Zbierzmy grupę, ugryziemy węża w...

     Było po dwudziestej drugiej, kiedy przechadzał się korytarzami Hogwartu. Miał na sobie swoją pelerynę niewidkę, więc nie martwił się, że zostanie złapany i dostanie szlaban za wałęsanie się po zamku późną porą. Nagle musiał powstrzymać odruch wymiotny, gdyż usłyszał najbardziej irytujący głos, jaki znał.

     – Co tu robicie, dzieciaczki? – spytała Dolores Umbridge.

     Już miał zawrócić i oddalić się jak najszybciej z tego miejsca, ale inny głos przykuł jego uwagę.

     – Pani profesor! Właśnie pani szukaliśmy!

     Że co takiego? Po co Ron miałby szukać ich beznadziejnej i wrednej nauczycielki obrony przed czarną magią?

     – Pani profesor – tym razem dało się słyszeć głos Hermiony – tu chodzi o Pottera. On kłamie! I zwariował!

     Nie wierzył własnym uszom. Jego przyjaciele nigdy by czegoś takiego nie powiedzieli.

     – Dokładnie – zgodził się z Hermioną Ron – On powinien trafić do Azkabanu.

     Wyjrzał zza ściany, by sprawdzić, czy aby na pewno nie miał omamów słuchowych, ale na schodach niedaleko niego naprawdę stała profesor Umbridge w towarzystwie Rona i Hermiony.

     W tym momencie nauczycielka spojrzała wprost na Harry'ego. Ale przecież nie mogła go zobaczyć, prawda?

     – Panie Potter – rzekła swoim przesłodzonym głosem. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie wolno opowiadać kłamstw?

     Obudził się w swojej małej sypialni na Privet Drive 4. Mimo że rok szkolny skończył się już dawno, ten koszmar nadal go męczył.

     Spojrzał na tarczę starego zegarka, który dostał od kuzyna (cóż, właściwie to nie do końca dostał, tylko go sobie przywłaszczył, gdy krewniak wyrzucił ledwo używany sprzęt w kąt). Za kilka minut miał rozpocząć się ostatni dzień lipca, dzień jego urodzin.

     Odrzucił kołdrę na bok i usiadł na łóżku. Ból pleców przypomniał mu o wczorajszym całodniowym pielęgnowaniu ogródka. Oczywiście Dursleyowie nie mogli skalać swoich rączek robotą, co to to nie.

     Hedwiga, jego wspaniała sowa śnieżna, zahukała, chcąc przypomnieć mu o swojej obecności. Podszedł do jej klatki i pogłaskał ją po piórach.

     – Chcesz polatać?

     Ponownie usłyszał hukanie, jakby zwierzę wyrażało aprobatę na ten pomysł. Było zrozumiałe, że brakowało jej ruchu. Otworzył drzwiczki jej klatki, po czym to samo zrobił z jedynym oknem w swym pokoju. Rześkie powietrze przyjemnie go orzeźwiło. Hedwiga wyleciała w ciemną noc. Brunet podążał za nią wzrokiem, dopóki jej biała sylwetka całkowicie nie zanikła w ciemności. Spojrzał ponownie na zegarek. Było kilka minut po północy.

     – Wszystkiego najlepszego, Harry – powiedział sam do siebie.

     Szesnaście lat. Tyle minęło od dnia, który zawsze przeklinał - dnia jego narodzin. Gdy myślał, że gorzej już być nie może, Los postanowił zaśmiać mu się w twarz i z okrutnym "A jednak, Potter" dał mu główną rolę w przedstawieniu pokonania Czarnego Pana. Miał uratować świat przed najgroźniejszym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Cholera, był przecież tylko nastolatkiem! Nie miał szans, żeby podołać zadaniu.

     Jego rozmyślania przerwało szczekanie psa gdzieś w oddali. Uśmiechnął się smutno na wspomnienie Syriusza. Był jego ojcem chrzestnym, a nie dane im było być prawdziwą rodziną. Mieli razem zamieszkać, cieszyć się życiem, spędzać czas jak ojciec z synem, ale te wszystkie plany zostały zniweczone przez Bellatrix Lestrange. Chciał krzyczeć, płakać, niszczyć to, co znajdzie na swej drodze. Jego serce zapłonęło gniewem. Na jego twarzy zagościł mroczny uśmieszek. Już on dobrze wiedział, co ma teraz zrobić.

°°°°°°°°°° (to jest na środku, okej?)

     Spotkanie Lorda Voldemorta z jego wewnętrznym kręgiem dobiegało końca. Wiedział już to, co musiał o poczynaniach swoich podwładnych.

    – Czy macie mi coś jeszcze do przekazania?

    Przez chwilę w sali panowała głucha cisza. Severus poruszył się niespokojnie na swoim miejscu. Odchrząknął cicho i zaczął mówić.

    – Panie, jeśli mógłbym – poczekał, aż Lord skinął głową, po czym kontynuował – Potter ostatnio dziwnie się zachowuje. Obserwuję jego poczynania, tak jak mi rozkazałeś, Panie, i zauważyłem kilka interesujących zmian.

     – Co masz na myśli? – zapytał ledwo zauważalnie zaintrygowany.

     – Proszę obejrzeć to, Panie – Podał Voldemortowi fiolkę z wspomnieniami. 
    
     – Glizdogonie, przynieś mi myśloodsiewnię – rozkazał, obracając w dłoni małą, kryształową buteleczkę.

     Odesłał resztę ruchem ręki. Ci szybko aportowali się, bojąc się rozgniewać swego Pana.

     Voldemort zaraz po dotknięciu lustra wody w kamiennej misie został przeniesiony do – jak mu się wydawało – salonu w pewnym bardzo zadbanym domu. Rozejrzał się po kremowych ścianach, białej sofie, na której siedziało dwoje nieco otyłych mężczyzn, oraz chorobliwie chuda kobieta, różowych szafkach, na których w idealnych odstępach stały identyczne ramki ze zdjęciami, przedstawiającymi pewnego rozpieszczonego bachora. Obrzydliwe miejsce. Na dodatek wszyscy troje wpatrywali się w mugolskie pudełko pokazujące obrazy. To wszystko sprawiało, że Tom Riddle chciał ich zabić. Niestety, było to tylko wspomnienie, więc musiał odmówić sobie tej przyjemności. Nagle ktoś zszedł po schodach i pojawił się w salonie. Voldemort bez problemu rozpoznał swojego największego wroga.

     – Wujku? – powiedział przesłodzonym głosem Potter.

     A więc wychowali go mugole? Interesujące, że mamy tyle wspólnego.

     – Czego chcesz, nędzny bachorze? – wychrypiał Vernon Dursley.

     – Przyszedłem się pożegnać. Nie będę już wam zawracał głowy swoją osobą. Nie mam zamiaru nigdy więcej tu mieszkać. Pozwólcie, że zostawię wam pewien… prezent pożegnalny.

     W istocie Potter ani nie czekał na pozwolenie, ani dał wujostwu żadnego prezentu. Wyciągnął przed siebie swoją różdżkę i skierował ją na starego Dursleya.

     – Crucio! – krzyknął I patrzył, jak jego opiekun zwija się na podłodze i krzyczy z bólu.

     Po kilkudziesięciu sekundach zdjął zaklęcie. Postanowił zająć się swoją ciotką. Rzucił na nią klątwę łamiącą kości. Petunia krzyknęła przeraźliwie, a po chwili zmarła na wskutek bardzo silnego krwotoku wewnętrznego. Harry zauważył, że jego przerażony kuzyn próbuje wymknąć się niezauważalnie.

     – A ty gdzie się wybierasz, Dziudziaczku? – Mroczny uśmiech zagościł na twarzy Pottera.

     Klątwę, którą czarnowłosy ugodził swojego krewniaka, Tom rozpoznał jako zaklęcie, które doprowadza krew w organizmie ofiary do wrzenia. Dosyć szybka, ale bardzo bolesna śmierć. Harry postanowił wykończyć swojego wujka zaklęciem tnącym, które skierował na tętnicę. Po kilku sekundach Vernon Dursley wykrwawił się na śmierć.

     Chłopiec, Który Przeżył schował swoją różdżkę i nie odwracając się za siebie na zawsze opuścił dom na Privet Drive.

     Scena zmieniła się. Tym razem Wybraniec przechadzał się wzdłuż ulicy Pokątnej, patrząc na wszystko i wszystkich z góry. Nagle uderzyła w niego burza brązowych włosów.

     – Harry! Jak ci minęły wakacje? Czemu nie odpowiadałeś na nasze listy? Martwiliśmy się o ciebie! Może pójdziemy na piwo kremowe?Zrobiłeś już zakupy na nowy rok szkolny? Mam nadzieję, że odrobiłeś już swoją pracę domową na wakacje. Jesteś tu sam? Zdajesz sobie sprawę, że nie powinieneś gdziekolwiek wychodzić bez opiekuna? Harry, ty jesteś w niebezpieczeństwie! – Hermiona zasypała go lawiną pytań. Z jej oczu biła troska o przyjaciela i szczęście ze spotkania.

     – Odsuń się ode mnie, szlamo! – warknął Potter i odepchnął od siebie dziewczynę tak, że ta ledwo złapała równowagę.

     – Harry, co w ciebie wstąpiło? – ochrzanił go Ron – Przecież jesteśmy…

     – Przyjaciółmi? Nie rozśmieszaj mnie, Wesley – niemalże wypluł nazwisko chłopaka, jakby było najgorszą rzeczą, którą kiedykolwiek wypowiedział – Nie mam zamiaru przyjaźnić się ze zdrajcami krwi – powiedział chłodno, po czym odszedł w swoją stronę.

     Następne wspomnienie przedstawiało Pottera odzianego w czarną pelerynę, gdy ten robił zakupy w sklepie Borgin & Burkes na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Riddle podszedł bliżej, aby lepiej przyjrzeć temu, co wybraniec chciał zakupić. Oprócz książek takich jak: "Czarna Magia dla początkujących" czy "Jak ukryć przed Ministerstwem Magii, że jesteś Mrocznym czarodziejem?" zauważył również przedmioty potrzebne do pogańskich rytuałów, mających zwiększyć siłę magiczną rzucającego czar.

Interesujące...

°°°°°°°°°°

     Lord Voldemort siedział w swoim gabinecie i rozmawiał z Nagini o poczynaniach pewnego czarnowłosego nastolatka, który już od kilku dni zaprzątał jego myśli, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Rzadko kiedy ktoś go tutaj odwiedzał, ponieważ zazwyczaj nie było takiej potrzeby. Był doskonale poinformowany o wszystkich sprawach, które dotyczyły jego oraz jego podwładnych.

     – Panie? – zza drzwi dało się słyszeć cichy głos Malfoya.

     – Wejdź, Draconie – rozkazał Lord.

     – Panie, pewna sowa śnieżna przyniosła ten list dla ciebie – lekko drżącą ręką położył kopertę na stole.

     Omal nie parsknął śmiechem. List? Cóż, szczerze mówiąc był on pierwszym jaki otrzymał, odkąd posiada to ciało. Zapewne ludzie bali się do niego pisać. I bardzo dobrze. Ale żeby zwykły list był tak ważny, że przeszkodzono mu w rozmowie z jego najdroższym horkruksem? Jakże to było bezmyślne ze strony blondyna. Tchnęła go pewna myśl. A gdyby tak podpytać Malfoya? Może będzie on znał odpowiedzi na nurtujące go pytania?

     – Co myślisz o Potterze? – spytał, jakby od niechcenia. W dłoni obracał dostarczoną mu kopertę.

     Draco poruszył się niespokojnie. Jak dużo mogę temu wężowi powiedzieć? Odchrząknął cicho i zaczął mówić.

     – Spotkałem go raz czy dwa razy podczas tych wakacji. Nie wydawał się przypominać dawnego Wybrańca – ostatnie słowo wypowiedział z największym obrzydzeniem, na jakie było go stać – stał się… inny. Bardziej mroczny. Przestał bratać się ze szlamami i zdrajcami krwi. Słyszałem również, że podobno wyrzekł się swojej martwej matki, bo ta była mugolaczką.

     Riddle usatysfakcjonowany odpowiedzią skinął głową, po czym odesłał Malfoya ruchem ręki. Poczekał, aż ten opuści jego pokój i otworzył kopertę. Szybko przebiegł wzrokiem po tekście.

Lordzie Voldemorcie
Nie chcę być już pionkiem Dumbledorea w jego chorej grze. Mam dosyć kłamstw. Nie mam zamiaru poświęcać swojego życia dla żyć innych, szczególnie zdrajców krwi i szlam. Pozwól mi się do ciebie przyłączyć.
Harry Potter

     To było ciekawe. A więc odważyłeś się do mnie napisać, Harry Potterze? Czarnoksiężnik zadumał się na chwilę. Czemu zdecydował się zrezygnować z zemsty i współpracować? Czy to mógłby być jakiś podstęp? Szybko odgonił jednak od siebie te myśli. Przecież widział wspomnienia Severusa i wie, że chłopak się zmienił. Słowa Dracona tylko to potwierdziły. Tak, zdecydowanie Potter wreszcie zauważył, że walcząc u boku tego starego głupca nic nie wskóra. Tom chwycił pióro oraz pergamin. Nie zastanawiał się długo. Wiedział, co chce chłopakowi przekazać.

Bądź jutro, 14 sierpnia w samo południe w "Dziurawym Kotle". Wyślę po ciebie jednego z moich ludzi. Zabierze cię do mojego dworu, gdzie przyjmiesz znak.

     Nie podpisał się. Nie uznał, że było to konieczne. Przywiązał list do nóżki sowy, która cierpliwie czekała na parapecie, po czym pozwolił jej odlecieć.

     Po kilku godzinach ta sama sowa zapukała dziobem w okno jego gabinetu. Po rozwinięciu liściku ujrzał tylko jedno krótkie zdanie, ale to mu wystarczyło.

Dobrze, przyjdę.

°°°°°°°°°°

     Draco Malfoy wyszedł z kominka w "Dziurawym Kotle", po czym starannie otrzepał szaty z drobinek popiołu uzyskanych po podróży siecią fiuu. Rozejrzał się po pomieszczeniu, aż jego wzrok padł na zielonookiego bruneta z blizną na czole. Spokojnym krokiem przeszedł tuż obok chłopaka, który zauważywszy go podążył za nim do wyjścia. Blondyn poprowadził go kawałek dalej, do ciemnego zaułka. Malfoy chwycił za ramię czarnowłosego.

     – Czarna krew – Draco wypowiedział hasło aktywujące świstokliki i obaj zniknęli z londyńskiej ulicy.

     Pojawili się kilka sekund później w sali tronowej tuż przed obliczem Czarnego Pana. Draco padł na kolano przed swym panem, a brunet powtórzył jego ruch.

     – Wstań Draconie i wróć do szeregu – rzekł Lord władczym tonem.

     Malfoy jak najszybciej, by nie rozjuszyć Voldemort, wstał i chyląc głowę wycofał się w miejsce obok swoich rodziców. Czarnoksiężnik w tym czasie podniósł się ze swojego kamiennego tronu stojącego pośrodku sali. Zaczął krążyć wokół klęczącego niczym drapieżnik szykujący się do ataku. Po chwili stanął na wprost czarnowłosego.

     – Dziś dołączy do nas ktoś specjalny. Ktoś, kogo od dawna zamierzałem zabić, ale uznałem, że współpraca może okazać się niezwykle owocna. Powstań, Harrisonie.

     Brunet wstał. W tym momencie eliksir wielosokowy przestał działać, a przed Voldemortem stanął Dumbledore w nieco za ciasnych ubraniach należących do Harry'ego. Dyrektor Hogwartu wykonał skomplikowany ruch różdżką i aktywowały się specjalnie przygotowane świstokliki. Po serii trzasków sala wypełniła się członkami Zakonu Feniksa, aurorami oraz innymi pracownikami ministerstwa. Zawarte w czerwcu tego roku porozumienie umożliwiło im przeprowadzenie dobrze skoordynowanej akcji. Wykorzystując element zaskoczenia "goście" natychmiast rzucili zaklęcia oszałamiające, rozbrajające i wiążące na śmierciożerców. Dzięki idealnie zorganizowanej walce oraz znacznej przewadze liczebnej byli w stanie pokonać znaczną większość sługusów Czarnego Pana w kilka minut. Po unieszkodliwianiu przeciwnika pracownicy ministerstwa za pomocą świstoklików powrotnych zabierali śmierciożerców do specjalnie przygotowanych cel w podziemiach Ministerstwa Magii, gdzie mieli czekać na proces.

     Podczas gdy Zakon Feniksa i Ministerstwo Magii zajmowali się obezwładnieniem przeciwników, Dumbledore wdał się w pojedynek z Voldemortem. Atakowali się wzajemnie potężnymi czarami, nie zwracali uwagi na otoczenie, będąc do końca zaabsorbowani walką.

     – Nie wygrasz, starcze! Mnie nie można zabić, jestem nieśmiertelny! – wykrzyczał pomiędzy zaklęciami Tom Riddle, gdy pierwszy szok minął i czarnoksiężnik był w stanie trzeźwo myśleć.

     – Obawiam się, że się mylisz, mój chłopcze.

     Podczas wakacji Dumbledore zebrał grupę najlepszych, zaufanych ludzi i razem odszukali oraz zniszczyli pierścień rodowy Gauntów, medalion Salazara Slytherina, czarkę Helgi Hufflepuf, a także diadem Roveny Ravenclaw. Remus Lupin, któremu na dzień bitwy powierzono miecz Godryka Gryffindora, szybko odnalazł zwiniętą u podnóża kamiennego tronu Nagini i sprawnym ciosem odciął jej łeb.

    Czarny Pan zachwiał się czując, jak cząstka jego duszy na zawsze opuszcza ten świat.

     Zapewne gdyby dać mu czas na zastanowienie się, czego powinien się teraz spodziewać lub jaki będzie następny ruch jego wrogów, to przypomniałby sobie o pewnym czarnowłosym nastolatku, którego dziś miał przyjąć w swe szeregi. Skupiony jedynie na pokonaniu Albusa Dumbledorea nie zauważył, jak do tej pory stojący z boku Harry Potter zrzuca swoją pelerynę niewidkę i zbliża się do swego mentora walczącego z zabójcą jego rodziców. Tom Riddle w myślach miał tylko pokonanie przeciwnika, toteż postanowił szybko zakończyć to najskuteczniejszym zaklęciem, jakie znał.

     – Avada Kedavra!

     Zielone światło pomknęło w stronę dyrektora Hogwartu, lecz w tej samej chwili Harry Potter wbiegł w drogę zaklęcia uśmiercającego. Po chwili osunął się na ziemię, gdy czar uderzył w jego klatkę piersiową.

°°°°°°°°°°

     Pierwszym, co zauważył po otwarciu oczu była biel. Jasność oślepiła go na chwilę, zmuszając do zamknięcia powiek. Zamrugał kilka razy, a gdy jego oczy na dobre przyzwyczaiły się do jaskrawych barw otoczenia rozejrzał się po okolicy. Jego wzrok padł na dwie osoby – kobietę i mężczyznę – odzianych w nieskazitelnie białe szaty czarodziejskie.

     Chociaż widział ich tylko na zdjęciach oraz w zwierciadle Ain Eingarp, poznał ich od razu. Mama i tata. Jego rodzice. Kolana się pod nim ugięły. Jak zahipnotyzowany podszedł do swojej rodzicielki i po raz pierwszy poczuł, co to znaczy "matczyny uścisk". James objął ich oboje. Czuł jak trzyma w rękach wszystko, na czym mu zależało. Po raz pierwszy od piętnastu lat miał dwie najdroższe mu osoby przy sobie.

     – Mamo… Tato… – drżenie głosu Harry'ego zdradzał, że jest bliski płaczu. Nie ważne, jak silny próbował być, nie mógł nic poradzić na łzy, które teraz spływały po jego policzkach.

     – Kochamy cię, synku – powiedziała Lily.

     – Jesteśmy z ciebie tacy dumni, synu – dodał Rogacz, głaszcząc Harry'ego w uspokajający geście po plecach. – Łapa mówił nam, jak bardzo wyrosłeś, ale dużo lepiej jest cię widzieć na własne oczy.

     – S-Syriusz też tu jest? – spróbował opanować swój głos, ale perspektywa ponownego zobaczenia z chrzestnym sprawiła, że do jego oczu napłynęła kolejna fala łez.

     – Myślałem, że już nigdy nie zapytasz – odezwał się za nim inny głos, na którego brzmienie Harry szybko się odwrócił.

     Stał nonszalancko oparty o… No, nie do końca wiadomo o co się opierał, wszystko było tu tak cholernie jasne. Nawet czarna, skórzana kurtka Syriusza była biała.

     – Musisz być silny, Harry –rzekła Lily, a jej sylwetka powoli zaczęła się rozmazywać, jakby widmowy obraz targany podmuchami wiatru.

     – Zawsze będziemy cię wspierać. Pamiętaj o tym, synu – starszy Potter był już ledwie widoczny, kolory bladły i zaczął zlewać się z otaczającą bielą.

     – I pamiętaj, żeby dużo psocić! – usłyszał jeszcze głos chrzestnego, nim wszystko zniknęło.

°°°°°°°°°°

     – HARRY POTTER NIE ŻYJE!

     Voldemort wydał z siebie mroczny śmiech szaleńca. Odwrócił się do swoich sług, aby i ci radowali się dobrą nowiną. Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast swoich podwładnych odzianych w czarne szaty i maski ujrzał grupę kilkunastu aurorów, dzierżących różdżki, gotowych do ataku. Niedaleko niego Dumbledore pochylał się nad Potterem. Mamrotał coś do niego, tak jakby naprawdę myślał, że to mu przywróci życie. Stary głupiec. Jego zostawię sobie na koniec. Spojrzał jeszcze raz na wrogów. Oni mieli być dla niego jakimś wyzwaniem? Dobre żarty. Nie potrzebował śmierciożerców, sam sobie świetnie radził. Już miał przywołać Szatańską Pożogę, której kontrolowanie nie sprawiało mu żadnego problemu, gdy nagle w jego stronę poleciała klątwa petryfikująca. Odbił ją prostym zaklęciem Protego. Ani się obejrzał, a cztery inne czary mknęły ku niemu. Pierwsze trzy zdążył odbić, ale klątwa tnąca uderzyła w jego ramię. Pierwsza krew. Postawił przed sobą bardzo mocną, trwałą tarczę odbijającą zaklęcia, po czym wywołał Szatańską Pożogę. Nie spodziewał się żadnego oporu w stosunku do tak silnie niszczycielskiego zaklęcia. Jednakże los postanowił zaśmiać mu się w twarz i z okrutnym "A jednak, Riddle" Tom został powalony na ziemię pod wpływem kilkunastu silnych zaklęć Aquamenti oraz Aqua Eructo w jednym momencie. Nie dowierzał własnym zmysłom. Ci ludzie ośmielili się stawać na jego drodze?! Gniew zabuzował w jego żyłach bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. W takim razie wykończy ich swoim ulubionym zaklęciem, każdego po kolei. Postanowił zacząć od kulawego, jednookiego starca. Nie powinien sprawiać problemów.

     – Avada Kedavra!

     Zielone światło pomknęło w stronę siwego mężczyzny, ale on w tym samym momencie krzyknął "Partumurum*" i przed nim, jak spod ziemi wyrósł wysoki na półtora metra mur, który jednak zaraz rozbił się na milion kawałków pod wpływem zaklęcia uśmiercającego.

     – Uważaj, z kim zadzierasz, Riddle – warknął Alastor Moody – Conjunctivitis!

     Czar Szalonookiego pozbawił Voldemorta zmysłu wzroku, jednak czarnoksiężnik szybko usunął skutki zaklęcia rzucając "Finite incantatem". Już miał zaatakować wrogów potężnym, czarnomagicznym zaklęciem, które miało wywołać tornado zdolne rozczłonkować ludzkie ciało, kiedy nagle usłyszał głos, którego najmniej się teraz spodziewał.

     – Voldemort – powiedział cicho Harry Potter, chwiejnie stojąc na nogach.

     Oszołomiony Czarny Pan ledwo skierował różdżkę w stronę chłopaka, kiedy ten szybko rzucił na niego zaklęcie rozbrajające, pozbawiając go tym samym różdżki. Nie zdążył przywołać do siebie magicznego przedmiotu, gdy Dumbledore w mgnieniu oka spetryfikował go bardzo silnym czarem. Upadł na podłogę. Sekundę później poczuł, jak kilka różnych klątw wiążących pęta jego ciało, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Jego zmysły nie zarejestrowały momentu, w którym Wybraniec klęczał nad nim trzymając w ręce kieł bazyliszka.

     – To za Cedrika – Śmiertelne ostrze trafiło Czarnego Pana w bark – To za Syriusza – Tym razem zatopił ząb bazyliszka w jego brzuchu – A to za moich rodziców – Wbił kieł prosto w serce czarnoksiężnika.

     Obserwował, jak szkarłatne oczy straciły blask, klatka piersiowa przestała się poruszać, a całe ciało jego największego wroga zastygło w bezruchu. Odszedł. Lord Voldemort został pokonany na posadzce sali tronowej w swoim własnym domu, leżąc u stóp kamiennego tronu, na którym niegdyś zasiadał.

°°°°°°°°°°

     Świat powoli doszedł do siebie po wojnie. Wszyscy śmierciożercy, którzy zostali umieszczeni w tymczasowym areszcie w ministerstwie mieli już swoje procesy (pracownicy ministerstwa chcieli zapobiec sytuacji z Syriuszem Blackiem, który został skazany bez możliwości wytłumaczenia się, dlatego pomimo ogólnego bałaganu spowodowanego zakończeniem wojny, znaleźli czas na to, aby przesłuchać każdego oskarżonego z osobna). Większość sług Czarnego Pana dostało dożywocie w Azkabanie, a kilkudziesięciu najniebezpieczniejszych otrzymało pocałunek Dementora. Nie można było ryzykować, że niektórzy psychopaci ponownie uciekną z więzienia. Draco Malfoy oraz Severus Snape zostali uznani za niewinnych. Okazało się, że obaj współpracowali z Zakonem Feniksa i narażali swoje życia, żeby szpiegować Voldemorta, przekazywać mu nieprawdziwe informacje oraz fałszywe wspomnienia, mające na celu wprowadzenie największego czarnoksiężnika wszech czasów w błąd. Co więcej, to właśnie Mistrz Eliksirów dołożył wszelkich starań, żeby idealnie podrobić wspomnienia rzekomo ukazujące Złotego Chłopca wkraczającego na ścieżkę zła.

     Aurorzy zajęli się wyłapywaniem kilku śmierciożerców, których nie było na zebraniu lub zdążyli się aportować, gdy tylko zwietrzyli podstęp. Na szczęście nie było ich tak wielu, a wszystkie nazwiska zdołali wydobyć od ich kolegów po fachu.

     Pod koniec sierpnia odbyła się ceremonia wręczenia Orderów Merlina dla wszystkich, którzy przyczynili się do ostatecznego upadku Lorda Voldemorta. Nie zabrakło wśród nich Severusa oraz młodego Malfoya, a także Alastora Moody'ego, którego wyróżniono za szczególną odwagę oraz kreatywność nawet w obliczu śmierci.

     – To już drugi pokonany Czarny Pan, z którym walczyłem. Mam nadzieję, że trzeciego już nie dożyję i dane mi będzie umrzeć w spokoju. Ale na razie jestem jeszcze młody i wszystko przede mną – powiedział Profesor Dumbledore poproszony o krótką przemowę – Cytrynowego dropsa komuś?

     Podczas gdy Albus częstował obecnych cukierkami, Harry Potter odmówił nowemu Ministrowi Magii, Kingsleyowi Shackleboltowi wypowiedzi dla zgromadzonego tłumu. Stwierdził, że nie chciał jeszcze więcej uwagi i planował jak najszybciej wymknąć się z ceremonii, tuż po części oficjalnej.

     Wszystko było gotowe na nowy rok szkolny. Pierwszego września uczniowie wkroczyli do Hogwartu czując, że świat nareszcie jest wolny. Wolny od wojny. Wolny od Czarnego Pana. Wolny od strachu.

THE END

*Partumurum - zaklęcie wymyślone przeze mnie na potrzeby chwili. Powoduje powstanie przed czarodziejem muru. Pochodzi z łacińskich słów partum (tworzyć) i murum (mur).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top