Samotność
– Wzywałeś mnie, panie? – spytał niepewnie, stając przed jego obliczem.
– Owszem. – odezwał się dość chłodnym tonem. – Wiesz czemu cię wezwałem?
– Nie. – przyznał. – Czyżbym zrobił coś, co ci się nie spodobało, panie? – zapytał lekko przerażony.
– To pojęcie względne. Ale teraz chodź za mną. – podniósł się ze swojego fotela i ruszył przed siebie. – Idziemy. – zwrócił się do niego, gdy był już za drzwiami.
Mężczyzna niepewnie za nim podążał. Nie wiedział czego może się spodziewać po takim panu, jak on. W końcu wszyscy jego poddani woleli nie narażać się temu osłoniętemu czarnymi włosami władcy. Kroczył więc za nim, nic nie mówiąc i nawet nie ważąc się na niego spojrzeć. Nie chciał zrobić wobec niego nic, co skończyłoby dla niego katastroficznymi skutkami.
Po chwili dotarli przed duże, drewniane drzwi. Mężczyzna kroczący za kruczowłosym przystanął przerażony i trochę zdziwiony miejscem, w które postanowił go zabrać jego „przewodnik". Cicho przełknął ślinę, tak by on tego nie usłyszał. Nie chciał przy nim popełniać żadnego błędu, aby nie posłać swojej postaci na zgubę.
– Wejdź. – nakazał mu brunet, otwierając drzwi i samemu wchodząc do pomieszczenia.
Właściciel śniadej skóry starał się nie okazywać strachu. Nie mógł go okazać. Tym bardziej zwracając na swoją pozycję, która również nie była mile przyjmowana przez ludność, lecz i tak stanowiła jeden z najwyższych szczebli w hierarchii tegoż władcy.
Tak jak mu rozkazał, tak postąpił. Zaraz, na polecenie, zamknął za sobą drzwi. Pierwszy raz znajdował się w tym pomieszczeniu. Jego wzrok, choć pragnął skierować się na pana, nie chcąc popełnić żadnego błędu, zaczął powoli obserwować i przyglądać się wystrojowi tego pokoju.
Nigdy by nie uwierzył, że sypialnia tak wielkiego władcy może być tak skromna. Nie posiadała nic poza szafą, w której najpewniej znajdowały się ubrania i wielkim łożem z baldachimem. Ściany były pokryte czerwoną tapetą w granatowe wzory, które wprawiały to pomieszczenie w dziwnego rodzaju nastrój. Głównie lekkiego strachu, ale można się również poprzeć o pokusę nazwania ją pikantną.
– Za czym podąża twój wzrok? – zapytał czarnowłosy, spoglądając w patrzące się teraz w niego niebieskie oczy.
– Przepraszam, panie. – powiedział ze skruchą, opuszczając swoją blond głowę.
– Nie uważasz to za śmieszne?
– Nie rozumiem. – odparł, przypatrując się siedzącemu na łożu władcy.
– Zauważ, że jesteś moim najlepszym wojownikiem...
– Nie jestem aż tak dobry, jak ty, panie. – przerwał mu, nie mogąc przyjąć tej pochwały.
– Nie powiem ci tego, ale twój talent dorównuje mojemu. Na dodatek posiadasz w sobie diabelską duszę. Masz demona, który potęguje i łączy swoją moc z twoją duszą. Nie uważasz, że ktoś taki nie powinien obawiać się mojej osoby?
– Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie, panie. – przyznał mu.
– Powiedz. Czujesz wobec mnie strach? Czujesz przerażenie, gdy masz stawić się przede mną, nie znając tego przyczyny?
– Ja... – zająknął się, nie chcąc powiedzieć czegoś niestosownego.
– Nie mów. – przerwał mu po chwili brunet. – Zdaję sobie z tego sprawę. Zaprzeczanie tego faktu też ci nic nie da. Cała moja ludność obawia się swojego pana. Wszyscy obawiają się mnie.
– Ależ, panie! – zaraz zawołał, chcąc mimo tego zaprzeczyć.
– Zamilcz! – uniósł się lekko, na co blondyn ucichł. – Mówiłem, nie zaprzeczaj prawdzie. – powiedział spokojniej. – Mimo swojej potęgi, ty również okazujesz mi swój strach, który nie zostanie wyeliminowany. Strach ludu przed władcami mojego rodu jest dziedziczny. Każde kolejne pokolenie będzie przerażone, gdy u panowania będzie zasiadał ktoś, ktokolwiek, z rodu Uchiha.
Wojownik nic nie odpowiedział, jedynie spuścił głowę tak, jak zbity pies. Nie ważył się teraz spojrzeć na tak wielkiego i twardego władcę jak on. Co on może na to poradzić? Nic. Cały ród Uchiha, odkąd sięgają dzieje pierwszego władcy z jego przodków, wywoływał strach w każdym. Wiedział, że jego pan ma rację, ale jego zadaniem, czuł, że musi tak odpowiadać. Nie chciał źle skończyć.
– Czy wiesz czemu mój ród wstąpił na tak wysokie stanowisko? – zapytał go nagle.
– Nie, panie.
– Więc najpierw do mnie podejdź.
Niebieskooki mężczyzna niepewnie podszedł i stanął przed swym panem. Nie wiedział co ma konkretnie zrobić. Stał naprzeciw niego, prosząc w myślach, by ten dał mu jeszcze jedną wskazówkę o tym, co ma właśnie teraz począć. Nie wiedział i to go właśnie przybijało. Nie chce przecież ryzykować. A tu ryzykiem jest każdy ruch.
– Historia tego, jak mój ród objął panowanie jest wspólna z wieloma innymi sławnymi rodami, o których nie raz się mówi i słyszy. Ich historie zawsze kończą się katastrofą, gdyż moi przodkowie umieli się z nimi sprawnie rozprawić.
Blondyn potwierdził to lekkim kiwnięciem głowy.
– Usiądź i posłuchaj tego, co zamierzam ci powiedzieć. – oświadczył.
Wojownik rozejrzał się po pomieszczeniu trochę niepewny tego, co i jak ma teraz poczynić. Może usiąść, ale nie zdawał sobie sprawy gdzie. Przecież jest tylko żołnierzem, na jego rozkazach. Nie może tego tak sam ustalać, co i jak mu można zrobić.
– Usiądź naprzeciw mnie. Krzesło. – podpowiedział mu po chwili ciemnooki.
Szybko wykonał jego polecenie i po chwili siedział z nim twarzą w twarz. Nadal był zaniepokojony tym, po co został wezwany przez swojego pana. Nikt nigdy nie umiał odgadnąć tego, co kryje się za tymi czarnymi tęczówkami. Ten władca trzymał w swojej garści cały lud, który był pod jego rządami. Miał w tym królestwie pełną swobodę. Inni władcy również mu nie przeszkadzali. Pozwalano mu na wszystko, gdyż nikt nie chciał mieć w nim wroga. Historie z jego rodem, w najgorszych wypadkach były opowieściami pełnymi okrutnych rzeźni.
– To słuchaj. Od dawna ten ród był znany ze swojej potęgi. Sharingan, który posiadali członkowie tego kolanu, był potężną bronią. Byli tacy, którzy nie wierzyli w to, że można posiąść taką moc, lecz każdy przekonywał się o tym na własnej skórze. Dawno rozegrała się bitwa między moim rodem, a klanem Senjiu. Podczas tej wojny upadło wielu, jednakowoż jako wygrani wyszliśmy my. Na świecie rozniosły się pogłoski o okrutnych i wręcz barbarzyńskich metodach stosowanych przez moich przodków. Senjiu po kapitulacji, niewielu ich zostało, zaledwie kilku, postanowili pójść na ugodę. Tak powstało to królestwo, którego głową został Uchiha. Przez te wszystkie lata nie raz moi przodkowie dali znać o swoim okrucieństwie. Natomiast wiele klanów, wręcz upadłych, postanowiło się przyłączyć do naszego królestwa. Ludzie niechętnie chcieli tworzyć to królestwo, lecz strach przed gniewem Uchiha był większy niż ta niechęć. Stąd strach w całym królestwie do mojego rodu. Natomiast twój klan, Uzumaki, dołączył do niego niedawno. Twój ojciec był człowiekiem mądrym. Jako przedstawiciel swojego rodu postanowił przyłączyć się, by jego ród nie upadł do samego końca. Nie wiele to dało, skoro zostałeś jedynie ty, lecz teraz odbiegam od celu mojego wezwania ciebie. Teraz wyjaśnij mi to, czemu ci wszyscy ludzie czują strach przed dawnymi charakterami Uchihów? Obawiają się każdego kolejnego władcy, co przyczynia się do tego, że ich wizja się spełnia.
– N-nie... nie mam pojęcia, panie... – powiedział niepewnie, lecz bardzo tym zszokowany.
– Ponieważ to ludzie. Ludzkie pojęcie jest kontynuowane przez tradycje. Strach tych ludzi stał się dla nich tradycją, której nie umieją cofnąć ani przerwać. Jest dla nich zwykłą kontynuacją, a przecież władcy się zmieniają. Oni tak naprawdę najbardziej boją się dziedziczonej przez nas mocy. Moc Sharingana ich przeraża. Twierdzą, że każdy posiadacz tej mocy jest brutalnym człowiekiem, który nie posiada żadnych skrupułów w swoim panowaniu. Ja na to niestety już nic nie mogę poradzić, lecz to nie zmienia faktu, że te czyny z ich strony są jedynie nic nie wartym urojeniem.
– Panie... Czyżbyś nie był zbyt pochopny w wysuwaniu tych wniosków? – spytał, nie chcąc podnosić na niego wzroku.
– To nie jest pochopne. – odparł spokojnie. – Pochopnością nie można nazwać rzeczy oczywistej. Powinieneś o tym wiedzieć. Podobnie jest z tobą. Również jesteś postrachem tego królestwa. Ludzie nie postrzegają cię jako innego i dobrego człowieka, którym jesteś. Widzą w tobie jedynie demona, który jest w twoim wnętrzu. Nic poza tym. Nie zmieni się tego. To ludzie.
Blondyn nic nie mówił. Siedział cicho przed swoim panem, nie wiedząc dokładnie co ma teraz począć. Nigdy nie stanął przed takim obliczem Uchihy. Wie, że jest on bezwzględnym władcą, lecz nie doprowadza do krwawych rzezi.
– Czy to jest właśnie powodem, dla którego mnie wezwałeś? – zapytał.
– Nie. Powód jest całkiem inny. – podszedł do niego. – Wiem, że zdajesz sobie sprawę z tego jaka samotność ogarnia człowieka, którego inni ludzie odtrącają jedynie przez jego pozycję czy też moc, którą posiada. Oboje to wiemy. Jednakowoż teraz chodzi mi o coś innego. – spojrzał w niebieskie oczy, po czym z kamienną twarzą oznajmił wojownikowi. – Jedyną rzeczą, którą masz teraz zrobić jest rozebranie się. Masz się teraz rozebrać.
Blondyn zdziwiony spojrzał na swojego pana. Nie do końca wiedział jak na to zareagować. Mimo, że uważa, iż jego pozycja na tle armii i walki sprzyja jemu umiejętnością i tak boi się potomka tak wielkiego rodu jak Uchiha. Nie był odstępstwem w tym od innych jego poddanych. Mimo tego samego bólu jest mu podobny, ale jednocześnie bardzo podobny do innych.
– To chyba nie jest dla ciebie trudne zadanie? – spytał.
Jasnowłosy przełknął cicho ślinę, po czym bez żadnego słowa odsunął krzesło do tyłu i powoli wstał. Aktualnie stał naprzeciw swego panu. Nie wiedział jak ma postąpić w tej sytuacji, lecz zdawał sobie sprawę z tego, iż nie wykonanie jego poleceń może się dla niego źle skończyć. Wziąwszy, niezauważalnie, głęboki wdech, zaczął się rozbierać.
Brunet przyglądał mu się, gdy ściągał każdą część ubioru. Jego oczy porządnie „skanowały" każdy po kolei odkrywany kawałek ciała. Jego mina była w tym momencie jak z marmuru. Nie wyjawiał się na niej żaden znak niezadowolenia lub tego przeciwieństwa. Pozostawał niezmienny, jak kamień szlachetny, którym jest w swym rodzie.
Gdy wojownik odkrył całe swoje ciało, władca usiadł na łóżku. Przez parę sekund przyglądał się nagiemu mężczyźnie przed sobą, po czym oświadczył niby obojętnym głosem, lecz dało się w nim wczytać jakąś tajemniczą ekscytację, której z samego początku nie dało się zweryfikować.
– Dobrze...
Uchiha wtem wstał i skierował się w stronę niebieskookiego. Uzumaki prawie niewidocznie drgnął, gdy ten stanął tuż przed nim. Zauważył, że jego pan jest od niego niewiele wyższy, lecz to nie zmieniało faktu, iż jest on potężną postacią. Przyglądał się jego osobie, starając ukryć się lęk, który w nim wywołał tym nawet gwałtownym ruchem.
– Panie... – zaczął niepewnie, lecz zaraz zamilkł.
Przyczyną tego był ruch Uchihy, którego nigdy by się nie spodziewał po swoim władcy, tym bardziej w kierunku zwykłego pionka w jego armii. Dłoń ciemnookiego mężczyzny leżała na piersi swojego poddanego, którego serce przyspieszyło swoje bicie. Jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się w tęczówki, które teraz przybrały Sharingana.
– Twoje serce również bije samotnością. – oświadczył spokojnie Uchiha. – Woła kogoś, kto będzie potrafił wypełnić tą lukę. Nawet bez swoich oczu to doskonale widzę. – oczy wróciły do pierwotnego koloru. – Nasze serca biją tym samym rytmem. Walczą o to samo. Lecz nie byle kto zasklepi w nich tą pustkę. Musi to być osoba, która zaznała tego samego.
– Tego samego?... – szepnął cicho Uzumaki.
– Owszem. Sam wiesz jak układało się moje życie, a ja znam na pamięć twoje. Każdy z nas miał i ma w nim niezmiernie dużo samotności, która rozwijała się z dnia na dzień. Nie można temu zaprzeczyć. Dorastając wspólnie, oboje znamy bóle drugiego, lecz nie zawsze oddziałuje to na relacje między nami, czyż nie? Nawet ty się mnie obawiasz. – dodał ciszej.
– Panie... – zaczął, lecz nie wiedział co miałby powiedzieć.
Przecież nie zaprzeczy temu. Nie chce swoim zdaniem zaprzeczać temu, który sprawuje tu wielką władzę. Nie chce się również sprzeciwiać temu, co jest czystą prawdą, mimo tego niemego bólu, który ta prawda wywołuje. Milczał a jego serce wciąż mocno biło. Nie umiał teraz spojrzeć na Uchihę, bądź nie chciał dać się do końca prześwietlić jego przenikliwym oczom.
– Nie wiem skąd w tobie ten strach. – powiedział tak cicho, jakby inny mieli tu być. – W tobie, który dzielił samotność wraz ze mną. Mimo tego chciałbym, byś dalej ją ze mną dzielił. Żeby nasza samotność wypełniła się sobą i ją zniwelowała. Żeby skazaniec Sharingana mógł dopełnić skazańca demona i na odwrót. Jednak w tym muszę mieć twoją zgodę. Jednostronne zapełnienie samotności nie da odpowiedniego efektu. Jedynie ją nasili... – odsunął się od blondyna i spytał. – Więc... Jaka jest twoja odpowiedź?
Przez chwilę niebieskooki stał, przyglądając się szczerej i teraz nie kamiennej twarzy bruneta. Twarz pokazywała jak samotność zżerała tego człowieka od samego początku. Pokazywała jej piekło, które sam zaznał i w młodych latach dzielił się nią z nim, by go do końca nie przytłoczyła i zniszczyła. Po chwili klęknął przed nim i oświadczył, patrząc w jego oczy oraz z delikatnym uśmiechem.
– To jest dla mnie zaszczyt, Panie... Chcę, byśmy dzielili wzajemnie swoją samotność...
– Wstań. – poprosił i podszedł do stojącego już mężczyzny. – Na taką odpowiedź, prostą z serca, czekałem. – musnął wargami lekko drżące usta swojego wojownika.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top