rozdział 14
Stojąc na parkingu przed cmentarzem, Naomi zastanawiała się, czy dobrze robiła. Chciała odsiedzieć grób Calvina, ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, miała pewne obawy. Nikt nie był w stanie jej wtedy skrzywdzić, on sam nie mógł wtedy wstać z grobu i ją zaatakować. Nie żył, leżał pod ziemią w kawałkach...
Naomi odchyliła głowę, opierając ją o zagłówek. Ciche westchnienie opuściło jej usta - nie wiedziała, co robić. Mogła odjechać stamtąd w każdej chwili, ale nie pozwalało jej na to sumienie. Musiała podziękować Calvinowi za uratowanie życia, za to, że się dla niej poświęcił, choć wcale nie musiał. Już sama nie wiedziała, czy miała go uważać za wroga, czy bohatera. Nie chciała myśleć o nim źle, ale nie potrafiła wymazać z pamięci przeszłości.
W końcu, po jakże długich minutach siedzenia w samochodzie, wysiadła z niego, gotowa, by zmierzyć się z tym wszystkim. Zamknęła auto i ruszyła ku wejściu na teren cmentarza. Dzięki instrukcjom od braci wiedziała, gdzie znajdował się grób Calvina, dlatego bez problemu znalazła go po kilku minutach. Ścisnęło ją w sercu na samą myśl, że osoba, którą niegdyś kochała, leżała teraz kilka metrów pod ziemią, martwa, bez życia.
- Wybacz, że kiedykolwiek zwątpiłam, że jesteś w stanie zrobić dla mnie wszystko.
Naomi stała przez grobem jeszcze przez długie minuty, po prostu wpatrując się w zdjęcie i imię Calvina, który wyglądał dokładnie tak samo, jak go zapamiętała. Nie zmienił się, wciąż był tym samym dupkiem, w którym się zakochała. Kiedyś uważała go za najważniejszą osobę w swoim życiu, a teraz? Kim był teraz? Znajomym? Jej bohaterem? A może zwykłym chłopakiem, który nic dla niej nie znaczy?
- Myślisz o nim czasami?
Przyjemny zapach perfum dotarł do jej nozdrzy, przywołując miłe wspomnienia. Naomi odwróciła się w odpowiednią stronę, nieświadomie się uśmiechając. Doskonale wiedziała, że on prędzej czy później się tam pojawi i nie była zdziwiona, że tam za nią przyjechał. Uwielbiała go, kochała najbardziej na świecie i nie żałowała ani dnia z nim spędzonego.
- Czasami się zdarzy. - oznajmiła, wracając wzrokiem do nagrobka. Zaraz jednak zerknęła w swoje lewo, gdzie się znajdował. - Jak się tu dostałeś?
- Milo jechał do Layli i mnie podwiózł. Chyba się poważnie zakochał. - zaśmiał się, mimo wszystko ciesząc się ze szczęścia przyjaciela. Życzył mu dobrze.
- Muszę w końcu sprawdzić tą całą Laylę. Skoro jest taka świetna, to trzeba ją zatwierdzić. - stwierdziła Naomi ze śmiechem, co udzieliło się również jemu. - Mam wrażenie, że Milo potrzebował jakiejś bratniej duszy, od kiedy z nami zamieszkał. Ewidentnie ma nas dość, ty też więcej czasu poświęcasz mnie, a on został sam, nawet jeśli jesteśmy obok.
- Przeszkadza ci, że Milo z nami mieszka?
- Owszem, lepiej byłoby gdybyśmy byli sami, ale nie przeszkadza mi, że z nami mieszka. Wiem, że przyjaźnicie się od dziecka, nie byłabym w stanie go wyrzucić z domu. Jest też moim przyjacielem, głupio by mi było.
Leo nie odezwał się więcej, tylko przytulił do siebie Naomi od tyłu. Nieświadomie położył dłonie na jej brzuchu, które sama objęła. Oparła też głowę o jego klatkę piersiową, chowając ją bardziej w zagłębieniu jego szyi. Stali tak przez dłuższy czas, wciąż przed grobem Calvina, po prostu milcząc. Nikt do nich nie podchodził, nikt ich nie zaczepiał...
Dlatego Naomi postanowiła to wykorzystać, szczególnie że trzymała swoją małą tajemnicę wyjątkowo długo w sekrecie.
- Leo? - zaczęła cicho, zwracając tym na siebie jego uwagę.
- Co się dzieje, skarbie?
- Pamiętasz, jak ostatnio rozmawiałam na osobności z Danny'm, prawda?
- No tak... To coś poważnego? Żadne z was nie chciało powiedzieć, o co chodzi. - powiedział, ożywiając się nieco. Był ciekawy, o co chodziło.
- Znaczy, muszę teraz jeszcze bardziej na siebie uważać, częściej się badać i w ogóle... - powiedziała, kładąc dłonie na brzuchu, co dało mu wystarczający znak.
- Co masz na myśli? Jesteś...
Naomi w odpowiedzi pokiwała delikatnie głową, stając z nim twarzą w twarz. Leo wpatrywał się w nią przez chwilę, nie potrafiąc uwierzyć. Kiedy ona zaczęła mieć już wątpliwości, że się cieszył, że w ogóle chciał być ojcem... On bez zastanowienia wziął ją w ramiona i okręcił się wokół własnej osi, ściskając ją tak mocno, że zabrakło jej tchu. Zaraz po tym odstawił ją z powrotem na ziemi, łapiąc jej twarz w swoje dłonie. Nie dał jej jednak nic powiedzieć, tylko złączył ich usta razem w czułym pocałunku.
- Nie żartujesz? Naprawdę zostanę ojcem? - spytał, nie potrafiąc uwierzyć w to, co się działo. Zawsze chciała zostać ojcem, a teraz to marzenie się spełniało.
- Tak, zostaniesz. Bałam się ci powiedzieć, bo nie wiedziałam, jak zareagujesz. - wyjaśniła pokrótce, opierając dłonie na jego umięśnionej klatce piersiowej. Uśmiechnęła się delikatnie, ciesząc się, że on się cieszył.
- Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę! - zawołał, na co zaśmiała się cicho. - Od kiedy wiesz?
- Dowiedziałam się, jak byłam u Edwina. Był jedną z pierwszych osób, które się dowiedziały. - wyjaśniła zgodnie z prawdą, zdając sobie sprawę, że i jej przyjaciel się cieszył. Może tego nie okazywał, ale wiedziała to.
- Robiłaś już badania? Wszystko w porządku? A co z twoją cukrzycą? - dopytywał dalej Leo, przypominając sobie, że przecież chorowała. Zmartwił się.
- Mama Edwina jest ginekologiem, byłam u niej na badaniach i powiedziała, że wszystko jest w porządku. Muszę jedynie na siebie uważać i częściej się badać ze względu na cukrzycę, ale istnieje niewielkie ryzyko, że nasze dziecko będzie chore.
- A kiedy będzie wiadomo, czy będzie córka, czy syn?
- Aż tak ci się spieszy? - zaśmiała się, na co wyraźnie się speszył. Spuścił wzrok, ale mimo to Naomi dotknęła jego policzka, zmuszając go do spojrzenia na siebie. - Po piętnastu, szesnastu tygodniach będzie wiadomo, czy będzie chłopiec, czy dziewczynka. A jestem dopiero w trzynastym tygodniu. Jeszcze trochę czasu.
- Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że zostaniemy rodzicami. Zawsze o tym marzyłem, ale myślałem...
- Że ja nie chcę rodziny? - dokończyła za niego, na co od razu przytaknął. Naomi natychmiast złapała jego twarz w swoje dłonie, uśmiechając się szeroko. - Leo, wychowałam się w towarzystwie dwóch starszych braci. I fakt, bywało ciężko, ale uwielbiam tą więź między nami. Możemy nie rozmawiać, ale pomożemy sobie w każdej chwili. Chciałabym, żeby i nasz mały bobas, który rośnie teraz we mnie, miał rodzeństwo. Chociaż jedno.
- Jesteś idealna.
Naomi nie dane było powiedzieć nic więcej, bo Leo po raz kolejny pocałował ją czule, nie będąc w stanie odstąpić jej wtedy ani na krok. Był tak szczęśliwy, że miał ochotę skakać ze szczęścia.
~*~
Leo nie odstępował Naomi na krok, nawet wtedy, kiedy prosto z cmentarza pojechali do mieszkania braci dziewczyny, by i im w końcu powiedzieć o ciąży. Obserwowanie zestresowanego chłopaka było dość przyjemnym widokiem. Mimo wszystko, Naomi co chwilę ściskała jego dłoń i uśmiechała się delikatnie, łagodząc tamten stres - który był dla niej niewytłumaczalny. Zdawała sobie sprawę, że stres mógł się pojawić, gdyby jechali do rodziców któregokolwiek z nich... Problem polegał tylko na tym, że oboje ich stracili.
- Będzie dobrze, Leo. - powiedziała, ściskając mocno jego dłoń. Chciała w ten sposób dodać mu otuchy.
- Nie rozumiem, jak ty się nie stresujesz? Mi tu serducho tak wali...
Naomi stanęła przed chłopakiem i położyła dłoń na jego piersi, dokładnie tam, gdzie znajdowało się serce. Czuła, jak mocno wtedy waliło, jak jego oczy lśniły, jak bardzo obawiał się tego wszystkiego.
- Będzie dobrze. - powiedziała spokojnie, posyłając mu delikatny uśmiech. - To ja powinnam się obawiać tego wszystkiego, a nie ty. To ja noszę tego malucha pod sercem i to ja muszę się martwić nie tylko o siebie, ale też o niego. - dodała, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność ją czekała. - I o ciebie, jak widać.
- Mówiłem ci już, jak bardzo cię kocham?
- Żeby to raz. - zaśmiała się, znów przenosząc dłoń na jego policzek. Leo wtulił się w jej rękę, przymykając oczy. - Oddychaj spokojnie. Wejdziemy tam, powiemy i będzie po problemie. Dobrze?
Leo w odpowiedzi pokiwał tylko głową, po czym złapał dłoń ukochanej i złożył na niej swój pocałunek, patrząc jej w oczy. Zaraz po tym wdrapali się ostatecznie na odpowiednie piętro i stanęli przed odpowiednimi drzwiami. Naomi bez oporów zapukała, ściskając dłoń chłopaka mocno, bo sama też zaczęła odczuwać stres. Jej bracia mogli zareagować w każdy możliwy sposób.
Kiedy drzwi w końcu się otworzyły, a w progu stanął uśmiechnięty Matt... Naomi poczuła, że będzie dobrze, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Co jej bracia mogli zrobić? To nie oni mieli wychowywać jej dziecko, tylko ona i Leo. Mogli być jedynie wujkami, najlepszymi na świecie. Ufali jej przecież, lubili Leo, więc w czym tkwił problem, by im o wszystkim powiedzieć?
- Wchodźcie, młodzi. Frankie siedzi w salonie. Trochę żeście nam przeszkodzili, ale to nic... - powiedział Matt na przywitanie, otwierając szerzej drzwi, by mogli wejść. Co też bez oporów zrobili.
- Co w ogóle robicie? - zagadnęła Naomi, ściągając buty w przedpokoju. Zerknęła na brata, ciekawa odpowiedzi.
- Gramy.
Naomi wywróciła oczami na tamtą odpowiedź, ale mimo wszystko się uśmiechnęła. Mogła się tego domyśleć.
Całą trójką weszli w głąb mieszkania, dostrzegając Frankiego w salonie z padem w ręku. Kiedy tylko ich dostrzegł, natychmiast wstał, by się przywitać. Uścisnął dłoń Leo, po czym chwycił siostrę w ramiona i ścisnął mocno.
- No dobra. Jaki jest cel waszej wizyty? Nie mówiliście, że chcecie się spotkać.
- Właściwie... - zaczęła Naomi, zerkając na Leo. Ten od razu objął ją ramieniem, spoglądając na jej braci. - Jestem w ciąży. Zostaniecie wujkami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top