Rozdział 3
#papieroweZCOC
Siadam przy jasnoszarym stoliku, a Jake stawia na nim tacę z moją sałatką. Sam zajmuje miejsce naprzeciwko. Blond włosy ma w lekkim nieładzie, więc nachylam się i poprawiam je dłonią, na co posyła mi uśmiech.
– Dzięki.
Unoszę kąciki ust, po czym siadam wygodniej na kanapie i zabieram się do jedzenia. W knajpce panuje zadziwiający spokój, chociaż większość stolików jest zajęta. Zebrało się sporo osób, chyba głównie gości skacowanych po imprezie u Coopera, którzy przyszli tutaj i nie mają nawet sił mówić głośniej. Jake na szczęście tyle nie wypił, dlatego możemy patrzeć z udawanym współczuciem na kilka znajomych osób. Pewnie po jakiejś kolejnej domówce ktoś będzie spoglądał w ten sam sposób na nas.
– Może pojedziemy jutro nad wodę? – proponuję, popijając sok.
Jake unosi brwi.
– A może posiedzimy u mnie nad basenem?
– Tam nie masz plaży – rzucam.
– Mogę ci załatwić piasek pod leżak.
Przewracam oczami.
– A może jednak nie?
Chłopak śmieje się cicho.
– Eve i Dean z nami pojadą? – pyta.
– Pewnie tak. Może Chris też będzie chciał? Zbierzemy większą paczkę i w ogóle.
Jego twarz nieco się rozjaśnia.
– Brzmi fajnie – stwierdza. – Ale do południa, bo potem organizujemy sobie krótki mecz z chłopakami. Wpadniecie z Eve?
Biorę kolejny kęs jedzenia, zerkając na burgera, którego wybrał Jake. W sumie też miałabym na niego ochotę. Tyle że w tym tygodniu i tak już zjadłam za dużo niezdrowych rzeczy, więc nie powinnam.
– Mhm. Lubię patrzeć, jak grasz – odpowiadam lekko.
Jake jest jednym ze skrzydłowych w szkolnej drużynie futbolowej. Razem ze swoim przyjacielem Chrisem. I z Shane'em Campbellem, z którym nieustannie rywalizują. Chociaż zwykle wszyscy trzej pojawiają się na boisku lub zmieniają w trakcie meczu między sobą i jeszcze z dwoma innymi zawodnikami, Jake uznaje wyjście od początku rozgrywki za sprawę honorową. To chyba dlatego w głównej mierze nie cierpi Shane'a. On nigdy nie grzeje długo ławki, co mojemu chłopakowi się zdarza.
– A ja lubię, gdy patrzysz, jak gram – rzuca, przywracając mnie do rzeczywistości.
Uśmiecham się szerzej. Lubię Jake'a. Kiedy zaprosił mnie ponad miesiąc temu na pierwszą randkę, byłam zaskoczona, ale ostatecznie zgodziłam się z nim wyjść. Zabrał mnie do kina i na kolację, a potem powtórzyliśmy to jeszcze raz, i kolejny. Na początku nie miałam co do naszej relacji większych nadziei, bo wcześniej uważałam Jake'a za nadętego, porywczego i sztywnego chłopaka, jednak znaleźliśmy wspólny język. Powoli się poznajemy i zaczynam czuć się swobodniej w jego towarzystwie.
– Może wpadniemy do mnie na film? – pyta chłopak, gdy kierujemy się już na parking przed knajpką.
Ziewam, a on obejmuje mnie ramieniem.
– Nie, jestem trochę zmęczona. Zasnęłabym.
– Nie mam nic przeciwko.
Śmieję się.
– No oczywiście, że nie. Ale powinnam wrócić, żeby się upewnić, że mój pokój jeszcze nie poszedł z dymem.
Jake otwiera mi drzwi swojego samochodu, więc wsuwam się na siedzenie pasażera. To jakiś szpanerski model, o którym już wiele mi opowiadał, tyle że nie jestem fanką motoryzacji. Kompletnie się na tym nie znam.
– Z dymem? – odzywa się, zajmując miejsce za kierownicą.
– Taa. Pamiętasz, jak mówiłam o szkodniku w domu? – Przygryzam wargę. – Campbellowie się u mnie zatrzymają na jakiś czas.
Chłopak właśnie rusza z parkingu, ale zerka na mnie z niedowierzaniem.
– Co? Campbell będzie u ciebie mieszkał?!
Krzywię się.
– Tak.
– No chyba, kurwa, żartujesz – warczy Jake.
Wyjeżdża na ulicę i od razu przyspiesza, a ja zapinam pas.
– Zwolnij – proszę.
– Powiedz, że sobie żartujesz, Mae – mówi, nie zdejmując stopy z gazu.
– Niestety nie. – Wzdycham. – Ale serio, zwolnij, Jake. Nigdzie nam się nie spieszy.
Burczy coś pod nosem, a później musi się zatrzymać na światłach, przez co oddycham nieznacznie z ulgą. Szczerze mówiąc, trochę boję się z nim jeździć, chociaż powinnam się już przyzwyczaić. Tylko jakoś nie umiem, ponieważ Jake prowadzi nieraz jak szalony. Zwykle słucha moich próśb i zwalnia, jednak dzisiaj tego nie robi.
– Przecież to śmieszne – oznajmia w końcu, ruszając z piskiem opon, gdy światła się zmieniają. – Dlaczego niby on ma z tobą mieszkać i...
Marszczę brwi.
– No bo nasze matki się przyjaźnią – wyjaśniam. – Wiesz o tym, tak?
Nie odpowiada. Resztę drogi pokonujemy w pełnej napięcia ciszy, a ja wykręcam palce, bo czuję się z tym niekomfortowo. Wiem, że Jake wiecznie rywalizuje z Shane'em i się nie cierpią, lecz to nie powód, żeby reagował aż tak przesadnie, prawda? W końcu to nie ja to wymyśliłam. I sama nie jestem zadowolona z obrotu spraw.
Nie odzywam się jednak, tylko po prostu wpatruję w jezdnię, aż po dwudziestu minutach Jake zatrzymuje samochód przed moim domem. Parkuje, gasi silnik i odwraca się w moim kierunku. W jego oczach przebłyskuje złość.
– Nie podoba mi się to – mówi.
Spinam się mimowolnie. Mnie nie podoba się jego oskarżycielski ton.
– A co ja mam na to poradzić? – pytam. – Przecież ja go tu nie zapraszałam.
Jake zaciska usta.
– Ale musiałaś wiedzieć, że...
– Nie wiedziałam! Mama zaproponowała to Joane dwa dni temu, a ja dowiedziałam się wczoraj wieczorem i miałam nadzieję, że to głupi żart – odpowiadam ostro, nie panując już nad nerwami. – Poza tym jaki masz problem? To ja będę się musiała z nim użerać, nie ty.
Chłopak bębni palcami w kierownicę.
– Żaden. Po prostu wiem, że będzie cię wkurwiał, a to mi się nie podoba.
Wpatruję się w niego, czując irytację na to irracjonalne zachowanie. Dociera do mnie, że Jake... on jest chyba zazdrosny. O Shane'a. Gdy to sobie uświadamiam, prawie parskam śmiechem. Kaktus miałby u mnie większe szanse niż ten dupek Campbell.
– Jake. – Łapię go za ramię. – Chcesz mi coś powiedzieć?
Nie rozluźnia szczęk przez dłuższą chwilę.
– Po prostu mi się to nie podoba, Mae. Będzie spał w pokoju Seleny, prawda? A to naprzeciwko ciebie.
Odchrząkuję.
– A myślisz, że mi się podoba? Też tego nie chcę. Ale to tylko parę tygodni. Co niby mam zrobić?
– Wywalić go? – podpowiada.
Kręcę głową i wysiadam z auta. Jake wyskakuje sekundę później i nim robię drugi krok w kierunku domu, pojawia się przede mną. Przystaję.
– Ta propozycja jest kusząca, ale niestety mama mi na to nie pozwoli.
– To po prostu śpij u mnie przez ten czas – mówi.
Chichoczę.
– Jasne. Spotykamy się ile, pięć tygodni? To odpowiedni czas, żebym u ciebie pomieszkiwała.
W niebieskich oczach Jake'a pojawia się błysk.
– To przecież cholernie długo, Mae.
Parskam, mimo że czuję lekkie skrępowanie. Wiem, że Jake'owi może by to serio nie przeszkadzało, ponieważ chciałby posunąć się dalej niż nasze zwyczajowe pocałunki, nawet wspominał, że o tym wiele razy myślał, ale ja... Jeśli mam być szczera, boję się, że gdy chłopak skonfrontuje wyobrażenia o mnie, o moim ciele, z rzeczywistością, to się rozczaruje. A wtedy spalę się ze wstydu jeszcze szybciej, niż kiedy zaświeciłam stanikiem przed całą szkołą.
– A mówiłeś, że jesteś taki cierpliwy – droczę się.
Jake uśmiecha się lekko.
– Jestem. Przecież czekam na ciebie, Maeve.
Moje serce zaczyna bić szybciej, bo Jake nachyla się, by mnie pocałować. Nasze usta niemal się ze sobą stykają, gdy nagle zapala się światło przed domem. Odsuwam się gwałtownie i unoszę dłoń do oczu, chroniąc je przed porażeniem. Jake się zatrzymuje i odwraca.
– Możecie trochę głośniej? Stąd was w ogóle nie słychać! – krzyczy Shane z okna kuchennego, które wychodzi na podjazd.
Opieram się o samochód i biorę głęboki wdech.
– Wiesz co? Nie musisz się przejmować. Ja go przecież zabiję przed upływem tygodnia.
Mój chłopak zaciska wargi.
– Mogę ci pomóc. Jest ciężki, więc sama nie poradzisz sobie z ciałem.
Przytakuję.
– Fakt. Załatwisz jakiś duży worek?
– Co tam mamroczecie?! – rozlega się od strony domu.
Słyszę śmiech mamy, do której dołącza Joane. Urządzają sobie cholerne przedstawienie, tak? Strasznie zabawne. To ponoć dorosłe kobiety, a bawi je głupie zachowanie tego dupka.
– Po prostu już pójdę – rzucam do Jake'a. – W razie czego dasz mi alibi?
Kiwa głową, spogląda na okno, po czym nagle przyciąga mnie do siebie gwałtownie i całuje mocno. Wyciska mi oddech z płuc, kiedy niemal atakuje moje wargi i zmusza, bym oparła się pewniej o auto, bo napiera na mnie całym ciałem. Obejmuję go instynktownie ramionami, a on pogłębia pieszczotę, wsuwając palce w moje włosy.
– Zamierzasz zjeść mi córkę, Jake?!
Rumienię się z zażenowania, a chłopak robi krok do tyłu, i posyła w kierunku okna szeroki uśmiech.
– Nie dzisiaj, pani Winters. Dobranoc!
Mama rzuca coś w odpowiedzi, nie słychać jej jednak dokładnie, dlatego po prostu kręcę głową i układam dłonie na klatce piersiowej Jake'a. Oddech mam lekko urywany i uspokajam się dłużej niż zwykle. Chłopak jeszcze nigdy nie pocałował mnie aż tak ostro, mocno i zniewalająco. To było... to było cholernie różne od poprzednich pieszczot.
– Dobranoc, kochanie – mówi niskim głosem.
Uśmiecham się.
– Dobranoc, Jake.
Cmoka mnie krótko w usta, a później już wsiada do samochodu. Sama ruszam do domu po machnięciu mu na pożegnanie i po chwili wchodzę do kuchni, gdzie mierzę poirytowanym spojrzeniem opartego o szafki Campbella. Shane unosi z pobłażaniem brwi, jakby czekał, aż rzucę mu wyzwanie.
Postanawiam go zignorować i patrzę na mamę oraz Jo siedzące przy stole.
– Serio, mamo? Naprawdę cię to bawi?
Wzrusza ramionami.
– Daj spokój, Mae. Przecież to tylko mały żart.
Zaciskam wargi, po czym celuję palcem w Shane'a.
– Uważaj, Campbell. Jesteś na moim terenie.
Zaczyna się śmiać.
– To zabrzmiało bardzo groźnie.
Nie odpowiadam. Odwracam się i wbiegam po schodach na piętro, a następnie kieruję się do łazienki. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że będę ją dzielić nie tylko z mamą, ale też z tym dupkiem i z Jo. Muszę schować swoje kosmetyki, żeby ten sukinsyn nie wpadł na pomysł, by mi do nich czegoś dolać. Byłby do tego zdolny. A jeśli już to zrobił?
Cholera.
Wącham buteleczki, jednak wszystko wydaje się w porządku. Mimo to pakuję je do dużej kosmetyczki, którą będę musiała trzymać w pokoju. Zaczynam się gorączkowo zastanawiać nad tym, co jeszcze powinnam schować dla przezorności. Do mojej sypialni Shane nie wejdzie, prawda? Nie odważy się. A reszta rzeczy to nic ważnego, czasami rzucona szczotka tu, a koszulka czy podręcznik tam. Nic wielkiego.
Wracam po chwili do łazienki i zamykam drzwi na klucz. Nachodzą mnie durne myśli, że Shane zainstalował tu kamerę, więc szukam w pomieszczeniu czegoś dziwnego. Potem kręcę głową, rozbawiona swoimi podejrzeniami. Przecież on nie przyniósł tu nawet swoich rzeczy, nie ma też żadnych należących do Jo. Tylko mama musiała opróżnić jedną szafkę dla Campbellów.
Zrzucam ubrania i zostaję w samej bieliźnie, po czym związuję włosy. A przynajmniej zamierzam to zrobić, tyle że nie widzę nigdzie mojej gumki, dlatego otwieram drzwi i z westchnieniem przechodzę ponownie do pokoju. Zawsze czegoś zapominam. Tym razem chociaż zabrałam piżamę i...
Nie kończę myśli, tylko zamieram z dłonią na klamce, bo dostrzegam Shane'a stojącego po drugiej stronie korytarza. Nie słyszałam jego kroków, a schody skrzypią zawsze, gdy ktoś po nich wchodzi. Jakimś cudem chłopak dostał się na piętro bezszelestnie i teraz wpatruje się we mnie z dziwną miną. Czuję ciepło na policzkach, kiedy Campbell przesuwa spojrzeniem po moim ciele. Mam na sobie tylko majtki i stanik, ponieważ kompletnie zapomniałam, że mogę się tu z nim minąć.
Jak mogłam zapomnieć o tym sukinsynie?
– Na co się gapisz? – rzucam. – Nigdy nie widziałeś dziewczyny w bieliźnie?
Shane przechyla lekko głowę, wciąż nie odrywając ode mnie wzroku.
– Widziałem, ale nieco inne – odpowiada po dłuższej chwili.
Coś ściska mnie w piersi. Campbell spotykał się jakiś czas temu z Melanie, a ona ma tak idealną figurę, że to aż niedorzeczne. Nic dziwnego, że chłopak patrzy na mnie tak dziwacznie. Melanie jest modelką, naprawdę wyrwała się z naszego miasta i robi karierę. A ja wyglądam jak wyglądam.
Zaciskam zęby i odrzucam od siebie te myśli.
– Dupek.
– Następnym razem pozbądź się też tych koronek. – Shane macha dłonią, wskazując na bieliznę. – Będzie lepiej.
Rośnie we mnie wściekłość. I poczucie jeszcze większego zażenowania.
– Żebyś miał o czym fantazjować? – Prycham. – Zapomnij, Campbell.
Uśmiecha się krzywo.
– Chyba żeby miało mnie co prześladować. Gdybym wiedział, że będziecie mnie tu torturować takimi widokami, wybrałbym jednak bezdomność.
– Nadal masz szansę. Nikt cię tu siłą nie trzyma.
Po tych słowach trzaskam drzwiami do sypialni i biorę dwa głębokie wdechy. Dziwne kłucie w klatce piersiowej nie ustępuje. Wiem, że daleko mi do ideału. Mam za szerokie biodra, małe cycki i te cholerne uda, na które nie potrafię patrzeć. Ale... nie musiał aż tak ostentacyjnie rzucać mi tym w twarz.
Podchodzę do lustra i spoglądam na swoje ciało ze zmarszczonymi brwiami. Co, jeśli Jake też tak naprawdę sądzi, że wyglądam okropnie? Jeśli jemu się nie spodobam i mnie wyśmieje?
Przygryzam wargę, oddychając nieco szybciej. Boję się tego. Nie chciałabym...
– Będziesz jeszcze wracać do tej łazienki? – krzyczy Shane zza drzwi. – Bo inni też chcieliby dzisiaj skorzystać.
Odpycham od siebie wątpliwości. Pieprzyć Campbella. Niech myśli, co chce. Kogo to obchodzi? Przecież mam gdzieś, co o mnie sądzi. To nie z nim się spotykam, więc co za różnica, że uważa, że nie jestem ładna ani seksowna?
Biorę się w garść, owijam szlafrokiem tak szczelnie, jak tylko mogę, a do tego łapię gumkę do włosów i wreszcie opuszczam pokój. Shane opiera się o ścianę przy drzwiach do swojej sypialni i spogląda na moje okrycie.
– Jaka szkoda, Campbell – zaczynam, wchodząc do łazienki – że nie będziesz miał dzisiaj ciepłej wody.
– Wypuścisz ją całą, żeby zrobić mi na złość? A rachunki? – pyta.
– Zrzucę to na ciebie. W końcu twoja śliczna gęba wymaga tak wielu zabiegów, że zużywasz tony wody, no nie? I rachunki zwiększą się akurat, odkąd się wprowadziłeś.
Unosi brwi.
– Śliczna gęba? – powtarza.
– Delikatna jak wiosenny kwiat – odpowiadam z powagą. – Widziałam małe dzieci, które nie miały tak słodkiej, promiennej cery jak ty. Niejedna dziewczyna musi ci zazdrościć.
Mruży oczy.
– To było słabe, Minnie.
– Tak jak ty, głupi fiucie.
Kącik jego ust wędruje w górę.
– Uuu, ale ostre słownictwo, Winters – kpi Shane. – Gdzie się tego nauczyłaś?
– Podsłuchiwałam cię.
– W nocy? Mogłaś już dołączyć, skoro tak.
Mrugam.
– Co? Ja nie...
Porusza brwiami z szerokim uśmiechem, a ja milknę. Wytrącił mnie z równowagi myślą, że miałabym podsłuchiwać go w nocy. W łóżku. Z jakimiś dziewczynami. To przecież idiotyczne.
– Nie krępuj się w razie czego – kontynuuje Shane z zadowoleniem. Pokonał mnie w tej durnej słownej przepychance. – Tylko bez koronek. Obiecuję, że poradzę sobie z całą resztą.
Zatrzaskuję za sobą drzwi, po czym przekręcam klucz i upewniam się dwa razy, że to zrobiłam. Zero wychodzenia. Choćbym zapomniała wszystkiego, nawet głowy.
– Umyć ci plecy, Minnie? – woła jeszcze Campbell.
– Chybabym się porzygała, gdybyś mnie dotknął tymi obrzydliwymi łapami.
– Chyba mylisz mnie z Jakiem. To on jest obrzydliwy.
Mam ochotę jednak wyjść. Żeby go udusić.
– Hej, Campbell, wiesz co? Pakuj się. Bo wynosisz się z tego domu, i to w tej sekundzie.
Odpowiada mi tylko śmiech.
Dwa zero dla Shane'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top