Rozdział 27

Zabawne, że w bajkach zawsze ktoś ratuje damy z opresji. Przed tymi złymi. Ale nie każdy przestępca, zbir czy potwór jest taki, jak go malują. Może wystarczy zajrzeć pod tą szorstką skorupę? Może ujrzysz tam piękno i ból?

Każdy potwór skrywa coś, o czym nie wie nikt. Coś, co nigdy miałoby nie ujrzeć promieni słońca. Ale zimą wszystko jest inne. Nawet słońce, które ogrzewa czerwone policzki. Drzewa, ugięte pod warstwą białego puchu.

Tak ciężko jest nosić na sobie tą frustrację, prawda? Ból codzienności.
Jesteśmy tacy sami. Wygięci pod warstwą śniegu. Słońce razi nas w oczy, choć... przecież jest tak piękne. Tak cudowne. Ja nie potrafię się nim cieszyć. A Ty?
Jesteśmy tacy sami, choć pewnie nigdy tego nie przyznasz. Jak długo uda Ci się stać prosto? Kiedy złamiesz się pod tym wszystkim? Śnieg spadnie w dół, a konar przewróci się z głośnym hukiem. Nie jestem jednak pewna, czy ktokolwiek to zauważy. Ty jesteś tego pewien?
Jesteśmy tacy sami. Jak drzewa. A drzewa są piękne. Dlaczego więc wątpisz w swoją wartość? Jesteśmy piękni. Wyjątkowi. Nie znajdziesz drugiego takiego jak Ty. Każdy konar jest inny. A ja nadal mówię, że jesteśmy tacy sami.

Dracon też był wyjątkowy.
Jednocześnie cały ośnieżony. Jak na nastolatka, niemal się przewracał. Własne problemy przygniatały go do ziemi. Ale mimo wszystko, trwał i nie poddawał się.

Noah Smith była wyjątkowa.
Jednocześnie cała ośnieżona. Być może wiedziała, że właśnie porównuję ją do drzewa. Raczej by jej to nie przeszkadzało. Przecież je uwielbiała. Uważała, że są piękne. Wyjątkowe. Tak jak każdy z nas. Choć niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy. Pewnego dnia zauważą. Jestem tego pewna. Noah też by była.

Teraz jednak jej tu nie ma. Ktoś przypiera ją do muru. Tym razem nie jest to Malfoy, choć tak byłoby prościej. Romantyczniej. Ale ten Ślizgon nie był romantyczny. Nie zamierzał jej też ratować. Musiał zająć się własnym śniegiem, w którym niemalże tonął. Szkoda, że jemu nikt nie pomagał. Na pewno był tego wart.

Pewnie niektórzy myśleli, że on jest tym złym. Ja nie mogłabym się z tym zgodzić. Zagubionym, załamanym, o tak! Ale nie on jest potworem. Prawda jest zupełnie inna.

*  *  *

- Zostaw mnie! - Krukonka szarpnęła się w żelaznym uścisku Ethana. Nie za wiele to jednak dało. Nie chciał jej wypuszczać.

Spojrzał głęboko w jej szmaragdowe oczy i zauważył ból. Jakby śnieg prószył pomiędzy jej duszą a światem. Nigdy wcześniej tego nie dostrzegł.

- Słyszysz? Puść mnie! - znów próbowała się wyrwać. Jego dotyk palił skórę. Wydawało jej się, że nie zdoła uciec. Że już zawsze będzie ją trzymać. Jak ten ból, który nosi na barkach. Osłabia jej serce, już i tak zszargane nerwy... i ciało. To ostatnie wydawało się najmniej istotne.

- Dlaczego tak uciekasz? Wszystko utrudniasz! Co w ciebie ostatnio wstąpiło? - zacisnął dłonie na jej nadgarstkach i uniósł na wysokość ich twarzy. Blada skóra dziewczyny zaczynała powoli sinieć.

- A nie przyszło ci nigdy do głowy, żeby zadać sobie pytanie, dlaczego to robię? Jak myślisz? Czemu uciekam od kogoś takiego jak ty, Ethanie Harrisie? Przez tyle czasu naszej znajomości ani razu nie zapytałeś. Nie siebie. Tylko mnie, do cholery! - ostatnie słowa wysyczała przez zaciśnięte zęby. Czuła, że wrze. Chciała, żeby śnieg stopniał z gałęzi. Może jest w stanie sprawić, aby zniknął zupełnie?

- Co ty mówisz? Nie zachowujesz się jak zawsze. Gdzie jest moja kochana Krukonka? Było nam razem dobrze, przecież...

- DOBRZE?! - próbowała zamachać rękami, ale skutecznie jej to uniemożliwiał - Czy ty się, kurwa,
słyszysz?! Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak ślepy! Nie znam cię już, Ethan! Nie znam cię... - łzy zaczęły zbierać się w jej oczach, a dłonie zadrgały delikatnie. Nie chciała płakać. Zbyt wielu widziało ją w rozsypce. Nie mogła pozwolić sobie na więcej słabości.

- Co się dzieje? Powiedz mi. Pomogę, jak tylko potrafię. Naprawdę! Przestałaś mówić, co się dzieje. Kiedyś było inaczej. Chodziliśmy na spacery, przychodziłaś do mojego dormitorium, kibicowałaś na meczach. A teraz... coś się zmieniło, a ja nie mam pojęcia, co. Po prostu mi to powiedz.

- Nie mogę, Harris. Nie mogę. Dłużej nie wytrzymam. To koniec, rozumiesz? Nie dam rady udawać, że nic się nie dzieje. Żyć w twoim cieniu. Robić dobrą minę do złej gry. Bo ta, w którą gramy wspólnie jest ponad moje siły. Jestem człowiekiem i mam uczucia. Dużo silniejsze, niż ci się wydaje. Odejdź z mojego życia. Przestań mi się narzucać. Nie chcę każdego poranka martwić się, że na ciebie wpadnę. "Co mu powiem?" "Którędy mam uciec?". Nie chcę dłużej uciekać.

Patrzyła w jego oczy, które przecież były tak piękne.
Tym razem to ona trzymała jego nadgarstki, które chwilę wcześniej uniemożliwiały jej ruch.
Nie krzyczała, bo czuła, że nic to nie zmieni.
Nie uciekała, bo wiedziała, że jej na to nie pozwoli.
Więc szeptała i mówiła, patrząc w jego oczy.
Robiła to po raz ostatni.

W bajkach słyszymy o pięknych początkach i o jeszcze cudowniejszych zakończeniach. Szkoda, że to nie jest bajka. To życie. Tej opowieści nikt nas nie nauczy. Sami musimy spróbować ją napisać.

Ta dopiero się zaczyna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top