8
END z udawanym zadowoleniem spoglądał na siedzącą obok niego czarnowłosą Ofelię, która wkładała mu do ust kolejny kęs jednego z serwowanych tego wieczora dań. Uśmiechnął się lubieżnie w kierunku dziewczyny muskając jej policzek palcami. Robił to tylko na pokaz by zirytować Heartfilię. Normalnie nigdy nie dotknąłby takiej dziewczyny, która już z daleka pachniała rozpustą. Można więc było powiedzieć, że bawił się obiema dziewczynami jednocześnie. Czarnowłosa sięgnęła po swój kieliszek i podała mu go do ust. Wypił duszkiem płyn o gorzkawym posmaku i posłał jej szeroki uśmiech. Zauważył jednak, że Ofelia spogląda gdzieś za jego plecy. Podążył za jej wzrokiem i napotkał wyczekujące spojrzenie Króla.
- Chyba nadszedł czas na negocjacje Panie - zwrócił się do niego, na co END uśmiechnął się krzywo i wraz z Władcą wstał od stołu, strącając dłoń Ofelii ze swojego ramienia. Podążył za Królem do pokoju znajdującego się w sąsiedztwie sali balowej. W pomieszczeniu panował półmrok, który rozświetlały jedynie świece w złotych kandelabrach. Nigdzie natomiast nie było okien, co musiał przyznać było dobrym zabezpieczeniem gdyby pragnął uciec, jednak mało skutecznym w jego przypadku. Na prawej i lewej ścianie od wejścia wisiały grube czerwone kotary, które ciężko opadały na wyłożoną dywanem podłogę. Z krzywym uśmiechem opadł na czerwonej kanapie przy niskim stoliku nie czekając na Króla, który dopiero sadowił się na przeciw niego. Usiadł w luźnej pozie zakładając ugiętą w kolanie nogę na swoje udo, a dłonie zarzucił na oparcie kanapy. Nigdy nie odczuwał żadnego szacunku dla władających ziemiami ludzi. Dla niego byli jedynie marnym pyłem, który brudzi jego eleganckie buty i nawet nie starał się pokazywać, że jest inaczej. Władca Sunhill zacisnął usta w cienką linię i zmarszczył brwi, niezadowolony z okazywanego mu braku szacunku. END udawał, że tego nie zauważył i jakby od niechcenia machnął dłonią by siedzący przed nim mężczyzna rozpoczął rozmowę, jakby był wieśniakiem który przyszedł korzyć się przed Panem. Mięsień na twarzy Króla zadrgał z ledwo utrzymywanej w ryzach złości, co nie uszło uwadze Demona. Uważał to za iście zabawne.
- Jak już za pewne wiesz... Panie - Zaczął Król z trudem wypowiadając przez zaciśnięte zęby ostatnie słowo - Zaprosiliśmy cię tu z nadzieją zawarcia korzystnego dla obu stron porozumienia. Za pozwoleniem proszę przeczytać naszą propozycję - powiedział wyciągając w jego kierunku kilka kartek. END spojrzał na nie spod na wpół przymkniętych powiek i wysoko uniósł podbródek ku górze. Jeśli ludzkie śmiecie myślały, że mogą mu cokolwiek proponować, to grubo się myliły. To on będzie im dyktował warunki, a nie na odwrót. Spojrzał groźnie na swojego rozmówcę.
- Moje warunki są następujące. Raz w tygodniu będziecie dostarczać mi zapas pożywienia z królewskiej kuchni. Otrzymam nieograniczony dostęp to pałacu, a wasze prawo mnie nie będzie obowiązywać. Ponad to, raz w miesiącu zastrzegam sobie prawo do podpalenia jakiegoś pola czy chatynki, bądź zabicia kilku jagniąt - powiedział ukazując swoje ostro zakończone zębiska w szerokim uśmiechu.
- To jakaś kpina! - Wykrzyknął Król - przecież właśnie mieliśmy pertraktować, aby takie rzeczy już więcej się nie zdarzały.
- Potrzebuję od czasu do czasu jakiejś rozrywki - odparł Demon oglądając swoje szpony.
- W naszym Królestwie jest mnóstwo rozrywek - zauważył Król - mamy własne luksusowe kasyno, teatr zapewniający spektakle na wysokim poziomie, Nawet kurtyzany są wysokiej klasy damami...
- Nie, nie, nie - przerwał mu END - jestem Demonem, a demony mają zupełnie inne przyjemności - powiedział z chytrym uśmieszkiem.
- Mogę zaproponować wszystko, ale nie mogę przystać na wydanie zgody byś co miesiąc palił jakieś gospodarstwo - zirytował się Król.
- Wszystko? - spytał z podejrzanym uśmiechem na ustach pochylając się ku niemu.
- Wszystko - odparł bez wahania Król.
- W takim razie... raz w miesiącu na placu ma czekać na mnie niewinna kobieta - powiedział END.
- Da się zrobić. Jak mówiłem mamy dużo dobrych kurtyzan... - powiedział Władca.
- Powiedziałem NIEWINNA kobieta, a nie żadna Kurtyzana.
- Skąd mam wziąć taką kobietę? - zapytał Król widocznie roztrzęsiony warunkami Demona.
- Zabierz komuś córkę, żonę... nie ważne, byleby nie była rozwiązła. Takich nie lubię - powiedział Demon - Umyj ją i dobrze ubierz. Nie jem brudasów - dodał po chwili jakby w zamyśleniu - To moje ostatnie słowo - wręcz zasyczał z czającą się w jego głosie groźbą.
- Tak... - odparł ostrożnie Król - Jak sobie życzysz...
- W takim razie postanowione. Pierwsza ofiara ma czekać na mnie jutro w samo południe. W innym razie spłonie już nie tylko mała wioska... - powiedział mierząc Króla wzrokiem, po czym wstał i nagle poczuł jak potwornie zakręciło mu się w głowie. Dopadło go nagłe osłabienie, co nigdy w zasadzie nie powinno się przydarzyć Demonowi. A przynajmniej nie wtedy, gdy nie było ku temu żadnego powodu.
- Co jest Kurwa - powiedział chwytając się za głowę. Spojrzał na uśmiechniętego teraz Króla, a może Królów? Bo nagle jakoś tak zrobiło ich się więcej.
- Ofelio spisałaś się - powiedział Władca, zadowolony spoglądając w stronę drzwi. END zerknął w tamtym kierunku i zobaczył swoja czarnowłosą partnerkę.
- Ty suko! - warknął i zachwiał się, gdy po raz kolejny zakręciło mu się w głowie. Myślał, że to on się nią bawi a tym czasem, był sam na tyle nie uważny by dać się wrobić w tanie kobiece sztuczki.
- Brać go! - rozkazał Król. Nagle obie kotary zostały z rozmachem odsłonięte, a zza nich wyłonili się odziani w czarne zbroje Rycerze Korony, dzierżąc w dłoniach miecze.
- Dziesięciu na jednego? - zapytał END - to bardzo nieczyste zagranie Królu - mruknął.
- Nie bardziej niż twoje własne. Atakować z zamiarem zabicia! - nakazał. Rycerze ruszyli na niego kupą. Demon wyciągnął przed siebie dłoń, jednak ogień się nie pojawił.
- To są chyba jakieś kpiny - warknął i z ledwością w ostatniej chwili uniknął ataku. Nie zdążył jednak w porę odsunąć się przed kolejnym który rozciął mu ramię do krwi.
- Magiczny wywar który pozbawia magów zdolności, zadziałał jak widać również na ciebie - odparł z dumą Król. END unikał kolejnych ataków na chwiejnych nogach, próbując za wszelką cenę wykrzesać choć odrobinę ognia, by móc się wydostać z tego pomieszczenia. Czuł, że cała jego moc nie zniknęła i nadal ją w sobie kumuluje, jednak eliksir sprawił, że cała ta energia nie mogła znaleźć ujścia. To było tak, jakby ktoś zablokował wszystkie otwory którymi zwykle jego moc wychodziła. Skumulował sporą dawkę mocy w prawej dłoni, i jak taran rzucił się w kierunku drzwi wyjściowych z pokoju. Na jego skroni perliły się kropelki potu, kiedy z rykiem przyładował w drewno zagradzające mu drogę. Z jego dłoni wypłynęła kula ognia, tworząc stosunkowo niewielki wybuch, jak na siłę jaką musiał włożyć w jego wywołanie. Zatoczył się w oparach dymu i kurzu, upadając na posadzkę sali balowej. Zaklął w myślach, kiedy poczuł przeraźliwy ból w nodze, a gdy na nią spojrzał zobaczył spore głębokie rozcięcie, z którego spływała obficie krew. Szarżując w kierunku drzwi, musiał nadziać się na czyiś miecz i przeciął sobie mięsień co sprawiało, że co najwyżej będzie mógł teraz kuśtykać. Jego skrzydła również okazały się bezużyteczne, bo w momencie w którym jego błędnik zaczął szaleć, nie było mowy o żadnym locie. W ślad za nim, z pomieszczenia wypadli rycerze do których dołączyła teraz spora grupa kuszników. END skrzywił się niezadowolony zaistniałą sytuacją. W tej chwili spodziewałby się wszystkiego. Nawet tego, że tak potężny Demon jak on, zostanie zabity przez grupkę głupich ludzi. Jednak na pewno nigdy by nie pomyślał, że zostanie uratowany przez zmierzającą w jego kierunku grupkę trefnisiów którym ruchom wtórował brzęk dzwoneczków...
- Nie! - Krzyknęła Lucy - Musimy mu pomóc! Natsu nadal tam jest widziałam to! - zawołała z determinacją w głosie. Jellal warknął niezadowolony, jednak kiwnął głową na zgodę.
- Mieliśmy jak zwykle działać z cienia, a teraz wszystko szlag jasny trafił - zaklął wściekle.
- Nie koniecznie - powiedziała Heartfilia z szelmowskim uśmieszkiem, i zaciągnęła ich z dala od spojrzeń utkwionych w rozgrywającej się na środku sali scenie. Lucy przywołała Virgo, i rozkazała jej przynieść gwiezdne ubrania które sprawią, że nikt nie będzie w stanie ich rozpoznać.
- W życiu nie ubiorę tego okropnego stroju - warknęła Meredy spoglądając na kolorowy kostium.
- To bardzo dobry pomysł, więc nie narzekaj tylko się ubieraj - odparował zirytowany Erik. Meredy prychnęła, ale posłusznie założyła kostium. Erik o mało nie parsknął śmiechem, kiedy zobaczył jak różowo włosa stanęła przed nim w całej okazałości. Uwieszone na trzech rogach jej czapki dzwonki, pobrzękiwały za każdym razem gdy się poruszyła. Zawarczała wściekle w jego kierunku, a jej oczy w tej chwili pałały rządzą mordu. Lucy ubrała swój Gwiezdny Strój Gemini, który idealnie pasował do obecnej sytuacji. Nie mieli zbyt dużo czasu, by ustalić jakąkolwiek taktykę. Lucy była odpowiedzialna za wyprowadzenie END,a jak najdalej z zamku, a reszta miała opóźnić pościg jak tylko się dało. Przecisnęli się przez tłum i wbiegli na salę balową. Jelall stanął przed uzbrojonymi mężczyznami i zacisnął dłoń w pięść, poza dwoma palcami którymi gdy machnął wyrzucił w stronę wroga Gwiezdny Podmuch. Kula gwiezdnej magii ruszyła na rycerzy, taranując każdego kto stanął na jej drodze. Lucy bez słowa podbiegła do Demona, i przerzucając sobie przez kark jego rękę, pomogła mu wstać, powoli prowadząc go ku wyjściu. Meredy podtrzymywała go z drugiej strony, jednak zawahała się na moment nim odważyła się go dotknąć. Rycerze ruszyli do kontrataku po tym, jak Jellal potraktował ich swoim zaklęciem. Erik nabrał powietrza w płuca i użył Ryku trującego smoka, wyrzucając z siebie olbrzymie ilości trującego gazu. Po sali roznosiły się wściekłe krzyki Króla, przyzywającego coraz więcej strażników którzy dołączali do walki. Zarówno Jellal jak i Erik wycofywali się do tyłu asekurując jedynie odwrót Lucy i Meredy, które prowadziły opierającego się Demona.
- Zostawcie mnie głupie baby - warczał END próbując się wyrwać z ich uścisku. Lucy tylko wzmocniła uchwyt ręki obejmującej go w pasie, i z większą determinacją poprowadziła go ku wyjściu. Słyszała odgłosy walki za swoimi plecami, zdając sobie sprawę ile w tej chwili ryzykowali dla niej Jellal i Erik.
- Puśćcie mnie do licha! - krzyknął END - Demon nigdy nie przyjmie pomocy od słabych kobiet.
- Taki z ciebie Demon a dałeś się złapać na damski urok, jak każdy zwykły mężczyzna - sarknęła Meredy ze złością, której już nie potrafiła opanować.
Lucy nie słuchała tego co mówili, rozglądając się uważnie dookoła. Wpadli do głównego holu i zatrzymali się w niewielkiej odległości od muru zbrojnych, którzy mierzyli teraz w ich kierunku ostro zakończonymi oszczepami. Tak jak się mogła spodziewać, główne wyjście tarasowało Królewskie wojsko. Heartfilia poradziłaby sobie z nimi bez problemu Uranometrią, jednak nie miała w tej chwili czasu na wypowiedzenie całej inkantacji. Długoś rzucania zaklęcia była jednym z minusów tego ataku.
- Hahaha - Demon wybuchnął szyderczym śmiechem - i co teraz głupia dziewucho! - rzucił w kierunku Blondynki.
- Zamknij się i patrz! - Warknęła Meredy przeczuwając co zaraz nastąpi.
- Na co - prychnął z krzywym uśmiechem by zaraz spojrzeć zdumiony na Heartfilię, gdy poczuł oszałamiający przypływ mocy.
Lucy nie mogła tak po prostu się teraz poddać. Nie, kiedy byli tak blisko celu by kogoś uratować. Teraz nie chodziło już wyłącznie o to, że END posiadał ciało Natsu. W tej chwili, po prostu ratowała czyjeś życie. Zebrała w sobie całą magię jaką posiadała, a jej ciało otoczyła poświata żółtego światła, który wydobywała się z jej ciała w postaci jasnego słupa lecącego prosto ku niebu. Czuła na sobie zdumione spojrzenie END,a, jednak nie miała czasu się nim zajmować. Przyzwała wszystkie swoje Gwiezdne Duchy, które rzuciły się w kierunku przeciwników torując im drogę na zewnątrz. Heartfilia wiedziała, że to wyczerpie jej siły, jednak jeśli zdołają uciec dostatecznie daleko, przy odrobinie szczęścia nie będzie ich potrzebowała. Ruszyli w dół po frontowych schodach, udając się w kierunku bramy skąd już pozostała im tylko prosta droga wiodąca w głąb lasu. Lucy przygryzła wargę gdy zobaczyła wyłaniających się przed nimi kolejnych zbrojnych, którzy stali na straży przy pałacowej bramie. Ich dowódca stanął na samym środku przejścia z zuchwałym uśmiechem. Po chwili w jego dłoni, pojawiła się wirująca elektryczna kula o niebieskiej barwie. Odwróciła się za siebie i zobaczyła jak jej Gwiezdne Duchy walczą ramię w ramię z Fernandesem i Cobrą, którzy zdążyli już tutaj dotrzeć. Byli jednak na tyle zajęci walką, że nie mogły liczyć w tej chwili na ich pomoc.
- Zajmę się tym - oznajmiła niespodziewanie Meredy puszczając Demona, którego cały ciężar spoczął teraz na Heartfili.
- Jesteś tego pewna? - zapytała Lucy spoglądając na nią.
- Zdecydowanie - zapewniła - uciekajcie - dodała i ruszyła do ataku. Lucy poprawiła opierające się o nią ciało, by wygodniej było jej go nieść, i nie oglądając się za siebie ruszyła za bramę w kierunku lasu. Nie uszła jednak dlatego, bo strażnicy na wyraźny rozkaz dowódcy ruszyli za nimi. Jeden z nich chwycił END, i mocnym szarpnięciem wyrwał go z jej uścisku. Drugi boleśnie poparzył się w rękę, gdy tylko położył na jej ramieniu swoją dłoń. Wszystko zaczynało iść nie po jej myśli a to sprawiło, że poczuła nagły przypływ furii wraz z którym w jej żyłach zapłonął ogień.
-----------–------------------------------------------------
Taka straszna cisza pod rozdziałami nastąpiła, że aż zaczynam za Wami tęsknić ludzie 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top