💜 Pamiętnik 💜
Harper McRae & Diana Granger
1741 słów
❗SPOILERY DO 3. TOMU❗
~•~
SIERPIEŃ 2012
HARPER
Nie chciałam wracać do wspomnień z czasów wojny z Chaosem. Zwłaszcza tych najboleśniejszych.
Okej, mogło to zabrzmieć, jakbym miała na myśli nie wiadomo jak odległe wydarzenia, a przecież pół roku to nie aż tak dużo. Jednak gdy tylko uporaliśmy się z największym zagrożeniem, odetchnęłam głęboko z ulgą. Chciałam jak najprędzej zostawić za sobą te chwile i już nigdy więcej ich nie powtarzać.
Sądzę, że nic w tym dziwnego. No, chyba że ktoś niezmiernie lubi oglądać śmierć i poważne rany u bliskich osób — w co raczej wątpię.
Oczywiście całkowity spokój pozostawał nieosiągalny. Byliśmy herosami. To uciążliwe, ale da się przyzwyczaić. Ledwie pokonaliśmy jednego wroga, a już wiedziałam, że nadciąga kolejny. Apate, jedna z dawnych sprzymierzeńców Chaosu, szykowała następną niespodziankę. Sprawa nie należała do błahych i choć tym razem żadna przepowiednia nie nakazywała mi wplątywać się w sam środek akcji, nie zamierzałam machnąć na to ręką. Jednak póki co, pozostało nam jeszcze nieco czasu.
A przynajmniej tak uważałam — aż pewnego razu, zupełnie nieoczekiwanie, dostałam iryfon od Hazel Levesque i Franka Zhanga.
Prosili, żebym przyjechała do Obozu Jupiter. Co prawda zaznaczyli też, że to nie wymaga nadzwyczajnego pośpiechu, ale i tak się zaniepokoiłam. Powiedzieli, że chcą mi to przekazać osobiście.
— O ile tylko masz czas — dodała Hazel. — Ale... nie znamy nikogo, kto nadawałby się lepiej od ciebie.
Rzecz jasna, znalazłam czas.
Kiedy szykowałam się rano, Laurel Spencer, dziewczyna mojego brata, akurat u nas była. Siedziała na kanapie, ubrana w biały top i różowe dresy, z włosami spiętymi z tyłu różową klamrą. Wyglądałaby bezgranicznie uroczo i niewinnie, tylko kryminał, który czytała z zainteresowaniem, trochę psuł tę wizję.
— Nie powiedzieli, o co dokładnie chodzi? — zagadnęła.
— Nie.
— I nie musisz się spieszyć... Może to nie jest aż tak istotne, Harper.
Przez nie aż tak istotne rozumiała zapewne, że jeśli tego nie zrobię, świat nie ulegnie zagładzie.
— Może nie — przyznałam, wkładając nowe czarne tenisówki. — Ale muszę to sprawdzić.
Po dotarciu na miejsce czułam się trochę jak w transie albo śnie. Mijając kolejne obozowe budowle, nie potrafiłam oderwać od nich wzroku.
Siedziba rzymskich herosów budziła zachwyt już wcześniej, przed ostatnim wielkim starciem — nie trzeba być dzieckiem Ateny, aby to stwierdzić. Potem, kiedy siły Chaosu zaatakowały, większa część została doszczętnie zniszczona, co dodatkowo przybiło nas po masie innych nieszczęść. Wkrótce jednak Rzymianie zabrali się za odbudowę. Pomijając, jak niewiarygodnie szybko i sprawnie im to szło, efekty okazały się jeszcze wspanialsze. Przedtem nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
Cóż... Rzymianie potrafili zaskoczyć.
Nie, żebym pałała do nich na tyle ogromnym zachwytem, by przenieść się do Nowego Rzymu. Owen i Laurel planowali się tam wprowadzić wraz z początkiem studiów i z góry zaznaczyli, że będę musiała często ich odwiedzać. Pasowało mi to, nie powiem, ale sama nie zamierzałam tam mieszkać. Mimo wszystko byłam grecką półboginią, a czas spędzony w pobliżu Obozu Jupiter gdzieś tam, w głębi podświadomości, nadal przywodził mi na myśl całą presję i niepokój sprzed wojny z Chaosem.
Jak już wspomniałam — wolałam zostawić to za sobą.
Przywitałam się ze znajomymi, których mijałam po drodze, lecz nie traciliśmy zbyt wiele czasu na pogawędki. Spieszyli się podobnie jak ja, chociaż z innych przyczyn. Biegali po obozie, wykonując typowe obowiązki. (Akurat dyscyplina była elementem, który bardzo mi się tutaj podobał). Powoli zaczęłam się uspokajać. Rzymianie skupiali się na codziennym, prozaicznym życiu, a zatem Laurel mogła mieć rację. Sprawa, o której mówili Hazel i Frank, dotyczyła zapewne jakiejś drobnostki.
Dlaczego zwrócili się właśnie do mnie?
Podejrzewałam, że miało to związek z wprowadzeniem porządków po tej przeklętej bitwie. W końcu to ja razem z Owenem odegraliśmy najważniejszą rolę spośród herosów. Wcale nie uważam, że to jakiś powód do dumy albo zaszczyt, bo było okropnie i gdybym tylko miała coś do powiedzenia w tej kwestii, bez wahania bym odmówiła. Oczywiście nie zyskałam takiego przywileju — przyjęłam jedynie to, co ofiarował los. Innego wyjścia nie było.
Najgorsze już przeszliśmy, dlatego zakładałam, że pozostał jakiś szczegół, jak ostatni okruszek na wyczyszczonym stole. Pytanie tylko, czemu pretorzy wezwali mnie samą, bez Owena.
Przyjdź do Piątej Kohorty — przypomniałam sobie prośbę Franka Zhanga.
Och, no jasne, jeszcze drugie pytanie: dlaczego właśnie tam?
Czy w baraku mogliśmy liczyć na prywatność?
Przekonałam się, że tak, co było zaskakującą odmianą. Kiedy weszłam do środka, nie zastałam nikogo oprócz dwójki pretorów. Czyżby kazali herosom z Piątki nie wchodzić tutaj na czas rozmowy ze mną?
Na krótką chwilę serce podeszło mi do gardła. Może jednak problem był poważny, ale nie chcieli siać zamętu, dopóki obawy się nie potwierdzą.
— Harper! — Hazel Levesque uśmiechnęła się zaraz na mój widok, lecz w jej złotych oczach dostrzegłam nutkę zdenerwowania. — Wybacz, że cię tu ściągaliśmy. Chcieliśmy ci coś przekazać.
Uniosłam brwi.
— Coś, to znaczy — jakąś wiadomość?
Frank mi nie odpowiadał; nie patrzył mi nawet w twarz, siedział trochę przygarbiony i ewidentnie przybity.
Dla kontrastu, Hazel energicznie pokręciła głową. Oczywiście wiedziałam, że w głębi duszy również nie tryska radością. Potrafiła po prostu nieco lepiej to ukryć.
— Nie, nie. Chodzi o przedmiot. Na początku uznałam, że prościej będzie go wysłać, ale wystąpiły drobne komplikacje i Frank powiedział, że może nie dotrzeć. A to bardzo ważne, żebyś to otrzymała.
— Nie możemy zostawić obozu — odezwał się w końcu Zhang. — Nie teraz, kiedy wciąż wisi nad nami widmo jednej bogini, no a na czele kohort stoją wybrani z konieczności centurioni. Wysłanie kogoś też nie wchodziło w grę... Chcieliśmy mieć pewność, że sama to otworzysz, jako pierwsza.
Tym razem Hazel nie dała rady się powstrzymać i wyraźnie się skrzywiła.
— Tak, właśnie...
Nie mogłam dłużej tego znosić. Napiętą atmosferę dało się już bez trudu wyczuć w powietrzu.
Uniosłam ręce.
— Święta Nemezis, zgoda. Są wakacje, wycieczka nie była problemem... tylko dajcie mi wreszcie to coś.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Hazel wyciągnęła w moją stronę rękę, którą dotychczas trzymała za plecami.
W tym momencie osłupiałam.
Nie, nie, nie. To się nie działo naprawdę.
Miałam w rękach zeszyt o gładkiej, fioletowej okładce. Ale... to nie mógł być ten zeszyt, prawda?
Gdy Hazel mi go wcisnęła, moje palce złapały go nieco za lekko. W porę się otrząsnęłam i wzmocniłam uścisk, by go nie upuścić.
— Przysięgam na Styks, widzieliśmy tylko stronę tytułową — wyjaśnił prędko Frank.
Skinęłam głową, przygryzając usta tak mocno jak nigdy w życiu.
— Rozumiem.
Bo rzeczywiście rozumiałam. Nie chodziło o sprawę wagi światowej... ale też nie o drobnostkę. Zdecydowanie nie.
Dłonie mi się spociły, pozostawiając ślady na matowej powierzchni.
— No i... — ciągnął Frank — to Dakota go znalazł, niedawno, zupełnie przypadkiem. Musiał się zawieruszyć... Nie wiem, jakim cudem przetrwał tyle czasu.
Hazel podeszła i położyła mi rękę na ramieniu.
— Nie wiemy o żadnych jej krewnych od strony matki. Uznaliśmy, że ostatecznie byłaś z nią najbliżej. Dlatego zdecydowaliśmy się ci go przekazać.
Od strony matki. A co z drugą stroną? Przypomniałam sobie Aresa. Raz się z nią spotkał, poudawał świetnego, przykładnego ojca. W ostatnich chwilach życia wpatrywała się w niebo, szukając go wśród mnóstwa walczących bogów. Oczywiście nie zdołała go zauważyć. A później, na Olimpie, Ares wyglądał na przeszczęśliwego z powodu zwycięstwa.
Poczułam wzbierającą wściekłość, równie świeżą i silną jak w tamtym czasie. Opanowałam się jednak na tyle, by odpowiedzieć ze spokojem:
— Dziękuję.
Na moment zapadła cisza. Żadne z nich nie odważyło się nic powiedzieć ani nawet drgnąć.
Wróciły wspomnienia.
Przypomniałam sobie delikatne muśnięcie jej ust na policzku i słowa, które zaraz potem wypowiedziała: Zawsze musisz się wtrącić, prawda?
Był wtedy wieczór. Przyjemny wieczór, zanim zaczęła się bitwa i zanim herosi zaczęli masowo ginąć w obronie obozu.
Wiesz, kiedyś pisałam pamiętnik — dodała. — Teraz próbuję do tego wrócić.
Mogę zobaczyć?
Zamknęła mi zeszyt przed nosem.
Oczywiście, że nie. Nie rób do mnie miny kota ze Shreka, dobra? Dopiero dziś zaczęłam.
Aha — mruknęłam. — Wena cię tchnęła?
Niezupełnie. Po prostu... Chcę mieć uporządkowane to wszystko, co się dzieje.
Rozumiałam ją. Działo się naprawdę wiele.
A jednak byłam ciekawa. Westchnęłam, wyciągnęłam do niej rękę i wypowiedziałam jej imię z naciskiem.
Wreszcie ustąpiła.
Zaczęłam czytać jej najnowsze zapiski.
E, wydarzenia z dzisiaj. Nic nowego — uznałam.
Sugerujesz, że moje rozmyślania są nudne? — oburzyła się.
W zasadzie to tak. Nie no, nie są. Po prostu spodziewałam się jakiejś akcji, którą dziś przegapiłam.
Tutaj wspomnienie trochę się urywało. Chyba poszłyśmy później spać, ale to nie było ważne. Nie potrafiłam dłużej o tym myśleć.
Oczy gwałtownie mnie zapiekły.
— Dziękuję — powtórzyłam. — Pojadę już.
— Możesz zostać, jeśli chcesz — podsunęła cicho Hazel.
To było tylko dla zasady. Dobrze wiedziała, że nie zostanę.
Fakt, miałam za sobą długą podróż, ale potrzebowałam pobyć sama, ponieważ... ponieważ...
Cholera, Diana.
Pożegnałam się pozbawionym wyrazu głosem i czym prędzej wybiegłam na zewnątrz, a potem pomknęłam prosto do samochodu, nie zważając na nikogo. Zdołałam dotrzeć na miejsce, zanim całkiem się rozpłakałam.
To nie tak, że zapomniałam o pamiętniku Diany. A jednak nigdy nie zastanawiałam się, co się z nim stało. Teraz go miałam, tutaj, przy sobie.
Zagarnęłam za uszy długie czarne włosy, które opadły mi na twarz podczas biegu. Nie wymyśliłam, jak się wytłumaczę Laurel i Owenowi. Może w ogóle tego nie zrobię.
Odjechałam trochę od obozu, ale w końcu się zatrzymałam. Nie wysiadając z auta, wzięłam pamiętnik do ręki i otworzyłam go na pierwszych stronach — tych, których nigdy nie widziałam.
01.10.
Przez bardzo, bardzo długi czas pisanie pamiętnika wydawało mi się głupstwem — zajęciem tylko dla rozkapryszonych dziewczynek, biegających codziennie na zakupy i opisujących w swoich notesikach z różowymi puchatymi okładkami, jakich to przygód nie przeżyły...
Musiałam przerwać, bo łzy zaczęły kapać na tekst i rozmywać mi obraz przed oczami. Przetarłam oczy ręką.
Nie, nie umiałam się skupić. Przekartkowałam zeszyt, zerkając pospiesznie na wyrwane z kontekstu zdania. Diana opisywała tutaj swoje początki w Obozie Herosów. Bogowie... ile mogła mieć lat, gdy to pisała? Trzynaście?
Czy to wszystko, co mi po niej pozostało?
Zamknęłam pamiętnik i westchnęłam głęboko.
Chciałam krzyczeć, że to niesprawiedliwe. Ale przecież życie herosa nie może być sprawiedliwe. To takie oczywiste.
Kochałam Dianę. Ostatecznie nasze drogi się rozeszły, jednak ją kochałam.
A ona musiała odejść. Tak jak mnóstwo innych herosów podczas tamtej strasznej wojny.
Nie zamierzałam porównywać jej do Maeve, dziewczyny z kawiarni. Mój umysł zrobił to sam, co przyjęłam z frustracją.
Różniły się znacznie. Maeve nigdy mi jej nie zastąpi. Maeve była kimś zupełnie nowym. Ale ta część mojego serca, którą dałam Dianie, na zawsze pozostanie Diany.
Może wkrótce dam Maeve szansę. W sumie chciałam to zrobić, ale... jeszcze nie teraz. Jeszcze trochę.
Zauważyłam, że ludzie w okolicy spoglądają na mnie dziwnie. Nie żeby obchodziła mnie ich opinia, ale sama uznałam, iż najwyższy czas się zbierać.
Jeszcze raz głęboko odetchnęłam. Co teraz zrobić?
Muszę wrócić do domu, odpowiedziałam sobie w myślach.
Więc wróciłam — z pamiętnikiem i silnym postanowieniem.
Tę jedną rzecz, tę szczególną pamiątkę, zachowam na zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top