Broń
Las. To miejsce na którym chyba za często się skupiam. Jednak tym razem prowadziłem pewną dyskusje z Luną.
- Jesteś tego pewny? Ja też chcę to otworzyć, ale skutki mogą być różne.
- Posłuchaj Luna, jestem przekonany o trafności tego pomysłu. Mam zebrać silne parostwo, a to będzie niemożliwe, jeśli świat nie zazna pełni magi.
- Jakoś inne diabły sobie radzą bez tego. Moim zdaniem potrzebujemy jeszcze trochę poczekać. Sama muszę jeszcze rozpracować kilkaset rzeczy, a nie siedzę tu od wczoraj.
- Im dłużej czekamy, tym bardziej świat się zmienia.
- Hm... tu masz akurat racje - powiedziała i oddała się rozmyślanią.
Luna oczywiście była zawieszona na mojej szyi. Już zdążyłem zauważyć, że ten samoświadomy Grimoire nie za bardzo lubi chodzić na własnych nogach.
Szedłem tak jakiś czas po znanej mi ścieżce, aż nagle Luna się odezwała.
- Poczekaj, stój! Czujesz to?
- O czym mówisz? - zapytałem i wyostrzyłem zmysły. Dotarła do mnie wtedy stłumiona, lecz silna magia - Luna, co to?
- Nie wiem. Musisz zejść ze szlaku. Kieruj się między tamte drzewa.
- Tyle to sam wiem - powiedziałem kierując się we wskazane miesjce.
Szedłem podążając ku źródle magicznej energi, którą czułem coraz bardziej z każdym krokiem. Po chwili grunt zaczął się podnosić, kiedy wspinałem się na niewielkie wzniesienie.
- To gdzieś pod ziemią - powiedziała Luna.
- A my idziemy w przeciwną stronę - odpowiedziałem patrząc na szczyt wzgórza.
Kiedy stanąłem na szczycie czułem źródło tej dokładnie podemną. Może ciut bardziej z przodu.
- Hm... - Luna przybrała swoją ludzką formę stając obok mnie - Musi być jakiś sposób, że się tam dostać.
- Co proponujesz?
Nagle na jej ustach pojawił się dziwnym uśmiech, po czym podniosła mogę i tupneła mocno w ziemię, aż wzgórze zadrżało.
- Wow - powiedziałem kiedy wstrząs zanikł - To było... mocne. Ale co to da... - urwałem w pół słowa, kiedy zapadła się pod nami ziemia i zaczęliśmy spadać w dół.
- Właśnie to - powiedziała Luna i znów zmieniła się w księgę.
Probowałem rozłożyć skrzydła, ale dziura była zbyt wąska, więc spadałem tak jakiś czas aż... ŁUP!!!
***
- Moja głowa - powiedziałem kiedy zacząłem odzyskiwać przytomność - Bym się zabił, gdybym był człowiekiem. Luna, zmiejszam moje zaufanie do ciebie.
- Tak było najszybciej.
- Ech... - złapałem się za głowę i zacząłem wstawać. Ból szybko minie, a ewntualne szkody się zaraz zaleczą.
Kiedy się podniosłem zacząłem się rozglądać. Znajdowałem się w jakiejś podziemnej komnacie wykonanej z czarnego kamienia w stylu... japońskim?
Na ścianach wisiał pergaminy z japońskimi symbolami, widziałem amulety i zdobienia na ścianach oraz zgaszone lampiony. Przede mną stała Luna, która z rękami za plecami przyglądała się piedestałowi na środku pomieszczenia.
Na owym piedestale umieszczona była niezwykła katana. Posiadała czarne ostrze z białymi zdobieniami i srebrny jelec z rękojeścią. Przy niej leżała czarna pochwa.
- To od niej. Ona jest źródłem tej energii. Dawno się nie spotkałam z tym rodzajem magi. Hm... - Luna zaczęła wertować swojewspominania, szukając informacji o tym, a ja podeszłem do piedestału.
Sam czułem energię płynącą z tej broni. Była silna. Ale przede wszystkim spodobał mi się sam design tej broni. Czarne ostrze przyciągało moje spojrzenie tak bardzo, że ignorując zdrowy rozsądek sięgnąłem do rękojeści, wziąłem katanę i założyłem ją do oczu, chcąc się jej przyjrzeć.
Wyczułem na sobie spojrzenie Luny i spojrzałem w jej stronę.
- Czy ty właśnie tak po prostu podniosłeś broń z której aż kipi od nieznanej mocy?!
- Em... no tak. Ale patrz, nic się nie stało. - powiedziałem i wtedy się stało. A co się stało?
Katana wyleciał sama z moich rąk i zaczęła się powiększać oraz zmieniać kształt. Wylądowała ona na ziemi, a już po chwili w jej miejscu była klecąca na kolanach, 19-letnia na oko dziewczyna.
Ma ona czarne włosy, a z lewej strony jej głowy wystaje czarny róg, podobne dwa wystają jej z prawego ramienia. Ma ona też biało-szarą skórę, która wygląda jakby była popękana na połowie twarzy (tak jak zbite lustro, tylko pęknięcia są jakby czarne). Ubrana jest ona w ciemny strój (przypominający kamizelkę) ze złotymi elementami i guzikami, zakończony spódniczką, rękawy zaczynają się od połowy ramienia odsłaniając ramiona (w tym to z którego wystają kolce). Nosi ona czarne kozaki na wyższym obcasie.
Po chwili dziewczyna wstaje i otwiera fioletowe oczy, które kieruje prosto na mnie.
- Witaj. Jestem Domino. A ty, skoro udało ci się przejść przez labirynt, ominąć pułapki, dostać się tu i chwycić katanę, od teraz jesteś moim Panem - powiedziała, a ja nie wiedziałem co powiedzieć, za to Luna szybko znalazła swój język.
- Jesteś Zaklętą w Broń, tak? Dawno nie miałam okazji spotkać nikogo z waszych przedstawicieli. Interesujące, masz ponad 1000 lat. Mało kto z was wytrzymuje tak długo, a ty się świetnie trzymasz.
- To prawda i dziękuję bardzo, ale skąd ty to wiesz?
- Jestem Luna, Grimoire należący do Daniela, a dokładniej mówiąc, Księga Wiedzy Magicznej.
- Ożywiona Księga Wiedzy Magicznej? To dla mnie zaszczyt, że od teraz będę dzielić z kimś takim właściciela.
- A no właśnie - odezwałem się w końcu - Wspominałaś coś o labiryncie i pułapkach?
- O tych, które pokonałeś, żeby tu dotrzeć. Tym samym udowodniłeś, że jesteś godny posiadania mnie jako broni.
- Ale ja nie przeszłem przez żaden labirynt. Spadłem tu przez sufit - owiedziałem wskazując sufit. Domino patrzyła na mnie chwilę, spojrzała w górę i znów na mnie.
- Co?! Przecież nie tak to działa! Przez ostanie tysiąc lat, odkąd zmarł mój pierwszy Mistrz Miecza, ten który zaklnął mnie w katane odważni śmiałkowie pokonywali kolejne labirynty, że posiąść mnie we władanie. Zawsze tak było. Każdy kolejny przenosił mnie w inne miejsce i zlecał budowe kolejnego labiryntu, żeby można było kontynuować te tradycje, a ty od tak wpadasz sobie przez sufit?!
- W skrócie to tak, właśnie tak to wygląda - powiedziałem cofając się o kilka kroków.
- Ech... - Domino wypuściła powietrze - Raczej już nic z tym nie zrobimy. Może przynajmniej być ciekawie - powiedziała podchodząc do mnie i klękając na jedne kolano - Ja Domino, zaklęta w broń, oficjalnie staje się twoim chowańcem i przysięgam ci wierną służbę, aż do śmierci jednego z nas - zaczęła mówić, a pod nią pojawił się magiczny, fioletowy krąg, który zmienił barwę na czarną. Kolor mojej aury.
Wtedy usłyszałem w głowie głos luny, która stała niedaleko i powiedziałem co mi kazała.
- Ja, Daniel akceptuje twoje warunki i przyjmuję cię oficjalnie na swojego chowańca - powiedziałem i pod moim nogami pojawił się kolejny krąg, a po chwili nasze kręgi połączyły się w jeden duży i zaświecił on czarnym blaskiem
Domino wyciągneła w moją stronę rękę, więc ją za nią złapałem i w mojej dłoni znów znajdowała się ta niezwykła katana. A kiedy się to wydarzyło, poczułem jak moja perspektywa widzenia zwiększa się do pełnych 360°, jakbym widział pole walki oczami katany. Czułem myśli Domino i słyszałem jej głos.
- Od teraz będę służyć ci w walce, wspierać radą i pomagać przy starciach. Proszę, opiekuj się mną.
- Oczywiście - powiedziałem na głos. Wtedy moje spojrzenie powędrowało na piedestał z którego znikła czarna pochwa katany i pojaiwła się przy moim pasie - To teraz... ja w zasadzie stąd wyjść?
Na to Domina znów przybrała ludzką formę i staneła przedemną.
- Eee... nie możesz wylecieć, prawda?
- Niezbyt, otwór jest za mały na moje skrzydła, a wyczuwam tu magię uniemożliwiającą teleportacje.
- Czekaj, czekaj skrzydła? Ty masz skrzydła?
- Oczywiście - powiedziałem i dla efktu rozłożyłem obie pary skrzydeł. Na ich widok Domino cofneła się o krok.
- C-co jest?! Diabelskie i anielskie skrzydła? Kim ty jesteś?
- Ja? Diabelski Aniołem lub Anielskim Diabłem, hybrydą obu nacji, symbolem pokoju między nimi.
- A to oznacza, że raczej przez najbliższą wieczność nie zmienisz właściciela - powiedziała Luna do Domino po czym wróciła na moją szyję.
- Ja... wieczność... co...? - chyba Domino potrzebowała czasu, żeby sobie to przetrawić. Ale ja chciałem się z tąd wydostać.
- Więc, jak z tąd wyjść?
- Wyjść? Jeśli nie górą to trzeba przez... labirynt. Który jest nie rozbrojony...
- Eee... a ile jest tych pułapek?
- Z... cztery tuziny?
- Ech... no dobra, to idziemy - powiedziałem ruszając przed siebie. Domino szła za mną - A wiesz przynajmniej jakie są te pułapki?
- Nie brałam udziału przy budowie, zostałam tu przyniesiona na samym końcu. Ale chyba standardowe.
- Na przykład? - zapytałem i stanąłem na płytce naciskowej, a za moimi plecami zaczął się grad strzał. Obejrzałem sie na niego i ruszyliśmy dalej - Może jednak nie idź za mną. Jednak są jakieś plusy przechodzić labirynt od końca.
- Chyba masz rację - powiedziała Domino zrównując ze mną kroku.
Szliśmy tak powoli przebijając się przez kolejne pułapki. Jedne były mniej, inne bardziej groźne. Do tych mnie groźnych można zaliczyć dół pełen jadowitych węży, niegroźnych dla nas.
Był też wielki toczący się kamień, ale Domino przybrała postać katany i rozciołem go na mniejsze kamyczki.
Ciekawa była za to sala bez dna, gdzie trzeba było skakać na linach, gdzie nie wszytkie były bezpieczne. A raczej byłaby ciekawa, gdybym nie umiał latać, a tak przeleciałem na spokojnie.
Były też zapadnie, wysuwające się kolce, ruchome ściany, miotacze ogni, wieżyczki strażnicze (z czasów wojennych, ale nadal sprawne), pole minowe, gabinte luster(?), ślepe zaułki, spadające młoty, przepaść z małymi słupami do skakania (każdy powinien jednak mieć skrzydła), trujący gaz, nietoperze, pająki, szerszenie, sale ciemności i inne okropieństwa, ale jakoś udało nam się przejść.
Szliśmy już tak kawał czasu i właśnie przechodziliśmy przez jakiś korytarz, kiedy znowu uruchomił się mechanizm i posypał deszcz strzał, ale tym razem w całym korytarzu. Rzuciliśmy się biegiem, ale i tak oberwalem kilkoma strzałami.
- Domino! - krzyknąłem do niej przekrzykując świst strzał i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Ta mi ją podała i znów zmieniła się w katanę, która wykonałem szybkie cięcia zmieniając strzały w wykałaczki. Dobiegliśmy do końca i przenieśliśmy przez puste drzwi, a naszym oczom ukazał się półkorytarz, który otwierał się na coś, co wyglądało jak...
- Sala wejściowa! Dotarliśmy! - krzyknęła Domino robiąc przy tym piruet z rękami w górze - Wybacz za to, czasem dalej zachowuje się jak 19 latka, a mam już ponad 1000 lat.
- Nic się stało - powiedziałem wyciągając sobie strzałę z ramienia.
- Ale... dziwne, jestem pewna że pierszą pułapką miała być inna, tak mówili - zaczęła rozmyślać na głos.
- Zaraz co? Jak to inna? - zapytałem wyciągając strzałę z uda i robiąc krok w przód. Nim zdąrzyłem mrugać zostałem zmiażdżony przez kamienny blok.
***
- AAAAAA!!!
Domino stała z szeroko otwartymi ustami patrząc na to co się przed chwilą stało. Z jej ust nagal wydobywał się niemy już krzyk, kiedy patrzyła na wielki blok który właśnie wysunął się z sufitu, płasko dociśniety do ziemi i spod którego wylewała się kałuża krwi.
Padła ona na kolana, a w jej oczach zalśniły łzy. Zgieła się opierając na rękach i patrzyła w ziemię zaczynając mówić do siebie.
- A-ale... dlaczego, przecież byliśmy już blisko. Wyjście było tuż obok!!! D-dlaczego... ja... ja... - z jej oczu na ziemię zaczęły kapać łzy.
Była tak pogrążona w żałobie, że nie zauważyła jak za nią ponawia się słup światła z którego wyszedł nie kto inny, jak przez chwilą zabity Daniel. Po chwili też na jego szyi pojawiła się Luna, która znikła chwilę przed zmiażdżeniem.
***
Rorzejrzałem się po otoczeniu i spojrzałem na płaczącą Domino, po czym położyłem jej rękę na ramieniu.
- Hej, wszytsko okej? - zapytałem spokojnym głosem.
Ta odwróciła się przez ramię, spojrzała na mnie i otworzyła szeroko załzawione oczy. Spojrzała szybko na kamienny blok i znów na mnie.
- C-co?! J-jak? - zapytała skołowana.
- Moja droga, ludzka dusza jest nieśmiertelna, a to było tylko ciało, można je odtworzyć - powiedziałem wyciągając do niej rękę.
Ta wstała szybko i rzuciła mi się na szyję.
- Więcej mnie tak nie strasz, myślałam ze znowu zostałam sama na kolejne ileś lat. Poza tym fajnie mi się z tobą przechodziło ten labirynt i nie chciałbym stracić tak dobrego partnera - powiedziała odsuwając się odemnie i rzucając mi zakrapiany łzami uśmiech.
W następnej chwili zmieniła się w katane i jakąś siłą wleciała do pochwy przy moim pasie.
- Bez obaw, postaram się nie umierać - powiedziałem podchodząc do wrót.
Pchnołem je i znalazłem się w dziurze w ziemi pod korzeniami wielkiego drzewa. Wyszłem na zewnątrz i zapieczętowałem drzwi, żeby nikt tu przypadkiem nie zabłądził, po czym wspiołem się do korzeni i wylazłem znów do lasu. Nabrałem w płuca powietrza.
- Luna, podjąłem decyzję.
- Jaką?
- Jutro otwieramy bramę do magicznego świata.
- Jak sobie życzysz Panie.
Po tej odpowiedzi uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę domu. Jutro zacznie się nowa era dla naszego świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top