Yatori "Chwiejny Los"


Opowieść jest kontynuacją odcinka, w którym Yato napada na dom Bishamonten, ponieważ myśli, że to ona porwała Hiyori (początek 2 sezonu).

***

Skuliła się gdy zimne powietrze przemknęło przez uchylone okno. Wiatr dął dziś niemiłosiernie.

Ale noc była bardzo spokojna. Mimo tego, że tyle się dziś wydarzyło. Że dwaj potężni bogowie prawie roznieśli niebiosa. Mimo, że emocje rozdzierały jej duszę.

Przyszedł po nią. Gdy myślał, że grozi jej niebezpieczeństwo złamał wszystkie zasady zaryzykował życie, by ją odnaleźć.

Ale dowiedziała się dziś o Yaboku pewnych, niezbyt chwalebnych, rzeczy. Jak mogła mu ufać, skoro nawet nie podawał przyjaciołom prawdziwego imienia?...

Był bogiem wojny, jakąś cząstką duszy zdawała sobie sprawę, z mroków jego przeszłości. Ale ciarki przechodziły ją na myśl, że zabijał na zamówienie.

''To były inne czasy. Gorsze''- może właśnie to miał na myśli Daikoku opisując dresa.

Dresa?... Nie wiedziała, czy nadal może go tak nazywać. Dziś był... kimś więcej.

-Hiyori...

Oczywiście musiał przyjść, gdy akurat o nim myślała. Spodziewała się go jednak- przed chwilą wybiegła przecież z salonu nie tłumacząc się ani słowem. Po prostu nie mogła słuchać o 'śmierci' Yukkine. Nie powinni się tak dla niej narażać...

-Yato. A może powinnam powiedzieć ''Yaboku''?

Odwróciła wzrok, ale nawet gwiazdy przypominały jej o jasnych oczach.

Skrzywił się na te słowa. Nie chciał słyszeć tego imienia z jej ust.

- Mów Yato. Takie noszę imię.

- Dziś okazało się coś sprzecznego...

Nadal na niego nie patrzyła. I ten zimny, ostry ton...

Natychmiast znalazł się obok gwałtownie chwytając delikatny nadgarstek.

Bała się? Jego nigdy. Po prostu się zdziwiła. Jego dotyk... palił.

Nie zwolnił uścisku patrząc jej głęboko w oczy.

-Nie pisałem się na taki los. Ponoszę, za to co zrobiłem, pełną odpowiedzialność, a gdybym mógł cofnąć czas nie popełniłbym tych samych błędów.

Teraz sam decyduję o tym, kim jestem.

Utknęła w błękicie i wiedziała. Nie kłamał. Nie miała co do tego wątpliwości.

Ale czy mogła zaufać...

Puścił jej nadgarstek, niezadowolony ze swojego wybuchu i odwrócił się na pięcie.

Zadziałała instynktownie.

-Wiem. -jego rękaw uwięzł w malutkiej dłoni. – Nie idź... proszę.

Obrócił się patrząc nań z góry. Gdy obserwował ją rano w szpitalu serce mu się kroiło- była taka pusta i nieruchoma, okolona wianuszkiem życiodajnych rurek.

Xby Counterflix

Teraz, choć je dusza wróciła do ciała, twarz nadal nie odzyskała kolorów. Była taka delikatna i krucha, to co on robił na co dzień, ją by zabiło. Różowe oczy miały jakby jaśniejszy kolor, tak, że nie mógł oderwać od niej wzroku.

Ujął jej dłoń w swoją, najpierw delikatnie, potem coraz bardziej pewnie.

-Mogłaś umrzeć...

Dlaczego własna śmierć go nie obchodziła, a jej powodowała taką burzę bólu we wnętrzu? Nie chciała by płakał...

-Co ważniejsze, wy mogliście.

Ścisnął jej dłoń tak mocno, że pobielały mu knykcie. Czytała z tych oczu jak z otwartej księgi.

-Śmierć towarzyszyła mi zawsze. Jestem bogiem wojny, nie boję się jej ani jej przywar. Gdyby trzeba było zginął bym dziś i Yukkine myśli tak samo.

Ale Ty? Jesteś taka młoda, taka pełna życia! Nie możesz teraz umrzeć, czeka Cię piękne i długie życie. Daikoku uważa, że... - wypowiadał te słowa z ogromnym trudem.

- powinniśmy zerwać więzi.

Pierwszy raz widziała jak ucieka wzrokiem, jakby to mogło zaprzeczyć wypowiedzianym właśnie słowom.

-A Ty co uważasz?

Księżyc oświetlał ich przybliżone do siebie sylwetki.

Ja... - od kiedy mowa sprawiała mu takie trudności?- myślę, że to będzie odpowiedniejsze.

Zerwała się z miejsca w nagłym przypływie emocji. Błękitne oczy śledziły każdy jej ruch.

-Odpowiedniejsze?- zachłysnęła się słysząc banalność tego słowa. – Nie to nie jest ''odpowiedniejsze'' Po tym wszystkim co razem przeżyliśmy, po tym co zrobiliście...

Może ty się na to godzisz, ale ja tego nie zaakceptuję.

Kocham was! Nie pozwolę przeciąć naszych więzi!

Przymknęła oczy przytłoczona emocjami kotłującymi się w jej wnętrzu. A jego ciało zadziałało instynktownie.

-Jesteś głupiutka.- delikatnie, samymi opuszkami głaskał rozpuszczone włosy.- Ale strasznie mnie to cieszy.

Przysunął się bliżej bojąc jednak wykonać kolejny ruch.

-Żaden człowiek nigdy tego nie powiedział... Nikt nigdy nie został na dłużej. Obiecuję, że teraz lepiej się Tobą zajmę. Tak się poświęcasz, ja...

Nie obchodziło ją co ma do powiedzenia. Wtuliła się w dużą klatkę piersiową, rozkoszując ulubionym zapachem.

-Jesteśmy przyjaciółmi. To żadne poświęcenie, przyjaciele tak robią.

Przez chwilę bał się nawet oddychać. Ale trzymała go tak mocno, że czół malutkie paluszki zaciśnięte na swoich plecach.

Więc objął ją delikatnie, by nie zrobić jej krzywdy. Twarz schował we włosach wdychając najpiękniejszy z zapachów.

Nigdy nie było mu tak dobrze.

I pojął.

To nie przyjaźń.

-Nie.- odsunął jej ramionka od siebie.- Dla mnie to nie przyjaźń.

Coś pękło w pełnych wiary, dziewczęcych oczkach.

-Dla mnie to coś więcej.

Kocham Cię. Jak mężczyzna kobietę.

Gdy te słowa doń dotarły łzy wzruszenia stoczyły po policzkach.

Dotknęła jego twarzy pocierając ją kciukiem.

-Też Cię kocham. Yato.

Słońca gasły, gdy boskie oczy rozświetliło to niezwykłe światło miłości.

I zbliżył się doń przytulając tym razem najmocniej jak mógł. Dziewczęce nóżki oderwały od ziemi i kręciły przy wtórującym im pisku, jakby małej dziewczynki.

A na tle granatowego nieba złączyły się po chwili wargi i serca, bijące dziś w jednym tempie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top