Rozdział 1

Siedział na skórzanej kanapie w dormitorium Slytherinu. Głowę opierał o oparcie i próbował wyrównać oddech. Wezwania do Malfoy Manor były coraz częstsze, a on nie wiedział jak sobie z tym radzić. Był wrakiem człowieka.

Poczuł, że ktoś siada obok niego i przyjmuje tę samą pozycję.

- Smutny prefekcik? - usłyszał kpiący ton Zabiniego. Przewrócił na to oczami i szturchnął przyjaciela w żebra.

Tak mało trzeba, żeby poprawić humor drugiej osobie. Mógł zdjąć maskę. Był bezpieczny. Tylko jak długo?

- Znowu mnie wzywa. - rzucił słowami w przestrzeń. Czekał na reakcję, ale ona nie chciała nadejść. Zniecierpliwiony spojrzał na czarnoskórego i natychmiast zerwał się na równe nogi. Był odurzony zaklęciem. Unieruchominy.

Blondyn natychmiast rozejrzał się po pomieszczeniu. Przejeżdżał wzrokiem po każdym skrawku. Tak, aby nic mu nie umknęło. Musiał być gotów na każde stracie. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie będzie bezpieczny. A oto z cienia wyłonił się... jego ojciec.

- Witaj synu. Nie cieszysz się na moje odwiedziny?

Draco wziął głęboki wdech. Nie wiedział jak się zachować. Co począć? Trzeba grać. Jak zawsze.

- Ojcze.

Skłonił lekko głową na znak szacunku, którego nie miał do Lucjusza od bardzo dawna. Bycie pupilkiem Voldemorta nie jest oznaką siły, lecz słabości i strachu. On też się bał, ale nie okazywał tego. Gardził ojcem za padanie do stóp Czarnemu Panu. Zignorował pytanie na które odpowiedź była aż nadto oczywista.

- Może udamy się razem na spotkanie?

Spotkanie. Jedno słowo wzbudzające tak obrzydliwe uczucia.
Mimo to, skinął głową zgadzając się i ruszając w kierunku wyjścia. Z powodu późnej pory nikt nie kręcił się po zamku. Patrolującym korytarze nauczycielem był dziś Snape. Nic nie stanowiło więc możliwości złapania tej osobliwej dwójki idącej szybkim krokiem w stronę bramy do zamku.

W głowie Dracona nastąpiła gonitwa myśli. Po co organizować spotkanie zaledwie dwa dni od poprzedniego? Czego znowu chce? Czy zwołał wszystkich? A może tylko tych zaufanych? W takim razie dlaczego Lucjusz idzie z nim? Czy jest jednym z tych zaufanych?

Mimowolnie wydał z siebie ciche prychnięcie uśmiechając się pod nosem. Głupota. Lucjusz zaufanym?!

Przeszli przez bramę, która otworzyła się z przeraźliwym zgrzytem. W końcu dotarli. Tu mogli się teleportować. Z niechęcią mocno chwycił ojca za przedramię i poczuł to okropne uczucie. W następnej chwili stali już przed dworem Malfoyów.

Uśmieszek natychmiast znikł z jego twarzy na wspomnienie aury cierpienia otaczającej budynek. Miejsce, które jest jego domem. A właściwie powinno nim być.

Ruszyli przed siebie. Oboje lekko niepewnie. Ramię w ramię. Jednak tylko z pozoru. W rzeczywistości oboje mierzyli się ze swoim bólem w samotności.

Drzwi otworzyły się przed nimi, gdy tylko się zbliżyli. Weszli do środka.

* * *

- Kurwa! Jebany sukinsyn! - krzyczał w swoim pokoju prefekta chodząc od ściany do ściany i mrucząc pod nosem zaklęcia wyciszające pomieszczenie.

Nie mógł dopuścić, do tego żeby ktoś słyszał jego wybuch. Żeby ktoś zobaczył, że czasem pęka jego maska. Że gdy tylko wrócił ze spotkania sam na sam z Czarnym Panem - oczywiście, że Lucjusz nie był na tyle zaufany, żeby im towarzyszyć - zdał sobie sprawę w jakim bagnie się znajduje. Jak bardzo nie ma kontroli nad swoim życiem. Jak bardzo chciałby to zakończyć.

Wyjął różdżkę z kieszeni spodni i stojąc przed lustrem przyłożył ją sobie do gardła.

Jego agresywne spojrzenie odbijało się w tafli. Pot spływał po plecach torując sobie drogę na jego umięśnionym ciele.
Był brudny. Był skażony obecnością tej osoby. Samego Voldemorta. Czuł się jak wypruty ze wszystkiego i pozbawiony resztek własnej godności. Przez chwilę poczuł się jak Lucjusz. Jak pacynka, która musi padać lalkarzowi do stóp i całować po brudnych stopach.

Przycisnął mocniej różdżkę. Chciał poczuć ten fizyczny ból, który różni się od psychicznego. Od bólu, który ma na codzień. Po szyi pociekła krew, plamiąc tym samym jego i tak już brudną koszulę. Zdawał się tego nie zauważyć. Chciał wreszcie skończyć to, co zaczynał już tak wiele razy. Otworzył już usta, aby wypowiedzieć odpowiednią formułę. Szykował się do tego od dawna. Wreszcie miał przyjść długo wyczekiwany spokój.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top