rozdział 9
Naomi wróciła do San Diego grubo po północy. Zostawiła samochód na podziemnym parkingu i jak gdyby nigdy nic skierowała się do budynku, gdzie znajdowali się jej bliscy. Wszyscy już dawno spali, a przynajmniej tak się jej zdawało. Światło w salonie wciąż się świeciło, a na kanapie siedział tak dobrze znany jej mężczyzna.
- Nie możesz spać? - spytała cicho, podchodząc do niego bliżej. Prędko usiadła tuż obok, patrząc w jego stronę.
- O, Naomi. Co ty tu robisz? - odezwał się Erick, trochę zdziwiony jej widokiem. Przetarł twarz rękoma, niezwykle zmęczony.
- Właśnie wróciłam. I ponawiam pytanie. Nie możesz spać?
- Jakoś nie potrafię. Od kiedy wyjechaliśmy z Los Angeles, trudno mi się śpi. Nie ma obok mnie Penny i tak jakoś... - powiedział, wzruszając ramionami. Naomi już na wejściu usłyszała, jak smutny był jego głos i trochę ją to zabolało. - A ty gdzie żeś była? Szukali cię wszyscy. Znaczy, Matt w końcu powiedział im, że musiałaś załatwić jakąś sprawę. O co chodzi?
- To dość skomplikowana sprawa, Erick. I to nie jest godzina, by o tym rozmawiać. Nie wiem, czy w ogóle będzie kiedykolwiek czas, by o tym mówić. - wyjaśniła zgodnie z prawdą, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Nie chciała mu nic mówić, bo sama musiała sobie wszystko poukładać w głowie. - To moja sprawa z przeszłości i sama muszę to wszystko przetrawić. Wszystko wciąż jest świeże, a ja nie wiem, co o tym myśleć.
- Gdybyś potrzebowała się komuś wygadać, to jestem do twojej dyspozycji. Obiecuję, że nikomu nie powiem. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa.
- Dzięki, Erick. - powiedziała Naomi, posyłając mu wdzięczny uśmiech. - Jestem zmęczona, chyba będę szła już spać. Ty też się połóż, jest późno. - dodała, podnosząc się na równe nogi. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. - A Penny na pewno by nie chciała, żebyś chodził tak późno spać. Jeszcze będzie chciało ci się spać przy dziecku.
Erick zaśmiał się cicho, zaraz do niej podchodząc. Objął ją ramieniem w przyjacielskim geście, kierując się w stronę sypialni.
~*~
Naomi ledwo usiadła przy stole, przy swoich braciach oraz Leo i Milo, gdy na stołówkę weszło ich szefostwo. Żadne z nich nie zwróciło na nich większej uwagi, dopóki małżeństwo nie spojrzało w ich stronę. Głos Christine mógł przyprawiać wtedy o dreszcze.
- Beckett!
Frankie, Matt i Naomi spojrzeli na siebie nawzajem, nie wiedząc, o co chodziło. Zaraz odwrócili się do małżeństwa, które skierowało się w ich kierunku szybkim krokiem. Cała trójka od razu wstała, by być na równi z nimi. Musieli wiedzieć, o co chodziło ich szefostwu, bo naprawdę rzadko zwracali się do całej ich trójki.
- O co chodzi, Christine? - spytał Matt, ciekawy, o co chodziło.
- Które z was wzięło samochód Luizy i zniknęło na kilka godzin? - spytała, choć doskonale znała odpowiedź. Jej ciemne tęczówki od razu przeniosły się na dziewczynę, która hardo na nią patrzyła. - A tak, ty, Naomi. Nie wierzę, że to zrobiłaś. Gdzieś ty była, dziewczyno? Mało ci wrażeń, jak na tak krótki czas?
- Miło, że wyzywasz mnie na oczach innych, bardzo to rozsądne. - powiedziała spokojnie Naomi, zła na kobietę, że wyzywała ją na oczach wszystkich. Nie chciała, żeby później o niej gadano. - Tak, przyznaję się bez bicia do wzięcia tego samochodu. Ale spytałam, czy mogę go wziąć, więc nie rozumiem, o co te oskarżenia nie wiadomo o co.
- Wróciłaś do LA! - wrzasnęła Christine tuż przed twarzą dziewczyny. Wściekłość aż z niej kipiała, co nieco przerażało znajdujących się w pomieszczeniu ludzi. Ale nie Naomi.
- I co z tego?! - krzyknęła po raz pierwszy, po czym uspokoiła się nieco, zarzucając sobie, że tak się uniosła. - Nic mi się nie stało, jak widać. Nikt mnie nie złapał, jestem cała i zdrowa. Więc z łaski swojej, przestań na mnie do cholery krzyczeć. Jestem dorosła i mogę robić, co mi się żywnie podoba. Nie jesteś moją matką, by mi dyrygować.
Christine zagotowała się od środka i zamachęła się nagle, kompletnie tego nie kontrolując. Naomi w porę zorientowała się, co kobieta chciała zrobić i złapała jej dłoń centralnie przed swoją twarzą. Jej oczy zaświeciły niebezpiecznie, kiedy do Christine dotarło, co chciała zrobić.
- Wybacz, ja nie...
- Daruj sobie, wiem, co chciałaś zrobić. - warknęła Naomi, kompletnie obojętna, co było ciosem dla Christine, która odsunęła się od niej nagle. Dziewczyna zlustrowała ją pogardliwym wzrokiem, tracąc dla niej cały szacunek. - I chyba poważnie muszę się zastanowić, czy aby na pewno dalej z wami współpracować.
Już po chwili każdy patrzył na odchodzącą dziewczynę, która zniknęła wkrótce za drzwiami. A później każdy spojrzał na Christine, nie odzywając się ani słowem. Ale i ona zaraz zniknęła, zarzucając sobie, że dała się ponieść emocjom.
~*~
Naomi zniknęła na długie godziny, choć nawet nie wyszła z tamtego budynku. Wszyscy przeszukali jednak wszystkie piętra, pomieszczenia i różnego rodzaju zakamarki, nigdzie jej jednak nie znajdując. Martwili się jej zniknięciem, bo tak naprawdę nie wiedzieli, co się z nią działo, czy uciekła, czy wróciła do LA, a może po prostu wciąż znajdowała się w siedzibie Luizy skutecznie chowając się przed wszystkimi.
A ona tak naprawdę siedziała właśnie w gabinecie kobiety.
- Wybacz za moją siostrę, ona nigdy się tak nie zachowywała. To ten ostatni stres tak na nią działa, na pewno nie chciała zrobić ci krzywdy.
- Podniosła na mnie rękę, to nie jest normalne. - mruknęła Naomi bez emocji, bawiąc się swoim telefonem, okręcając go, przenosząc z jednej ręki na drugą. - Ja naprawdę rozumiem wiele rzeczy i wiem też, jaki stres przeżywa teraz Christine. Ale to nie usprawiedliwia jej w żaden sposób. Chciała mnie uderzyć, a ja nie wybaczam takich rzeczy ot tak.
- Naomi, proszę. - odezwała się Luiza, patrząc na dziewczynę z przejęciem. Nie chciała, by w jej siedzibie działy takie takie rzeczy, żeby była tak napięta atmosfera. - Nie chcę jej usprawiedliwiać w żaden sposób, wiem, że źle zrobiła. Ale to jednak twoja szefowa, gdyby nie patrzeć. Zrozum ją.
- Jestem dorosła i wiem, co robię. Zdaję sobie sprawę, że jesteś jej siostrą i zawsze będziesz ją usprawiedliwiać, ale nie mów mi, co mam robić. - powiedziała dziewczyna, przenosząc na nią swój wzrok. Kobieta widziała w jej oczach determinację, widziała, że nastolatka nie odpuści tak łatwo. - Dla mnie to wszystko też jest trudne, ale ja nie wyżywam się aż tak na innych. Wolę znokautować worek treningowy, aniżeli jakąś osobę.
Luiza spojrzała na dziewczynę łagodnie i jakby ze smutkiem. Doskonale widziała, na przestrzeni tych kilku dni, że Naomi też borykała się ze swoimi problemami, a jej zniknięcie poprzedniego dnia sprawiło, że martwili się dosłownie wszyscy. Zdawała też sobie jednak sprawę, że przecież dziewczyna była dorosła i dobrze wiedziała, jak zachować się w danej sytuacji i nigdy nie dopuściłaby do tego, by ją zdemaskowano.
- Zaraz będę szła, jest już późno. Na pewno nie chcesz się położyć? - spytała spokojnie, mimo wszystko martwiąc się o nią. Zdawała sobie sprawę, że Naomi była znacznie inna od reszty osób, które znała i wyjątkowo bardzo się o nią martwiła.
- Poradzę sobie, nie przejmuj się mną.
- Twoja rodzina się o ciebie martwi, Naomi. - oznajmiła Luiza, łapiąc dłoń dziewczyny. Ta spojrzała na nią, po czym spuściła wzrok, zdając sobie sprawę, że kobieta miała rację.
- Wiem. - mruknęła, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Zaraz spojrzała na kobietę przed sobą. - Ale chyba potrzebuję to wszystko przemyśleć.
- Rozumiem. - przytaknęła Luiza, podnosząc się na równe nogi. Już miała kierować się w stronę wyjścia, gdy nagle dostał olśnienia i podeszła do jednej ze szafek. - Ah, zapomniałabym. Christine kazała mi trochę poszperać i dowiedzieć się, kto podłożył pod wasz dom tą bombę. I w końcu to odkryłam.
- Co? - spytała zaskoczona Naomi, ożywiając się nagle. Wyprostowała się, patrząc w jej stronę z chęcią dowiedzenia się czegokolwiek więcej. - Wiesz, przez kogo się tutaj znaleźliśmy? Przez kogo nasz dom leży w gruzach? Kto to jest? Powiedz.
Kobieta wyciągnęła z jednej z szuflad czarno-białe zdjęcie jakiś dzieci. Dziewczyna zmarszczyła brwi, bo trochę nie rozumiała, jakim cudem dzieci mogły zniszczyć jej dom. Ale zaraz wszystko stało się jasne.
- Na tym zdjęciu znajduje się Christine, ja i nasz brat, Derek. - wyjaśniła Luiza, wskazując na poszczególne dzieci. Uśmiechnęła się przy tym, co Naomi doskonale zauważyła. - To on podłożył tą bombę. A bardziej zlecił komuś, by ją podłożono.
Naomi opadła z powrotem na krzesło, patrząc na kobietę z niedowierzaniem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top