Zaćmienie
Szczerze mówiąc, to opowiadanie miało być opublikowane na Halloween, aczkolwiek nie zdążyłam napisać wszystkiego, co chciałam, dlatego dopiero teraz publikuję T.T Mimo wszystko mam nadzieję, że i tak będziecie się dobrze bawić, czytając. Czekam na Wasze opinie <3 (Dawno tutaj nic nowego nie zamieszczałam, tym bardziej odczuwam stres związany z publikacją).
☽
Nagle rozległo się pukanie. Jimin odruchowo drgnął ze strachu, co w ostatnimi czasie zdarzało mu się aż nazbyt często. Mimo że się starał odegnać od siebie duszące uczucie przerażenia, te jedynie przybrało ciemniejszych barw.
W każdym razie wziął głęboki oddech, po czym szorstkimi tonem rzucił "Proszę".
Natychmiast drzwi stanęły otworem, a w progu pojawiła się głowa służącego. Jimin jednak nie zobaczył twarzy mężczyzny, ponieważ osłaniała ją czarna chusta. Mógł się jednak założyć, że puste oczy patrzyły wprost na niego, ponieważ natychmiast po jego ciele przemknęły zimne ciarki.
— Dyrektor życzy sobie, żebyś stawił się u niego w gabinecie.
Służący po tym oddalił się w głąb korytarza i zniknął sprzed oczu Jimina. Nie zamknął za sobą drzwi, co zapewne oznaczało, że dyrektor nie zamierza na niego czekać zbyt długo.
Jimin westchnął, chociaż spodziewał się tego. Jutro był w końcu Ten Dzień, dzień, w którym wszystko miało się zmienić.
Ale może to dobrze? — próbował pocieszyć samego siebie, ogarniając wzrokiem niewielką komnatę. Od trzynastego roku życia ten pokój był całym jego światem, ale nadal wyglądał zimno i bezosobowo. Tylko kilka książek walało się po starym podrapanym biurku, a niewielka ilość ubrań leżała w stęchłej szafie. Jimin nie posiadał zbyt wielu rzeczy, tylko te, którymi obdarzyła go szkoła. W końcu to oni pięć lat temu zabrali go z sierocińca, dając tym samym nowe życie. Kiedyś powiedzieli mu, że to będzie lepsze życie, ale Jimin już przestał wierzyć w bajki.
Pamięta, jakby to było wczoraj, gdy u progu pojawiła się panna Yuna, która uświadomiła mu istnienie Zakonu.
— Zabierzemy cię stąd — poinformowała go radośnie. Na sobie miała drogi czarny płaszcz, zaś na głowie posiadała kapelusz równie ciemny, co reszta ubrania. Burza loków wystawała spod okrycia, okalając niezdrowo bladą twarz i podkrążone oczy. Całokształt sprawiał, że wyglądała co najmniej niepokojąco, ale gdy się do niego uśmiechnęła, Jimin zaufał temu uśmiechowi. Zresztą nienawidził sierocińca, dlatego nie trzeba było zbyt wielu słów, aby go przekonać do opuszczenia przytułku.
Wtedy zaczęła mówić o Zakonie. Najpierw ostrożnie, oznajmiając, że to stowarzyszenie dla wyjątkowych osób, potem wyjaśniając, że żeby do niego dołączyć trzeba było podszkolić się w specjalnej szkole — Krwawym Księżycu.
— Jesteś wyjątkowy, Jimin — dodała z zapartym tchem. — I dyrektor Kim zdecydował się zaakceptować twoje podanie.
Tyle że Jimin nigdy nie składał podania do Krwawego Księżyca, a wszystko, co powiedziała mu Yuna było jednym wielkim kłamstwem.
Nazywali siebie Zakonem, ale tak naprawdę bliżej im było do sabatu, bo Szkoła Krwawego Księżyca uczyła jedynie młode wiedźmy, których Pan Ciemności obdarzył swoim darem. Yuna tak to nazywała, ale Jimin prędko się przekonał, że to jedynie przekleństwo.
On też był przeklęty, przeklęty bardziej niż inni. Yuna twierdziła początkowo, że jest uzdolniony i dlatego przyszła po niego — kolejne z jej licznych kłamstw. W rzeczywistości coś innego przyprowadziło wiedźmę do niego i na pewno nie była to jego magia. Przyszła po niego z powodu tatuaży na plecach.
Tatuaży przedstawiających fazy księżyca.
W szkole panował zakaz mówienia Jiminowi, co one oznaczały, ale Jimin sam się dowiedział. Zresztą jak tylko przybył do zamku od razu pojął, że przykuwa nadmierną uwagę, gdy tylko się pojawia. Inni uczniowie zaczęli jawnie unikać go, posyłali wrogie spojrzenia, traktowali niczym trędowatego. Niektórzy otwarcie się z niego śmiali, ponieważ jego moc była zaledwie iskierką wśród mroku. Myśleli, że został przyjęty tylko dlatego, że został naznaczony... i mieli rację.
Potem znalazł książkę z przepowiednią. Miał zaledwie czternaście lat, kiedy w bibliotece szkoły odkrył Dział Zakazany. Już zwykłe podręczniki powodowały u niego zawał serca, ponieważ pentagramy, ślady krwi i diabelskie symbole nie były jego ulubionymi ozdobami. Czasami przez nie na lekcji miał ochotę zwymiotować. Dlatego tym bardziej nie rozumiał jakim cudem trafił do przeklętego działu. Po prostu coś go pchało w tamtą stronę i, nim się obejrzał, stał przed regałem, którego półki odgrodzono grubym łańcuchem. Jimin zmarszczył brwi, bo wokół niego poruszyła się ciężka energia. Usłyszał cichy zgrzyt i jakimś sposobem metal opadł.
Jimin usłyszał czyjeś kroki, zapewne bibliotekarki, przez co w przestrachu wyciągnął księgę, która znajdowała się najbliżej. Potem skrył się w kącie. Odczekał chwilę z dudniącym sercem, a gdy nikt się nie pojawił na horyzoncie, otworzył drżącymi dłońmi księgę. Trzymało go dziwnie przeświadczenie, że to ona go do siebie przywołała.
Już na pierwszej stronie zobaczył szkice faz księżyca, te same, które posiadał na plecach. A potem przeczytał słowa, które do dzisiaj rozbrzmiewały w jego głowie niczym złowieszcze echo. I niosły z sobą stęchły zapach śmierci.
Zwiastun odrodzenia i śmierci — Pięć Księżyców zwiastunem zagłady. Urodzony 31, a 31, w osiemnastym roku, gdy Zaćmienie nastanie, Pana do siebie sprowadzi. Odda ciało oraz duszę. Wyzwoli zniewoloną Ciemność.
Jedna wiedźma, jedna ofiara. Bo to zwiastun śmierci...
Zwiastun odrodzenia Pana.
Wszystko się zgadzało. Jego księżyce, a także urodziny obchodzone w Halloween oraz to, że uczniowie często rzucali szeptem w jego stronę jedno znamienite słowo: ofiara. Oto kim był.
Tamtego dnia przeczytał te słowa i w przerażeniu pozwolił, aby książka zsunęła mu się z rąk. Opadła z hukiem na podłogę. Jiminowi zajęło kilka sekund, aby zebrał się w sobie, po czym wreszcie wybiegł z działu. Chciał opuścić bibliotekę, nim bibliotekarka domyśli się, że to on błądził między Zakazanymi Działami.
Na całe szczęście nigdy go nie przyłapała na gorącym uczynku, nigdy także nie słyszał, aby kogoś ścigali za węszenie w bibliotece. Cieszył się, bo kara mogła być surowa. Może zamknięcie w lochach albo seria batów.
Ale z drugiej strony wiedza, którą wtedy pozyskał, nieustannie go prześladowała. Każdego dnia zastanawiał się, dlaczego to on musiał zostać naznaczonym, dlaczego to on musiał się poświęcać. Czy los nie pokarał go już wystarczająco?
Zabrał mu rodziców, zabrał mu dom oraz poczucie bezpieczeństwa. A teraz nawet zabierał mu nadzieję na lepsze jutro.
Gdzie w tym wszystkim była tak zwana sprawiedliwość?
Jimin czuł się przez całe życie wyrzutkiem, a w murach Krwawego Księżyca to się tylko nasiliło. Przechadzając się po zimnych korytarzach, starał się skulić na tyle, aby nie przyciągać uwagi innych uczniów. Zawsze też, tak jak teraz, naciągał kaptur na czarne włosy, chroniąc twarz przed osądzającymi spojrzeniami, ponieważ nieważne, co by zrobił i tak inni uczniowie go wyczuwali. Być może z powodu energii, która wokół niego krążyła. Miał wrażenie, że jego ciemna aura wszystkich informuje o złu, które wkrótce powinno po niego przybyć. Niektórzy uważali, że to zaszczyt i mu zazdrościli, pozostali drwili z niego, sądząc, że do niczego innego się nie nadaje oprócz stania się naczyniem Pana. Jimin w duchu pragnął nie mieć w sobie ani krzty magii. Albo chciałby chociaż mieć jej znacznie więcej, żeby nie czuć się aż tak słabym pośród tylu czających się wokół niego niebezpieczeństw.
Nagle wyrwał się z myśli, ponieważ stanął przed gabinetem dyrektora. Dyrektor Kim Minsoo — informowała złowrogo plakietka na ogromnych pozłacanych drzwiach. Na nich umieszczona została kołatka o kształcie splątanego węża, którą Jimin niepewnie chwycił, a potem zastukał nią w twarde drewno.
Drzwi skrzypnęły, następnie same rozchyliły się na oścież. To było oczywiste zaproszenie do środka. Jimin więc przełknął ślinę, wziął głęboki wdech, po czym wreszcie ośmielił się wkroczyć do gabinetu.
Dyrektor Kim od samego początku go przerażał. Nie wyglądał wcale staro ani nieprzyjemnie, ale twarz miał tak sztucznie łagodną, że samo to mroziło krew w żyłach. Miało się też wrażenie, że swoim chłodnym spojrzeniem przenikał przez ludzką duszę. W dodatku jego źrenice zwężały się nienaturalnie, tak jak to robiły oczy demona. Jimin czasami trząsł się pod ostrzałem tego morderczego wzroku. Dzisiaj jednak starał się zachować spokój.
— Witaj, Jimin — przywitał się rozkosznie, przeciągając imię Jimina, jakby rozkoszował się samym jego brzmieniem. Jednocześnie wstał od biurka z niezwykłą gracją, ruszając w stronę chłopaka. Zatrzymał się przed jego twarzą, wyciągnął rękę i poprawił mu wystający kosmyk włosów, który z powrotem znalazł się pod kapturem. Jimin wzdrygnął się, czując nieprzyjemny, chłodny dotyk na czole. Ale nie odsunął się, ponieważ przeczuwał, że to mogło nie spodobać się dyrektorowi. — Jak się czujesz przed jutrzejszym dniem? Wiedząc, że dzięki tobie będziemy mieli zaszczyt spotkać samego Pana? Czyż to nie cudowne? Ekscytujące?
— Ja... nie jestem pewien, jak się czuję, sir — wyszeptał Jimin, starając się ostrożnie dobierać słowa, aby nie ukazać zniewagi Panu. Nie mógł przecież powiedzieć, że dla niego było to niczym odliczanie do zagłady. Miał cichą nadzieję, że chociaż śmierć będzie łagodna i Pan rozprawi się z nim szybko.
Błysk w oczach dyrektora Kima informował, że ta odpowiedź go nie zadowoliła, choć nie skomentował tego. Po prostu prychnął pod nosem, po czym obwieścił, stukając długimi szponiastymi paznokciami w blat biurka:
— Przed północą wyprawimy przyjęcie w Sali Obrad. Służki ci pomogą się uszykować, tylko pamiętaj — nie spóźnij się.
Po czym dodał ostro:
— Musimy odpowiednio przywitać Pana, dlatego postaraj się nie przynieś nam wstydu.
Jimin skinął głową na znak, że zrozumiał. Tak naprawdę teraz powiedziałby cokolwiek, aby jak najszybciej się stąd wydostać. Nogi miał jak z waty, było mu słabo i duszno. Chciał wrócić do swojego pokoju, aby odzyskać choć trochę złudnego poczucia bezpieczeństwa.
— Czy to wszystko, dyrektorze? — zapytał Jimin. Dyrektor nie odpowiedział od razu, zerknął na niego raz jeszcze, oceniając z góry do dołu. Jimin nie wzdrygnął się, mimo że miał ochotę. Stał wyprostowany i czekał na pozwolenie do wyjścia. Wreszcie mężczyzna mruknął pod nosem:
— Możesz odejść.
Natychmiastowa ulga zalała ciało Jimina i z trudem powstrzymał się od podziękowania. Zamiast tego ukłonił się głęboko, po czym żwawo ruszył w stronę drzwi.
Jednakże nie zdążył sięgnąć klamki, ponieważ ponownie usłyszał swoje imię. Zatrzymał się w pół kroku, starając się zrozumieć, czy aby się nie przesłyszał, ale nie, ponownie rozległo się ciche „Jimin".
— Tak, sir? — zapytał z gulą w gardle, nie odważając się odwrócić z powrotem do dyrektora.
— Wszystkiego najlepszego, mój chłopcze.
Po plecach Jimina spłynął zimny pot, kiedy tylko uświadomił sobie, dlaczego dyrektor składał mu życzenia.
Po północy mogło już być na to za późno.
***
Dwóch służących pojawiło się dokładnie o godzinie dwudziestej drugiej. Przynieśli ze sobą długą, czerwoną pelerynę, którą wręczyli Jiminowi, mówiąc, że nie ma niczego pod nią zakładać. Miał być nagi jak w dniu swoich narodzin.
Jimin rzeczywiście ubrał się w ten cienki materiał, przez co od razu zrobiło mu się zimno, ponieważ od płytek w łazience bił niewyobrażalny chłód. Ale nie tylko to sprawiało, że drżał, a fakt, że czuł oddech śmierci na skórze. Miał wrażenie, że ktoś go nieustannie obserwuje oraz czeka... czeka na niego.
Urodzony 31, a 31, w osiemnastym roku, gdy Zaćmienie nastanie, Pana do siebie sprowadzi...
Te słowa nadal go prześladowały. Były niczym cierń w oku. Jimin czuł się tak, jakby czyiś szept docierał prosto do jego ucha i z pomocą makabrycznego proroctwa rozkoszował się jego rosnącym strachem, przerażeniem, które go dusiło.
Drgnął pod wpływem uderzenia w okno. Poruszył nagimi stopami i podszedł do wnęki, która ukazywała bramy zamku. Nie zdziwił się, kiedy ujrzał powozy nadjeżdżające z daleka. Najwyżsi członkowie Zakonu wyjątkowo zamierzali stawić się w murach Krwawego Księżyca, aby na własne oczy ujrzeć powstanie Pana.
Jimin przymknął powieki, szukając w sobie resztek siły. Zostało mu niewiele czasu i zapewne to były jego ostatnie chwile prywatności, więc tym bardziej starał się wykorzystać je jak najlepiej. Pomyślał o swoich rodzicach, pocieszając się, że przynajmniej będzie mógł do nich dołączyć.
Ponaglające pukanie do drzwi przypomniało mu, że musi wyjść. Służący zamierzali jeszcze przeczesać grzebieniem jego czarne włosy oraz wykonać delikatny makijaż. To wszystko brzydziło Jimina, choć nie dał po sobie niczego poznać. Zamierzał do samego końca zachować kamienną twarz, bo nie chciał upokorzyć się dzisiejszej nocy przed uczniami, kadrą szkolną czy innymi gośćmi specjalnymi. Nie wiedział co prawda, czy faktycznie mu się to uda. Już teraz przez maskę spokoju przedzierał się grymas, wyrażający mdłości podchodzące do gardła.
Potraktowali go jak marionetkę, po czym — tak jak dyrektor powiedział — został zaprowadzony do Sali Obrad. Nie miał na sobie butów, więc jego nagie stopy chodziły po brudnych podłogach zamku. Jego czerwona szata ciągnęła się za nim, a kaptur opadał na twarz niczym welon.
Drzwi sali zostały przed nim otwarte przez służących. Jimin zamarł w tym samym momencie, nie spodziewając się tylu zakapturzonych postaci odwróconych w jego stronę i obejmujących go wzrokiem. Wroga, dusząca magia w pomieszczeniu informowała o tym, że kryły się pośród nich potężne wiedźmy. Ciemność owlekała każdego w pomieszczeniu, rozproszona jedynie przez migoczące świece. Wszyscy wstali, kiedy wszedł i zaczął kierować się w kierunku nowo powstałego ołtarza, na którym stał bożek o dwóch zakrzywionych rogach.
Przy nim czekał sam dyrektor. Jimin nawet nie musiał widzieć jego twarzy, żeby o tym wiedzieć. Wystarczyła sama dumna postawa i szpiczaste paznokcie, które nie tak dawno temu prawie zraniły jego czoło, a które teraz wystawały z rękawów czarnej szaty. Obok niego zaś stał inny członek Zakonu.
Jimin na drżących nogach dotarł do ołtarza. Starał się nie rozglądać, ponieważ bał się zobaczyć swoich rówieśników z klasy, dostrzec ich bezczelne, pozbawione skruchy spojrzenia. Większość z nich nie tylko czekała na przybycie Pana, ale głównie na pozbycie się Jimina. Ten dzień był dla nich radosny właśnie z tego powodu.
Będzie dobrze — powtórzył sobie, kiedy wreszcie znalazł się przed dyrektorem Kimem.
— Uklęknij, chłopcze — nakazał mężczyzna. Jimin zerknął na wiszący zegar, którego wskazówki poruszyły się prawie że wskazując na dwunastą. Dzieliły ich od tego sekundy. — I ukaż się Panu Ciemności.
Jimin bał się rozebrać. Uklęknął, ale zawahał się przed ściągnięciem okrycia. Nie chciał być nagi przed nimi wszystkimi. Wstydził się swojego ciała, wstydził się tego, że będą patrzeć i oceniać. Miał pozostać opanowanym i pewnym siebie, ale ta fasada teraz zdawała się na nic. Prawdziwe przerażenie powstrzymywało jego racjonalne myślenie, pozostał tylko ogromny strach, który go dusił oraz mamił.
Uciekaj, uciekaj, uciekaj! — mówił mu.
Członka Zakonu nie obchodziło, że Jimin wolałby pozostać okryty, dał bezdusznie znak innym wiedźmom, aby zdarły z niego krwawy materiał. Okrutne ręce sięgnęły po niego, parząc jego skórę swoją brutalnością. Materiał z oporem zerwał się, pozostawiając go na widoku wszystkich zebranych.
Jimin skulił się, oplatając nogi rękami. Łzy rozmazały się na polikach, chociaż szloch nie wydobył się z jego ust. Udało mu się go powstrzymać; przygryzł wargi tak mocno, że czuł metaliczny smak krwi w ustach, ale przynajmniej nie czknął ani razu.
To piekło się nie kończyło. Podekscytowane głosy wokół niego nawoływały do przybycia Pana, obca moc szalała między filarami podtrzymującymi sufit komnaty.
I wreszcie, wreszcie usłyszał wbijający północ zegar.
Tyle że po nim nic się nie wydarzyło. Jimin spodziewał się bólu, spodziewał się krwi i własnego krzyku. Jednak zapanowała jedynie oszałamiająca cisza, która sprawiła, że z dudniącym sercem otworzył oczy.
Zapadła ciemność. Podmuch powietrza zagasił wszystkie świece na ułamek sekundy, w drugiej sekundzie — znowu płonęły. Jimin jednak wiedział, że postać stojąca tuż za nim nie była żadną wiedźmą. I przed chwilą jej tam nie było.
Przełknął ślinę, usłyszał kroki oraz donośny oddech. Uniósł głowę, by zmierzyć się ze swoim koszmarem.
Przypuszczał, że zobaczy przed sobą prawdziwego potwora, ale zamiast tego ujrzał duże, elektryzujące oczy, ciemne niczym sama noc. Włosy tak samo czarne jak u Jimina opadały niesfornie na blade czoło mężczyzny oraz jego wyraźnie zarysowane brwi, które aktualnie marszczyły się, wyrażając złość. Natomiast wąskie usta zarysowały się w ostrą linię.
Mężczyzna miał na sobie koszulę i spodnie od garnituru, a oba ubrania podkreślały jego napięte mięśnie. Jiminowi odjęło mowę. Jeszcze nigdy nie widział tak przystojnego mężczyzny.
Gdy ich spojrzenia się odnalazły, Jiminowi wydawało się, że wzrok Pana Ciemności zmiękł. Potem jednak zerknął za Jimina, dostrzegając swoich wyznawców, którzy całowali podłogę, odkąd się pojawił.
— Proroctwo się dopełniło! — krzyknął z uradowaniem dyrektor Kim.
Nozdrza Pana rozszerzyły się w furii. Zacisnął z całych sił pięści, a w tej samej chwili świecie znowu zaczęły niepokojąco migotać. Jimin zmartwił się, że to właśnie ten moment, gdy zostaje brutalnie zamordowany przez Pana Ciemności.
Zadrżał z przerażenia.
A potem poczuł coś ciepłego na swoich ramionach. Ze zdumieniem odkrył, że to fragment peleryny. Mężczyzna delikatnie okrył go nim, pomimo gniewu, który wciąż migotał w jego demonicznych oczach.
— Ja... ja zrobię wszystko, Panie. Tylko mnie nie zabijaj — szepnął Jimin, chwytając go w ostatnim akcie desperacji za ramię, gdy ten chciał się z powrotem wyprostować. Skoro go otulił ciepłem, może miał jeszcze jakieś pokłady litości?
— O czym ty mówisz, ptaszynko? — prychnął mężczyzna, łagodnie odsuwając od siebie jego ręce. Mimo wszystko wstał i zgromił spojrzeniem pozostałych.
— Dlaczego mój ukochany jest przerażony, nagi i błaga mnie, żebym go nie zabił? — warknął, a jego wrogi ton rozprzestrzenił się z mocą po sali. Już nie było nic z tego miękkiego głosu, którym posłużył się w stosunku do Jimina. Nie, teraz kryła się w nim pogarda oraz nienawiść. Ostrzeżenie. Nawet dyrektor Kim się cofnął.
— Nie... nie rozumiem — wymamrotał Minsoo. — Nie przybyłeś tu po to, aby zabić tego chłopca, Panie? Proroctwo...
Pan Ciemności przechylił głowę, jakby był zaintrygowany słowami dyrektorami, ale też po części nimi zirytowany.
— Zabić? — powtórzył sucho z lekkim prychnięciem. — Po co miałbym zabić coś, co ocaliłem?
— Ocaliłeś? — Tym razem to Jimin ośmielił się wypowiedzieć słowa, których znaczenia nie rozumiał. Mężczyzna od razu na niego spojrzał i łagodnie uśmiechnął się. — C-co masz na myśli, Mój Panie?
Przyzwany skrzywił się.
— Mów mi Jungkook — nakazał, po czym zaczął sucho wyjaśniać: — Gdy twoi rodzice sprzeciwili się Zakonowi, zostali skazani na zagładę. Podpalono ich domostwo piekielnym ogniem. Twoja matka — zrobił krótką pauzę, widząc, że na wzmiankę o niej Jimin rozszerzył oczy i się wzdrygnął — zdążyła wykonać ostatnie zaklęcie. Wezwała mnie do siebie, abym cię ocalił. Postanowiłem spełnić jej życzenie.
— Dlaczego?
Jimin nie wiedział skąd nabrał tyle odwagi, by drążyć temat, szczególnie przy tylu zgromadzonych. Jednak w tej chwili miał wrażenie, że byli tylko oni dwaj zamknięci w komnacie. Starał się nie rozglądać na boki, aby móc dalej trwać w tej bańce. Chciał za wszelką cenę poznać prawdę, a jakiekolwiek rozproszenie mogło go od tego powstrzymać.
Jungkook uśmiechnął się. Jego czarne jak smoła tęczówki niespodziewanie przybrały barwę krwi. Niemal płynęły jak ogień z przeszłości, który zabierał jego rodziców.
— Bo miałem taki kaprys. Bo, gdy spojrzałem na tego niewinnego niemowlaka, zobaczyłem jego przyszłość. Zobaczyłem, kim się staniesz. Zobaczyłem cię u swego boku.
Po sali rozeszły się szepty, które nie spodobały się Panu Ciemności. Jungkook oderwał wzrok od Jimina i przeniósł go na wszystkie te zachwycone twarze. Czerwień dalej obejmowała jego oczy. Gniew zdawał się w nim rosnąć, ale Jimin jakoś przestał się bać. Miał wrażenie, że wreszcie przyszło po niego wybawienie.
— Niczym szczury w ściekach... tym właśnie jesteście — oznajmił ze wstrętem, zwracając się do swoich wyznawców. — Tyle na mnie czekaliście... i wreszcie tu jestem. Pozwólcie, że się z wami pożądanie przywitam.
Nieoczekiwanie uniósł prawą dłoń. W tej samej chwili ciała obecnych upadły na ziemię. Jimin krzyknął, ponieważ obok niego dyrektor osunął się na posadzkę z donośnym trzaskiem. Jednak nadal był przytomny. Niemo prosił o pomoc, ponieważ z jego gałek ocznych zaczęła płynąć czerwona ciecz. Krew.
— Proszę... nie — szepnął Jimin, wstając na miękkich nogach. Dotknął ramienia Jungkooka, chcąc w ten sposób go uspokoić. To mogło się źle skończyć, aczkolwiek Jimin nie miał zbyt wielkiego wyboru. I tak według swoich przypuszczeń powinien być już martwy. A jednak żył.
— Oszczędź ich.
— Och.
Mężczyzna przechylił głowę z widoczną czułością. Potem zbliżył się do Jimina i podniósł go do góry. Jimin w zaskoczeniu oplótł rękami jego szyję i nagi przywarł do klatki piersiowej mężczyzny. Płaszcz prawie że spadł z jego ciała, ale Jungkook go w ostatniej chwili przytrzymał, by nim go opatulić.
— Nie mogę tego zrobić — Jungkook mruknął przepraszająco, chociaż Jimin naprawdę wątpił, aby odczuwał faktyczną skruchę. — Po prostu nie patrz, ptaszyno.
Jimin zmarszczył brwi, nie mogąc uwierzyć, że znajduje się tak blisko Pana Ciemności i przed sobą ma te wąskie usta, które uformowały się teraz w bezczelny uśmiech. Demoniczne oczy znowu odzyskały swoją barwę, ale wyglądały jakby Jungkook zamierzał go pożreć. Jimin wzmocnił uścisk i przymknął powieki, chowając głowę w załamaniu szyi Jungkooka.
Wtedy poczuł zapach popiołu oraz siarki. Usłyszał donośnie krzyki, a także poczuł ciepło na twarzy, gdy zalała go przyjemna ciemność. Wyjątkowo pozwolił jej się zabrać.
***
— Gdzie jesteśmy?
Jimin wolno otworzył oczy, ponieważ promienie słoneczne obudziły go ze snu. Nie spodziewał się takiej jasności, szczególnie w Piekle. Wydawało mu się, że będzie tutaj nieprzyjemnie gorąco, ale i też ciemno. Spodziewał się usłyszeć miliardy ludzi wołających o pomoc. A jednak zamiast tego przebywał w miękkim łóżku, otulony grubą kołdrą. Nadal był nagi, ale już nie było mu zimno. Raczej czuł się zaskakująco dobrze, pomimo wcześniejszych wydarzeń.
Uderzyła go po oczach biel pomieszczenia. Nowoczesna sypialnia zdecydowanie wyglądała niczym własność bogatego biznesmena, a nie samego Pana Ciemności, który teraz poprawiał zasłony przy ogromnych drzwiach balkonowych. To dzięki niemu przed chwilą do środka wtargnęło światło. Mieli teraz widok na miasto. Na wysokie wieżowce oraz bogate posiadłości.
— W Busan.
Szok przemknął przez twarz Jimina na nonszalancką odpowiedź Jungkooka.
— Ale... nie zabierasz mnie do Piekła? — zapytał, dalej zaskoczony. Wszystko, co sobie wyobrażał na temat tego, co się zdarzy po północy, na pewno nie było... tym.
— Do Piekła? — Jungkook uniósł brew. — Już byłeś w piekle, ptaszyno. Chyba nie chcesz tam znowu wracać, co?
Jimin usiadł, marszcząc brwi. Jungkook miał rację, naprawdę dotąd przebywał w piekle, ale tym metaforycznym. Jego całe życie przypominało koszmar, z którego nie sądził, że kiedykolwiek uda mu się obudzić. Ale udało mu się. Teraz był tutaj z tym przystojnym mężczyzną, który patrzył na niego, jakby był jego cudem. Jimin nigdy nie czuł się tak pożądany, tak chciany przez kogokolwiek. Przyjemne dreszcze przemknęły po jego ciele aż do pachwiny. Poczuł ucisk w brzuchu, pożądanie, które się w nim rodziło.
Jungkook zmrużył powieki, językiem wypchnął policzek. Zdawało się, że wyczuwa w powietrzu zapach podniecenia. Albo Jiminowi się to tylko wydawało.
Chociaż szybko jego przypuszczenia okazały się prawdziwe. Bowiem mrugnął, a wtedy Jungkook znalazł się obok łóżka, na wyciągnięcie ręki. Ich spojrzenia nadal się ze sobą krzyżowały. Jimin na krótko przestał oddychać.
— Spokojnie — mruknął Jungkook, wyciągając dłoń i poprawiając kosmyk włosów Jimina za ucho. Uśmiechnął się do niego pocieszająco, choć iskry w tęczówkach nie zniknęły całkowicie. Jungkook wyglądał tak, jakby to on musiał się powstrzymywać przed rzuceniem na niego.
Jimin przymknął powieki i jęknął. Nawet ten krótki dotyk sprawiał, że płonął. Każdy centymetr jego ciała palił. Przechodziły go dreszcze, które tylko potęgowały potrzebę bliskości. Jimin chciał więcej, chciał zasmakować rozkoszy.
— Tak, maleńki. — Szept rozniósł się wprost do jego ucha. — Dam ci wszystko.
Jimin naprawdę uwierzył w te słowa. I nie minęła chwila, a bolesne ugryzienie wylądowało na jego szyi. Pomimo delikatnego bólu, odchylił się, aby dać więcej przestrzeni brunetowi. Z przyzwoleniem Jimina, Jungkook zaczął tworzyć ścieżkę z ugryzień oraz pocałunków wprost do jego złaknionych ust. Kiedy ich wargi się wreszcie spotkały, Jimin od razu rozwarł usta i pozwolił wtargnąć obcemu językowi do środka. To już nie był pocałunek, ponieważ sposób w którym zjadali się nawzajem, okazał się dziki. Jungkook naprawdę go pożerał. Gryzł jego górną wargę niczym najpyszniejsze ciasto. Sprawiał, że Jimin szalał.
Dłoń mocno zacisnęła się na szyi mniejszego. Jungkook w ten sposób oderwał ich od siebie, aby mogli zaczerpnąć tchu. A przynajmniej, żeby Jimin mógł to zrobić. Szczerze mówiąc, dopiero uświadomił sobie, że zapomniał oddychać, dlatego teraz spazmatycznie łapał powietrze w płuca. Jednocześnie podparł się ręką o klatkę piersiową drugiego mężczyzny, żeby czasem nie zemdleć.
Brunet chwilę czekał, aż Jimin dojdzie do siebie, a gdy już to nastąpiło, nie zwlekał dłużej. Popchnął go z powrotem na pościel i osunął się na nogi Jimina. Chwycił jego uda w silnym uścisku, by je władczo rozchylić. Policzki Jimina natychmiast zapłonęły, kiedy zobaczył, że Jungkook bez skrępowania przygląda się jego uniesionemu penisowi i pulsującemu otworowi. Odruchowo chciał złączyć nogi, ale silne ręce mu na to nie pozwolił. Jungkook wzmocnił uścisk z jawnym, satysfakcjonującym uśmiechem. A następnie zniknął między jego pośladkami.
Pierwsze liźnięcie w pobliżu odbytu było tak niespodziewane, że Jimin wzdrygnął się, a także sapnął, odchylając głowę na poduszkę. Zacisnął również palce na pościeli, ponieważ przyjemność była oszałamiająca. Myślał, że lepiej być nie może, dopóki język nie wszedł do środka. Od razu krzyknął. Łzy pojawiły się w jego oczach, ponieważ to było za dużo...
— Nie... nie mogę — szepnął na wpół płacząc, na wpół błagając. Właściwie nie wiedział, czy rzeczywiście chce powstrzymać Jungkooka, czy raczej zamierza go prosić, by pieprzył go mocniej.
Pan Ciemności i tak zignorował jego słowa, penetrując go głębiej. W tym samym czasie sięgnął też do swoich spodni i rozpiął rozporek. Nie miał bielizny, dlatego członek natychmiast ujrzał światło dzienne.
Jimin zerknął na niego z przerażeniem. Był ogromny i gruby. On sam w porównaniu z nim wyglądał mizernie. Nic dziwnego więc, że ogarnął go wstyd. Poczuł się nagle mały oraz nieporadny. Choć nadal niegodziwe spragniony.
Rozpustny.
Jungkook odsunął się od niego. Zmrużył powieki, pożerając go samym wzrokiem. Jimin wiedział, na co właśnie patrzył. Na chłopca, który czekał z zapartym tchem aż doprowadzi go do ruiny. Czekał niczym dziwka na wypełnienie. Na zasmakowanie grzechu. Oczy Jungkooka przesuwały się po każdym calu ciała z niezaprzeczalnym głodem. I satysfakcją.
Brunet uśmiechał się, wreszcie, nie odrywając spojrzenia od twarzy Jimina, polizał palce, a potem zbliżył je do tyłka drugiego. Wsunął je, napotykając delikatny opór, ale nie zatrzymał się. Nawet jeśli Jimin sapnął z wyraźnym dyskomfortem, naparł mocniej. Po zaledwie kilku chwilach dodał kolejne dwa. Obsceniczny chlupot rozbrzmiał w ciszy sypialni, kiedy tylko ręka mężczyzny zaczęła przyspieszać. Zaraz potem do akompaniamentu dołączyły jęki Jimina. Wygiął się w łuk, bo palce bruneta nacisnęły na jego prostatę.
— Och! — Jimin był już na progu orgazmu, ale wtedy właśnie, kiedy myślał, że dojdzie, Jungkook chwycił jego penisa i zacisnął na nim palce, by powstrzymać go przed wytryskiem. Jimin rozpłakał się, ponieważ ból i przyjemność zmieszały się w tej chwili. — Nie... nie!
Oczy Jungkooka rozbłysły w rozbawieniu. Pochylił się w jego stronę, aby musnąć językiem jego małżowiny usznej.
— Dojdziesz jedynie od mojego fiuta, mała wiedźmo — szepnął wulgarnie, po czym wszedł w niego jednym, ostrym pchnięciem.
Z ust Jimina zaczęły wypływać jęknięcia. Krzyczał na całe gardło, odpowiadając na pchnięcia wysunięciem bioder. Przyjemność go oszałamiała. Szorstkość Jungkooka doprowadzała do szaleństwa. Ich ciała boleśnie o siebie uderzały w pogodni za wyzwoleniem.
I nagle... nagle Jimin rozlał się na swój brzuch. Jego penis drżał w spazmach, gdy sperma wypływała z czubka. Jungkook jednak, nie bacząc na jego nadwrażliwość, kontynuował. Zacisnął knykcie na jego talii, przysuwając go do siebie bliżej, a następnie pchnął z całej siły. Jego ciemne tęczówki ponownie zapłonęły ogniem.
Doszedł.
Nastała cisza, jedynie zakłócona przez ich przyspieszony oddech, gdy dochodzili do siebie. Jungkook wciąż w nim był, ale Jiminowi to nie przeszkadzało, właściwie podobało mu się uczucie mięknącego penisa. Tak samo jak uczucie spermy mężczyzny, która go zalewała.
— Co dała w zamian? — wychrypiał Jimin pod wpływem chwili. Spodziewał się, że Jungkook zapyta, o kogo dokładnie mu chodzi i skąd to nagłe pytanie, ale pomylił się. Przez twarz Jungkooka nie przemknęło żadne zaskoczenie, jakby od początku wiedział, że Jimin zapragnie poznać odpowiedzi.
Pocałował go, nim się odezwał. A Jimin odwzajemnił pocałunek. Tym razem całowali się niespiesznie, jakby mieli cały czas świata, niczym upojeni sobą kochankowie. Ale ostatecznie tym teraz byli, prawda?
— Moc — odparł Jungkook. — Twoją moc, moja mała wiedźmo.
Przez ciało Jimina przeszedł niepokojący dreszcz. Spojrzał na oblicze Pana Ciemności i ujrzał w nim o wiele więcej niż wcześniej. Coś złowieszczego.
Moc.
Jego matka w zamian za ocalenie Jimina poświęciła jego własną moc. Może to dlatego... dlatego Jungkook został sprowadzony? Może dlatego go pragnął? Może dlatego czekał do teraz... bo energia wiedźm stawała się o wiele silniejsza, gdy dojrzewały.
Ale nawet z tą wiedzą, Jimin nie mógł się zmusić do nienawidzenia Pana Ciemności. Wciąż czuł dziwny uścisk, patrząc na niego.
— Czy to coś zmienia? — Jungkook odezwał się, ale wydawało się, że zna odpowiedź. Jimin udzielił jej, samemu wysuwając podbródek, prosząc tym samym o kolejny pocałunek.
I go otrzymał.
Może ta miłość była iluzją, ale Jimina to nie obchodziło. Dostał to, czego od lat pragnął. Poczucie bezpieczeństwa oraz troski. Poczucie przynależności. Poczucie głębokiego pragnienia, a wraz z nim otrzymanie zaspokojenia tej żądzy.
I nawet jeśli miało nastać wieczne zaćmienie, Jimin był gotowy poświęcić świat dla tych właśnie rzeczy.
Cały pieprzony świat.
Niech spłonie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top