Zawsze Wstanę

   Siadam na belce. Mina trenera mówi mi, że nie będzie to łatwa próba. Sam zresztą widzę kołyszące się na wietrze drzewa czy chorągiewki porozwieszane wzdłuż skoczni. Jednak nie to mnie najbardziej niepokoi. Cały dzień padał śnieg z deszczem, zeskok musi być miękkie. Lądowanie nie będzie zbyt przyjemne. Zaciskam zęby, nie obchodzi mnie, że kilka milionów ludzi to widzi, niech wiedzą, co myślę o tym wszystkim.

   Trener daje mi sygnał. Najchętniej wskoczyłbym po drodze na jury meeting i wygarnąłbym, co sądzą o tym wszystkim zawodnicy. Teraz, akurat, nie mają spotkania. Żaden problem, przy tych warunkach spotkają się za góra parę minut.

    Muszę przyznać, że najazd jest nawet nieźle przygotowany. To ja popełniam mały błąd i delikatnie spóźniam. Lecę dosyć nisko, więc modlę się o chociażby delikatne podmuchy wiatru pod narty na dole. Jednak zamiast tego, wiatr przygniata mnie do ziemi, czuję, jakbym miał na plecach parę kilogramów cegieł. Mimo to mam szansę na dolecenie do zielonej linii. No błagam, kto jak nie ja?

   A jednak nie ja. Jeszcze przed lądowaniem uderzam piętami nart o zeskok. Delikatnie odbijam się i kończę próbę telemarkiem w stylu Ammanna. Jedna z nart odjeżdża mi za bardzo w bok. Cholera, odbija się od małej sosenki, która swoją drogą powinna być lepiej okryta śniegiem i uderza w drugą. Sam się podcinam. Już nie myślę o tym, aby ratować się przed upadkiem. staram się, aby nie ucierpiało nic więcej niż duma. Przekręcam się tyłem do kibiców, no trudno zasady savoir vivre będą musiały pójść w odstawkę. Patrzę, jak jedna z nart odczepia się. Czemu druga została? Unoszę rękę, aby zasłonić się przed lecącą deską. Uspakajam oddech. Muszę być opanowany. Zero uczuć. Najważniejsze, to bezpiecznie dojechać do końca.

   Mam gdzieś wszystkie zasady. Wstają niemal od razu. Szybko podnoszę głowę, w ręku trzymam nartę. Podbiega do mnie jeden z ratowników. Mówi do mnie łamanym angielskim, dlatego sam przechodzę na niemiecki. Odpowiadam na wszystkie pytania. Chcę jak najszybciej, zniknąć z pola widzenia kamer, jednak wiem, że to nie takie proste. Teraz wszystkie stacje telewizyjne, na żywo analizują mój upadek. Szkoda, że w takich okolicznościach znajduję się w centrum uwagi.

     Idąc do naszego sztabu, spotykam polskich kibiców. Widząc ich zatroskane twarze, uśmiecham się. Nawet nie z przymusu. Mogło być gorzej. Przecież to tylko kolejny, zmarnowany konkurs indywidualny, jeszcze kilkaset takich przede mną. Szybko zdejmuję kask. Zapewniam wszystkich, że nic mi nie jest i sam się pakuję. Dobrze, że i tak nie ma drugiej serii. Mniej boli. Siadam na ławce. Nie pozwalam się stąd zabrać. Przecież jeszcze paru naszych będzie skakać. Chociażby Piotrek, czy Kamil, który lubi tę skocznię. Wiem, że lekarz zgadza się tylko dlatego, że do końca konkursu zostało jeszcze tylko kilkunastu zawodników.

   - Wolne? - słyszę pytanie zadane po angielsku. Po chwili, obok mnie siada wysoki, austriacki skoczek. Gregor. - Przyszedłem pogratulować ci upadku.

- Słucham? - nie rozumiem. Patrzę na niego, a on się delikatnie rumieni.

- To znaczy, tego w jaki sposób udało ci się uratować - wyjaśnia i kładzie mi rękę na ramieniu. - Dobrze, że ci się udało. Nie wiem sam bym sobie poradził. Taki na przykład Vojtech Stursa...

    Uśmiechnąłem się.

- Nie przejmuj się. Ta skocznia jest... parszywa? Thomas kiedyś tu upadł - wyraźnie się zasmucił. A ja  zastanawiać się, co ich tak naprawdę łączyła. Dziennikarze twierdzili, że przyjaźnie, ale obaj zgodnie zaprzeczali. My, skoczkowie, nieraz byliśmy świadkami ich potyczek słownych, ale kiedy któryś z nich wygrywał... nie ważne. Do pokoju im nikt nie zaglądał.

- Kamil ją lubi - wzruszam ramionami.

- Kamil lubi różne dziwne obiekty - śmieje się i wskazuje na belkę. O wilku mowa. Obaj milkniemy i patrzymy, jak leci. Wzdycham, kiedy na wyświetlaczu pojawia się trójka. Obiektywnie, powinien być pierwszy.

   Kiedy do nas podchodzi, obaj wstajemy. Nasz mistrzu najpierw przyjmuje gratulacje od Austriaka, potem patrzy na mnie i kręci głową.

- Ty to nie wstawaj - karci mnie, a Gregor uśmiecha się pod nosem. - Ale tak swoją drogą, to... pięknie z tego wyszedłeś.

- To moja wina. Powinienem wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie dość - odpowiadam i z powrotem siadam.

- Twoja? - Austriak robi zdziwioną minę. - To oni nie przygotowali odpowiednio zeskoku.

- Ale... mogłem zrobić coś lepiej - kręcę głową.

- Tak - poważnieje Kamil. - Wszystko. Twoje wyjście z progu, koszmar, lot, nie skomentuję, a lądowanie...

    Obydwaj wybuchają śmiechem, kiedy mój kolega z kadry kończy wyliczać.

- No dobrze - wzruszam ramionami. - Miałem pecha. Może być?

- Pecha - Kamil wybucha śmiechem i kładzie mi rękę na ramieniu. - Stary, skoczek o mniejszych zdolnościach, umiejętnościach, bez doświadczenia, czy po prostu zawodnik, który nie jest w stanie zachować spokoju i opanowania w takim momencie by się połamał. A ty? Wyszedłeś bez guza. Chyba za bardzo nie ucierpiałeś?

- Ja nie, ale moja duma taka - mruczę.

- A poza tym powinieneś panu Bogu dziękować, że to się stało dzisiaj a nie wczoraj - Gregor szczerzy swoje proste zęby. Dowód na to, że jednak Kraft mógłby jednak coś zrobić ze swoim uzębieniem.

- Dlaczego? - pytam

- Gdybyś rozwalił mi wczorajszą drużynówkę, to mógłbyś być pewien, że nogi bym ci z tyłka powyrywał, nie wspominając o tym, co by zrobił Piotrek z Dawidem.

- Czyli przyznajesz, że to moja wina? - uśmiecham się.

- Uduszę cie, a Gregor będzie świadkiem, że miałem bardzo dobry powód - niby mówi to poważnie, ale wiem, że cieszy się, że nic mi nie jest. Skąd ta pewność? Znamy się tyle lat, mężczyzna jest dla mnie, jak rodzina. Wnerwiający, ale jednak.

- Czyli miałem pecha - wstaję i wieszam się koledze na szyi.

- Nie. Ty cały czas go masz.

- Jak to? - marszczę brwi.

- Przecież od tak, nie przestanę być z tobą w jednej drużynie - prycha i zaczyna się śmiać.  Już mamy odchodzić, kiedy Gregor nas woła.

- Maciek! - patrzę na niego. - Fajnie, że się nie poddajesz.

- No pewnie - poprawiam czapkę. - Zawsze wstanę i zobaczysz. Jeszcze wygram!

- No jasne - przygryza wargę. - Kiedy ja odpuszczę jakiś konkurs.

- Chciałbyś.

- Jeszcze sięgnę po kryształową kulę.

- A ja zostanę potrójnym mistrzem olimpijskim.

- Panowie - Kamil zawraca i kładzie łokieć na moim ramieniu. - wasze rozmowy są śmieszne. I tak, w tym sezonie wszystko zgarnę ja!


I oby tak było! Mam nadzieję, że Wam się podoba i zostawicie po sobie jakiś ślad. Od razu chcę zaprosić was na opowiadania

concordiaaaa

oraz

QueensSkijumpers






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top