rozdział 5
Christine nie była sobą po śmierci swoich przyjaciół, brata a także po śmierci syna. Gorzej było już tylko, kiedy Naomi trafiła do szpitala w krytycznym stanie. Kobieta zarzucała sobie, że to była jej wina, obwiniała się za to, że nic nie zrobiła. Mimo że Derek był, jaki był, to miała świadomość, że mogła zrobić cokolwiek, by ten nie zabił nikogo wokół siebie.
Siedząc wtedy na tylnym siedzeniu samochodu pożyczonego od Luizy, wpatrywała się tępo w mijany krajobraz. Cała piątka prędko dotarła pod szpital, w którym leżała zarówno Naomi, jak i Louis. Christine, Drago i Danny natychmiast wysiedli z pojazdu, ale zatrzymali się jeszcze, odwracając do Matta i Frankiego, którzy mieli jechać na pogrzeb Calvina.
- Na pewno sobie poradzicie? - spytała Christine, patrząc na obu braci, którzy stali przed nią w czarnych garniturach. Biła od nich jakaś dziwna aura.
- To tylko pogrzeb, a my jesteśmy dorośli. - przypomniał Matt, wyjątkowo wrednie jak ja siebie. Nie poznawał sam siebie, ale nie potrafił też zareagować w inny sposób.
- Chris, zostaw ich. Poradzą sobie. - powiedział Drago, kładąc dłoń na ramieniu żony. Kiedy oglądał ją w takim stanie... Łamało mu to serce.
- Po prostu się martwię. - przyznała kobieta, patrząc z pewnym bólem na swojego męża. Zaraz po tym wróciła wzrokiem do braci Beckett przed sobą. - Uważajcie na siebie, chłopcy.
Bracia pokiwali tylko głowami na znak zgody, po czym odjechali, zostawiając pozostałą trójkę samych sobie. Małżeństwo bez ogródek skierowało się do wielkiego budynku, podczas gdy Danny ruszył w tylko sobie znaną stronę, mając w planach załatwienie jednej rzeczy na mieście. Christine ostrożnie weszła do szpitala i rozejrzała się wokoło. Wszędzie kręcili się pacjenci, odwiedzający, pielęgniarki i lekarze, ale to jej nie zniechęciło. W głowie krążyła jedna myśl, jedno słowo, które nie dawało jej spokoju.
Naomi.
- Ja nie wiem, czy ona by tego chciała.
- Chris... - westchnął Drago, doskonale znając obawy swojej ukochanej. Nie dziwił się jej, ale mimo wszystko... - Nie myśl o tym. Naomi na pewno nie będzie za to zła. Teraz jesteś jedyną najbliższą jej kobietą.
- Wciąż pamiętam, co do mnie powiedziała. Mówiła, że poważnie zastanawia się, czy dalej dla nas pracować. Ja nigdy nie zapomnę tych słów. - wyszeptała Christine, łapiąc się za sercem. W jej oczach zgromadziły się łzy. - W dodatku...
- Wszyscy dobrze wiemy, że Zack ja to zasłużył i nie mów mi, że sama tak nie uważasz. Tak, był naszym synem, ale zrobił zbyt wiele złego, by mu to wybaczyć. Naomi miała wystarczający powód, by to zrobić.
Christine nie odezwała się więcej, nie mając żadnego kontrargumentu na tamte słowa. Drago miał rację, Zack był gnidą, która naprzykrzyła się zbyt wielu osobom, którzy w końcu wyrównali swoje rachunki. Naomi była pierwszą osobą, która wykonała ten wyrok. Pierwszą i ostatnią.
Wreszcie oboje odnaleźli odpowiednią salę - na OIOMie - i weszli do środka za zgodą pielęgniarek. Christine zakryła usta rękoma, a w jej oczach zagnieździły się łzy. To był pierwszy raz, kiedy odwiedzała Naomi w szpitalu od tego feralnego dnia, w którym tam trafiła. Jej widok był dla niej niesamowicie bolesny, nigdy nawet nie przypuszczała, że będzie widzieć kogokolwiek ze swoich bliskich w szpitalu... Naomi Beckett była dla niej jak rodzona córka, której nigdy się nie doczekała. Czuła się za nią odpowiedzialna, tym bardziej po śmierci rodziców dziewczyny. Obiecała im przecież zająć się kiedyś ich dziećmi i zamierzała dotrzymać obietnicy.
- Cześć, Naomi. Mam nadzieję, że dobrze się już czujesz. - odezwał się mężczyzna, uśmiechając się delikatnie. Próbował się jakoś trzymać i wychodziło mu to wyjątkowo dobrze.
- To bez sensu, Drago. Ona i tak nie słyszy. - mruknęła Christine, łapiąc go za dłoń, by przestał. Drago spojrzał tylko w jej stronę, po czym wrócił wzrokiem do nieprzytomnej Naomi.
- To, że nie reaguje, nie znaczy, że nie słyszy. To nawet wskazane, by mówić do osoby, która jest w śpiączce.
- Bredzisz. - stwierdziła kobieta, kompletnie nie wierząc w słowa mężczyzny. Było to dla niej absurdalne.
- Mówię, jak jest. Spróbuj.
Choć sceptycznie nastawiona, Christine w końcu zaczęła "rozmawiać" z Naomi, opowiadając jej wraz z Drago różne historie. Minuty mijały, ale oni nie zwracali ja to zbytniej uwagi, pogrążeni w rozmowie.
~*~
- Skoczę do łazienki, zaraz do ciebie wrócę.
Drago pocałował swoją ukochaną w głowę, po czym wyszedł ze sali, zostawiając kobietę samą z nieprzytomną dziewczyną. Christine zamierzała to wykorzystać. Przez dłuższą chwilę milczała, aż w końcu odważyła się spojrzeć na bladą twarz Naomi, której klatka piersiowa spokojnie unosiła się i opadała. Przynajmniej tak miała wrażenie, że dziewczyna wciąż żyła.
- Przepraszam, Naomi. - powiedziała nagle, sama zdziwiona, że zamierzała zrobić to samo, co jej mąż. Słowa zaczęły się z niej wylewać same. - Czuję się cholernie źle z faktem, że tutaj jesteś. Mogłam zrobić cokolwiek, by powstrzymać Dereka, ale on... Byłam i wciąż jestem złą siostrą i złą matką. Wiem o tym i tak cholernie żałuję, że to właśnie przeze mnie tutaj leżysz.
Na chwilę w sali zapanowała cisza, a Christine odetchnęła cicho, próbując się nie rozpłakać. To było dla niej o wiele trudniejsze, niż przypuszczała.
- Jesteś dla mnie, jak córka, oddałabym życie za ciebie, gdyby była taka możliwość. Więc, proszę cię, obudź się. Nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia, nie musisz mi nawet wybaczać tego, że chciałam cię uderzyć. Tak, wiem, zawiniłam, to nigdy nie powinno się wydarzyć, ale ja najzwyczajniej w świecie się o ciebie boję i...
Przerwała, gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie. Natychmiast wytarła łzy i spojrzała na obu mężczyzn, którzy weszli do środka. Oni sami, pogrążeni w rozmowie, dopiero po chwili odwrócili się w jej stronę, zauważając jej dziwne zachowanie. Christine za wszelką cenę nie chciała pokazać po sobie, jak silne emocje wtedy odczuwała, dlatego posłała w ich stronę delikatny uśmiech, chcąc się jakoś uspokoić.
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak, nic się nie dzieje. - wyjaśniła pospiesznie, choć zaprzeczała samej sobie. Tak było jednak o wiele łatwiej. - Pewnie chcesz pozbyć sam na sam z Naomi, prawda, Danny?
- Jeśli to nie problem... - zaczął mężczyzna, trochę zakłopotany w tamtej chwili. Zerknął na przyjaciela, ale ten uparcie wpatrywał się w ukochaną.
- Nie, nie, skądże? To my cię zostawimy. W razie czego, dzwoń.
Danny pokiwał głową, patrząc jednak w zdezorientowaniu na szefową i szefa, który był równie zdziwiony, co on. Kiedy małżeństwo w końcu wyszło ze sali, on sam usiadł na wcześniejszym miejscu Christine. Westchnął cicho, spuszczając wzrok, bo nie spodziewał się takiego widoku. Wiedział, że Naomi była mocno poobijana, zmasakrowana, okaleczona, ale nie spodziewał się, że aż tak. Miał też wrażenie, że pozostaną jej po tym blizny, bo tego raczej nie dało się ukryć.
- Mam nadzieję, że mnie słyszysz, Naomi. - zaczął, przyglądając się jej bladej twarzy. - Nie będę się użalał nad sobą, nad tobą, czy Louisem, a tym bardziej za nikim innym. Po prostu... Przyszedłem pogadać bądź też wygadać się. - dodał, śmiejąc się nerwowo pod koniec. - Zawsze to ja słuchałem ciebie, doradzałaś mi, a ja tobie... Teraz tylko ja będę mówił. Opowiem ci, co się w ogóle u nas teraz dzieje. Wiem, że chciałabyś wiedzieć.
Słowa wylewały się z niego same przez kolejne kilkadziesiąt minut. Danny miał wrażenie, że Naomi go słuchała, w milczeniu. Nigdy go nie oceniała, była dla niego dobrą pacjentką, a nawet... Przyjaciółką. Była młodsza, ale to im nie przeszkadzało. Różnica wieku nie miała znaczenia, gdy dwie dobre dusze potrafiły się dogadać.
Bo taka też była. DOBRA.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top