4.
Z jakiegoś dziwnego powodu Thor nigdy nie przestawał mu ufać. Wprawdzie cały czas patrzył Lokiemu na ręce i brał za pewnik, że ten spróbuje go zdradzić albo oszukać – ale sprawiał wrażenie całkowicie z tym pogodzonego. Znał naturę brata i nie zamierzał jej zmieniać. A jednocześnie w jego zachowaniu kryło się coś więcej, jakaś nieumierająca nadzieja na to, że pewnego dnia będzie mógł odwrócić się do Lokiego plecami, a ten nie ucieknie – ani nie spróbuje go zaatakować.
Śmierci nie życzył bratu nigdy. Wielu mogło uważać inaczej, ale byli w błędzie. Owszem, Loki uwielbiał widzieć Thora na kolanach, cierpiącego i błagającego o litość, ale wyłącznie pod warunkiem, iż w każdej chwili mógł przerwać tortury. Natomiast jeśli chodziło o chęć ucieczki... ta nie opuszczała go nigdy.
W tej chwili pragnienie, by znaleźć się jak najdalej od Asgardu, było tak potężne, że Loki drżał na całym ciele. Co chwilę wyglądał przez ażurowe okna, wypatrując brata rozpaczliwie walczącego u boku Hulka i Walkirii. Gdyby uciekł, zapewne nikt nie ruszyłby za nim w pogoń. Jeśli Thor przeżyje, będzie miał na głowie dość własnych problemów i szukanie Lokiego na pewno nie znajdzie się wysoko na liście jego priorytetów.
Odetchnął głęboko. Nie, nie mógł się łudzić, że w obliczu tragedii, która spotkała złoty Asgard, Thor poświęciłby choć chwilę, by zastanowić się nad tym, gdzie podział się jego brat. Jeśli naprawdę chciał przeżyć, musiał myśleć wyłącznie o sobie, a zadręczanie się tym, co pomyśli i uczyni Thor Gromowładny z pewnością nie zwiększało jego szans na przetrwanie.
Na przekór próbom wyparcia Thora z myśli, zdradliwy umysł podsunął Lokiemu wspomnienia wszystkich chwil, w których brat niemal wychodził z siebie, żeby mu pomóc.
Zaklął siarczyście. Gdyby tylko mógł wymazać to wszystko ze swojej pamięci...!
„Przecież możesz", syknął podstępny głos w jego głowie. Głos, który sprawił, że odżyły wspomnienia Johrena. „I to wcale nie byłoby takie trudne".
*
– To się nie uda. – Volstagg potrząsnął głową, a pozostali dwaj wojownicy natychmiast mu przytaknęli.
W głębi serca Loki również się z nim zgadzał. Niestety, Thor miał na ten temat inne zdanie. Wydął policzki dokładnie tak samo, jak miał to w zwyczaju robić jako mały chłopiec. Wcale się tak bardzo od tamtego czasu nie zmienił. Frigga nadal stwierdziłaby, że wyglądał rozkosznie. Lokiemu bardziej przypominał ropuchę.
– Dlaczego miałoby nam nie wyjść? – zapytał Thor z wyrzutem. – Przecież Loki na pewno fenomenalnie sobie poradzi.
– Nie możesz tego wiedzieć – zaoponował Loki, wchodząc bratu w słowo, nim ten znów zaczął rozwodzić się nad korzyściami posiadania maga w drużynie. – Ja sam tego nie wiem.
Thor uśmiechnął się szeroko, chwycił Lokiego za dłonie i oznajmił z mocą:
– Ale ja wiem. Wiem, że sobie poradzisz.
Loki przewrócił oczami. Tylko w ten sposób mógł bronić się przed promieniującą od brata naiwnością, która i tak zdecydowanie zbyt często mu się udzielała. Naiwnością, która doprawdy nie miała sobie równych. Cóż jednak miał począć? Musiał patrzeć w oczy błękitne niczym niebo ponad Asgardem, nie miał wyboru, nie, gdy Thor niemal trzymał go w objęciach. Czuł, jak coraz bardziej miękną mu kolana. Co miał powiedzieć? Że nawet jego magia miała swoje granice? Że Johren najwyraźniej był znacznie przebieglejszy od niego? Że najprawdopodobniej był też nieprawdopodobnie obeznany w arkanach magii i Loki do pięt mu nie dorastał?
Nie, nie miał nic do powiedzenia. Mógł tylko odwzajemnić uśmiech, pokornie skinąć głową i obiecać, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby wcielić w życie genialny plan Thora.
– Czy mam inny wybór? – zapytał, ostatkiem sił broniąc się przed słowami, które cisnęły mu się na język.
– Cudownie! – zawołał Thor, zupełnie ignorując obawy Lokiego oraz fakt, że jego przyjaciele również nie wyglądali na zachwyconych. – W takim razie weźmy się do roboty. Hogunie, udało ci się coś ustalić?
– To tutaj. A przynajmniej na to wygląda – bąknął Hogun, ledwie podnosząc wzrok znad mapy.
– Doskonale. – Thor aż zatarł dłonie z podniecenia. – Loki, jesteś gotowy?
– Najwyraźniej muszę.
– Spotkamy się za tydzień. Gdyby coś się stało, masz nas o tym natychmiast powiadomić, rozumiesz?
– Oczywiście.
– Loki?
– Tak?
Tym razem Thor nie zamierzał się powstrzymywać. Chwycił Lokiego w ramiona i przytulił z całych sił. Nie było w całym Asgardzie chyba nikogo, kto zdołałby wyrwać się z podobnego uścisku i Loki nie był w tej kwestii wyjątkiem. Niestety.
– Uważaj na siebie, bracie – wyszeptał mu Thor prosto na ucho. W jego słowach było tyle czułości, tyle nieskrywanej troski, że Loki nawet nie musiał bardzo się starać, by oczami wyobraźni zobaczyć śmiertelne zniesmaczenie Sif.
Cóż, Sif z pewnością nie miałaby najmniejszych wątpliwości, co powiedzieć w takiej sytuacji. Loki natomiast nie potrafił dobyć z siebie choćby słowa. Zachowanie Thora niebezpiecznie przypominało w tej chwili zachowanie Wszechmatki, a zatem dokładnie to, czym tak bardzo gardził Odyn. I choć Loki czuł, że powinien odepchnąć brata – po prostu nie potrafił tego zrobić. W jego ramionach czuł się zbyt dobrze, zbyt bezpiecznie, by mógł tak po prostu to odrzucić. Czuł się akceptowany, a to nie zdarzało mu się zbyt często od dnia, w którym zakończył naukę u Freyi.
Niepewnie skinął głową, powoli, z wyraźnym ociąganiem, wyśliznął się z ramion Thora i odszedł, dusząc w zarodku desperackie pragnienie, by obejrzeć się przez ramię.
Niewiele udało im się ustalić na temat miejsca pobytu Johrena, ani tym bardziej na temat tego, gdzie obecnie zmierzał. Niegasnący entuzjazm Thora kazał im jednak obmyślić jakikolwiek plan i w związku z tym podsumowali dokonania ich ofiary, wykluczyli te, które z różnych przyczyn wydawały się niemożliwe do powiązania z pozostałymi i w ten właśnie sposób znaleźli się nieopodal maleńkiej osady, do której według ich przypuszczeń zmierzał przebiegły Johren.
Zadanie Lokiego było stosunkowo proste – miał wmieszać się w tłum i czekać, aż wydarzy się cokolwiek podejrzanego. W tym samym czasie Thor i jego trzej towarzysze mieli patrolować okolicę i wyglądać podejrzanych przybyszów bądź też uciekinierów. Loki omal nie parsknął śmiechem. Przecież gdyby Johren wyglądał choć odrobinę podejrzanie, już dawno zostałby pojmany. Ale czy ktokolwiek mógł oprzeć się dzikim płomieniom w oczach Thora, gdy ten dawał się porwać wizji ich niechybnego zwycięstwa? Cóż, Loki do tych osób na pewno nie należał.
Poza tym, w tym momencie niepokoiło go coś zupełnie innego. Skoro on, Thor, Volstagg, Hogun i Fandral zdołali z mniejszą czy większą dokładnością ustalić, gdzie znajdował się Johren, dlaczego nie udało się to nikomu innemu? Czy to możliwe, że zamiast przygotować zasadzkę, sami właśnie się w nią pakowali?
Jedyne, co mu pozostawało, to zaufać swojej intuicji. Owinął się ciaśniej płaszczem i powoli minął pierwsze zabudowania osady. Była maleńka i nie wyobrażał sobie, że ktokolwiek mógłby chcieć w niej mieszkać. Czy mieli tu w ogóle bibliotekę? Nie widział nawet placu teatralnego. Okropność! Pośrodku drobne domostwa jakby rozpełzły się na boki, by zrobić nieco miejsca na rynek, na którym aż roiło się od Asgardian. Najwięcej zgromadziło się przed drzwiami do karczmy, która najwyraźniej lada chwila miała obwieścić swoje otwarcie.
I niby jak Loki miał wmieszać się w ten tłum? Nawet jego najgorszy podróżny płaszcz przypominał królewskie szaty w porównaniu z tym, co mieli na sobie wieśniacy. Odetchnął głęboko. Nie mógł wpadać w panikę. Musiał zacząć od czegoś prostego. Na przykład od ocenienia, kto z mijanych był miejscowy, a kto przyjezdny. Kto był zwykłym rolnikiem, a kto jedynie przez podłe zrządzenie losu trafił do tej dziury. To przecież nie powinno sprawić mu większych trudności.
Przebiegł spojrzeniem po straganach. Pieczywo, ryby, nieco dziczyzny. Trochę błyskotek i innych świecidełek. Narzędzia i materiały o przytłumionych barwach. Ach, i poza tym owoce i warzywa tak świeże, że nęciły słodkimi zapachami, a było ich tyle, że nawet ociekające tłuszczem mięso nie zdołało rozproszyć kuszącej woni. Nie zastanawiając się wiele, sięgnął po kiść winogron. Sprzedawca nawet się nie zorientował, że ubyło mu towaru. Słowem nie pisnął, a Loki był już daleko poza zasięgiem jego wzroku.
Zdążył już pogratulować sobie w duchu tak sprawnej kradzieży, gdy niespodziewanie ktoś chwycił go za rękę.
– No, no, no, nie podejrzewałem, że kiedykolwiek ujrzę palce równie zwinne co moje własne!
Loki wyszarpnął się, odwrócił i stanął oko w oko z napastnikiem. Jedynie chwilę rozważał, czy powinien poderżnąć mu gardło. Powstrzymała go świadomość, że takim działaniem zaprzepaściłby cały plan Thora, a przecież i bez tego jedynie cudem mogło im się powieść. Dlatego właśnie, choć aż kotłowało się w nim od lodowatej furii, ograniczył się do ciskania nienawistnych spojrzeń. Spojrzeń, które wcale nie wprawiały go w takie zniesmaczenie, jak by sobie tego życzył. Skłamałby, gdyby powiedział, że stojący tuż obok mężczyzna nie był atrakcyjny. Miał ognistorude włosy zaplecione w warkocze, zadbane wąsy, które nieco maskowały blizny szpecące szerokie usta, a przede wszystkim lśniące zielone oczy, zdające się rozbierać Lokiego na części.
– Mogę w czymś pomóc, panie? – zapytał ostrożnie Loki, siląc się na łagodny i pokorny ton.
– Możesz się ze mną podzielić.
Loki omal nie parsknął śmiechem. Nie powinien być tym ani trochę zaskoczony. Przecież od początku podejrzewał, że to może być zasadzka. Ważniejsze było pytanie, czy powinien poinformować o tym Thora. I czy musiał to zrobić w tym momencie, czy może raczej mógł nieco poczekać.
Zmusił się, by zareagować na tę rewelację z jak największą nonszalancją, na jaką było go stać. Wyrwał rękę i przewrócił oczami.
– Może cię szukałem, a może nie. Co z tego?
– Och, po prostu nieczęsto się zdarza, że szukają mnie tak atrakcyjni młodzi mężczyźni.
Loki prychnął.
– Wielu słów wobec mnie używano, ale atrakcyjny zdecydowanie nie było jednym z nich.
– Cóż za potworne niedopatrzenie – wymruczał Johren.
Dobrą chwilę zajęło Lokiemu zorientowanie się, że stojący tuż przed nim przestępca i bezecnik najzwyczajniej w świecie próbował go uwieść. Ten szelmowski uśmiech nie mógł oznaczać nic innego. Problem polegał na tym, że Loki nigdy przedtem nie widział, żeby jeden mężczyzna używał go przeciwko drugiemu.
A najbardziej przerażające wydawało się to, że wcale nie było mu to niemiłe.
– To brzmi tak, jakbyś rozważał naprawienie wszelkich krzywd i niedopatrzeń, które mnie spotkały.
– Moglibyśmy na przykład zacząć od tego, jakie to okropnie smutne, że nikt nie nauczył cię kraść.
Zdradliwy rumieniec wpełzł na policzki księcia Asgardu.
– Że co proszę?
– I najwyraźniej nikt przede mną nawet nie pofatygował się, żeby złapać cię na gorącym uczynku.
– Kradzież to po prostu jedna z ostatnich rzeczy, które...
– Błagam, dość! – jęknął Johren. – Marnujesz swój talent i mój czas. A na coś podobnego nie mogę przecież pozwolić. Jeśli natychmiast nie przestaniesz, będę zmuszony odejść.
– Podobno jesteś w tym całkiem niezły.
– Chcesz to sprawdzić?
– Jeszcze nie wiem.
Johren zmarszczył brwi. Uśmiech ani na chwilę nie znikał z jego ust, a teraz, gdy mężczyzna pochylił się ku Lokiemu, stał się jeszcze szerszy.
– Zróbmy tak: jeśli uda ci się zniknąć razem ze mną, zobaczę, co zdołam dla ciebie zrobić i może nauczę cię tego czy owego. A jeśli ci się nie uda, zostaniesz tu jak zwykły głupiec i ani tobie, ani twojemu bratu, ani tym bardziej waszym niezbyt rozgarniętym towarzyszom nie uda się mnie ponownie odnaleźć. Co ty na to?
Johren nie powiedział już nic więcej. Odskoczył od Lokiego, narzucił na głowę obszerny kaptur i ruszył przed siebie, nie oglądając się na księcia. Lawirował między wieśniakami z gracją tancerza i z każdą chwilą był coraz bliżej granic wioski. Loki nieco zbyt późno zorientował się, że jeśli nie pogna za Johrenem, zniszczy wszystko, na co Thor tak ciężko pracował. Gram był mu zupełnie obojętny, ale rozczarowanie brata... Tego by nie zniósł.
Osłonił się ciaśniej płaszczem i pobiegł za najdziwniejszym mężczyzną, jakiego miał okazję poznać. Tylko po to, by uświadomić sobie, że ten niemal zniknął mu z oczu.
Miał wrażenie, że gonił za mgłą. Johren był szybki, zwinny i poruszał się tak, jakby mijani wieśniacy nie mogli go nawet dotknąć. Co chwilę zmieniał kierunek, lawirował niczym wiewiórka pomiędzy gałęziami drzew już w osadzie, a gdy wbiegł do lasu, równie dobrze mógłby być duchem.
Loki zatrzymał się zdyszany i zlany potem. Bieg sam w sobie nie był tak wyczerpujący, ale pościg ten wymagał użycia również magii i to w taki sposób, o jakim Freya nie wspomniała ani słowem. Rozejrzał się dookoła, ale nie widział nic, poza drzewami. Odetchnął więc głęboko i rozesłał we wszystkich kierunkach tyle magii, ile był w stanie z siebie wykrzesać. I może właśnie przez to omal nie wrzasnął z przerażenia, gdy tuż za nim Johren wyszeptał z zachwytem:
– To naprawdę ty.
Książę obrócił się i zmierzył Johrena nienawistnym spojrzeniem. Miał już powyżej uszu bycia zaskakiwanym. Na krew i kości Bora, jeszcze raz i zapomni zupełnie o Thorze, gdy będzie podrzynał gardło temu przebrzydłemu rzezimieszkowi.
– Co to niby ma znaczyć?
– Loki, Książę Kłamstw. To ty, prawda?
Cóż, z jednej strony Loki był naprawdę mile połechtany tym, że ktoś nie tylko go rozpoznał, ale i postanowił potraktować z należytym szacunkiem. Nie miał jednak pojęcia, czym sobie zasłużył na podobny przydomek. Owszem, słyszał wielokrotnie, że Thor nazywany był Księciem Piorunów i skłamałby, gdyby powiedział, że nie przeszkadzało mu ani trochę, iż sam nie posiadał jeszcze żadnego oficjalnego tytułu, ale kłamstwa? Czy właśnie z tego chciał być znany? Skrzywił się i zapytał:
– Jak mnie nazwałeś?
– Dokładnie tak, jak powinienem. I nawet nie próbuj udawać, że pomyliłem cię z kimś, kim nie jesteś.
– Ale...
– Dość. Nie mamy na to czasu. Bo jeśli się nie mylę, nie przyszedłeś tu sam.
– Czy to źle?
– Katastrofalnie.
– Ale Thor...
– Twój brat nie jest problemem. Nie on.
– Nie rozumiem.
– Dlaczego tu jesteś?
Loki westchnął. Nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle słuchał tego co najmniej podejrzanego mężczyzny. Powinien go pojmać i natychmiast zawlec do Thora. Tak byłoby najlepiej. A jednak, nie mając pewności, co takiego właściwie nim kierowało, odpowiedział:
– Chciałem udowodnić ojcu, że jestem godzien Grama.
Ku jego zaskoczeniu, Johren skrzywił się tak, jakby te słowa sprawiły mu ból albo nawet zawód.
– Nikomu nie musisz nic udowadniać – syknął. – Jesteś dokładnie tym, kim musisz być. Nikim mniej, nikim więcej. I jeśli Odynowi wydaje się, że może zmusić cię do zmiany, to jest głupcem jeszcze większym, niż przypuszczałem.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz i byłbym wdzięczny, gdybyś zamilkł – odwarknął Loki. Owszem, niekoniecznie darzył Wszechojca szacunkiem i nie zawsze popierał jego decyzje, ale nie oznaczało to, że zamierzał bezczynnie słuchać kogoś, kto tak otwarcie go obrażał.
– Och, wiesz doskonale – prychnął Johren. Na jego twarz znów wpełzł uśmiech. – Zastanów się tylko, co takiego zamierzasz udowodnić. I komu. Proszę, pomyśl o tym, wasza wysokość.
Zazwyczaj, gdy ktoś zwracał się do Lokiego z szacunkiem, robił to wyłącznie po to, by z niego zakpić. Książę szczerze jednak wątpił, by właśnie o to chodziło jego rozmówcy. Pomimo swego dziwnego zachowania, Johren wydawał się podejrzanie szczery. Może Loki miał rację i tak naprawdę wszystkie oskarżenia wobec niego były jednym wielkim nieporozumieniem? Przecież nie mógł zrobić tego wszystkiego, co mu zarzucano. Może w takim razie nie zrobił nic?
Cóż, najwyraźniej wystarczyła odrobina szacunku i kilka miłych słów, aby zaskarbić sobie przychylność Lokiego.
– Mów, co chcesz powiedzieć i nie baw się słowami. A jeśli wolisz mnie zwodzić, to lepiej oszczędź sobie czasu i od razu odejdź.
– Mam odejść? Czy nie zamierzałeś mnie pojmać? – Jego pewność siebie była coraz bardziej irytująca.
– Waż słowa, bo tak się składa, że martwy przydasz mi się zapewne równie bardzo, co i żywy.
– Jeśli zginę teraz, Odyn wygra.
Co to mogło znaczyć? Loki zmarszczył brwi. Wątpliwości rosły z każdą chwilą, a odpowiedzi traciły jakikolwiek sens. Jak miał się odnaleźć w tym labiryncie tajemnic i niedomówień? Czy to możliwe, że Johren wiedział o Odynie więcej niż Loki? I jaki miał w tym wszystkim cel? Jego słowa sugerowały, że on i Loki byli po tej samej stronie, ale czy można było być tego całkowicie pewnym?
– Ale czy to oznacza, że ja przegram? – zapytał ostrożnie Loki, czym z jakiegoś powodu bardzo rozbawił Johrena.
– Kto wie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top