rozdział 2
Ból psychiczny, jaki czuł wtedy Leo, był nie do opisania. Chłopak miał poczucie winy, że nie zrobił nic, by jego ukochana była wtedy cała i zdrowa, by była tam wtedy koło niego, uśmiechając się bądź drocząc się z nim. Czuł tak niewyobrażalny ból związany z lękiem, obawą... Strachem przed śmiercią Naomi, że nie potrafił sobie z tym poradzić.
I dlatego też wychodził właśnie z jednego ze sklepów z butelką trunku w dłoni. Nie zwracał uwagi na patrzących na niego ludzi, którzy szeptali coś pod nosem o alkoholizmie i jego młodym wieku. Miał gdzieś to, co musieli o nim inni. To on w tamtym momencie przeżywał tragedię, to on walczył sam ze sobą, to on przeżywał załamanie nerwowe.
Kilka osób zerknęło na Leo, kiedy wchodził do salonu. On sam, kompletnie nimi niewzruszony, opadł na kanapę i upił potężny łyk alkoholu, krzywiąc się przy tym. Althea, która stała nieopodal, zerknęła na niego z pewnego rodzaju bólem. Zaraz skierowała się w jego stronę i usiadła obok, patrząc w jego kierunku.
- Co chcesz? - warknął, nawet na nią nie patrząc. Miał gdzieś wszystkich innych, a już szczególnie zabójców Luizy, którzy nic dla niego nie znaczyli.
- Nie powinieneś pić. Ona by tego nie chciała. - powiedziała spokojnie dziewczyna, nie chcąc wymawiać głośno imienia Naomi. Każdy z obecnych w budynku raczej tego unikał.
- Skąd możesz wiedzieć, co ona by chciała, a czego nie? Nie znasz jej.
- Fakt, nie znam. Ale żadna dziewczyna nie chciałaby, żeby jej ukochany tak pił. Może i Naomi walczy teraz o życie... - zaczęła Althea, nieświadomie wypowiadając imię ów nastolatki. Leo natychmiast zareagował.
- Nawet nie wypowiadaj jej imienia. - warknął, a jego oczy błysnęły. Choć trochę ją to przeraziło, nie dała tego po sobie poznać. Miała nadzieję, że Leo jej posłucha.
- Ona potrzebuje twojego wsparcia, a nie widoku załamanego ciebie. - powiedziała hardo, ale chłopak już nie zareagował. Prychnął pod nosem, ignorując ją. - Zrobisz, co uważasz. Cześć.
Leo nie przejął się dziewczyną, tylko znów upił łyk trunku, chcąc najzwyczajniej w świecie zapomnieć o wszystkim i obudzić się, kiedy wszystko byłoby już dobrze. Butelka z alkoholem prędko została opróżniona, dlatego chłopak wyrzucił ją do śmieci i skierował się do łazienki. Skorzystał z niej, po czym oparł się o umywalkę, patrząc na siebie w lustrze. Jego brązowe włosy były w kompletnym nieładzie, brązowe oczy były podkrążone i zaczerwienione, widać było tamte wory pod oczami i zmęczenie, które ogarniało go od kilku dni. Wyglądał, jak wrak człowieka, jak zupełnie ktoś obcy.
Wystarczyła chwila, by Leo uderzył z całej siły w lustro, rozwalając je na kawałeczki. W jego dłoni utkwiło trochę szła, a rany zaczęły krwawić, czym się jednak nie przejmował. Głośny szloch wydobył się z jego ust, ale nie z bólu fizycznego, a psychicznego. Chłopak oparł się o pobliską ścianę i zjechał po niej plecami w dół, najzwyczajniej w świecie nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Sam nie wiedział, ile tak siedział, ale uniósł wzrok, gdy tylko ktoś wszedł do pomieszczenia. Przez mgłę dostrzegł znanego sobie mężczyznę, który od razu się przy nim pojawił, łapiąc go za nadgarstek.
- Coś ty zrobił, chłopie? Chodź, opatrzę ci to.
- Nie, zostaw. Nie chcę. - mruknął Leo, wyrywając dłoń z uścisku mężczyzny. Był podpity, a przede wszystkim nie chciał niczyjej pomocy.
- Leo, spójrz na mnie. - nakazał Danny, odwracając twarz chłopaka w swoją stronę. Tej w końcu na niego spojrzał. - Nie pozwolę ci się tak stoczyć, rozumiesz? Nie zostawię cię tu samego. Z resztą, trzeba wyjąć to szkło, bo jeszcze zakażenia dostaniesz.
Danny nigdy tak naprawdę nie wiedział, co takiego w sobie miał, że Leo go słuchał. Wtedy jakoś nie zwracał na to uwagi, bo liczył się tylko fakt, że chłopak wstał i wyszedł wraz z nim z łazienki i skierował się do skrzydła szpitalnego. Oboje milczeli przez całą drogę, bo słowa w tamtym momencie były zbędne.
Wreszcie dotarli w docelowe miejsce, a Leo usiadł na kozetce, podczas gdy Danny założył rękawiczki i wrócił do niego, patrząc na jego twarz. Przekrzywił głowę w bok, po czym westchnął, przyglądając się mu. Zdezorientowany Leo, uniósł wzrok, nie wiedząc, dlaczego mężczyzna nie zaczął opatrywać jego ręki.
- Co?
- Jak się czujesz? - spytał łagodnie mężczyzna, chcąc wiedzieć. Widział, że było źle, ale chciał to usłyszeć od niego, chciał się upewnić.
- A jak mam się czuć? - odparł Leo, pytaniem na pytanie, wzruszając przy tym ramionami. Odwrócił wzrok, by tylko nie patrzeć na swojego przyjaciela, który zbyt dobrze go jednak znał.
- Wiem, że jest ci ciężko, Leo, i nie ukrywam, że mi też. Ale Naomi to najsilniejsza dziewczyna, jaką znam i wyjdzie z tego, choćby niewiadomo co.
- Nie masz pewności. Może już nigdy się nie obudzi, może... - zaczął, ale Danny natychmiast mu przerwał. Sam usilnie wmawiał sobie, że wszystko będzie dobrze. Musiało być.
- Nawet tak nie myśl, jasne? - powiedział, a Leo zamilkł. - Spójrz na to, ile ona przeszła.
- Co to ma do rzeczy?
- Po prostu mnie teraz posłuchaj. - poprosił Danny, wzdychając cicho. - Naomi miała czternaście lat, kiedy zabiła po raz pierwszy, a czy się poddała? Nie, zabijała dalej, bo uważała to za słuszne. Poradziła sobie z zerwaniem z Calvinem? Poradziła, bo jest silna. Czy wielokrotnie pomagała wam uporać się z kolejnym zabójstwem?
- Pomagała. - wyszeptał Leo, nie potrafiąc powiedzieć niczego innego. To była prawda i nie dało się zaprzeczyć. Naomi była zawsze, gdy ktoś tego potrzebował.
- No widzisz. - powiedział mężczyzna, wskazując na niego dłonią. Ostrożnie też zabrał się za usuwanie szła z jego dłoni. - Czy zawahała się, by zabić Zacka?
- Nie.
- Ile zajęło jej uporanie się ze śmiercią rodziców?
Tym razem Leo nie odpowiedział, spuszczając wzrok. Jego warga zadrgała, a w oczach pojawiły się łzy. Danny jednak nie zwracał na to zbytniej uwagi, ciągnąc dalej. Widział, że do niego trafiał i chciał mu po prostu pomóc poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Wiedział, że tylko on był w stanie to zrobić, skoro Naomi z nimi nie było.
- Spójrz na to, jak silna jest, by przejść to wszystko. Spójrz, jak wiele przeszła, by być teraz tą osobą, jaką jest. Nie poddała się, bo ma dla kogo żyć. - ciągnął dalej Danny. - Ma ciebie, ma Matta, Frankiego. Milo, mnie, Ericka. Ma nas wszystkich, ma dla kogo żyć, ma dla kogo walczyć.
- Chcesz mi powiedzieć, że ja też mam dla kogo walczyć, tak? - spytał w końcu Leo, rozumiejąc dopiero wtedy, dlaczego Danny mu o tym mówił. Był mu nawet za to wdzięczny.
- Dokładnie to próbuję ci wytłumaczyć.
- Ale ja nie mam nikogo poza nią. A ona w każdej chwili może umrzeć i mnie zostawić.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, czy naprawdę wierzysz, że ona umrze. - nakazał mężczyzna, zaprzestając na chwilę swoich czynności. Leo milczał, nie potrafiąc wtedy na niego spojrzeć. Wstydził się. - Tak myślałem.
- Po prostu... Nie spodziewałem się, że mogę ją tak łatwo stracić, że jej może coś się stać. Zawsze wychodziła ze wszystkich misji cało, a teraz... Tak cholernie zarzucam sobie, że przy niej nie byłem, że nie powstrzymałem Dereka, że do tego dopuściłem. Gdyby nie to, ona prawdopodobnie by tu teraz z nami była, cała i zdrowa.
- Nie wiesz, co by było gdyby. Może Derek by ją zabrał i uciekł wraz z nią, a my nigdy byśmy jej nie znaleźli, może by ją zabił, może ona przeszłaby na jego stronę. To jest akurat najmniej prawdopodobna opcja, ale wciąż jakaś. - powiedział, przekrzywiając głowę w bok, gdy dotarło do niego to, co powiedział. W tą ostatnią opcję nie wierzył w ogóle. - Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co by się stało. To i tak cud, że oboje z Louisem przeżyli ten wybuch, mimo że byli tak blisko. Calvin i Derek nie żyją, o czym pewnie wiesz, a nie byli wcale daleko od nich.
- Możemy skończyć ten temat? - poprosił wreszcie Leo, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać. Im dłużej to ciągnęli, tym więcej wyrzutów sumienia miał.
- Jak chcesz, ale pamiętaj, że ona wyjdzie z tego cało. Cokolwiek by się nie działo, miej nadzieję, że ona przeżyje. Musi przeżyć.
Temat zakończył się tak szybko, jak się zaczął, a Danny ostatecznie skończył usuwać szkło i opatrzył dłoń Leo. Podał mu jeszcze leki na uspokojenie, leki na sen i na ból, po czym wypuścił, w nadziei, że chłopak nie zrobi sobie nic więcej. Że będzie walczył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top