Rozdział 14
Złapała się za głowę, wyciągając rękę przed siebie. Podniosła wzrok, chociaż już wiedziała, kto stoi przed nią.
Wiedziała, chociaż wolała tego uniknąć. Tak bardzo pragnęła zniknąć i udawać, że to co się między nimi stało nigdy nie miało miejsca. Że to był tylko zły sen, a ona zaraz się obudzi.
Usłyszała jego cichy śmiech. Ciarki przeszły po jej drobnym ciele. Tak kruchym w tym momencie. Jak wiele trzeba, aby kogoś zniszczyć? Zaskakująco niewiele.
Utkwiła spojrzenie w jego pięknych oczach. Oczach, w których można utonąć. Spojówkach przepełnionych pięknem i ciepłem. W delikatnych rysach twarzy. W obłędnym uśmiechu.
Tylko, że te usta właśnie układają się w słowa. Zmieniają swoje położenie. Z krtani wydobywa się głos, a jabłko Adama unosi się, aby chwilę później opaść z powrotem. A ona nie słyszy.
Obserwuje każdy jego ruch. Patrzy, jak drapie się między brwiami, jak zerka na nią spod zmrużonych oczu. Jak zmienia pozycję ciała. Jego klatka piersiowa porusza się w rytm oddechów. Skupiła się na jego koszulce, która opinała wyrzeźbione ciało.
A z otępienia wyrywa ją mocny uścisk na ramieniu. Natychmiast zwróciła ku niemu pytające spojrzenie. Uśmiechnął się pobłażliwie, unosząc brwi.
- Pytałem, czy spotkamy się jutro.
Kolejne dreszcze wstrząsnęły jej ciałem. Sens słów dotarł do niej dopiero po chwili.
Chciała tego?
Odbudować to wszystko?
To, co kiedyś utraciła.
Mogło odnaleźć ją ponownie.
Tylko czy jest gotowa na taki krok?
Czy to nie za dużo?
Za szybko?
A może nigdy nie będzie odpowiedniej chwili?
Już miała otwierać usta, gdy uścisk jego ręki wzmocnił się. A do jej głowy wdarły się okrutne wspomnienia.
Szept. Z początku cichy, tak delikatny. A jednak wzmacnia się z każdą sekundą. Staje się natarczywy. Przeradza się w krzyk. Donośny, nieustępliwy. Jego dotyk. Kiedy nie była gotowa. Odpycha go, a on nie daje za wygraną. Zbliża się ponownie. Ucieka. Próbuje. Zaklęcia. Krzyk. Światło. Ból. Coraz więcej. Coraz mocniej. Ból tysiąca świateł napiera na jej umysł. A ona nie może uciec. Nie potrafi.
- Nie!
Wyszarpuje się z jego uścisku. Nie pragnie go. Choć kiedyś było inaczej. Ale nie może. Nie jest gotowa. Miał za dużo kontroli. Wszystko do tego się sprowadza. Zawsze. Do władzy, do możliwości pomiatania innymi. Wydawania rozkazów, których nie jesteś w stanie spełnić. Nie ważne, jak bardzo byś chciał. Po prostu nie potrafisz.
- Nie mogę! Ja... nie dam rady.
Zamilkła. Czuła się winna. Choć wcale nie była. On to w niej zaszczepił. Przez niego zawsze czuła się winna. Niechciana i porzucona. On zawsze był taki idealny. A ona niewystarczająca.
Dostrzegła złość w jego oczach. Lekka satysfakcja krążyła teraz w jej myślach. Nigdy się mu nie stawiała. Po tych zdarzeniach chciała z tym skończyć. Posunął się za daleko. Ale nie potrafiła. Nie pozwalał jej.
Unikała go, gdy tylko mogła. Ale to byłoby dziwne i nienaturalne, gdyby się nie spotkali. Wiedziała, że kiedyś do tego dojdzie. Prędzej czy później. Musi się z tym zmierzyć. Sama.
- Wiesz... może kiedy indziej. Mam... sprawdzian z transmutacji. Muszę się uczyć. Tak! Właśnie! Nauka!
Wplotła dłoń we włosy, odgarniając je z czoła. Wiedziała, jak głupio i nieswojo zabrzmiało to w rzeczywistości.
Denerwowała się. Milion razy układała tą rozmowę w swojej głowie. Myślała, co wtedy powie. Chciała wykrzyczeć prosto w jego perfekcyjną twarz, że...
Że to nie ma sensu.
Że ją skrzywdził.
Że złudne poczucie szczęścia, które jej dawał nigdy nie było prawdziwe.
Bo taka była prawda. Smutna i bolesna prawda. Ale to zawsze jest lepsze niż kłamstwo. A tego miał sporo w zanadrzu. Zawsze.
Wyminęła go, delikatnie ocierając się o jego ramię. Zrobiła to przypadkowo, nawet nie czując. On jednak mógł to odebrać jako znak. Sygnał, który mówił coś innego niż jej wykręty. Może nie było za późno? Może jeszcze nie zniknie z jego życia?
Obrócił się w jej stronę. Patrzył, jak zmierza w stronę dormitorium Krukonów. Jego mała Noah. Dziewczyna, której wydaje się że może wszystko. Podczas gdy w rzeczywistości nie może nic.
- To jeszcze nie koniec! A ty dobrze o tym wiesz!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top