Prolog

   Stał w Malfoy Manor. We własnym domu. Miejscu, które przestało nim być w chwili, w której zawitali tam poplecznicy Czarnego Pana.

   Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Ubrał maskę, aby nikt nie wiedział. Nie wiedział, że w środku gotuje się z przerażenia. Nie mógł dopuścić, żeby się dowiedzieli, jak bardzo pragnął uciec.

   Czy gdyby faktycznie teraz obrócił się na pięcie i szarpnął za wyjściowe drzwi... zatrzymaliby go?
A może pozwolili wyjść? Jaka była szansa, że nie poniesie konsekwencji? Że nie skrzywdzą za to jego rodziców?

   Czuł na sobie spojrzenie Voldemorta. Wypalało mu dziurę w klatce piersiowej. Mimo to nie podnosił głowy. Nie chciał go widzieć. Marzył, żeby zniknąć. Żeby wszystko było jak dawniej. Chociaż czy kiedykolwiek było dobrze? Czy niegdyś czuł się w tym miejscu jak w domu?
   Nie potrafił odpowiedzieć na tak wiele nurtujących go pytań. Więc milczał. Czekał na to, co ma się stać. Na to, co nieuniknione.

- Dracon Malfoy- usłyszał swoje nazwisko wypowiedziane przez największego czarnoksiężnika wszech czasów. Zrobił to z taką pogardą, że to niemal zabolało. NIEMAL. - Czy zdajesz sobie sprawę, jak opornie idzie Ci wypełnianie zadania? - nie zareagował,  uparcie wpatrując się w podłogę. - Odpowiadaj! - wzdrygnął się na jego zimny oddech tuż przy uchu.

- Tak... Panie- odparł niechętnie, nie podnosząc głowy.
- Niebywałe, czyżby zależało Ci na spowolnieniu moich działań? - jego ton był tak radosny, jakby rozmawiał z paczką znajomych przy kawie i ciastku o najbliższej pogodzie.
   Śmiech zebranych ludzi rozniósł się po sali. Natychmiast jednak ucichł, bo zobaczyli, że ich Pan podnosi różdżkę i kieruje nią w chłopaka.

- Crucio!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top