rozdział 6

Po tych wszystkich przejściach minionych dni, trening dla Naomi wydawał się najbardziej odpowiednią czynnością na odstresowanie się. Dziewczyna już z samego rana znalazła salę treningową i zamknęła się w niej, nie mając zbytnio ochoty z nikim rozmawiać, choć tak bardzo pragnęła czyjejś bliskości. Musiała się wyżyć, zmęczyć, by zapomnieć o tym wszystkim, co przeszła w ostatnich dniach. Potrzebowała tego, jak nic innego.

Dziewczyna podeszła ostrożnie do niewielkiego worka treningowego, który przyczepiony był do pręta, który natomiast przyczepiony był do ściany. Spojrzała na niego, owijając dłonie specjalnym bandażem, po czym najzwyczajniej w świecie zaczęła w niego uderzać.

Minuty mijały, a pomieszczeniu słychać było tylko odgłos uderzania, a także przyspieszony oddech Naomi, która po chwili odeszła od worka, zakrywając twarz rękoma. Odetchnęła ciężko, by już po chwili podejść do większego worka.

Przyczepiła go do specjalnego haka przymocowanego przy suficie i oparła się o niego, przymykając oczy. W uszach jej trochę szumiało, ale już po chwili znów można było usłyszeć odgłos uderzenia. Naomi uderzała w worek, dopóki jej kostki nie stały się czerwone. Syknęła cicho z bólu, opadając na ziemię.

- Opanuj się, Naomi. - mruknęła sama do siebie, ostatecznie podnosząc się na równe nogi. Poskakała chwilę w miejscu, po czym z całej siły kopnęła w worek. Zrobiła to kilka razy, aż w końcu odetchnęła głośno, podpierając dłonie na kolanach.

Nie zamierzała jednak odpuszczać, szczególnie że potrzebowała się wyżyć i zmęczyć. Spojrzała na czarny worek przed sobą, po czym wskoczyła na niego, obejmując go nogami. Podczołgała się wyżej, by już po chwili zacząć zwisać głową w dół. Podnosiła się i opadała raz po raz, przez kolejne kilkanaście minut, dopóki ktoś nie wszedł do pomieszczenia. Dziewczyna spojrzała w stronę drzwi i uśmiechnęła się delikatnie, dostrzegając, kto się tam zjawił.

- Wszędzie cię szukałem. Czemu nie powiedziałaś, że tu będziesz? - spytał Leo, bo to właśnie on się tam zjawił. Podszedł do dziewczyny bliżej, stając przed nią.

- Chciałam pobyć chwilę sama. - wyjaśniła Naomi pokrótce, wzruszając ramionami. Nie zamierzała mu kłamać. - Po co mnie szukałeś?

- Wyglądasz niesamowicie seksownie, kiedy tak wisisz. - wyszeptał, nachylając się w jej stronę, by już po chwili złączyć ich usta razem. Prędko się jednak od niej odsunął. - Ale wracając, dowiedziałem się, że ci od Luizy chcą zorganizować sobie mini walki między sobą. Chcesz dołączyć?

- Nie lubię się bić.

- Dlatego pytam, nie będę do niczego zmuszać. - powiedział pospiesznie. W jakimś stopniu chciał ją zobaczyć w akcji, ale z drugiej strony widok poobijanej dziewczyny trochę się mu nie widział. - Możemy tu nawet zostać i się stąd nie ruszać. - dodał, ponownie do niej podchodząc. Uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób, a ona od razu wiedziała, co siedziało mu w głowie.

- Wiem, że byś chciał. Ale nic z tego. - powiedziała, trochę studząc jego zapał. Zaraz odsunęła go od siebie nieznacznie i zaskoczyła wreszcie z worka. - Najpierw niech się sytuacja jakoś ustabilizuje, a dopiero później będziemy myśleć o tych sprawach. Wiem, że naprawdę tego chcesz, ale nie potrafię.

- Naomi, kochanie. Przecież wiesz, że cię nie zmuszam. Nigdy cię do tego nie zmuszałem i nigdy nie będę. Jeśli nie masz ochoty, to ja zrozumiem. - oznajmił Leo, posyłając jej szczery uśmiech. Złapał ją za dłonie, ściskając je lekko.

- Czyli nie pójdziesz do żadnej innej?

- Skąd ci to przyszło w ogóle do głowy, co? Naomi, proszę cię. - powiedział, śmiejąc się pod nosem. Trochę nie dziwił się jej obawami, ale z drugiej strony... Gdyby chciał inną, nigdy by się jej nie oświadczył.

- Widzę, jak patrzysz na Altheę, nie jestem ślepa. Podoba ci się. - oznajmiła z jakimś bólem. Tamten ton i słowa trochę łamały mu wtedy serce, szczególnie że widział to samo w jej oczach

- Słońce... - westchnął cicho, łapiąc jej twarz w swoje dłonie. Pocałował ją czule w głowę, po czym spojrzał w jej oczy. - Znasz mnie przecież, nie poszedłbym do niej, nawet jeśli nie byłbym z tobą. Owszem, jest ładna, ale ty jesteś piękniejsza. Tylko ciebie kocham i to się nie zmieni.

- Każdy tak mówi, a później i tak zdradza.

- Jesteś zazdrosna. - stwierdził cicho, dobrze to wtedy widząc. Poczuł przyjemne ciepło w sercu. - Nie masz o kogo, skarbie. Spójrz na mnie i powiedz, czy te oczy mogą kłamać.

Naomi rzeczywiście spojrzała mu w oczy i zrozumiała, że nie potrafił jej skłamać. Ufała mu, ale jej obawy były o wiele silniejsze. W ogóle czuła się dziwnie z całą sytuacją, nie potrafiła się z tym wszystkim pogodzić. Choć polubiła zabójców Luizy, to jakoś nie potrafiła cieszyć się ich widokiem, wręcz ją denerwowali. Nie rozmawiała nawet z rodzicami, czy swoimi braćmi od ich przyjazdu tam, a minęło już kilka dni. Nie potrafiła złożyć słowa, kiedy tylko ich mijała, z resztą, oni byli dość mocno zajęci innymi sprawami.

- Hej, co się dzieje?

Leo zmartwił się, kiedy dostrzegł w oczach Naomi łzy. Złapał jej twarz w swoje dłonie i spojrzał jej w oczy, starając się w nich coś dostrzec. Ona jednak za wszelką cenę nie chciała pokazać po sobie tamtej słabości, ale nie potrafiła już dłużej udawać, że wszystko było w porządku. Wyrwała się z jego uścisku i usiadła przy najbliższej ścianie, podciągając nogi po samą brodę.

- Mam już dość, wiesz? Tego wszystkiego. Tego, kim jestem, tego, jak widzą mnie inni, tego, że musimy się ukrywać, tego, że nie możemy spokojnie wyjść na zewnątrz. Zdaję sobie sprawę, że właśnie na to się pisałam, ale słowa Luizy utwierdziły mnie w przekonaniu, że tak naprawdę nie potrafię robić nic, poza zabijaniem.

- Co? Naomi, czy ty siebie słyszysz? Ty nie umiesz nic robić? - spytał Leo, jakby nie wierzył własnym uszom. Natychmiast usiadł koło dziewczyny i objął ją ramieniem. - Jesteś najbardziej utalentowaną osobą, jaką znam. Na pewno odnalazłabyś się w jakimś zawodzie, nadajesz się do wszystkiego.

- I w tym tkwi problem. - powiedziała Naomi, patrząc na niego trochę przez łzy. Zaraz jednak wróciła wzrokiem przed siebie, skupiając całą swoją uwagę na swoich dłoniach, które wtedy wydawały się takie interesujące. - Gdybyś nie został zabójcą, zapewne skończyłbyś medycynę i leczył ludzi. Frankie, jak dobrze wiesz, lubi ogień, idealnie nadawałby się na strażaka. Kiedyś chciał nim zostać. - zaczęła, wzdychając cicho. Uśmiechnęła się jednak delikatnie na wspomnienie swojego brata. - Matt kocha motoryzację i pewnie zostałby jakimś mechanikiem, czy kimś w tym rodzaju. Milo... Wszyscy wiemy, że uwielbia psy. Zapewne wylądowałby w jakimś schronisku albo zostałby weterynarzem. - dodała, po czym ponownie westchnęła. Przymknęła powieki, próbując się jakoś uspokoić. - Mogłabym tak wymieniać godzinami, ale dla siebie nie potrafię znaleźć żadnego zawodu, który odpowiadałby mi w stu procentach.

- Naomi. - zaczął Leo, na co ona spojrzała w jego kierunku. Nie wiedziała, co chciał jej powiedzieć, ale skoro tak zaczynał, to wiedziała, że zamierzał jej przemówić do rozsądku. I chyba naprawdę tego wtedy potrzebowała. - Ja w pełni rozumiem twoje wszelkie obawy, tylko nie rozumiem, dlaczego zaprzątasz sobie tym teraz głowę. Mamy o wiele gorsze rzeczy do ogarnięcia, na przykład, kto podłożył tą bombę pod nasz dom. - powiedział, na co się skuliła. Pamiętała tamten ból, gdy wybuchła tamta bomba, wciąż słyszała ten ogłuszający pisk... - Nie możesz się tym teraz zamartwiać, rozumiesz? Przyjdzie czas, że będziesz wiedzieć, co chciałabyś robić w życiu. Jesteśmy młodzi i póki co mamy dość dobrą, choć ryzykowną robotę. Ale cokolwiek się nie zdarzy, jestem przy tobie i zawsze będę.

- Dzięki, Leo. - wyszeptała Naomi, wtulając się w jego ciało. Chłopak prędko zrozumiał, że szczerze mu za to dziękowała, dlatego też pocałował ją w głowę, jak miał w zwyczaju robić. - Pójdziemy na te walki?

- Z chęcią. - przytaknął, uśmiechając się wreszcie. Zaraz od razu wstał, wystawiając w jej stronę dłoń, za którą od razu złapała. - Wstawaj. I nie zadręczaj się tym bardziej, bo skopię ci tyłek.

- Bardziej ja tobie. - zaśmiała się, stając z nim twarzą w twarz. Był wtedy tak blisko niej, że oparła swoje czoło o to jego, podczas gdy on położył dłonie na jej biodrach, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. - Nie będę, obiecuję.

~*~

Naomi wraz z Leo i kilkoma innymi osobami obserwowali dwójkę chłopaków walczących na prowizorycznym ringu. Leo obejmował ją od tyłu, kibicując jednemu z zawodników wyjątkowo głośno. Naomi to jednak nie przeszkadzało, bo widziała, jak wielką frajdę mu to sprawiało.

- Dobra. Może teraz czas na dziewczęta, co?

Tłum zaczął wiwatować, a Naomi przełknęła ślinę. Nie lubiła patrzeć na czyjeś bójki, szczególnie jeśli miały bić się dziewczyny.

- To która na ochotnika?

Przed szereg wyszła jedna z nastolatek, a kilka osób zaczęło gwizdać. Dziewczyna zaśmiała się głośno, stając koło Althei, która prowadziła całe to przedsięwzięcie. Obie posłały sobie uśmiech, po czym rozejrzały się po reszcie, ale nikt więcej nie wyszedł na "ring". I już po chwili ich wzrok skierował się na Naomi.

- Może rodzynek Christine i Drago, co? - spytała Althea, wskazując w jej kierunku. Uśmiechnęła się, choć tamten uśmiech wcale nie był dla Naomi wtedy przyjazny.

- Co? Nie, ja...

Młoda Beckett rozejrzała się po zgromadzonych i nie potrafiła odmówić. Spojrzała tylko na Leo, który kiwnął w jej stronę głową, żeby szła. Zanim jednak podeszła do Althei i Harley, chłopak pocałował ją w czoło i lekko popchnął w ich stronę. Naomi przełknęła ślinę, nie chcąc tak naprawdę się bić. Choć to nie miał być pierwszy raz, to jakoś dziwnie zaczęła się stresować.

Wszystko działo się jak w transie. Ustawiły się naprzeciwko siebie, po czym zaczęły atakować siebie nawzajem. Z początku nie były to szczególnie mocne ciosy, ale im dłużej walczyli, tym gorzej to wszystko wyglądało.

W pewnym momencie Harley upadła na ziemię, potykając się o własne nogi, a Naomi, wykorzystując sytuację, natychmiast na niej usiadła i zaczęła okładać pięściami. Dziewczyna oczywiście się broniła, ale Naomi była zdecydowanie za silna i po chwili Harley nie miała już sił, by dłużej się bronić.

Ręka młodej zabójczyni zawisła w powietrzu, zaledwie kilkanaście centymetrów od twarzy drugiej. Jej oddech był szybki, serce waliło jej w piersi, a do mózgu dopiero wtedy docierało, to, co się wokół niej działo. Naomi sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo dała się w to wszystko wkręcić, ale poczuła się trochę lepiej, w końcu z kimś walcząc. Nie sądziła jednak, że tak mocno może kogoś skatować.

Harley zmarszczyła brwi, kiedy Naomi w końcu z niej zeszła i wystawiła w jej stronę dłoń. Choć z lekkim oporem - i bólem - dziewczyna przyjęła jej pomoc i wstała na równe nogi, od razu łapiąc się na nos, z którego wypływała strużka krwi.

- Nie sądziłam, że masz taką parę w rękach. - zaśmiała się dziewczyna, przenosząc swój wzrok na stojącą obok nastolatkę.

- Szczerze, ja też nie. - odparła Naomi, patrząc na swoje okaleczone dłonie, które krwawiły lekko. Czuła tamten ból, ale nie tak, jak powinna. - Jeśli jest złamany, to wybacz, nie chciałam.

- Nic nie szkodzi, serio. Ale ktoś na pewno musi to opatrzeć. - zaśmiała się Harley, po czym odeszła od niej czym prędzej, wychodząc po chwili z sali.

- Siostra, co to było?

Naomi odwróciła się za siebie, gdzie stali jej bracia. Obaj przyglądali się jej w zdziwieniu, choć nie widzieli jej pierwszy raz, kiedy z kimś walczyła. Nie spodziewali się jednak, że ich młodsza siostra może kogoś aż tak poważnie okaleczyć.

- Zacznijmy od tego, że ja wcale nie miałam z nikim walczyć. - powiedziała Naomi zgodnie z prawdą, sama nie wiedząc, jak dała się w to wszystko wciągnąć. Mimo wszystko, nie żałowała, że tak się stało.

- Byłaś niesamowita, Naomi. - odezwał się starszy z braci, przytulając siostrę do swojej piersi. Ta uśmiechnęła się delikatnie, odwzajemniając jego uścisk.

- Dzięki, Frankie. Ale muszę iść to sobie opatrzeć.

- Leo z całą pewnością się tobą zajmie. Albo Danny. - stwierdził Matt, sam uśmiechając się w jej kierunku. Był z niej niesamowicie dumny, szczególnie że to ona wygrała tamten pojedynek.

- Potwierdzam. - powiedział Leo, zjawiając się tam nagle. Od razu objął dziewczynę ramieniem i spojrzał na odniesione przez nią obrażenia. - Chodź, opatrzymy ci te rany.

Dziewczyna posłała swoim braciom jeszcze delikatny uśmiech, po czym skierowała się wraz ze swoim ukochanym do wyjścia. Bądź co bądź, ale dopiero w tamtym momencie zaczynała odczuwać skutki braku adrenaliny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top