1.
Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna nikt nie patrzył mu na ręce. Więcej, nikogo nie obchodziło, co się z nim działo. Mógł robić wszystko, na co tylko miał ochotę. Mógł w spokoju patrzeć, jak Asgard umiera. W głębi duszy właśnie tego przecież pragnął. Pragnął sprawiedliwości, zadośćuczynienia za lata, które przeżył w cieniu kłamstw. W cieniu Thora.
Dlaczego zatem wcale nie był szczęśliwy?
*
Znaczną część dzieciństwa spędził z dala od tętniącego życiem serca Asgardu. Gdy tylko zaczęły się u niego objawiać zalążki zdolności magicznych (a raczej, gdy zalążki te zaczęły zagrażać bezpieczeństwu królestwa), Odyn zaaranżował wszystko tak, aby Loki mógł w spokoju uczyć się zaklęć, nie szkodząc przy tym nikomu ani niczemu. I wtedy wydawało się to jak najbardziej słuszne. Loki musiał przecież zapanować nad swymi mocami, aby w przyszłości mógł przysłużyć się całemu Asgardowi.
Dlatego właśnie na wiele lat zamieszkał z Freyą. Nie miał o to do nikogo żalu, bo niby dlaczego? Owszem, Freya była egoistyczna, dumna i zarozumiała, ale była też doskonałą nauczycielką, której schlebiało, że mogła przekazać wiedzę potomkowi jej władcy – jednocześnie zapewniając sobie u Odyna przysługę, o którą będzie mogła upomnieć się w każdej chwili. A Loki pod jej skrzydłami nabierał pewności, że lada dzień stanie się najpotężniejszym magiem we wszechświecie. Cóż, był wtedy bardzo młody i bardzo naiwny, któż mógł winić go za podobne marzenia?
Tym bardziej, że marzenia te wyrastały na niezwykle żyznym gruncie. Magia była dla Lokiego czymś równie naturalnym jak oddychanie, mruganie czy bicie serca. Cała trudność polegała na tym, że o oddychaniu, mruganiu czy biciu serca nie trzeba było myśleć, aby nie wymknęły się spod kontroli, a o magii – owszem. W przypadku Lokiego bezustannie, w każdej chwili, za dnia i w nocy, czy tego chciał, czy też nie.
Musiał więc nauczyć się o niej myśleć i nie myśleć, oddychać nią i władać. Po prostu nią żyć.
– Opowiadaj historię – podpowiadała mu Freya.
– Historię o czym?
– O czym tylko chcesz. O sobie. O innych. O Asgardzie. O świecie. O ziarenkach pasku. O wszystkim.
Loki przechylił głowę i zmarszczył brwi. To brzmiało tak prosto, tak banalnie! Ale w przypadku magii nigdy takie nie było. Magia rządziła się własnymi prawami, a on jeszcze ich wszystkich nie znał.
– Skąd mam wziąć taką historię? – zapytał, przeczuwając podstęp nauczycielki.
Musiał trafić w sedno, bo Freya uśmiechnęła się oślepiająco, jej oczy zalśniły jak słońca, a we włosach zaiskrzyła najczystsza moc. Z niemal kuglarską finezją otworzyła przed Lokim drzwi do swej tajemnej biblioteki.
Bez wątpienia było to jedno z najpiękniejszych miejsc w Dziewięciu Światach. Szkoda, że tak niewielu poza Lokim mogło w pełni pojąć jego wspaniałość. Na wysokich regałach stały setki książek i zwojów, siedzisko na parapecie kusiło stosami miękkich poduszek, a lewitujące pod sufitem magiczne kule rzucały dookoła delikatne tęczowe blaski.
Nawet nie zamierzał podważać tej metody nauki. Po prostu sięgnął po pierwszą księgę, która zdawała się go wołać, usiadł na parapecie i zaczął czytać. A z kolejnymi pochłanianymi słowami w jego umyśle coraz szerzej otwierały się drzwi do zupełnie nowych pokładów mocy. Drzwi, które być może nigdy nie powinny zostać otwarte.
Całe jego życie ułożyło się w historię. Jego głos stał się jedyną granicą między prawdą a kłamstwem. Gdy mówił, wszechświat zamierał, by podporządkować się jego woli. A on sam z dnia na dzień czuł się w tym coraz pewniej. Zamykał oczy i wyobrażał sobie, jak wraca do pałacu i wszyscy zachwycają się jego umiejętnościami.
Może właśnie dlatego nawet nie potrafił ukryć rozczarowania, gdy okazało się, że nikt poza matką nie wyglądał jego powrotu.
– Liczyłem na jakieś małe przyjęcie – wyznał, padając w jej szeroko otwarte ramiona. Pachniała kwiatami i porankiem, morską bryzą i miłością. – Nic wystawnego, ale po prostu...
– Przykro mi – przerwała mu.
Wszechmatka Frigga wydawała się naprawdę zmartwiona, ale cóż mogła począć? Nie miała najmniejszego wpływu na to, że Odyn wraz z Thorem i kilkoma najznamienitszymi asgardzkimi wojownikami ruszył na polowanie, o którym wiadomo było tylko tyle, że zamierzał zakończyć je wielką ucztą. Zupełnie jakby nie obchodziło go, że jego syn wrócił po latach nieobecności, teraz mądrzejszy i potężniejszy niż kiedykolwiek przedtem.
Posłał matce wymuszony uśmiech. Swoje pierwsze kłamstwo skierowane przeciwko niej.
To przecież w gruncie rzeczy nie była jej wina, że tamtego dnia jego powrót świętowała tylko garstka kobiet. Że nie mógł zostać uznany za dorosłego mężczyznę w gronie innych mężczyzn. Że Wszechojciec nie poczekał kilku dni, by zabrać na polowanie nie tylko Thora, ale i Lokiego. I przede wszystkim – to nie była jej wina, że nie czuł się w pałacu jak u siebie. Frigga robiła co w jej mocy. Zabierała Lokiego do jej własnej biblioteki, nie tak pokaźnej jak ta należąca do Freyi, ale i tak imponującej. Oprowadzała go po ogrodach, uczyła nazw roślin i kolorowych ptaków, które tak chętnie siadały na jej wyciągniętych dłoniach. Prosiła, by towarzyszył jej podczas audiencji i pomagał przy uroczystych spotkaniach. Dzięki niej poznał każdego, kto wart był poznania.
A mimo to wciąż czuł się jak intruz. Z jakiegoś irracjonalnego powodu czekał na chwilę, w której przybędzie wielki i potężny Odyn, wskaże na niego w obliczu wszystkich mieszkańców złotego Asgardu i oznajmi:
– Oto mój syn, a wasz książę!
Jaki był wtedy głupi! Naiwnie wierzył, że aprobata ojca była niezbędna, by stać się kimś więcej, podczas gdy od samego początku potrzebował wyłącznie własnego głosu.
Wmawiał sobie, że szykowana uczta wiąże się nie tylko z udanym polowaniem, ale również z jego powrotem. Oczywiście, nie miała i w głębi serca doskonale o tym wiedział. Zajął miejsce u boku Friggi, tak jak Thor zajął miejsce u boku Odyna. Spoglądał na brata niepewnie i z obawą. Nie wiedział, czego powinien się po nim spodziewać. Wszystko, co wiedział, pochodziło ze wspomnień, teraz tak boleśnie nieaktualnych. Thor był wielki i jasny, niemal złoty, jak sam Asgard. Spojrzenia wszystkich wędrowały ku niemu, jakby był sercem wszechświata.
Spojrzenie Thora natomiast co chwilę padało na Lokiego. Najczęściej towarzyszyły temu nieśmiały uśmiech i niezadane pytanie, na które Loki nie zamierzał odpowiadać. Nie zamierzał, bo wciąż czekał, aż Odyn w końcu go zauważy.
I zauważył. Klasnął w dłonie, a wszyscy zgromadzeni przy wielkim stole natychmiast ucichli.
– Poddani! Wielki to dzień, bo obaj moi synowie są wreszcie u mego boku. – Spojrzenia powędrowały od Odyna do Thora, a w końcu do Lokiego. – Jak zapewne wiecie, niewielu jest wojowników, którzy byliby w stanie dorównać Thorowi. Po raz pierwszy jednak mogę oznajmić całemu Asgardowi, że Loki nie ma sobie równych w arkanach magii!
Na to właśnie czekał. Na te słowa. Na uznanie. Na...
– Magia? Przecież to rozrywka dla kobiet – syknął ktoś z drugiego końca stołu, dając początek pogardliwemu szemraniu.
– Przez te wszystkie lata uczył się magii?
– Komu to potrzebne?
– Tak, podobno był u Freyi.
– Ale umie władać mieczem, prawda?
– Pokonał mnie samym sztyletem! – ryknął Thor i uderzył w stół pięścią z taką mocą, że część kielichów poprzewracała się, oblewając zamarłych z przerażenia biesiadników. Tak jak radosny był jasny i łagodny niczym poranna łuna, tak w gniewie przypominał nacierającą burzę. Nikomu nie było już do śmiechu.
– Doprawdy, wasza wysokość? – zapytał wojownik, w którym Loki rozpoznał Fandrala, jednego z wiernych przyjaciół jego brata. – A jak właściwie wyglądało to starcie?
„Nie mów im", syknął Loki w myślach. „Pod żadnym pozorem im nie mów".
– Czy naprawdę uważasz, że mam ochotę opowiadać zebranym tu gościom o mojej porażce? – prychnął Thor, kątem oka spoglądając na Lokiego. Ten potrząsnął głową. Wiedział doskonale, że jeśli Thor powie, jak naprawdę przebiegało to starcie, obaj wyjdą na głupców.
Loki doskonale pamiętał ten niebywały pojedynek, o którym myślał Thor. Zaskoczyła go szczegółowość wspomnienia, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że pochodziło jakby z zamierzchłej przeszłości. Byli wtedy jeszcze dziećmi. Thor zaczynał dopiero zgłębiać tajniki władania mieczem (to koniecznie musiał być miecz, bo przecież wszyscy wielcy herosi z opowieści ich matki mieli miecze), a Loki zaledwie kilka miesięcy wcześniej zorientował się, że dziwne zjawiska, które zdarzały się dookoła niego, nie były zwykłymi zbiegami okoliczności, ale dziełami jego magicznych mocy. Thor całymi dniami męczył wszystkich ciekawostkami z życia węży, czasem nawet zdarzało mu się budzić Lokiego w środku nocy, bo akurat przypomniał sobie o czymś wyjątkowo fascynującym. Można zatem uznać, że sam ściągnął na siebie zemstę. Z wielkim wysiłkiem i w pocie czoła, Loki zdołał zmienić się w węża, po czym schował się w takim miejscu, by prędzej czy później Thor go odnalazł. Tak też się w końcu stało. Zachwyt Thora był bezgraniczny. Chwycił go w objęcia i zaczął prawić komplementy, jakby nigdy wcześniej nie widział doskonalszej istoty. Cudowne było jego przerażenie, gdy Loki przemienił się z powrotem i dźgnął go sztyletem.
Ktoś mógłby zapewne dojść do wniosku, że historia ta była najlepszym dowodem na niegodziwość Lokiego. Na złe zamiary, które kierowały jego poczynaniami od najmłodszych lat. Thor miał na ten temat inne zdanie. Przede wszystkim całe zajście postanowił potraktować jako wyborny żart. Rana wcale nie była tak głęboka i nie krwawiła zbyt obficie. Thor zbył ją śmiechem i oznajmił, że ta zasadzka będzie dla niego nauczką na całe życie i już nigdy więcej nie zlekceważy zdolności Lokiego.
– Pokonałeś mnie – oznajmił wtedy, kłaniając się Lokiemu w pas. – I to zwykłym sztyletem.
– Przecież użyłem podstępu – zaoponował Loki. Wiedział, że w uczciwej walce nie miałby z Thorem najmniejszych szans. Thor musiał chyba również o tym pomyśleć, bo uśmiechnął się szeroko i stwierdził:
– Niczego innego nie powinienem się pod tobie spodziewać.
Tylko z ust Thora słowa te mogły zabrzmieć jak komplement. Loki nie miał wątpliwości, że również teraz jego brat przedstawiłby to właśnie w taki sposób, próbując przekonać wszystkich, że również powinni być zachwyceni podstępem Lokiego. Problem polegał na tym, że ani magiczna przemiana, ani broń tak żałosna jak zwykły sztylet nie mogły zrobić wrażenia na zgromadzonych przy stole możnych i wojownikach.
Nawet Thor musiał zdawać sobie z tego sprawę, bo zachęcany przez kolejnych przyjaciół, parsknął śmiechem i oznajmił:
– Cóż zmieniłaby ta opowieść? Czy jakiekolwiek słowa pomniejszyłyby moją porażkę? Dałem się pokonać, a mój brat zwyciężył. Nie doceniłem go, a on to wykorzystał. A z tego, co widzę, wy również zamierzacie popełnić podobny błąd.
Jakimś cudem to wystarczyło, aby zniechęcić zgromadzonych nie tylko do zadawania dalszych pytań, ale również do łypania na Lokiego spode łba. Może uznali, że w przemowie Thora kryła się jakaś mądrość. A może po prostu chodziło o to, że zajęły ich kielichy, które napełniły się winem, ledwie Odyn pstryknął w palce.
Gdyby Loki był nieco bardziej uważny i mniej skupiony na namiastce akceptacji, którą udało mu się zdobyć, dostrzegłby już wtedy całą prawdę o bezsensowności swych starań. Najwyraźniej bowiem niektórym nie wypadało wypominać, że magia to zajęcie dla kobiet.
Problemem nie była magia. Problemem był on sam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top