Rozdział 19
Ethan Harris był przystojnym młodzieńcem. Niemal idealnym. Może zbyt zaborczym, wybuchowym i natarczywym... ale jednak idealnym.
Gryfon z szanowanej rodziny czarodziejów. Nikt nie ma się do czego przyczepić.
A przynajmniej nikt, kto nie poznał go bliżej.
- Sukinsyn! Nie masz co robić, tylko ją prześladujesz?!
Wywarczała Beth, która zdecydowanie nie była w nastroju do jego gierek. Zwłaszcza, kiedy jej przyjaciółka stała obok, powoli dochodząc do siebie.
Odepchnął się od ściany, o którą dotychczas nonszalancko się opierał i zbliżył się do Krukonek.
Z bliska wyglądał nieco inaczej. Gęste kosmyki ciemnego blondu opadały na czoło. Jego twarz była godna zaufania. Patrząc na niego miało się wrażenie, że odnalazło się oazę spokoju, w której odpoczniesz i znajdziesz spokój.
- Może ja ją odprowadzę? Obawiam się, że nie dasz rady pomóc jej wejść po schodach.
Jego głos rozniósł się echem. Był lekko zachrypnięty, co tylko dodawało tajemniczości i uroku.
Beth nigdy nie poznała jego mrocznej strony osobiście. A jednak wierzyła Noah, która nie potrafiła kłamać. Pomimo to, czuła wewnętrzny przymus, żeby oddać Smith w ręce chłopaka. I choćby opierała się jak tylko mogła, nie była w stanie się tej sile przeciwstawić.
- A może przestaniecie rozmawiać, jakby mnie tu nie było?!- głos Noah drżał lekko, choć brzmiała o wiele lepiej niż w sali eliksirów - Czuję się dobrze. Sama sobie poradzę. Możecie wrócić na lekcje.
Aby wzmocnić moc swoich słów delikatnie wyrwała się z uścisku Beth i stanęła w pełni wyprostowana.
Nadal była blada, a drżące dłonie lekko psuły wizję dobrego samopoczucia.
Jednak mimo wszystko chciała w końcu zostać sama. Przemyśleć wszystko i wsłuchać się w ciszę. Pragnęła jedynie zaszyć się w dormitorium i odpocząć. W samotności.
- Nie wygłupiaj się! Przecież niemal lecisz z nóg! Jak chcesz wskrobać się na siódme piętro samodzielnie?!
Ethan nieco uniósł głos, powodując ciarki na ciele Smith. Powoli tracił cierpliwość. Zawsze była uparta, nieważne jak bardzo chciał to zmienić ona mu na to nie pozwalała. Tej jednej cechy trzymała się jak ostatniej deski ratunku do pozostania sobą.
Wtem drzwi sali eliksirów, pod którą nadal sterczeli otworzyły się z hukiem. Stanął w nich Snape, przeszywając ich groźnym spojrzeniem. Chyba jednak zachowywali się za głośno.
- Co wy tutaj jeszcze robicie? Panie Harris! Dlaczego nie ma Pana w klasie?
Zabrzmiał wykrzywiając twarz w swój specyficzny sposób.
Chłopak obdarzył profesora jednym ze swoich promiennych uśmiechów. Założył maskę dobroci. Tak, jak wszyscy go widzieli.
- Chciałem właśnie wyręczyć Elizabeth. Dormitorium Ravenclawu znajduje się przecież na siódmym piętrze. Jeśli Noah znów poczuje się gorzej, ona nie będzie w stanie jej pomóc.
Severus spojrzał na niego podejrzliwie. Nie miał jednak siły kłócić się z Gryfonem, który uważał, że pozjadał wszystkie rozumy. Działał mu na nerwy, a wpuszczenie go do klasy nie obiecywało spokojnej lekcji. Wolał się go pozbyć, a możliwe że miał trochę racji.
Machnął więc ręką i odsunął się od wciąż otwartych drzwi. Spojrzał znacząco na Davies i zaprosił ją ruchem głowy do środka.
Krukonka rzuciła przyjaciółce przepraszające spojrzenie i bezgłośnie powiedziała kilka niecenzuralnych słów w stronę Harrisa. Ten tylko uśmiechnął się szerzej. Ostatni raz spojrzał na nauczyciela, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy zamknął drzwi.
Noah widząc to odwróciła się na pięcie i ruszyła w dobrą stronę. Szła tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to nogi z waty.
Chwilę później tuż obok wyłonił się Ethan, szczerząc się głupio. Co w jego wykonaniu wyglądało wyjątkowo uroczo. Wywróciła oczami, nie zatrzymując się.
- Gdzie tak pędzisz? Mamy trochę czasu dla siebie. Stęskniłem się.
Złapał ją za ramię, na co ona natychmiast się wyrwała i stanęła jak wryta.
Widziała zdziwienie na jego twarzy. Wprawiło ją to w konsternację. Na prawdę liczył, że wszystko będzie dobrze? Że tak szybko o wszystkim zapomni i będą żyć dalej?
Zaśmiała się dźwięcznie. Nie można było jednak doszukać się w tym ani krztyny weołości. Spojrzała prosto w jego brunatne tęczówki.
- Ty na prawdę myślisz, że coś z tego będzie...
Ethan spojrzał na nią, nie rozumiejąc. Widział ból w jej oczach. Mimo to postanowił zignorować ten jasny sygnał.
Przywołał na twarz kolejny nic niewarty uśmiech i powoli zbliżył się do niej. Zerwał jej ochronę. Gdy stał dalej czuła się bezpieczniej. Teraz znajdował się zdecydowanie za blisko.
- Tak dawno się nie widzieliśmy. Brakowało mi ciebie.
Złapał ją za rękę, przysuwając się jeszcze bliżej. Noah była jak sparaliżowana. Czuła, że straciła kontrolę nad własnym życiem. Że nic już nie jest w stanie zrobić.
Wtedy popełniła błąd. Pozwoliła mu. Dała wolną drogę. Chociaż czy na pewno? Mówiła, że nie jest gotowa. On jednak ignorował ją częściej niż powinien.
Położył dłonie na jej talii. Nieco za nisko. Za daleko. Przyciągnął ją do siebie. Zbyt zachłannie. Gwałtownie. Był jej spragniony. Tak długo się nie widzieli. A jemu brakowało bliskości. Przecież ma do tego prawo. Prawda? Jest jego. I tylko jego.
Złączył ich usta w namiętnym pocałunku. A ona pozostała na to bierna. Nie ruszała wargami. Po prostu stała. A w oczach wzbierały się łzy. Poddała mu się. Choć przecież nie miała wyjścia. Była zbyt słaba, aby protestować. Zbyt słaba, aby walczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top