🎵 - Rozdział 15 - 🎵
~ POV Y/n: ~
Obudziłam się przed południem. Ranboo nadal smacznie spał. Wstałam i wyszłam z pokoju, kierując się do kuchni. Niemal wszyscy już wstali. Phil, Techno i Will popijali kawę przy blacie, Tommy i Tubbo oglądali znowu jakiś serial a Quackity leżał twarzą w podłodze.
Stanęłam i zamrugałam.
Y/n: On żyje?
T: Chyba ta - przyznał niechętnie.
Y/n: Chyba...
W: Spił się. Z resztą ja też - mruknął łapiąc się za głowę - Jezu ma ktoś tabletki na kaca?
P: Powinny być w szafce.
Tm: Mi też daaaj..! - jęknął Tommy z salonu.
P: TOMMY CZY TY PIŁEŚ?!
Tm: Taaaak i nieee żałujeeee...
Tb: Przecież on jest kompletnie pijany!
T: A ty co masz na szyi? - spytał Techno. Zrealizowałam, że to pytanie było do mnie, dopiero gdy je powtórzył - Y/n, co masz na szyi?
Y/n: Co..? - zerknęłam w lustro na ścianie obok, i mi się przypomniało - O CHOLERA!
P: Czekaj co wy..-
Y/n: NIE. KOŃCZ. TEGO. PYTANIA.
Teraz to już wszyscy gapili się na mnie.
Tm: Będąą dzieeeeci..? - spytał pijany Tommy.
Y/n: CO? NIE! Do niczego nie doszło!
W: Ale chyba dobrze się bawiliście - mruknął Will z lenny face.
Y/n: Zamknij się... - mruknęłam zmieszana.
W tym momencie do pokoju wszedł niemrawym krokiem Ranboo.
R: No cześć... - ziewnął.
W: Co wy odwalaliście wczoraj w nocy?
R: Huh-
Spojrzałam na niego zażenowana.
R: OH-
P: Noooo... To..?
R: Uhm- Ja.. nic nie wiem-
T: Ale ja wiem. Pewnie się tam mizialiście.
Y/n: Stul jadaczkę, Techno.
T: Zmuś mnie.
Y/n: A idź precz - przewróciłam oczami.
Ranboo spojrzał na spitego Quackity'ego na podłodze.
R: On..-
T: Żyje. Niestety.
R: Mhm...
Tm: Tooo w końcuuuu będą tee dzieeecii czy niee..??
Y/n: NIE I NIE PYTAĆ O TO BO WAS UKATRUPIE NOŻEM OD TECHNO.
T: Powodzenia.
Jęknęłam podirytowana i wróciłam do pokoju z trzaskiem zamykając drzwi. Idioci. Zaczęłam przeglądać zawartość szafy, szukając czegoś do ubrania.
~ POV Ranboo: ~
Westchnąłem i wziąłem od Wila tabletki na ból głowy. Połykając je pomyślałem o tym co robiłem z Y/n w nocy. Na samą myśl o tym zrobiłem się czerwony. Ale z drugiej strony... Fajnie było.
Jezu, nie dobra o czym ja myślę, nie, nie, ogarnij się Ranboo, O-G-A-R-N-I-J! Chociaż szczerze... Heh.
Usiadłem obok Tommiego i Tubbo na kanapie.
R: Co oglądacie? - zagadnąłem.
Tb: Ostatni odcinek 5 sezonu jakiegoś serialu. Niebezpieczny Henryk chyba..-
I w tym momencie do salonu wparowała Y/n.
Y/n: NIEBEZPIECZNY HENRYK?! YOOOOO WBIJAM!
Jednym susem przeskoczyła przez kanapę i usadowiła się obok mnie.
Y/n: Najlepszy serial ever.
~ POV Y/n: ~
Oglądałam wraz z chłopakami Niebezpiecznego Henryka, mój niemalże ulubiony serial. No, bo miałam ich dużo. Akurat leciał ostatni odcinek.
Był moment kiedy Niebezpieczny wraz z Kapitanem i Drex'em walczyli na dachu sterowca. Kiedy Drex zepchnął Kapitana ze sterowca i złapał Niebezpiecznego za gardło wzdrygłam się z emocji. Wczuwałam się XD
"Drex: Jak dobrze, że jest niezniszczalny. A nie, czekaj nie jest!"
Y/n: DREX TY MENELU!!!
R: Jezu, Y/n to tylko serial..-
Y/n: Serial mojego dzieciństwa!
Wtedy Niebezpieczny skopał Drex'a, a Kapitan wrócił na sterowiec, dzięki dronowi Jaspera.
Y/n: YOOOOO DAJESZ HENRYK, DAJESZ!!
Tb: Jezus Maria..-
Y/n: SHHHHHH
Oglądaliśmy jeszcze chwilę, aż Henryk odesłał Kapitana spadochronem mówiąc:
"Henryk: Kocham cię, stary"
A sam został na uszkodzonym sterowcu, zmieniając jego kierunek ze szpitala dla niemowląt na górę Swellview, ryzykując życie, rozbijając sterowiec na górze.
Y/n: BOŻE JAKI ON JEST ZAJEBISTY!
R: A ja to co? - zrobił smutną minkę.
Y/n: Ty jesteś najlepszy i jedyny w swoim rodzaju - przytuliłam się do niego oglądając serial.
Tm: Zżygnę się zara...
Tb: Byle nie na mnie.
Tm: Szybciej na nich.
Wytknęłam mu język i wróciłam do oglądania serialu, który skończył się kilka minut później.
Y/n: Smuteczek powinni zrobić więcej tego serialu - westchnęłam smutno.
R: Nie smutaj mi tu.
Pocałował mnie w policzek powodując tym samym rumieńce na mojej twarzy.
Chwilę po tym Quackity wstał z podłogi.
Q: O choleraaa.. moja głowaaa... - wymamrotał - Która godzina..?
W: Jest 13:24.
Q: ŻE KTÓRA?! - wstał z podłogi, jednak zrobił to zbyt szybko i runął spowrotem na nią z jękiem.
W: No 13:24.
Q: Czemu nikt mnie nie obudził?
W: Stary, próbowaliśmy. Leżałeś jak zabity i przez moment serio zacząłem myśleć, że nie żyjesz.
Q: Boże... A macie chociaż tabletki na..-
T: Tak mamy - warknął.
Q: O, Techno.. dopiero teraz cię zauważyłem... - w jego przymrużonych oczach kryła się nienawiść.
T: Nie dziwię się. Schlałeś się wczoraj jak nie wiem - odparł sucho.
Q: Ta, ale przynajmniej nie jestem sadystą.
Coś mi tu niezbyt się podobało. Quackity od razu nie przypadł mi do gustu. Coś tu było.. nie tak.
T: Nadal się przywalasz za to co zrobiłem ci z facjatą?
Teraz to zauważyłam. Quackity miał na prawym oku sporą bliznę.
Q: A wiesz co? Tak!
T: Dziecinny jesteś.
Q: Słuchaj Techno, jeśli zaraz się nie zamkniesz...
T: To co? Zrobisz mi coś? - parsknął.
Q: A żebyś wiedział! - wstał z podłogi i chwiejnym krokiem podszedł do Technoblade'a.
Różowo-włosy stał niewzruszony.
Quackity zamachnął się na niego, jednak ten z prędkością światła złapał go za nadgarstek, potem za drugi, którym również kruczo-włosy próbował go zaatakować i skrępował mu je z łatwością.
T: Za wolny jesteś - Kopnął go w brzuch, przez co ten zgiął się w pół.
P: Techno, wystarczy! - warknął stanowczym tonem Philza - Puść go.
Technoblade przewrócił oczami zaciągnął Quackity'ego do drzwi, otworzył je i dosłownie go przez nie wyrzucił. Na bruk. Cisnął mu tabletkami w łeb i z trzaskiem zatrzasnął drzwi.
W: Techno, co do..-
T: Zasłużył - mruknął zbywając go ruchem dłoni.
Z niepokojem przyglądałam się całej tej scenie. Nadal miałam złe przeczucie... Wydaje mi się pewnie... Westchnęłam wtulając głowę w tors Ranboo.
W: Ja już pójdę. Wracam do siebie. Pa.
Pożegnaliśmy się z nim i zaczęliśmy ogarniać dom po imprezie.
~ POV Dream: ~
Siedziałem na drzewie na skraju lasu, niecierpliwie skubiąc korę pnia. W końcu pojawiła się wyczekiwana przeze mnie osoba.
D: No, wreszcie jesteś, Quackity - mruknąłem lodowatym tonem.
Zmierzyłem go wzrokiem. Szedł lekko zgarbiony.
D: A tobie co? - spytałem wskazując jego garb - Nie dość, że się spóźniłeś, A PODKREŚLAM miałeś tu być o 12, to jeszcze łazisz jak jakiś stary dziad.
Q: To wina Technoblade'a... - mruknął.
D: Wdałeś się w bójkę?!
Q: Sprowokował mnie!
D: Idioto, miałeś trzymać nerwy na wodzy!
Q: Kiedy on..-
D: MORDA - zeskoczyłem z drzewa stając przed nim - Dowiedziałeś się chociaż czegoś?
Q: N-no n-nie...
D: BOŻE QUACKITY MIAŁEŚ ICH TAM SZPIEGOWAĆ, A NIE CHLAĆ I WYGŁUPIAĆ SIĘ NA PARKIECIE! - sprzedałem mu z liścia - Daję ci ostatnią szansę, Quackity. Ostatnią szansę - położyłem nacisk na ostanie dwa słowa - Zrozumiano?
Q: Mhm... - mruknął pocierając obolały policzek.
D: Więc teraz rusz dupę, i wymyśl coś! Daję ci czas do jutra. O godzinie 20 masz się tu stawić - posłałem mu chłodne spojrzenie - I pamiętaj.. nie toleruję spóźnień.
Q: Dobrze...
D: Mam nadzieję, że tym razem się przyłożysz.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w głąb lasu.
------------------------------------------------------------
1154 słowa!
No, nie spodziewałam się wstawić aż dwóch rozdziałów jednego dnia, ale skoro wena jest, to trzeba korzystać :P
:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top