama nie wiedziała. Wcześniej zdarzały jej się ataki narkolepsji, ale zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Nawet jej tata, lekarz, był zaskoczony. Osobiście jej to nie obchodziło. Chciałaby móc nadal nagle zasypiać. Sen przynosi ulgę.
Ulgę od kołaczących się w głowie pytań.
Ciągle...
Coś nie dawało jej spokoju. Kołatało z tyłu głowy, jak zdesperowany ptak w klatce. A biedna Ikki Hiyori nie miała pojęcia co to. I potrafiła godzinami kręcić się po pustym domu jakby czegoś szukając, a rozpaczliwie nie mogąc znaleźć.
W końcu ruszyła próbując wmówić sobie, że to nic. Zwykłe przemęczenie.
Tylko przemęczenie...
Z tego wszystkiego poszła złą drogą. Stała na ulicy, którą często wracała z przyjaciółkami. Uśmiechnęła się na widok znajomego sklepu, ludzi... Mina zrzedła jej dopiero gdy zobaczyła go. Nie chodziło już nawet o to, że był przystojny (choć naprawdę był :3 ) , czy to, że stał na środku asfaltu. Przez sekundę miała wrażenie, że znalazła odpowiedzi na swoje pytania, zagubiony fragment duszy wrócił na swoje miejsce.
I to pchnęło ją do działania.
Niektórzy nawet po usunięciu pamięci nadal zachowują się tak samo. To taki... ''instynkt dobra''.
Jako pierwszy poczuła zapach. I choć nie miała pojęcia co to, znała go. Zaciągnęła się nim uśmiechając szeroko.
-Ślicznie pachnie.
Otworzyła oczy. Znów sala szpitalna. Ach, znała ją tak dobrze. Powiewające firany w oknie, zawsze świeże kwiaty w wazonie i ...
-Chłopak z ulicy...
Uśmiechnął się jakby chciał dodać jej otuchy.
Zmizeniał...
Skąd wiedziała? Nie wiedziała. Ale coś z tyłu głowy zaczęło powoli, niespiesznie kiełkować.
-Stałeś na środku...Czemu stałeś?
Spierzchnięte wargi odmawiały współpracy.
Położył jej palec na usta, trochę przydługo się weń wpatrując.
-Wypchnęłaś mnie spod kół jadącego autobusu, ale sama zostałaś ranna. – ''jak kiedyś'' pomyślał- Jestem Ci ogromnie wdzięczny. Nie mam jak się zrekompensować.
Odpoczywaj. Lekarz powiedział, że z tego wyjdziesz.
Chciał już wyjść, acz pociągnęła rękaw dresu.
-Chciałeś umrzeć?
-Śmierć przynosi zapomnienie.
***
Po tygodniu wypuścili ją do domu. Przed rodzicami udawała, że wszystko jest w porządku. Bo przeceirz zdrowotnie było dobrze- niczego nie złamała, wszystkie wyniki były w normie, a nawet siniaki powoli znikały.
Ale męczył ją ten chłopiec...
Westchnęła cicho. Miała mnóstwo do nadrobienia. Wyciągnęła z półki przypadkowy podręcznik. Może zacząć od tego...
Na ziemię, z poruszonej książki spadło zdjęcie. Od razu poznała- to Cappyland. Fajerwerki strzelały wysoko paletą barw, a kolorowe refleksy wody rozmywały pośród uśmiechniętych ludzi. Ona tam była. I trzymała go za rękę.
Wiedziała!
Zakręciło jej się w głowie.
I wyszła z ciała.
Stał na barierce mostu. Zaśmiał się nerwowo. Samobójstwo, coś czym tak bardzo jeszcze niedawno gardził, dziś jako jedyne dziś kołatało się w pustej głowie. Próbował już wszystkiego.
Podejmował każdą możliwą pracę, by zabić czas. Chodził na polowania sam, by zostać skażonym. By bardziej bolało.
Nawet oddał się w ręce Bishamonten. Ale po tym jak ją uratował nie chciała go ukarać. Spojrzała tylko smutno na Kazumę stojącego z tyłu i powiedziała cicho:
-Często nie możemy być z osobą, którą kochamy. Ale oddalenie się od niej jest największą z męk.
W duchu przyznał jej rację. Ona chociarz miała Kazumę przy sobie (a gdy był bronią nawet w sobie :3 ). Nie okazywali tego, ale się kochali. Kazuma o niej pamiętał...
Przecięcie więzi z Hiyori nie usunęło jego wspomnień. Przeciwnie, czół się jakby przejął również te należące do niej. Wszystko stało się wyraźniejsze i jeszcze bardziej bolesne.
Jeszcze nigdy nie tęsknił. Nie miał za kim. Marzył, ale nie tęsknił. Może dlatego nie potrafił sobie poradzić z jej stratą. Był jak ocean, z którego wyciągnięto ''korek''- wola życia wyciekała równomiernie przez czarną dziurę straty.
Jeszcze nigdy nie kochał. Śmierć z miłości wydawało mu się jednak najpiękniejszą z możliwych.
-YATTO!!!
Nie zdążył zareagować. Był bogiem, nie akrobatą.
Razem polecieli w dół.
Krzyczała z przerażenia. Po tylu tygodniach walki o siebie, tylu długich godzinach przepatrywania notatek i bibliotek, gdy w końcu odnalazła Yukkine i resztę musiałaby umrzeć?
Chciała mu zrobić niespodziankę. Porozmawiać na osobności i powiedzieć, że nie przychodziła, bo ktoś usunął jej pamięć.
Ale gdy zobaczyła go krok od śmierci nic już się nie liczyło. Skądś wiedziała co zamierza. Nie wytrzymała.
-Hiyori....
Tak miło jest otworzyć oczy i jako pierwsze widzieć jego błękitne tęczówki! Stali na skalistej ziemi pod mostem. Zarumieniła się gdy zdała sobie sprawę, że trzyma ją na rękach.
-Możesz mnie już postawić...
Postawił najdelikatniej jak mógł. Zmierzyła go wzrokiem.
Był cieniem samego siebie. Aż ciężko było na to patrzeć...
Podbiegła bliżej w nagłym przypływie szczerości i chwyciła go za dłonie.
-Przepraszam Yato! Wybacz, że Cię zostawiłam. Nie chciałam! Ktoś usunął mi pamięć!
Może to znów Nora. Powinieneś z nią pogadać....
-To ja to zrobiłem.
Jej szczęka opadła na przysłowiową podłogę. Ale on nie był w stanie nic oprócz wpatrywana się w utęsknione oczy.
-CO ZROBIŁEŚ?!
Obróciła jego podbródek ku sobie. Spojrzała na jasną skórę. Na tę jego boską rzeźbę. Spojrzała na oczy, niczym bezmiar błękitu, i po raz pierwszy zrozumiała.
Kocha boga Yato.
Znieruchomiał gdy dotknęła jego usta swoimi. Tak bardzo tego pragnął, a nie sądził...
Po chwili objął niezdarnie dziewczęce łopatki oddając pocałunek. Był delikatny i spokojny, jakby planował go dłuższy czas. Nie pozwolił jej wziąć więcej, choć tego pragnęła.
Po chwili odsunął jej ramiona tak by widzieć twarz.
-Jesteś taka niemożliwa. Usunąłem naszą więź, by Cię chronić. Nie chciałem, byś przeze mnie cierpiała. Ale teraz wiem już na pewno.
- Co wiesz?
Przysunął się niemożliwie blisko i , choć przed chwilą się całowali, cała się zaczerwieniła.
-Kocham Cię Ikki Hiyori.
Ten pocałunek był silniejszy, bardziej władczy. Jedną ręką przyciągnął jej biodra, a całość lekko odchylił do tyłu. I nie skończył póki nie zabrakło jej tchu.
Potem przerzucił przez ramię i, mimo głośnych protestów, niósł przez miasto podśpiewując coś pod nosem.
Ona uratowała go. On uratował ją. Żyli długo i szczęśliwie? A i owszem!
THE END <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top