Bukiet czerwonych róż i chwilowe szczęście

- Marinette! Adrien przyszedł!

Donośny krzyk pani Cheng rozniósł się po całym domu, jak nie po piekarni. Marinette wzięła do ręki torebkę na ramię, a z komody wyjęła parę brązowych sandałków na niewysokim obcasie.

- Już idę!

Niemal w biegu założyła obuwie, wołając przy tym swoją Kwami. Kiedy była już gotowa, otworzyła klapę i zeszła w dół po stromych schodach. Nie spieszyła się w obawie o skręcenie kostki albo złamanie karku.

Jednak Adrien, który stał przy drzwiach w towarzystwie rodziców nastolatki, widział to zupełnie inaczej. Miał wrażenie, że wyłaniająca się przed nim dziewczyna specjalnie stawiała kroki wolno, by stopniować zachwyt wywołany jej wyglądem. Co zresztą jej się udało, bo blondyn aż wstrzymał oddech; wpierw pojawiły się sandałki, potem porcelanowe łydki, nad którymi wisiała rozkloszowana spódnica z tiulu w białym kolorze. Tuż nad pasem opinającym biodra zawiązania była jasno jeansowa koszula z ładnie postawionym kołnierzykiem. Całości dopełniał dobierany warkocz, lekki makijaż oraz naszyjnik, który podarował ukochanej rok temu.

- Hej, kochanie. - z chwilowego odrętwienia wyrwał go głos granatowłosej.

Uśmiechnął się, wyciągając w jej stronę bukiecik związany beżową wstążką. Wiązanka składała się z róż w kilku odcieniach czerwieni, od różowego do szkarłatu. Marinette z uśmiechem i lekkimi rumieńcami przyjęła prezent, wtykając nos do kwiatów. Zaciągnęła się ich zapachem, a kiedy uchyliła ponownie powieki, zauważyła, że rodzice zostawili ich samych w przedpokoju. Ten drobny fakt nie umknął także chłopakowi, ponieważ szybko podszedł do dziewczyny i złożył na jej ustach długi pocałunek. Od razu go odwzajemniła, wplatając palce w jego jasne włosy i przybliżając się do niego jeszcze bardziej. Blondyn ułożył swoje dłonie na jej talii i zaczął głaskać kciukami kawałek odkrytej skóry pod związaną koszulą.

Okej, może minęło trochę czasu, jednak w końcu oprzytomnieli, a przynajmniej niebieskooka, która jako pierwsza przerwała pieszczotę. Jej zarumienione policzki i opuchnięte wargi dodawały jej niezaprzeczalnie uroku.

- Muszę wstawić kwiaty do wazonu, zanim wyjdziemy.

- W porządku, poczekam na ciebie. - powiedział Adrien, wypuszczając ją w końcu z objęć.

Nastolatka uśmiechnęła się lekko, po czym wyszła do kuchni, zostawiając go samego. W międzyczasie wyjął z kieszeni spodni komórkę i sprawdził godzinę. Okazało się, że mieli jeszcze sporo czasu, więc nie musiał się martwić.

***

Powoli robiło się ciemno, a wyjątkowo ciepły wieczór nastał na ulicach Paryża. Latarnie paliły się już od piętnastu minut, a dwójka zakochanych nastolatków kroczyła chodnikiem. Dziewczyna z delikatnym uśmiechem trzymała swojego chłopaka za rękę, zerkając na niego od jakiegoś czasu. W końcu nie wytrzymała:

- Powiesz mi w końcu, gdzie idziemy?

- Zaraz się przekonasz - Adrien się zaśmiał, po czym splótł ze sobą ich palce. - Niedługo będziemy.

Kontynuowali spacer, jednak po kilku minutach wewnętrzna kieszeń marynarki zaczęła upijać blondyna w pierś. Z początku zignorował to dziwne uczucie, ale był coraz bardziej zirytowany.

- Poczekaj chwilkę... - powiedział wreszcie i zatrzymał się, odchylając poły marynarki. Marinette stanęła, przyglądając się z zaciekawieniem jego poczynaniom. Nie minęła długa chwila, a z ukrycia wyleciało czarne Kwami. Oboje spojrzeli na niego zdziwieni. - Plagg, nie wygłupiaj się, zaraz będziemy na miejscu...

- Zaraz będziemy, co? - spytał ironicznie stworek, wskazując na miejsce swojej kryjówki. - Weź no kolego, zajrzyj do kieszeni.

Pomimo niezrozumienia widocznego na twarzy, spełnił jego polecenie.

- O co ci znowu... - nie dokończył, kiedy palcami nie natknął się na dwa, prostokątne kartoniki, które powinny tam mieć swoje miejsce. - Nie, nie, tylko nie to!

- Stało się coś? - zainteresowała się granatowłosa, podchodząc przy tym do chłopaka.

Kiedy oboje byli zajęci, z ukrycia wyleciało, też drugie Kwami. Tikki podleciała do kolegi wyraźnie zła.

- Co znowu zrobiłeś? - spytała go, na co on przewrócił zielonymi ślepiami.

- Jak coś zginie, to że od razu ja, tak? Ja nic nie zrobiłem, to ten debil nie wziął biletów.

- Biletów? Na co? - zapytała, jednak, kiedy chciał odpowiedzieć, szybko pomachała łapkami. - Z resztą nie ważne. Trzeba jakoś ratować sytuację...

Oboje spojrzeli na nastolatków. Zrezygnowany Adrien właśnie przepraszał Marinette i widać było, że jeśli nic się nie zrobi, to randka skończy się jeszcze zanim w ogóle się zaczęła. Szybka decyzja, którą podjęły małe tworzonka weszła w życie. Odwróciły się i poleciały w tylko sobie znanym kierunku, zwracając tym samym uwagę blondyna.

- Hej, gdzie lecicie?!

Długo się nie zastanawiali. Czym prędzej ruszyli w pogoń za przyjaciółmi. Okazało się, że trafili do parku, oddalonego od centrum całkiem spory kawałek.

- Stójcie!

- Wracajcie!

Krzyki nie ustawały i były całkowicie ignorowane przez oba Kwami. Cisza zapadła dopiero wtedy, gdy zarówno Marinette, jak i Adrien całkiem wymęczeni wbiegli na teren jeziorka, osłoniętego przez niewysokie drzewa. Już nie zwracali uwagi na niegrzeczne stworki, które zachwycone wymyślonym przez siebie planem, schowały się za jednym z krzaków.

Widok jaki zastali był najpiękniejszym jaki zdarzyło im się ujrzeć. Sprawką tego było nie tylko jeziorko, w którego tafli odbijało się światło księżyca oraz gwiazd. Najbardziej zachwycające wydawały się być świetliki, które z chwilą wtargnięcia obcych w tamten magiczny zakątek, zbudziły się do życia. Jasne punkciki zatańczyły nad ich głowami, a oboje aż westchnęli z zachwytu.

- Tu jest... pięknie. - odezwała się w końcu niebieskooka, po czym ruszyła niepewnie w kierunku brzegu jeziora. Adrien był zachwycony iskierkami w jej oczach oraz uśmiechem, który sprawił, że jego serce przyspieszyło tempa. Kiedy zobaczyła, że idzie sama, odwróciła się, posyłając Adrienowi pytające spojrzenie. - Idziesz?

- Tak, już idę.

Szybko się zreflektował i dołączył do swojej ukochanej.

I tak spacerowali wśród świetlików i ciszy. Rozmawiali na niezobowiązujące tematy, omijając sprawę Władcy Ciem czy napiętych relacji między Adrienem, a jego ojcem (która na szczęście zdawała się poprawiać). Wybiła godzina dwudziesta druga, kiedy postanowili odpocząć pod jednym z drzew. Chłopak oparł się plecami o pień, natomiast granatowłosa usiadła usiadła obok i objęła go, kładąc głowę na jego ramieniu. Sportowa marynarka znalazła swoje miejsce obok nich, by w razie czego mogła posłużyć jako okrycie dla dziewczyny niczym w klasycznych filmach romantycznych. No cóż... wyjątkowo ciepły wieczór miał inne plany.

- Jest świetnie.

Blondyn zerknął na ukochaną, unosząc brwi.

- Naprawdę? Wiesz... miałem inaczej to zaplanowane, ale niestety jako Czarny Kot musiałem mieć pecha. - Oboje zaśmiali się, rozluźniając nieco uścisk. Wtedy młody Agreste pomyślał, że to odpowiedni moment na prezent. Sięgnął więc po zostawione obok okrycie i z wewnętrznej kieszeni wyjął czarne, płaskie pudełeczko. Widząc zaskoczoną minę oraz lekki uśmiech, zawstydził się i podrapał po karku. - Wszystkiego najlepszego...

Marinette sięgnęła po niespodziankę, a gdy jej oczom ukazała się srebrna bransoletka z przywieszkami, aż wstrzymała oddech. Ostrożnie wyjęła biżuterię z pudełka i po kolei przyjrzała się wszystkim aplikacjom. Łapka kota, biedronka, cylinder, serduszko i motylek. Chwilę zajęło jej pojęcie, że każdy z nich coś znaczył. Ich symbole superbohaterów, kapelusz symbolizujący ich pierwszą randkę jeszcze przed poznaniem tożsamości (a w zasadzie bal, na który razem poszli), a następnie serce i motyl, w charakterze ich drugiego życia.

Łzy stanęły jej w oczach, a uśmiech poszerzył się samoistnie. Natychmiast odpięła zapięcie i owinęła bransoletkę wokół nadgarstka. Trzęsącymi się rękoma próbowała odpowiednio zamknąć karabińczyk, jednak kiedy po raz kolejny nie trafiła w oczko, zwróciła się do chłopaka:

- Możesz...? - Adrien wypuścił powietrze, które nieświadomie wstrzymywał i szybko zapiął prezent. Marinette uniosła dłoń ku górze, by ponownie się jej przyjrzeć. - Jest piękna, dziękuję...

- Cieszę się, że ci się podoba.

- Ja też coś dla ciebie mam. - powiedziała, sięgając do torebki i wyjęła z jej wnętrza małe zawiniątko. - Może nie jest tak bardzo drogi czy błyszczący, ale mam nadzieję, że będziesz ją nosił.

- Mari, przecież wiesz, że...

Nie dokończył, bo z pakunku wyjął czarną opaskę na rękę z materiału, do której przytwierdzony był łańcuszek, a tuż pod nim ręcznie wyszywany złotą nicią napis: "Zawsze razem, nigdy osobno".

Chłopak otworzył szerzej oczy, a uśmiech zamarł na jego twarzy w wyrazie zaskoczenia. Oderwał na chwilę wzrok od prezentu i skierował go na swoją dziewczynę.

- Nie wiem, co powiedzieć... Nie musiałaś...

- Nie jesteś dobry w przyjmowaniu prezentów, co? - Zaśmiała się, widząc delikatne rumieńce na jego twarzy. - Wystarczy "dziękuję".

A z boku wyglądało to oczywiście jak jakiś kiepski romans, bo oni nie potrafili inaczej. Takie zdanie miały bynajmniej Kwami, które postanowiły w końcu wyjść z ukrycia. Podleciały do nastolatków w bardzo dobrych humorach.

- I jak tam, zakochańce?

Blondyn spojrzał na czarnego stworka, a potem w głowie zaświtała mu pewna myśl.

- To wy to zrobiliście? - zapytał, by po chwili rzucić z pretensją w stronę Plagga - Zabrałeś mi bilety?

Tamten natychmiast się oburzył.

- Ja?! Zwariowałeś? Sam sklerotyk, a mnie obwinia!

Marinette uśmiechnęła się szeroko przysłuchując się tej konwersacji.

- Mimo wszystko, uważam, że jest wspaniale. - odezwała się w końcu. - Tylko martwi mnie twoja kłótnia z ojcem...

- Rocznicowa klapa: część druga. - skomentował ni to z ironią, ni to ze zrezygnowaniem Plagg. Po chwili jednak zobaczył zwycięski uśmiech Adriena.

- Dobrze, że mi przypomniałaś. Dzisiaj przed wyjściem rozmawiałem z tatą i powiedział, że chciałby cię trochę lepiej poznać.

Po takiej rewelacji nie wiadomo było kogo zatkało najbardziej. Do wyboru były: dwa magiczne stworki z oczami większymi niż ich ciałka i granatowłosa nastolatka, na której jaśniał coraz większy uśmiech.

- Naprawdę? - spytała jeszcze, a gdy ten pokiwał głową rzuciła mu się w ramiona. - To wspaniale!

Oboje pod wpływem tak gwałtownego ruchu polecieli do tyłu, co skutkowało cichym krzykiem niebieskookiej i śmiechem Tikki.

- To co powiesz na obiad u mnie w środę? - padło pytanie z ust Adriena. Marinette chciała natychmiast się zgodzić, jednak naszły ją pewne wątpliwości, a przy tym również panika.

- Ale, że w tę środę? Przecież to za kilka dni! Ja muszę się jakoś przygotować, wiesz... przecież to twój tata, wielki projektant i w ogóle. Nie chcę ci przynieść wstydu, znaczy nie tak... w sensie...

Jej wywód przerwał chłopak, kładąc obie dłonie na jej ramionach w stanowczym geście. Oboje nadal pół leżeli, a pół opierali się o drzewo. I choć świetliki już dawno się uspokoiły, a ciemność wokół otuliła ich oboje, młody Agreste z tak bliska z łatwością mógł dostrzec lekką panikę w fiołkowych tęczówkach.

- Hej, hej, spokojnie... Nawet tak nie mów, nigdy nie narobisz mi wstydu, a już szczególnie przed własnym ojcem. Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze. - Ułożył obie dłonie na jej zaróżowionych policzkach. - To jak? Środa o szesnastej?

Nastąpiła chwila ciszy, aż w końcu odpowiedziała niemal szeptem:

- Dobrze.

Po tej deklaracji złączył ich usta w długim pocałunku. Jego dłonie odnalazły swoje miejsce po obu stronach jej talii, Marinette natomiast zaczęła gładzić jego zaróżowione od lekkiego wiatru policzki. Aby było im obojgu wygodniej, Adrien pochylił się bardziej w jej kierunku i nie przerywając pocałunku położyli się na wilgotnej od wieczornej rosy trawie. Granatowłosa zadrżała lekko, czując chłód na plecach, lecz nie przejmowała się tym zbytnio, oddając zapamiętale każdą ofiarowaną jej pieszczotę. Chłopak w końcu oderwał się od jej malinowych ust i uśmiechnął szeroko widząc oszołomienie na twarzy ukochanej oraz kilka krótkich kosmyków, które przypadkiem wyplątały się z warkocza.

- Nie przerywałbym, gdybyś nie leżała na wilgotnej trawie. - Zaśmiał się cicho, a dziewczyna skrzywiła się lekko przypominając sobie, że faktycznie nie było to przyjemne. - Nie chcę, żebyś się przeziębiła.

Pochylił się i ostatni raz ucałował jej policzek. Podniósł się z kolan, podając przy tym rękę Marinette. W tym samym momencie koło nich pojawiły się Kwami i już miały coś powiedzieć, kiedy do ich uszu dotarł odgłos kliknięcia. Nastolatkowie jak na zawołanie odwrócili głowy w tę samą stronę, a oba stworki szybko schowały się w swoich kryjówkach.

- Co to było? - spytała jako pierwsza, odwracając się do blondyna. Ten jednak nie odpowiedział, zamiast tego ruszył w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, dochodził dziwny odgłos. - Adrien co robisz?

Agreste dobrze wiedział co to było, za dobrze znał ten dźwięk, w końcu miał z nim do czynienia na co dzień. W momencie, kiedy był zaledwie parę metrów od gęstych roślin, za którymi mógł ukrywać się nieproszony gość, szelest liści obok całkowicie go rozproszył. Odwrócił się w tamtym kierunku, widząc poruszający się szybko cień między drzewami. Nieznajomy uciekł.

W pierwszej chwili chciał rzucić się za nim biegiem, jednak zorientował się, że nie miało to sensu. Choć tak naprawdę go nie widział, to z łatwością po cieniu rozpoznał, że ma do czynienia z wyższym od siebie mężczyzną.

Po chwili dołączyła do niego również dziewczyna, podążając za wzrokiem swojego chłopaka.

- Co to było? - ponowiła swoje pytanie.

- Ktoś tu był. - odpowiedział jej nastolatek, wchodząc w zarośla, gdzie jak przewidywał, mógł siedzieć mężczyzna. - I robił nam zdjęcia.

Słysząc to, serce Marinette stanęło, a potem przyspieszyło do zawrotnego tempa. Natychmiast podbiegła do kucającego przy ziemi chłopaka i nachyliła się, by dojrzeć co takiego trzymał w dłoni.

- Zakrywka od obiektywu... - szepnęła biorąc delikatnie w palce plastikowe wieczko ze srebrnym napisem słynnej marki aparatów.

***

- To na razie wszystko, co mam.

- Rzeczywiście dużo jak na tydzień roboty... - ironia w głosie była aż nadto wyczuwalna, nawet przez telefon. - Na tych zdjęciach nic nie ma i sam dobrze o tym wiesz.

- Nie wiedziałem, że tych idiotycznych stworków nie widać na zdjęciach. - powiedział ze złością ściskając komórkę w dłoni. - Tyle nie wystarczy?

- Udam, że tego nie powiedziałeś. - usłyszał odpowiedź, a potem nastąpiła chwila ciszy. - Potrzebuję dowodów, a to, co mi wysłałeś to jest nic, rozumiesz? Nie dostaniesz pieniędzy, dopóki nie zobaczę tego, czego chcę.

Nie odezwał się przez moment, przeglądając ponownie zdjęcia na aparacie, zatrzymał się przy jednym z nich.

- Skoro ja cię nie zadowalam, dlaczego ty się za to nie weźmiesz? - zadał nurtujące go od jakiegoś czasu pytanie.

Odpowiedź nastąpiła niemal od razu, choć ton jakim została wypowiedziana sugerował, że rozmówca mówił bardziej do siebie niż do mężczyzny po drugiej stronie:

- Bo istnieje zbyt duże ryzyko, że mnie zdemaskują. 

I jestem z rozdziałem! Kolejny raz pewnie was zasłodziłam, ale bez tego nie byłoby dalszej części ;) Tak jak głosi tytuł rozdziału: chwilowe szczęście, w końcu coś musi pójść nie tak :)

Ale nie będę wobec siebie znowu taka surowa - ta część była zdecydowanie dłuższa niż poprzednie i talki efekt chciałam uzyskać. Nie chcę, żebyście dostawali takie "popierdułki", szczególnie, że zdarza mi się zapomnieć wstawić rozdział lub mam zawieszenie twórcze. 

A teraz chciałabym posłuchać waszych ewentualnych teorii. Być może jeszcze na to za wcześnie, jednak wierzę w waszą wyobraźnię, która pewnie zdążyła już was pokierować ku odpowiedzi kim jest Władca Ciem lub kim jest tajemniczy rozmówca. Chętnie przeczytam wszystko co napiszecie, jeśli w rozdziale były też jakieś błędy - śmiało piszcie

Widzimy się za tydzień i żegnam was bardzo serdecznie :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top