Zgoda, która buduje nadzieję
Czterdzieści cztery minuty i trzydzieści sześć... trzydzieści siedem sekund Marinette spędziła przed otwartą na oścież szafą, z typowym dla kobiet pytaniem: "W co ja się ubiorę?". Z obliczeń małej, czerwonej istotki wynikało, że na tamten moment to jej rekordowy wynik. Co ciekawsze, nie zmieniała też pozycji stojącej, pomijając oczywiście wymachy rękoma czy przekrzywianie głowy to w jedną, to w drugą stronę. Jednak w końcu po tym jakże długim czasie padł werdykt, który brzmiał...
- Nie mam co założyć. - No tak. Dziewczyna opadła tyłkiem na fotel, który (całe szczęście) stał obok. Tikki zaśmiała się cichutko, bo mina jej posiadaczki była po prostu bezcenna. Szczególnie, kiedy ta odwróciła się w jej kierunku urażona. - To wcale nie jest śmieszne. Adrien będzie tu za dwie godziny, a ja jestem w polu.
- Przecież wychodziłaś już z gorszych opresji jako Biedronka. - próbowała ją pocieszyć, podlatując doń bliżej. - Użyj wyobraźni!
Nastolatka z powątpieniem zerknęła na stos ciuchów przed sobą i zmrużyła oczy wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Przysunęła się bliżej do przodu i splotła ze sobą nogi.
- A jakby tak... - urwała, sięgając ręką do środka, wyjmując po chwili białą, tiulową spódnicę przed kolano. Odłożyła ją jednak na bok, interesując się bardziej długą, jeansową koszulą z brązowymi guziczkami. - ...może skrócić?
Kwami z zaciekawieniem śledziła poczynania nastolatki. W ruch poszły nożyczki, miarka krawiecka oraz maszyna do szycia. Cięcie tu, szycie tam...
Parę mruknięć i pokłutych palców później, Marinette uniosła w górę przerobiony ciuch, a małe stworzonko po raz kolejny było pod ogromnym wrażeniem jej talentu. Koszula była skrócona o dobre dwadzieścia centymetrów, pozostawiając jedynie dwa paski materiału z przodu, które umożliwiały związanie jej w pasie. Długie rękawy zostały brutalnie ucięte aż do szwów na ramionach.
- Widzisz? Mówiłam, że dasz radę!
- Dzięki, Tikki, mnie też się podoba. - Szeroki uśmiech, który zagościł na jej twarzy szybko znikł, kiedy spojrzała na zegar ścienny. - Matko, przecież jest już za dziesięć siódma! Mam tylko godzinę, nie wyrobię się!
Nie trudno było się domyśleć, że skłonności do paniki zaczęły właśnie brać nad nią górę i jeśli ktoś szybko czegoś nie zrobi, granatowłosa spędzi tę pozostałą godzinę na tarzaniu się po łóżku. I jak zwykle musiała to być Tikki.
- Ej, Spokojnie! - powiedziała na tyle głośno, że dziewczyna spojrzała na nią już za pierwszym razem. - Paniką nic nie zdziałasz. Masz godzinę i dziesięć minut, to dużo czasu.
Marinette zamrugała kilkukrotnie i zabrała obie dłonie z głowy, które samoistnie przed chwilą na niej wylądowały.
- Masz rację! - powiedziała hardo, wstając i biorąc naręcze ciuchów. - Pięć minut i jestem gotowa! - zawahała się - Dziesięć...? - Widząc ironiczne spojrzenie przyjaciółki wywróciła oczami. - No dobra, trzydzieści! W każdym razie, zaraz jestem.
W pokoju rozniósł się odgłos zamykanej klapy, a już po chwili piskliwy chichot małej Kwami.
***
- Ale żeś się wystroił!
Nie takiej reakcji spodziewał się Adrien, chociaż miał świadomość, że to mogła być największa pochwała, jaką mógł dostać od Plagga. A on nigdy nie szczędził uwag, a już najbardziej tych szczerych. Mimo wszystko nie sądził, by czarne, obcisłe jeansy, biała koszulka z dekoltem w serek oraz sportowa marynarka były przesadzone. Musiał się przyznać, że mimo pracy jako model, nie bardzo znał się na modzie. Z tego też powodu poradził się Nathalie, która jego zdaniem była bezpieczniejszą opcją niż jego ojciec (miał oczywiście na myśli czerwone rurki).
- Nie przesadzaj, wcale nie jest aż tak źle... prawda? - zawahał się chwilę, ponownie spoglądając w lustro.
Kwami przełknęło przeżuwany przed chwilą kawałek sera i przybrało minę prawdziwego krytyka modowego. W końcu się odezwał:
- Masz rację, nie jest źle... jest gorzej.
Nastolatek wywrócił oczami, a mały stworek wpadł w śmiech. Może trudno w to uwierzyć, ale on był taki przez cały dzień. żarty ciągle się go trzymały, a i złośliwych docinek też nie brakowało.
A nie, to przecież Plagg, u niego to normalne.
- Żartowałem, wyglądasz świetnie, Amigo. - poprawił się, kiedy natrafił na zirytowane spojrzenie chłopaka. - A teraz leć na podryw! A nie, chwila, ty już masz swoją ukochaną... Zresztą nieważne! Idziemy!
Kwami rozpędziło się i gdyby nie refleks Adriena, najpewniej na ścianie powstałaby nowa ozdoba w postaci czarnego placka.
- Hej, nie tak prędko! - Złapał lecącą kulkę i posadził na biurku. - Muszę jeszcze coś załatwić, poczekaj tutaj.
Blondyn nie zwlekając już, wyszedł na korytarz i ruszył w stronę gabinetu ojca. Cisza, jaka panowała w domu przytłaczała go bez reszty, ale zdążył się przyzwyczaić. Szybkim krokiem zszedł po schodach i po minucie był przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Zapukał kilka razy, a kiedy usłyszał zaproszenie, powoli wszedł do środka. Tak jak myślał - jego ojciec stał wyprostowany jak struna przed dotykowym panelem. Nawet nie podniósł wzroku.
- Tato, wychodzę. - powiedział krótko, a potem westchnął. - Nie wiem, kiedy wrócę...
- Gdzie? - Jedno słowo wypowiedziane zimnym tonem wystarczyło, żeby Adrien ponownie się wyprostował i nabrał powagi.
- Idę na randkę. Z Marinette. Będziemy na mieście. - specjalnie podkreślił imię dziewczyny w nawiązaniu do pamiętnej kłótni.
Gabriel po raz pierwszy spojrzał na syna odkąd ten przekroczył próg pomieszczenia. Zmierzył go wzrokiem od góry do dołu, po czym schował obie dłonie za plecy.
- Nie powinienem cię puszczać samego, ale to zrobię. - rzekł trochę łagodniejszym tonem ku zaskoczeniu nastolatka. - Możesz iść.
Zatkało go. Po prostu nie mógł uwierzyć, że ojciec pozwolił mu wyjść bez wcześniejszej dyskusji.
Może zrozumiał swój błąd?
Wiedziony tą myślą, chłopak podrapał się po karku i rozpoczął na nowo delikatny temat:
- Jeśli chodzi o tamtą rozmowę... Dobrze wiesz, że za bardzo to kocham, żeby tak po prostu, bez żadnego "ale" oddać pierścień. - Mężczyzna, który wrócił już do przeglądania projektów na monitorze, zmarszczył brwi, dając znak, że słucha uważnie. - W dodatku teraz, kiedy zagrożenie wróciło, muszę być zawsze na miejscu...
Gabriel zamknął oczy, by zaraz potem otworzyć je z cichym westchnieniem. Zszedł z podwyższenia i podszedł do syna. Położył mu dłoń na ramieniu.
- Adrien, nawet jeśli brzmi to dla ciebie absurdalnie, to wiedz, że za bardzo cię kocham, bym mógł tak po prostu, bez żadnego "ale", pozwolić ci prowadzić życie superbohatera. Jesteś moim jedynym synem i nie mogę cię narażać na niebezpieczeństwo. - Jeśli ktoś powiedziałby, że Adrien był w szoku, byłoby to nawet niedomówienie. Mało brakowało, a usiadłby na chłodnej podłodze z wrażenia, bo to chyba jedyne, szczere "Kocham Cię" jakie usłyszał od rodzica od śmierci mamy. Tak więc stał jak słup soli i patrzył na mężczyznę z otwartymi szeroko oczami oraz ustami, co wyglądało pewnie komicznie dla kogoś, kto nie znał powagi całej sytuacji. Jednak wszystko, co dobre zawsze szybko się kończy, bo zanim blondyn zdążył otrząsnąć się z osłupienia, pan Agreste zabrał dłoń i wyprostował się jeszcze bardziej (bo, jak się okazało, było to możliwe), a następnie zerknął na zegarek. - Nie wiem na którą jesteś umówiony, ale mam nadzieję, że zdążysz w pięć minut.
Siedemnastolatek pobladł i wyjął natychmiast telefon z kieszeni, odblokowując ekran. Faktycznie, miał tylko parę minut do dwudziestej i wcale go to nie cieszyło. Spojrzał ponownie na mężczyznę.
- To ja muszę już iść i... dzięki.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę drzwi, jednak łapiąc za klamkę, usłyszał jeszcze swoje imię. Odwrócił się, unosząc brwi do góry.
- Zaproś kiedyś tą dziewczynę tutaj.
Ojciec ponownie go zaskoczył.
- D-dobrze.
Przypominając sobie o jeszcze-nie-spóźnieniu, wyszedł, zamykając drzwi za sobą. Podczas biegu do pokoju uśmiechnął się do siebie, bo czuł, że jego relacja z tatą mogła wrócić do tej sprzed lat.
Ale nie miał teraz czasu na wspominki, bo jego randka wisiała na włosku. Wpadł do pokoju niczym huragan, budząc przy tym Plagga, który musiał uciąć sobie drzemkę pod jego nieobecność. Zanim Kwami zdążyło zorientować się w sytuacji, Adrien krzyknął formułkę przemiany, przez które zostało wessane do pierścienia. Chłopak migiem pochwycił bukiet z wazonu oraz mały pakunek z szafki i tuż po tym jak ostatni raz spojrzał w lustro ma fryzurę, wyskoczył przez otwarte okno.
Szkoda tylko, że nie zauważył biletów, które spokojnie sobie leżały na biurku. No, dopóki nie wyleciały przez otwarte okno, popędzane podmuchami wieczornego wiatru.
W końcu wróciłam razem z rozdziałem. Dosyć on krótki, z czego nie jestem zadowolona :/ Przepraszam Was bardzo za tak wielkie opóźnienie, ale ostatnio na głowie miałam masę roboty związanej nie tylko ze świętami. Ale póki co jestem, nie wiem na jak długo, ale mam nadzieję, że następny rozdział (który jest już swoją drogą napisany) wleci już za tydzień.
Kochani, każdy Wasz komentarz czy gwiazdka pomagają mi wyjść na prostą z moim pisaniem! Dziękuję za wszystkie znaki, które świadczą o tym, że śledzicie dzielnie historię naszych bohaterów, pomimo tak nieznośnej autorki, która co chwila się spóźnia z dodawaniem rozdziałów :*
Wesołych Świąt, Misie i szczęśliwego Nowego Roku! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top