Kilka słów o ludzkiej wiosce
Szedłem właśnie przez magiczny las ze swoją grupą. Wracaliśmy właśnie z ludzkiej wioski, którą było widać z naszej jaskini. Garion miał rację, wieści szybko tam dotarły. Nie zdążyliśmy skończyć tamtego dnia posiłku, a wiosce już mówiono o podróżnikach z zewnątrz.
Nasze przybycie, nawet po kilku dniach nie było więc dużym zaskoczeniem, wręcz kilku ludzi nas wyczekiwało. Chcieli zobaczyć przybyszy z zewnątrz.
Obawiam się jednak, że nasza grupa raczej nie dała im zbyt dokładnego widoku na to, jak wygląda życie po drugiej stronie. Za dużo w nas magi.
Jednynie Baby miała się czym chwalić. Ogólnie rzecz biorąc, poszliśmy tam wszyscy; ja, Baby, Luna, Domino i Gabi, która powiedziała, że chce nam towarzyszyć. Część ludzi ją znała i bywała już w wisoce kilka razy, więc służyła nam za przewodnika.
Garion bardzo chciał pełnić te rolę, ale musiał pomagać w swojej osadzie z transportem drzew do zwiększenia stabilności kopalni.
W tym momencie szedłem spokojnie po leśnej drodze z Gabi, a pozostałe przybrały swoje przedmiotowe formy, więc praktycznie rzecz biorąc niosłem je w stronę jaskini. Gabi z przyjemnością oglądała życie leśnych stworzeń, a ja rozmyślałem nad tym co zobaczyłem.
Spodziewałem się raczej średniowiecznej mieścimy, ale zastałem coś, co wyglądało jak połączenie czterech epok architektury. Były tam domy zarówno średniowieczne, nowożytne, jak i kilka współczesnych.
Okazało się, że na przestrzeni tych 600 lat, faktycznie zdarzało się pojawiali, że pojawiali się tu ludzie z zewnątrz. Było wśród nich między innymi 3 architektów, z czego jeden nadal żył i to jemu zawdzięczamy nowoczesne budynki stojące w tej niecodziennej wiosce.
Spotkałem się z nim, okazało się, że pochodził z Warszawy i trafił tu 5 lat temu, kiedy był na wakacjach w Gdańsku. Nazywa się Paweł, a obcenie ma 32 lata. Początkowo był w szoku i nie dowierzał, ale w końcu pogodził się z sytuacją. Pomogła mu obecność innego w miarę współczesnego człowieka, 43 letniego kucharza, Dawida, który pojawił się tu 14 lat temu.
Z Dawidem też się spotkałem, okazało się, że pracował kiedyś w restauracji na Długiej w Gdańsku i mieszkał w Kowalach. Odkąd się pojawił, rozwinął gastronomię o liczne nowe potrawy, otworzył własną karczmę i na bieżącą testuje nowe połączenia, korzystając z obecnych w tym wymiarze roślin, ziół i mięsa tutejszych zwierząt (wśród których znalazły się nawet zwykłe kury, krowy, świnie, owce i kilka innych zwierząt, ale ekosystem jest zdominowany przez magiczne gatunki).
Tak więc ta niemagiczna metropolia w magicznym świecie rozwijała się całkiem sprawnie. Poza tym dowiedziałem się wielu cielawych rzeczy.
Magiczny Wymair był w pewien sposób połączony z naszym, mając dość podobne położenie geograficzne, chodź był nieco większy i miał inne położenie oceanów, których samych było nieco mniej niż w naszym swiecie, jednak nadal stanowiły większość magicznej planety. Tak więc ten obszar na którym obecnie się znajdowaliśmy formalnie należał do Polski, a te okolice do Województwa Pomorskiego. Tak więc jeśli ktoś z naszego świata trafiał do tego zazwyczak był w okolicy odpowiadającej jemu wcześniejszemu położeniu.
Swoją drogą ta wioska tu nie była jednyną ludzką osadą, w pobliżu większości bram (z których większość nie była łatwo dostępne) znajdowały się mniejsze lub większe ludzkie osady. W jednej z najbliżej leżących mieszał na przykład 30 letni muzyk, który uczył bardów grać na gitarze w tylu nowoczesnym oraz rozbudował style muzyczne.
Ale wracając do tej tu osady też obcnie żyje tu dwoje ludzi z naszego świata, a wcześniej też było kilku. Wspomniani architekci, konstruktor broni z czasów II Wojny Światowej (który trafił tu ciężko ranny i został uratowany przez obecnych tu mieszkańców), kartograf, który pomógł tworzyć mapy okolicy (dostaliśmy jedną z kopii), jakiś pijak, który po kilku dniach znikł w lesie i ślad po nim zaginął, był farmer i hodowca zwierząt (bracia) i jeszcze kilku, gdzie każdy (oprócz pijaka), jakoś przyczynił się do rozwoju wioski.
Miałem też okazję, dzięki uprzejmości Dawida, spróbować pieczeni z dzika mchowego i napoju z miejscowych owoców, które przypominały różowe jabłka w kształcie serduszek miłości.
Smakowało to naprawdę dobrze, co potwierdziły dziewczyny. Gabi sama zjadła prawie dwa razy więcej niż nasza czwórka razem wzięta.
Zauważyłem też, że jest ona dość strachliwa, często jąką się w tłumie lub przy nieznajomych, ale zdarza jej się też w bliskim otoczenie powtórzyć głoskę.
W wiosce spotkałem też centaury, które w tej krainie pełnią bardzo dużo ról. Wielu z nich podobnie jak niektóre kobietu ptaki i harpie, jak się dowiedziałem pracuje jako doręczyciele lub listonoszowie, część z nich ciągnie karoce, inni sami przewożą podróżników do odległych miast za pewną opłatą, trochę jak taksówki. A są też wśród nich uczeni, którzy prowadzą lekcje lub wojownicy, którzy w czasach pokoju głowie pomagają bronić miasta przed atakami dzikich besti lub w czasie polowań.
Ten świat serio jest niezwykły.
Byliśmy już powoli w okolicach góry, ponieważ obiecałem Gabi, że pokażę jej las po drugiej stronie bramy, który bardzo chciała zobaczyć.
Nagle jednak coś usłyszałem, a Gabi złapała mnie za ramię. Skupiłem zmysły i udało mi się określić, że dźwięk dochodzi z miejsca, gdzie rosło Warzywne Jagnie, Vegetable Lamb of Tartary.
- Luna? - zapytałem cicho książeczki.
- Wyczuwam diabelską energię, ale jest ona znajoma. Nie podejrzewam zagrożenie - usłyszałem jej głos, powiedziała to, aby Gabi też mogła usłyszeć.
- Gabi, wolisz tu zostać i poczekać? - zapytałem. Nie chciałem jej narażać.
- N-nie. Idę z-z wami! - powiedziała, mimo, że była widocznie przestraszona.
Ruszyłem pierwszy, a ona za mną, jednocześnie chwyciłem Domino za rękojeść, ale jeszcze nie wysuwałem jej z pochwy. Szliśmy w powoli i cicho, a kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie rosło jagnię, ujrzałem kogoś, kogo się zdecydowanie nie spodziewałem ujrzeć.
- Belzebub? - zapytałem, wychodząc zza drzew i puszczając broń. Gabi stanęła za mną, wychylając się lekko zza moich pleców.
Przede mną, obok jagnięcina siedział na spokojnie Belzebub i głaskał je po głowie.
- Witaj Danielu. Widzę, że powiększyłeś swoją grupę i zdobyłeś już pierwszą diabelską figurę - powiedział, jakbyśmy spotkali się na kawie.
- Em... no tak. To jest Gabi, moja nowa wieża - powiedziałem odsuwając się lekko - Gabi, to jest Belzebub, główny uczony w świecie diabłów.
- D-d-dzień dobry, Panie B-belzebubie - powiedziała znów się za mną chowając. Było to nawet nieco urocze.
- Witaj maleńka, nie musisz się mnie obawiać, nic ci nie zrobię. A pozostałe dwie? Bo Lune już znam.
- A tak. Dziewczyny, mogłybyście się pokazać? - zapytałem, na co ta trójka stanęła obok mnie. Luna od razu się ukłoniła elegancko.
- Witaj Belzebubie - powiedziała.
- Witaj Luno - odpowiedział jej diabeł
- A to są Domino, zaklęta w broń oraz Baby, Cyfrowy Grimoire.
- Konnichiwa. Hajimemashite Belzebub-san - powiedziała Domino, której czasem zdarzało się mówić po Japońsku. Na szczęście jako diabeł, rozumiałam każdy język, więc nie mieliśmy problemów z komunikacją. W tej krainie też się to przydaje.
- Witam, miło mi Pana poznać - powiedziała Baby.
- Witam was. Bardzo ciekawe nabytki - stwierdził Belzebub patrząc uważnie na Domino, a potem przenosząc wzrok na Baby - Cyfrowy Grimoire. O tym jeszcze nie słyszałem. Fascynujące.
- Em... jeśli wolno mi zapytać, skąd się Pan tu wzioł? - zapytałem. Uznałem, że jednak mi wolno.
- Och, diabły zawsze mogły tu podróżować, chodź nigdy nie było to łatwe i wymagało przygotowań. Aż do teraz... - powiedział przenosząc wzrok na górę, w której znajdowała się Magiczna Brama - Muszę przyznać, nie spodziewałem się tego i jestem mile zaskoczony.
- Och, em... dziękuję Belzebubie.
- Swoją drogą, słyszałem, że zacząłeś prowadzić diabelską działalność na ziemi.
- No tak, to prawda.
- Używasz ulotek, tak? Ciekawe rozwiązanie.
- Zainspirowałem się czymś.
- Rozumiem, chyba nawet wiem czym. Przyznam, ludzka kreatywność budzi we mnie pewnego rodzaju zaiteresowanie.
- Nie dziwię się.
- P-przepraszam... - odezwała się nagle Gabi - Ale, c-co Pan robi? - wskazała na torbę z kilkoma przyrządami, która leżała obok Belzebuba.
- Ach to? Badam te fanataczną hybrydę rośliny i zwierzęcia. Chodź w zasadzie to pełnoprawna roślina. Tak czy siak, ostatnio w instytutach naukowych pojawiła się dyskusja o właściwościach wełny tego stworzenia i przyszłem po kilka próbek. Nie mniej, jestem zadowolony z naszego spotkania.
- Ja również, ale jeśli nie ma Pan nic przeciwko, obiecałem Gabi pokazać nielogiczne lasy, ponieważ jest bardzo ciekawa jak wyglądają.
- Ciekawość to pozytywna cecha. Oczywiście możecie iść, jeszcze się spotkamy. A ja tym czasem wrócę do zbierania próbek.
- Dobrze. Do widzenia - owiedziałem kłaniając się.
- Do widzenia - powtórzyła reszta, też się kłaniając.
- Bez tych formalności - powiedział Belzebub machając na nas ręka.
Odeszliśmy za drzewa i przeteleportowaliśmy się do wnętrza jaskini. Wcześniej już ustaliliśmy, że dopiero pod górą, użyjemy kręgu teleportacyjnego. Kiedy znaleźliśmy się już w jaskini, ruszyliśmy w stronę bramy. Gabi i Garion byli już wcześniej w bibliotece, ale wtedy ograniczyli się tylko do tego.
A teraz zamierzałem zabrać Gabi do lasu i widać było, że jest mocno podekscytowana. Ucieszył mnie ten widok.
Przechodziliśmy kolejno przez bramę, a ja zacząłem się zastanawiać, co jeszcze może się niezwykłego wydarzyć. Ale tego dowiemy się dopiero w przyszłości. A teraz, czas na wycieczkę po lesie. Jendo z moich ulubionych zajęć, heh. No to w drogę...
Pomyślałem i przeszłem przez bramę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top