Rozdział 21

Cichy szloch wydobywał się z dormitorium Krukonek z szóstego roku. Noah Smith oparta o jedno z drewnianych łóżek płakała odkąd tylko pamiętała.

Łzy ciekły po jej bladych policzkach, a splątane włosy opadały wokół twarzy. Delikatne spazmy wstrząsały co chwilę drobnym ciałem. Wygnieciona i mokra koszula lepiła się do klatki piersiowej.
A ona sama czuła, że umiera. Miała dosyć. Chciała odejść. Mieć wszystko za sobą. Zostawić wszystko, a właściwie... nic.

Bo cóż takiego miała? Co trzyma ją na miejscu? Żyła w strachu, cierpieniu, kłamstwie i coraz większej bezsilności.

Tak bardzo chciała krzyczeć. Ale po co? Nikt nie usłyszy. A jednak zrobiła to. Wstała i krzyczała, zrzucając przedmioty z szafek. Wplotła drżące dłonie we włosy, pociągając za nie. Krzyczała i płakała naprzemiennie. A jedyne co jej odpowiedziało to okrutna cisza. Cisza, która jeszcze nigdy nie była tak głośna. Szumiała w jej uszach, wyznaczając nową melodię. Nie lubiła tego rytmu. Więc krzyczała jeszcze głośniej. Byleby tylko nie pozostać samej wśród nicości.

Chodziła od jednej ściany do drugiej. Krążyła po pokoju niczym zwierzę zamknięte w klatce. A gdy straciła siły, bezwładnie upadła na podłogę. Zwinęła się w ciasny kokon i leżała, skulona wraz ze swoim cierpieniem.

Nie podniosła głowy nawet wtedy, gdy ktoś otworzył drzwi. Gdy znajomy cień zawisł nad jej okaleczonym i splamionym ciałem. Gdy ktoś szepnął coś cichutko. Gdy wyciągnął rękę, chcąc odgarnąć kosmyki z jej twarzy. Zerwała się dopiero, gdy poczuła zimną dłoń na jej czerwonym policzku. Wstała z prędkością światła, zataczając się do tyłu. Uderzyła plecami o ścianę, zsuwając się w dół. Usiadła na podłodze, obejmując się ramionami.

- Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj...

Ukryła twarz w kolanach, zasłaniając się kurtyną włosów. Zamknęła oczy, czując kolejne łzy wzbierające się pod powiekami. Już przestała nad sobą panować. Wiedziała to od dawna, ale teraz przyznała się do tego przed samą sobą.

Beth podeszła do niej i bez słowa usiadła obok. Po dłuższym czasie objęła przyjaciółkę, nie zrażając się jej odruchem do ucieczki. Mocniej tylko przyciągnęła ją do siebie, okrężnymi ruchami dłoni masując jej plecy. Pozwoliła jej wypłakać się na swoim ramieniu.

- Znowu to zrobił. A ja ponownie mu na to pozwoliłam...

Noah wyszeptała we włosy Krukonki.
Davies męczyły ogromne wyrzuty sumienia. Wiedziała też, że to jej wina. Gdyby nie pozwoliła, aby to Harris ją odprowadził, teraz byłaby bezpieczna. Siedziałyby razem, rozmawiając i śmiejąc się z głupot. A zamiast tego ona znowu przechodziła przez to ponownie. Jej załamanie psychiczne stawało się coraz głębsze. Teraz obie czuły się winne. 

* * *

Noah zniknęła z korytarzy Hogwartu. Już nie chodziła dumnie z uniesioną głową.
Nie kłóciła się z Malfoyem.
Nie śmiała się z Beth.
Nie uczęszczała na zajęcia.
Nie jadła posiłków w Wielkiej Sali.
Nie siedziała w Pokoju Wspólnym Ravenclawu.

I tylko czasem, gdy nikt nie patrzył uciekała pod Zakazany Las. Patrzyła wtedy na gwiazdy, pozwalając by spokój wtulił się w jej zmęczoną duszę. W tamtej chwili nie walczyła. Nie udawała. Bo wbrew wszystkiemu, co ludzkie przestała czuć. Tak po prostu. Nastała pustka. Po wielu latach walki... poddała się. Jaki miałoby to sens? Wolała odpłynąć w ramiona śmierci niż męczyć się dłużej. Chociaż nie umarła. Przynajmniej nie na zewnątrz. Psychicznie odeszła już dawno temu.

I tak jak wiele razy wcześniej, siedziała oparta o powalone drzewo. Hogwart spał snem mocnym i trwałym. A ona miała wrażenie, jakby świat się zatrzymał. Wszystko stanęło, a ona siedzi pośrodku nicości, zapatrzona w swoje niebo. Szum jeziora uspokajał ją, a miarowy skowyt magicznych stworzeń gdzieś z oddali mówił, że może jeszcze nie umarła. Przynajmniej nie do końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top