Rozdział 6
Trzymała bladą twarz Dracona, patrząc na jego niewzruszone oblicze. Jej długie włosy spływały kaskadą wzdłuż zapłakanych policzków.
Tak bardzo tego nie chciała. Tak bardzo kryła w sercu złudne nadzieje, że uda się tego uniknąć. Nawet teraz brakowało jej tego kpiącego spojrzenia, jakim zwykł na nią spoglądać. Te dwa słowa... klątwa nad którą nie miała kontroli. Zaklęcie, którego nigdy nie chciała.
Przymknęła powieki, próbując się uspokoić. Czuła się wypruta z emocji. Pozbawiona człowieczeństwa. Zupełnie słaba i osamotniona.
Nagle usłyszała cichy jęk.
Natychmiast otworzyła oczy i z niedowierzaniem spojrzała w dół. Napotkane spojrzenie szarych spojówek spowodowało uśmiech na jej twarzy.
Zapomniała, że nadal ujmuje w dłoniach zimne policzki. Nie zabrała ich jednak. Łzy ulgi torowały sobie drogę, kapiąc na posadzkę.
Cały czas patrzyli sobie w oczy, powoli zdając sobie sprawę w jak jednoznacznej pozycji się znajdują.
Ślizgon był zbyt osłabiony, żeby jakkolwiek zareagować. Co dopiero mówić o wstaniu i odrzuceniu możliwej pomocy. Tak mu potrzebnej w tamtym momencie.
Mogłoby się zdawać, że dziewczyna to wykorzystuje. Nadal z delikatnym uśmiechem odgarnęła niesforne kosmyki.
- Nigdy tego nie chciałam.
Wyszeptała ledwie słyszalnym szeptem. Była to prawda. Przez te kilka dłużących się minut uwierzyła jednak, że może w głębi duszy myślała inaczej. Że rzeczywiście chciała jego śmierci. Gdyby tak było zaklęcie na pewno by zadziałało. On jedynie wskutek upadku uderzył się w głowę, a następnie zemdlał, osuwając się bezwładnie na lodowate kamienie.
- Nie mogłabym tego chcieć.
Nie próbowała powstrzymać zerwanej tamy, pozwalając sobie na okazanie emocji. Być może był to błąd.
Blondyn zamknął oczy, czując pulsujący ból, który powoli rozlewał się po jego ciele. Z każdą sekundą stając się silniejszym. Jego ciało wygięło się w spazmie, a towarzyszący temu skowyt bólu odbił się echem po korytarzu.
Hermiona zdała sobie sprawę z powagi sytuacji i czym prędzej zaczęła mamrotać zaklęcia lecznicze. Niewiele to jednak pomogło.
Zerwała się z miejsca, otarła nabrzmiałe policzki i niezdarnie wsunęła ręce pod pachy chłopaka. Próbowała go podnieść, co przyszło jej z niemałym trudem. Okazało się, że jest cięższy niż możnaby się spodziewać.
Postawiła go do pionu, kładąc jego rękę na swoim ramieniu i przytrzymując go w pasie.
I tak krok za krokiem kierowali się w stronę skrzydła szpitalnego.
* * *
Szpitalne drzwi otworzyły się z impetem, uderzając o ścianę. W progu stała ledwo żyjąca Granger i jeszcze gorzej wyglądający Malfoy.
Pani Pomfrey oniemiała na ten widok, przerywając czytanie gazety. Zdziwiona i zdezorientowana przenosiła spojrzenie z jednego na drugie. Szybko jednak otrząsnęła się i ruszyła w ich kierunku.
Natychmiast przejęła Dracona na swoje barki. Gryfonka w jednej chwili znalazła się na podłodze wycieńczona drogą, jaką przyszło jej pokonać.
Uzdrowicielka położyła bezwładne ciało chłopaka na łóżku i pobiegła na zaplecze w poszukiwaniu odpowiednich mikstur.
Hermiona powoli wstała z klęczek, opierając się zmęczona o ścianę. Miała dosyć, czuła się fatalnie. Zdała sobie sprawę, jak bardzo nie miała kontroli nad swoim życiem. Westchnęła głęboko i otworzyła oczy, skupiając się na Ślizgonie.
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała podczas płytkich oddechów. Niemal nie dawał oznak życia, chociaż gdzieś głęboko czuła, że da sobie radę. Że z tego wyjdzie i stanie na równe nogi.
Chociaż czy wtedy jej nie znienawidzi? Przecież z jego perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej. Atak bez powodu. Był powód. Powód, który nikogo nie obchodził. Powód, który nie wyszedł od niej.
Próbowała się uspokoić, uparcie patrząc w sufit. Nie chciała widzieć omdlałego Malfoya. Była pewna, że nie spodobałoby mu się jej obecność. To chwila słabości z jego strony. Z pewnością chciałby to ukryć. Schować się, z powrotem założyć maskę i nie pokazywać już nigdy swojej prawdziwej twarzy. Tylko czy to realne? Czy na prawdę można oszukiwać siebie i innych?
Dracon robi tak przez całe życie. Tylko, że niektórzy zdążyli to zauważyć. Nigdy nie chciał współczucia, które na pewno by otrzymał. Gdyby tylko wiedzieli, jak słaby był w rzeczywistości. Gdzieś w głębi skrywa bardzo wiele. Szkoda, że większość ma go jedynie za gruboskórnego Ślizgona. Nikt nie potrafił przejrzeć na oczy. Nikt z wyjątkiem tych paru osób, którym ufa.
I z wyjątkiem jednej osoby, o której nikt by wtedy nie pomyślał.
Hermiona zmusiła się, by spojrzeć na chłopaka. Powinna iść. Nie chciałby jej tu. Ale ona chciała zostać. Musiała. Była mu to winna. W razie, gdyby ktoś inny chciał go zaatakować.
Nikt bowiem nie wiedział, że Hermiona rzuciła zaklęcie pod władaniem Imperiusa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top