Rozdział 9

Szła brzegiem jeziora, trzęsąc się z zimna. Nie była pewna tego, co się stało. Na razie wolała o tym nie myśleć. Patrzyła pod nogi, obserwując drobinki piasku, które opływały jej buty.

Czuła na sobie spojrzenie Dracona. Nie chciała jednak się obrócić. Przytulała do piersi swoje ramiona, a wiatr szamotał jej ciałem.

Miała wrażenie, że za chwilę się przewróci. Bezsilność zaczęła napływać ze wszystkich stron, jak zerwana tama. Czuła się winna i podła. A także wściekła na Granger, za to co próbowała zrobić. Nigdy nie mogła podejrzewać ją o coś tak okrutnego. Sama z chęcią wydrapałaby mu oczy. Jednak życie ze świadomością użycia zaklęcia Avada Cadavra... jest puste i odrażające. Nie mogłaby patrzeć na siebie tak samo.

Zataczając się na wietrze, brnęła w stronę zamku. Spojrzała na zegarek, który dostała od swojego dziadka zanim umarł. 20:50. Stanęła nagle jak wryta, uświadamiając sobie coś ważnego.

Szlaban u Snapea!

Puściła się biegiem. Severus nienawidził spóźnialskich, przecież za to właśnie miał być szlaban. Jak mogła zapomnieć?!

Zdrętwiałe nogi z trudem poruszały się w odpowiednim tempie. Słyszała tylko tupot stóp i swój charczący oddech.

Zbiegła po kilku schodach, zatrzymując się przed gabinetem w lochach. Poczekała chwilę, żeby uspokoić obijające się o żebra serce i zapukała.

* * *

Mycie kościołków. Znowu. Wspaniale. Cudowne zajęcie.

Wracała do dormitorium, przecierając zmęczone oczy. Straciła poczucie czasu i wolała nie sprawdzać, jak późno już jest. Wolnym krokiem przemierzała korytarze. Jej jedynym marzeniem w tamtej chwili była kąpiel i własne łóżko.

Zatrzymała się jednak, słysząc szloch, odbijający się echem od ścian. Ruszyła w tamtym kierunku, przyspieszając.

Skręciła za róg, niemal wpadając na zwiniętą pod ścianą postać.

Natychmiast uklęknęła obok, delikatnie kładąc rękę na ramieniu dziewczyny. Głowa z burzą brązowego buszu w oka mgnieniu poderwała się do góry. Krukonka jak opatrzona wzięła rękę, rozpoznając płaczącą osobę.

- A, to Ty, Granger.

Prychnęła, wstając i biorąc się pod boki. Mina Hermiony wyrażała bezsilność, strach i niepewność. Trudno uwierzyć w to, co zrobiła. Czy w ogóle ktokolwiek jest tego pewny? Tak w stu procentach?

- Naprawdę to zrobiłaś?

Westchnęła Noah. Jej mina złagodniała, widząc zasychające łzy, czerwone oczy i opuchniętą twarz. Może nie była Puchonką, ale umiała rozpoznać ludzkie uczucia. Tylko z Malfoyem miała problem. On cały był problemem. Zamknięta księga. Z kłódką na oprawie. A klucz miał tylko on sam, otwierając się dla nielicznych.

- Ja... nie wiem.

Gryfonka uciekła wzrokiem, obserwując widok za oknem. Niebo było tak piękne, rozświetlone księżycem i gwiazdami. Drzewa w Zakazanym Lesie szumiały od porywistego wiatru. Fale uderzały o brzeg, jakby chciały wydostać się z jeziora.

Usiadła więc obok dziewczyny, odchylając głowę. Były tak blisko. Niby tak różne, a jednak zaskakująco podobne. Tam w środku.

- To było takie... dziwne. Jakby prawdziwa ja została zamknięta za szybą. Ktoś inny przejął kontrolę, popchnął mnie do tego, ale... w ostatniej chwili, wróciłam. Dlatego on wciąż żyje.

Pozwoliła jej mówić. Wypluć to z siebie. Potrzebowała tego, żeby ktoś ją zrozumiał. Nie musiała zabierać głosu. Czasem słowa są zbędne. Wystarczy przy kimś być i pozwolić oprzeć się na sobie.

A więc trwały tak, wpatrzone w nocne niebo za oknami. W Zakazany Las i mroczne fale jeziora. Wsłuchane w szum wiatru i w swoje spokojne oddechy.

Ich głowy wsparte o tą samą ścianę. Przesycone tym samym zimnem, bijącym od kamieni na murze. Tak blisko, a jednak tak daleko. W dwóch, zupełnie różnych światach.

Niekoniecznie w dobrym i złym. Taki podział nie istnieje. Nigdy też do końca nie wiadomo, która do jakiego należy. Ale w tym momencie nie było to takie ważne. Postanowiły zapomnieć, choć na moment.

Siedziały jeszcze chwilę, nic nie mówiąc. A potem wstały, aby bez słowa pożegnania rozejść się w dwie odmienne strony. W zupełnej ciszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top