rozdział 5

Naomi siedziała sobie w wielkim salonie, czekając na spotkanie z zabójcami Luizy, z którymi mieli się zapoznać. Przyglądała się swoim ludziom, ale także pozostałym, zauważając między nimi duże podobieństwo. A bardziej jego brak. Każde z nich było inne, każdy wyglądał inaczej, ale łączyła ich pewna rzecz - wszyscy byli zabójcami.

- Dobrze się czujesz, Naomi? - zagadnął Leo, dosiadając się do swojej ukochanej. Ta zerknęła na niego, wzdychając cicho i bardziej przytulając się do swoich nóg, na których opierała głowę.

- Taak, nic mi nie jest.

- Blado wyglądasz. Jadłaś coś rano? - spytał z troską, przykładając dłoń do jej czoła i sprawdzając, czy nie miała gorączki. Widział, że coś się działo i chciał wiedzieć, co dokładnie..

- Nie miałam kiedy. - odparła zgodnie z prawdą, sama zarzucając sobie, że nic nie zjadła. Zdawała sobie sprawę, że powinna, chociażby ze względu na swoją chorobę, ale zupełnie nie miała do tego wtedy głowy. - Dam sobie radę, nie przejmuj się.

- Pójdziemy później do lekarza. Danny tu jest, on się tobą zajmie. - oznajmił Leo, nie przyjmując do siebie żadnych jej odmów. Zamierzał nawet zaciągnąć ją tam siłą, jeśli byłaby taka potrzeba. Po prostu się martwił.

- Danny tu jest? - spytała Naomi, ożywiając się nieco. Prędko jednak do niej dotarło, że on również musiał dotrzeć jakoś do San Diego w towarzystwie innych osób, tylko ona o tym nie wiedziała. Każdy członek ich grupy miał za zadanie udać się do siedziby Luizy, a podobno wszyscy dotarli.

- Kazał mi się tobą zająć, bo miał pełne ręce roboty po powrocie wszystkich. Ale teraz jest już o wiele lepiej i nawet mówił, że chce się z tobą spotkać. Dlatego ci o tym mówię.

- Nic mu nie jest?

- Miał lekkie zadrapania, ale to jak każdy z nas po dwóch dniach pieszej wędrówki po lasach. - powiedział chłopak, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Żadne z nich nie mogło zaprzeczyć, że tamte dwa dni w lesie były dość ciężkie. - Martwisz się o niego. - dodał, widząc na jej twarzy zmartwienie i troskę jednocześnie.

Naomi nie odezwała się, bo nie chciała ani kłamać, ani potwierdzać. Martwiła się, dobrze o tym wiedziała. Martwiła się o wszystkich swoich bliskich, bo zdawała sobie sprawę, że w każdej chwili mogła ich stracić. Wykonywali taką pracę, że cały czas się narażali, nawet jeśli często chowali się w różnych zaułkach, gdzie nikt ich nie widział. Ale sam fakt, że wychodzili na niebezpieczne misje robił swoje.

- Po prostu... - zaczęła, wzdychając głośno. Przymknęła powieki, po czym otworzyła je z powrotem, patrząc w jego kierunku. - Zależy mi na każdym z nas, a najmniejszy błąd może sprowadzić na nas zgubę. Jeśli zginie któreś z nas, nie ważne, czy jeden z zabójców, czy ktoś z centrali, czy nasi lekarze... Zginie też cząstka mnie.

- Przywiązanie się do kogoś to najgorsza rzecz, jaką można zrobić w tym zawodzie. - odezwał się ktoś nagle, ma co oboje spojrzeli w odpowiednim kierunku. Zdziwili się, widząc obok siebie kobietę łudząco podobną do ich przywódczyni, tylko w wersji blond. - Ale w pełni cię rozumiem, Naomi.

- Skąd zna pani moje imię? - spytała nastolatka, marszcząc brwi. Mogła spodziewać się, że ktoś mógł wygadać, jak się nazywali, ale wtedy jakoś o tym nie pomyślała.

- Christine mi zdradziła. - odparła spokojnie kobieta, opierając się o oparcie krzesła, na którym Naomi wtedy siedziała. Zaraz nachyliła się w jej stronę, patrząc na nią z delikatnym uśmiechem. - Porozmawiamy na osobiści, po tym spotkaniu?

- Jeśli pani chce, to żaden problem.

- Tylko nie pani. Luiza jestem. - powiedziała blondynka, od razu wyciągając w ich stronę dłoń. Nie lubiła, gdy mówiono do niej per pani, bo najzwyczajniej w świecie czuła się staro. Z resztą, do jej siostry też każdy zwracał się po imieniu.

- Naomi. - przedstawiła się dziewczyna, ściskając jej dłoń. Posłała jej delikatny uśmiech, ciesząc się, że poznanie Luizy miała już teoretycznie za sobą.

- Leo. - dodał Leo, również oddając uścisk kobiety. Ta jednak bardziej skupiła się na Naomi, aniżeli na nim.

- Zabiorę cię później ze sobą, to spokojnie porozmawiamy. Ale póki co, możemy chyba zaczynać, prawda?

Blondynka uśmiechnęła się do nich ciepło, po czym zaczęła przemawiać do wszystkich zgromadzonych, ale Naomi niezbyt jej słuchała. Owszem, słyszała wszystko, co kobieta mówiła, ale w głowa jej strasznie pękała i niezbyt potrafiła się na czymś skupić.

Nie zmieniało to jednak faktu, że siedziała tam do końca.

~*~

- Więc, Naomi. Christine i Drago dużo mi o tobie opowiadali, ufają ci najbardziej ze wszystkich, choć jesteś jeszcze taka młodziutka. Musiałaś mocno zasłużyć, by być zawsze pierwszą osobą, która wie o wszystkim. - zaczęła Luiza już kilkanaście minut później, kiedy wraz z młodą Beckett siedziały w gabinecie kobiety.

- Poprawka. Nie wiem o wszystkim pierwsza. Owszem, zdarzyło się kilka razy, że byłam tą pierwszą, ale to było tylko wtedy, gdy mnie wysyłano na misję. Zazwyczaj dowiaduję się wszystkiego razem z innymi. - poprawiła ją od razu dziewczyna, nie chcąc, by stawiano ją ponad innych. Była ich częścią, nieodłącznym elementem, nikim szczególnym.

- A powierzają ci najbardziej odpowiedzialne misje?

Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, po czym przytaknęła niepewnie.

- Widzisz. Siedzę w tej branży, o ile mogę to tak nazwać, od lat. Choć ufam swoim "dzieciom", to żadne z nich nie jest mi na tyle zaufane, bym powierzała im tak odpowiedzialne misje. Są zdolni, ale nie wybitni. - powiedziała kobieta, przekrzywiając głowę w bok, ale wciąż patrząc na dziewczynę przed sobą. - A ty taka jesteś z tego, co słyszałam.

- Ja po prostu wykonuję swoją pracę najlepiej, jak umiem.

- I właśnie o to chodzi. Nie musisz się starać, by ci wychodziło, bo jesteś urodzoną zabójczynią. - oznajmiła Luiza, wskazując na nią palcem. Naomi spojrzała na nią, jak na wariatkę, ale w głębi siebie musiała przyznać jej rację. - Zastanawiałaś się kiedyś, kim chciałabyś być, gdybyś nigdy nie dołączyła do organizacji?

- Wielokrotnie. - odparła Naomi zgodnie z prawdą. Często zastanawiała się, co mogłaby robić, będąc zwyczajną dziewczyną, ze zwyczajnym doświadczeniem, ze zwyczajną rodziną.

- I kim chciałabyś być?

I tym razem Naomi nie odpowiedziała. Zastanowiła się przez chwilę, ale żadna sensowna praca nie przyszła jej na myśl. Zdziwiła się, gdy jej dłonie zaczęły się nagle trząść, co nigdy wcześniej się jej nie zdarzało. Spojrzała na nie, nie wiedząc, co się z nią działo.

- Ja... Nie wiem. - wyszeptała, nie odrywając wzroku od swoich dłoni. Nie rozumiała swojego zachowania. - Od lat mam krew na rękach i przyzwyczaiłam się do tego. Umiem wiele rzeczy, wszyscy mogą potwierdzić, ale nigdy... Nie wiem, co mogłabym robić. Nie wiem nawet, dlaczego tak bardzo trzęsą mi się teraz ręce. Już nic nie wiem.

- Naomi, spójrz na mnie. - poprosiła Luiza, dotykając jej ramienia, by zwrócić na siebie jej uwagę. Dziewczyna uniosła na nią swój wzrok, ale nie uspokoiła się całkowicie. - To tylko stres, teraz to wszystko cię puszcza i dlatego nie potrafisz się uspokoić. Powiadomię naszego lekarza, niech da ci jakieś leki uspokajające.

- Nie, poradzę sobie. Znajdę swojego lekarza. - oznajmiła Naomi twardo, nie chcąc, by zajmował się nią ktoś zupełnie obcy. Ufała tylko Danny'emu. - Powinien mieć dla mnie leki, bo mi się kończą. Pójdę do niego.

- Jakie leki? - spytała zaskoczona blondynka, marszcząc brwi. Nie słyszała, żeby któreś z podopiecznych jej siostry zażywało jakiekolwiek leki bądź używki.

- Mam cukrzycę.

Luiza nie odezwała się, nieco zaskoczona tamtą wiadomością. Nie sądziła, że tak uzdolniona zabójczyni mogła być na coś poważnie chora. Ona sama nie miała w swoich szeregach takich osób, choć nie uważała, że byli gorsi od innych. Wręcz przeciwnie, byli silniejsi.

Takim też sposobem nabrała więcej szacunku dla Naomi, która nie dość, że chorowała na cukrzycę, to w dodatku miała na swojej głowie swoją rodzinę, którą starała się chronić za wszelką cenę. I w dodatku wielki ciężar odpowiedzialności za najniebezpieczniejsze misje, na które ją wysyłano. Była wyjątkowa i Luiza musiała to przyznać.

- Ja już może... - zaczęła nagle Naomi, wskazując dłonią na drzwi. Podniosła się pomału ze swojego siedzenia, odwracając się przodem do kobiety. - Dziękuję za rozmowę. Do widzenia.

- Do zobaczenia, Naomi.

~*~

- Wreszcie jesteś, Naomi. Co tak długo? - zapytał Leo, dostrzegając swoją ukochaną na horyzoncie. Natychmiast do niej podszedł, łapiąc za dłonie. Spojrzał w jej oczy, dostrzegając w nich lekkie zmęczenie.

- Trochę mi się zasiedziało u Luizy. I byłam też u Danny'ego, ma się dobrze. - odpowiedziała Naomi zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. - A coś się stało?

- Czekaliśmy tylko na ciebie. Althea zorganizowała małe spotkanie z całą ich grupą, bo chcieli nas bliżej poznać. - powiadomił chłopak, obejmując ją ramieniem, ale nie ruszając się z miejsca. Spojrzał na jej twarz z uśmiechem, nie mogąc doczekać się spotkania z innymi. - Chodź.

Leo pociągnął swoją dziewczynę do odpowiedniego pomieszczenia, w którym wyjątkowo szybko się znaleźli. Wzrok wszystkich zgromadzonych wylądował na nich, a Naomi dopiero wtedy poczuła, że to wcale nie było dla niej. Nie lubiła być w centrum uwagi, a teraz każdy patrzył w jej stronę, co strasznie ją przytłaczało.

- Świetnie, że już jesteś, Naomi. Chyba możemy zaczynać. - odezwała się Althea, podchodząc do pary bliżej. Uśmiechnęła się szeroko, wskazując im jedyne wolne miejsce, które od razu zajęli. - Więc, ja jestem Althea i pracuję dla Luizy. Tak jak my wszyscy. - zaczęła, patrząc na swoich pobratymców. Uwielbiała ich wszystkich i cieszyła się, że mieli okazję poznać kogoś jeszcze, kogoś, kto wykonywał tą samą pracę, co oni. - Naomi, może chciałabyś zacząć?

Dziewczyna spojrzała na blondynkę, czując, jak mocno waliło jej serce. Sama nie wiedziała, co się z nią działo, bo nigdy się tak nie zachowywała ani nie reagowała na nic w taki sposób. Mimo wszystko, wstała, by inni lepiej ją widzieli. Nie zamierzała być gorsza od Althei, która również stała, skąd miała na wszystkich lepszy widok.

- No dobra. Jestem Naomi Beckett i pracuję dla Christine i Drago. Chyba nie muszę tłumaczyć, skąd się tu wzięliśmy. - oznajmiła nastolatka, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych. Gdzieś nieopodal siedzieli jej bracia, George i kilku innych zabójców z ich grupy. - Dzięki.

Naomi prędko wróciła na swoje wcześniejsze miejsce, wtulając się w ciało Leo. Nie czuła się najlepiej, w dodatku wzrok innych wywierał w niej dziurę, przede wszystkim dlatego, że widzieli, iż była jedyną zabójczynią w swojej grupie, a to dawało im do myślenia.

- Wszystko w porządku, kochanie? - spytał cicho Leo, czując, że dziewczyna cała się trzęsła. Dotychczas nigdy się tak nie zachowywała i strasznie go to martwiło.

- Po prostu... Nie chcę tu być. Nie czuję się tu dobrze. - wyjaśniła pokrótce, zerkając na jego twarz. Leo zmartwił się jeszcze bardziej.

- To może...

- Ty możesz zostać, ale ja się stąd zwijam. Położę się może albo poszukam rodziców, powinni gdzieś tu być. - powiedziała Naomi pospiesznie, chcąc podnieść się z chłopaka, jednak jej na to nie pozwolił.

- Pójdę z tobą. - oznajmił, po czym pocałował ją krótko w czoło. Naomi poczuła się nieco lepiej na tamten gest, ale to wciąż nie pomogło się jej uspokoić.

- Leo, nie musisz.

Chłopak jednak jej nie słuchał. Wstał ze swojego siedzenia, przez co Naomi zmuszona była usiąść normalnie. Wzrok każdego poleciał na niego, ale nie przejął się tym zbytnio, tylko podszedł do Althei bliżej. Zaraz powiedział jej coś na ucho, na co ta odpowiedziała równie cicho i zerknęła na Naomi. Blondynka uśmiechnęła się do niej delikatnie, doskonale rozumiejąc sytuację.

- Chodź. Pójdziemy do pokoju. - oznajmił Leo, wracając do swojej ukochanej. Wyciągnął w jej stronę dłoń, za którą ta od razu złapała.

Naomi nawet nie protestowała, nie mając na to siły. Potrzebowała odpoczynku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top