rozdział 4
Matt zerknął na swojego brata, który stał przed niewielkim lusterkiem, sprawdzając, czy dobrze wyglądał. On sam już dawno był odpowiednio przebrany na pogrzeb Calvina i czekał już tylko na niego. Czuł się jednak dziwnie z faktem, że miał iść na grób dawnego chłopaka swojej siostry, który należał wcześniej do grupy Dereka i zginął, by ratować Naomi i Louisa, choć wcale nie musiał. To wszystko było jakąś chorą abstrakcją.
- Możemy już iść.
- Wciąż mam do tego pewne wątpliwości. - przyznał Matt zgodnie z prawdą, patrząc znacząco na brata. - Calvin nigdy mi się nie podobał, ale nic nie mówiłem.
- On pomógł Naomi i Louisowi. Gdyby nie on, oni by zginęli. - przypomniał Frankie, choć sam do końca nie ufał Calvinowi. Był mu jednak w jakiś sposób wdzięczny.
- Nie przypominaj mi nawet. - warknął młodszy z braci, więc straszy od razu zamilkł, unosząc ręce w geście poddania. - Dobra, chodźmy już i miejmy to za sobą.
- Braciak, uśmiechnij się, wszystko będzie dobrze. - powiedział Frankie, kładąc dłoń na ramieniu brata. Chciał go pocieszyć, nie lubił, kiedy ten był wyraźnie zły bądź smutny.
- Yhym... Jasne.
- Jak chcesz.
Frankie westchnął cicho, kręcąc głową sam do siebie. Rozumiał Matta i wiedział, że miał obawy, ale gdyby nie Calvin... Prędko wyparł z głowy wszelki inny scenariusz wydarzeń minionych dni, chcąc usilnie wierzyć, że Naomi w końcu się wybudzi. Musiała to zrobić.
Obaj bracia już po chwili znaleźli się w salonie, gdzie znajdowała się większa część ich ludzi. Christine posłała im słaby uśmiech, sama nie wiedząc, co ze sobą zrobić. To wszystko było dla niej za dużo i zaczynała żałować, że kiedykolwiek naraziła kogokolwiek na śmierć, czy więzienie.
- Ktoś jeszcze z nami jedzie?
- Leo? - zagadnął Frankie, zerkając na narzeczonego siostry. Był ciekawy, czy ten chciał z nimi jechać.
- Na mnie nie patrzcie. Nie trawię tego gościa, nawet jeśli w jakiś sposób uratował...
Leo w porę ugryzł się w język, by nie wypowiedzieć imienia swojej ukochanej. Już od dawna każdy z nich nie wspominał głośno o Naomi, a już szczególnie przy Leo, który nie potrafił sobie z tym wszystkim poradzić. Wciąż też był zdziwiony, że Matt i Frankie jakoś dalej żyli, a nawet się uśmiechali i rozmawiali z innymi, jakby nigdy nic się nie stało. Wiedział jednak, że oboje w ten sposób starali poradzić sobie ze stanem swojej młodszej siostry.
- Dobra, to tylko my, wy i Danny, tak? - spytał Matt dla upewnienia, odwracając się do szefostwa przodem.
- Tak, chyba tak. - przytaknął Drago, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Zerknął jednak jeszcze na swoją żonę, jednak ta nie zareagowała.
- A gdzie Danny w ogóle? - zagadnął Frankie, rozglądając się wokoło w poszukiwaniu lekarza, który pracował dla organizacji Jenningsów.
- Już jestem! Już! Wybaczcie za spóźnienie.
Danny spojrzał po reszcie, po czym każdy z nich skierował się do wyjścia. Czekała ich jeszcze przecież droga do Los Angeles.
~*~
- Na pewno sobie poradzicie? - spytała Christine, patrząc na obu braci, którzy stali przed nią w czarnych garniturach. Biła od nich jakaś dziwna aura.
- To tylko pogrzeb, a my jesteśmy dorośli. - przypomniał Matt, wyjątkowo wrednie jak ja siebie. Nie poznawał sam siebie, ale nie potrafił też zareagować w inny sposób.
- Chris, zostaw ich. Poradzą sobie. - powiedział Drago, kładąc dłoń na ramieniu żony. Kiedy oglądał ją w takim stanie... Łamało mu to serce.
- Po prostu się martwię. - przyznała kobieta, patrząc z pewnym bólem na swojego męża. Zaraz po tym wróciła wzrokiem do braci Beckett przed sobą. - Uważajcie na siebie, chłopcy.
Bracia pokiwali tylko głowami na znak zgody. Rozumieli obawy Christine i nie dziwili się, dlaczego stała się tak bardzo troskliwa. Dotychczas taka nie była, choć i tak się nimi wszystkimi interesowała. Po śmierci Danielle i Cole'a, później śmierci Zacka oraz wybuchu, w którym ucierpiała Naomi, stała się jeszcze bardziej opiekuńcza, niż dotychczas.
Droga na cmentarz nie zajęła im wcale dużo czasu. Matt i Frankie wzięli małe wiązanki i skierowali się na grób Calvina, którego ktoś pozbierał w całość po tamtym wybuchu. Trumna, a bardziej urna była zamknięta z wiadomych powodów, ale to nie znaczyło, że strata syna bolała mniej. Rodzice Calvina stali najbliżej spalonego ciała swojego jedynaka, kompletnie nie świadomi tego, czym się zajmował.
Ceremonia przebiegła bez komplikacji i nie było zdziwieniem, że nie znalazło się na niej ogromu ludzi. Byli tylko ci najbliżsi: rodzice, jakaś rodzina, dawni koledzy i kilka innych osób, które znały Calvina. Frankie i Matt czuli się nieco dziwnie, stojąc wraz z nimi, ostatni raz żegnając dawnego chłopaka swojej siostry, która teraz walczyła o życie. Sami nie wiedzieli nawet, dlaczego tam przyjechali, bo nigdy nie przepadali za zmarłym.
Obaj mieli kierować się już w stronę wyjścia z cmentarza, gdy zaczepili ich rodzice Calvina. Żaden z braci nie był raczej na to przygotowany i oboje spojrzeli na siebie, próbując się w ten sposób porozumieć.
- Wy jesteście braćmi Naomi Beckett, zgadza się? - zagadnęła kobieta, zwracając tym na siebie ich uwagę. Obaj odwrócili się w jej stronę, łagodniejąc nieco, by jej nie przestraszyć.
- Tak. A o co chodzi? - spytał Frankie, ciekawy, dlaczego małżeństwo w ogóle ich zaczepiało.
- Wiemy, że nie byli z Calvinem już od dawna, ale tak się zastanawiamy... Nie przyszła z wami?
Ciche westchnienie opuściło ich usta, co dało znać małżeństwu. Uparcie się jednak w nich wpatrywali, chcąc się dowiedzieć czegokolwiek.
- Naomi leży w szpitalu od dwóch tygodni. Miała wypadek, jest w ciężkim stanie. - oznajmił gorzko Matt, powstrzymując się przed płaczem. Zabolało go serce tak bardzo, że myślał, że zaraz zatrzyma się na dobre.
- Co jej się stało? Nic jej nie jest? Wyjdzie z tego? To taka dobra dziewczyna. - powiedziała kobieta, kładąc dłoń na piersi. Nie była nawet świadoma, że wchodziła na grząski grunt.
- Nie wiemy, jest w śpiączce. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi i czy w ogóle się to stanie. - odparł młodszy z braci, próbując brzmieć jak najbardziej spokojnie.
- Ale wierzymy.
Kobieta złapała się za głowę, a jej mąż przytrzymał ją, widząc, jak mocno wpłynęła na nią ta wiadomość. Sam był w szoku, że była dziewczyna jego zmarłego syna była w ciężkim stanie. Żadne z nich nie połączyło jednak śmierci Calvina ze stanem Naomi, na szczęście Matta, Frankiego i całej reszty.
- Przykro nam z powodu Calvina. - powiedział Frankie ostatecznie, chcąc zakończyć tamto "spotkanie" jak najszybciej. Nie było to przyjemne w żadnym stopniu, z informacjami, jakie posiadali.
- Oh, dziękujemy. - westchnęła kobieta, zerkając na swojego męża, który objął ją ramionami.
- My będziemy już uciekać. Musimy zajechać jeszcze do Naomi.
Małżeństwo pokiwało głowami, a oni, jak gdyby nigdy nic, skierowali się w stronę wyjścia z cmentarza. Frankie zerknął jeszcze na brata, porozumiewając się z nim w ten sposób. Oboje czuli się dziwnie... Ze świadomością rozmowy z rodzicami chłopaka, który oddał życie na ich siostrę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top