rozdział 18

Naomi czuła się, jakby zaraz miała zemdleć. Szalały w niej różne emocje, których nawet nie potrafiła określić. Była jednocześnie szczęśliwa i przerażona tym, co miało się wydarzyć za kilkadziesiąt minut. I jedyną osobą, która mogła ją wtedy uspokoić, była znajdująca się z nią w pomieszczeniu Penny.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Nie możesz się stresować w takim stanie. To będzie najlepszy dzień w twoim życiu. Obiecuję. - powiedziała kobieta, głaszcząc dziewczynę po ramionach w uspokajającym geście.

- To wszystko jakoś do mnie nie dochodzi. Jeszcze jakiś czas temu zawalił mi się cały świat, a dzisiaj biorę ślub. To niedorzeczne. - wyszeptała Naomi, spoglądając na nią z dziwną wdzięcznością.

- To znak, że świat nie jest wcale taki zły. - odparła Penny, posyłając jej delikatny uśmiech. - Straciłaś rodziców, ale w zamian nosisz pod sercem nowe życie.

- Nazwę go Henry, po dziadku.

- Piękne imię.

Obie odwróciły się nagle w stronę drzwi, w które ktoś pukał. Po chwili do pomieszczenia wszedł dobrze ubrany chłopak z rozczochranymi, czarnymi włosami i zielonymi tęczówkami. Wyraźnie zgarbiony i zestresowany, spojrzał na swoją przyjaciółkę, nie wiedząc, co powiedzieć. Naomi zaśmiała się cicho i wyciągnęła do niego dłoń, za którą niemalże od razu złapał.

- Jestem straszną panikarą ostatnio. - powiedziała zgodnie z prawdą, spoglądając ukradkiem również na Penny, która cały czas stała obok.

- Ty panikujesz? To ja tu nikogo nie znam, prócz ciebie. - odpowiedział Edwin dość piskliwym głosem, co nigdy mu się nie przytrafiało. Był przerażony.

- A Matt i Frankie?

- Gdybym jeszcze miał z nimi jakiś świetny kontakt kiedykolwiek. - mruknął, wywracając oczami. - Postawiłaś mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji, królewno.

- Widać, że jesteście podobni. - skomentowała Penny ze śmiechem, zwracając tym na siebie ich uwagę. - Będzie dobrze. Ty, Naomi, zrozumiesz niedługo, że nie było się czego bać. A ty, Edwin, na pewno złapiesz z kimś kontakt. Jestem pewna, że się z kimś zakolegujesz w międzyczasie.

- Jestem introwertykiem, człowiekiem antyspołecznym. Ja nie lubię ludzi, choć są pewne wyjątki, między innymi wy dwie.

- To będziesz się trzymać ze mną i Erickiem. Ja się chętnie tobą zajmę. - powiedziała kobieta z takim przekonaniem...

Naomi wręcz wybuchła śmiechem na tamte słowa, które brzmiały co najmniej dwuznacznie. Edwin zakrył twarz rękoma, próbując powstrzymać śmiech, a Penelope zrobiła się czerwona na twarzy, kiedy dotarło do niej, co powiedziała.

- Lepiej nie mówić tego Erickowi, choć strasznie kusi. - zaśmiała się Naomi, mając wielką ochotę powiedzieć o wszystkim swojemu przyjacielowi, a mężowi blondynki. - Chodźmy już i miejmy to za sobą. Pan młody się jeszcze rozmyśli i będę musiała brać ślub z Eddiem.

Choć powinno być odwrotnie, to Naomi złapała Edwina za rękę i pociągnęła do wyjścia. Penelope skierowała się tuż za nimi, trzymając w dłoni bukiet z białych kwiatów, który należał do panny młodej. Całą trójką ostrożnie zeszli po schodach i wyszli z klatki schodowej. Przed budynkiem, czyli właściwie przed mieszkaniem Ericka i Penelope, stała już podstawiona wcześniej limuzyna, która miała zawieźć ich do kościoła, a później na salę. Za kierownicą siedział nie kto inny, jak Drago, który postanowił robić tamtego dnia za szofera pary młodej.

- Wyglądasz pięknie, Naomi. - skomentował, lustrując dziewczynę wzrokiem. Był pod wrażeniem tego, jak wyglądała.

- Dziękuję.

Mężczyzna pomógł wsiąść Naomi do samochodu, po czym wraz z pozostałymi ruszyli w drogę do kościoła. Dziewczyna przez cały czas ściskała dłoń Edwina, próbując unormować bicie swojego serca. On sam próbował się uspokoić, zdając sobie sprawę, że to ona przeżywała wtedy o wiele gorszy stres, niż on. To miał być jej najlepszy dzień w życiu i zamierzał zrobić wszystko, by tak właśnie było. Zasługiwała na to.

- Jesteś gotowa, Naomi? - spytała Penelope, kiedy zatrzymali się w końcu pod kościołem.

- Chyba nigdy nie będę gotowa. Ale zróbmy to.

Wysiedli więc z limuzyny. Edwin od razu zaproponował Naomi swoje ramię, za które złapała, ściskając lekko. Oboje posłali sobie uśmiechy, po czym całą czwórką ruszyli w stronę wejścia do kościoła, gdzie miała odbyć się cała ceremonia. W tle słychać już było spokojną muzykę, przywołującą gości do wstania.

- Jeszcze możesz zrezygnować. - powiedział cicho Edwin, nachylając się w jej stronę. Naomi przystanęła na moment.

- Nie, nie mogę. - odparła od razu, co go jednak nie zdziwiło. - Nie chcę.

- Przemyśl to szybko. Możemy jeszcze wrócić do Chicago i męczyć siebie nawzajem przez resztę naszych marnych dni.

- To był nasz plan. - zaśmiała się cicho, przypominając sobie obietnicę sprzed lat. Rzeczywiście, przyrzekali męczyć siebie nawzajem, kiedy żadne z nich by się z nikim nie związało do czterdziestki. - Niestety, nie mogę tego zrobić. Przed ołtarzem stoi facet, który oddałby dla mnie wszystko, który...

- Kocha cię nad życie. - dokończył za nią, uśmiechając się delikatnie. - Więc do niego idź, królewno. I zrób wszystko, by nigdy nie żałował decyzji związania się z tobą.

Naomi szybko cmoknęła Edwina w policzek, po czym podeszła do swoich braci, którzy stali przed wejściem. Choć żaden z nich się nie odezwał, obaj poczuli napływające do oczu łzy. Ich młodsza siostrzyczka wychodziła właśnie za mąż, tracili ją, a mimo to cieszyli się jej szczęściem.

- Do łazienki nie musisz? - spytał nagle Frankie, chcąc rozładować jakoś napięcie. Naomi uderzyła go w ramię.

- Wal się, Frankie.

Ostatecznie obaj wystawili swoje ręce w stronę Naomi, która złapała za nie, ściskając lekko. Stukot szpilek, które miała tamtego dnia na sobie, odbijał się jej w uszach, kiedy powolnym krokiem szli przez środek kościoła pod sam ołtarz. Zgromadzeni goście, a nie było ich zbyt wielu, odwrócili się w ich kierunku, wzdychając z zachwytu. Naomi drżała od środka, ale starała się iść pewnie - wiedziała, że upadek nie wchodził wtedy w grę, kiedy podtrzymywana była przez obu swoich braci. Na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, kiedy dostrzegła na końcu białej ścieżki ubranego w biały garnitur Leo. Patrzył w jej stronę przez łzy wzruszenia, podczas gdy Milo uśmiechał się od ucha do ucha, stojąc tuż za nim, a przede wszystkim pełniąc rolę świadka.

Wreszcie Frankie i Matt przystanęli na końcu ścieżki, tuż obok Leo. Kawałek dalej znajdował się ksiądz, który udzielić miał tamtego dnia ślubu. Frankie wyciągnął dłoń Naomi w kierunku jej przyszłego męża, który najdelikatniej, jak się tylko dało, przejął ją od niego, kiwając w kierunku obu braci głową. Oni sami, ku zaskoczeniu panny młodej, pocałowali ją w głowę, po czym odeszli, by zająć swoje miejsca, tuż obok swoich dziewczyn.

Serce waliło wtedy parze młodej jak młotem.

Uroczystość skończyła się zdecydowanie szybciej, niż Naomi z początku przypuszczała. Już jako żona Leo, odwróciła się wraz z nim do gości, unosząc z nim dłonie ku górze. Wszyscy zaczęli wiwatować i bić brawo, podczas gdy Leo niespodziewanie złapał Naomi w talii, przechylił do tyłu i złączył ich usta. Zaraz po tym postawił ją prosto, łapiąc jej twarz w swoje dłonie. Uśmiechnął się szeroko, po czym zerknął swoje czoło z tym jej, wciąż nie potrafiąc uwierzyć, że była już na zawsze jego.

- Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. - wyszeptał, odsuwając się od niej nieznacznie, ale nie wypuszczając jej ze swoich ramion. - Ty i ten maluch.

- Mój mały Henry. - powiedziała Naomi z szerokim uśmiechem, kładąc dłoń na brzuchu. Zaraz przeniosła ją jednak na twarz Leo, którego pogłaskała po policzku. - I mój duży Leoś.

- I moja kochana Naomi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top