4
Zora siedział wygodnie na krześle w gabinecie Makarova, a wokół biurka Mistrza stało kilka osób sprzeczając się ze sobą. Jedna z nich zdecydowanie wyróżniała się w tłumie, okazując swoje niezadowolenie. Wysoki i dobrze zbudowany Mest, nie mógł pogodzić się z decyzją Makarova.
- Ja jestem najlepszym szpiegiem w Fairy Tail, a więc to ja powinienem pójść - powiedział oburzony ze wzrokiem utkwionym w Mistrzu Gildii. Zora jedynie zetknął ze sobą czubki palców i w milczeniu obserwował sytuację. Było mu wszystko jedno czy wyślą go na tę misję czy też nie, jednak im dłużej trwał ten spór, zaczynał zastanawiać się nad dołączeniem do dyskusji. Wręcz nie znosił ludzi pokroju Mesta, którzy nie widzieli nic poza czubkiem własnego nosa twierdząc, że wszystko wiedzą lepiej. Erza oraz Gray, co było dla niego dużym zaskoczeniem popierali decyzję Dryera.
- Dlaczego akurat Zora a nie ja? - Zapytał Mest po raz nie wiadomo który.
- Zora zna to miasto i tych ludzi od podszewki. Może skorzystać ze swojego wizerunku złodzieja, bez dodatkowego wzbudzania podejrzeń - wyjaśnił Makarov.
- Dokładnie! - Poparł wypowiedź Mistrza Gray - jego przeszłość działa na naszą korzyść.
- Jego przeszłość sprawia, że nie powinniśmy mu ufać - rzucił Mest spoglądając z nienawiścią na Ideale. Zora zmierzył go zimnym wzrokiem czując, że miarka się przebrała.
- I mówi to osoba która oszukała własnych przyjaciół - warknął mając w pamięci jedną z historii jakie usłyszał przebywając w Gildii. Próba przeciągnięcia Augusta na ich stronę zakończyła się fiaskiem między innymi właśnie przez Mesta, który od samego początku uważał, że trzeba go zabić. Bez konsultacji z niczego nieświadomymi kompanami, usiłował zgładzić najsilniejszego członka dwunastki, rzecz jasna z marnym skutkiem. Do teraz gdy sobie o tym przypominał czuł rosnący gniew. Mest zrobił się cały czerwony na twarzy i już miał coś powiedzieć, kiedy uprzedził go Makarov.
- Mest nie mogę wkładać wszystkiego do jednego worka - powiedział spokojnie chwytając jego przedramię. Oczy Mistrza jednak spoglądały na niego z takim wyrazem, że uczeń Mystogana wreszcie posłuchał. Założył ręce na piersi nie kryjąc swojego oburzenia, jednak nie odezwał się już ani słowem. Touka stała na korytarzu niemal przyklejona do drzwi gabinetu Mistrza Gildii, próbując usłyszeć jakiekolwiek strzępy rozmowy. Zdecydowanie nie podobało jej się to co usłyszała nie wspominając już o tym, że miała ogromną ochotę wkroczyć do pomieszczenia i zdzielić Mesta po głowie, za przytyk w kierunku Zory. Nadymała policzki które podejrzanie się zarumieniły i skarciła się w myślach za podobne pomysły. Zora był dużym chłopcem i sam sobie poradzi, a poza tym wcale jej nie obchodził. Mimo to nadal stała pod drzwiami uważnie słuchając każdego słowa jakie do niej dolatywało.
- A więc postanowione - usłyszała głos mistrza - Zora który zna podziemia jak własną kieszeń, będzie naszym szpiegiem - powiedział z mocą, posyłając ostrzegawcze spojrzenie w stronę Mesta, co Touka z zadowoleniem zaobserwowała przez dziurkę od klucza. Nikt nie zaprotestował więc wszyscy zaczęli zmierzać ku drzwiom, a Białowłosa w ostatniej chwili zdążyła od nich odskoczyć. Jako ostatni z pomieszczenia luźnym krokiem wyszedł Zora. Touka sama nie wiedziała dlaczego pierwsza się odezwała.
- A więc jednak to ty dostałeś misję - powiedziała niepewnie stwierdzając fakt. Ideale przystanął z dłońmi w kieszeniach i spoglądając gdzieś przed siebie mruknął.
- Na to wygląda.
Nie była w stanie stwierdzić czy ten fakt go cieszył czy wręcz przeciwnie, gdyż zarówno jego twarz jak i barwa głosu wyrażała typową dla niego obojętność. Obojętność którą w ciągu ostatnich dwóch dni okazywał także i jej. Jakoś bardziej odczuła brak jego codziennej obecności przy barze niż myślała, choć minęły ledwo dwie doby. Teraz jeszcze czekała go misja która tym bardziej sprawiała, że będzie rzadziej pojawiać się w Gildii. Nie była zadowolona z faktu, iż to Ideale otrzymał zadanie i odczuwała swego rodzaju niepokój związany z całym przedsięwzięciem.
- Wiele ryzykujesz - powiedziała cicho uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Idelae wreszcie na nią spojrzał przyglądając się uważnie. Wyglądała na niemało zmieszaną i jakby onieśmieloną? To było dziwne zwarzywszy na to, jak bardzo była z niej głośna osoba. Na jego ustach pojawił się szelmowski uśmieszek, kiedy pochylił się ku niej i szepnął prawie do ucha.
- A jednak komuś chyba zależy...
Touka zadrżała czując na swojej szyi jego ciepły oddech, jednak nie odskoczyła od niego co uznał za mały sukces. W jej oczach zapaliły się wściekłe iskry kiedy na niego spojrzała. Zacisnęła dłonie w pięści nadymając zaczerwienione ze złości policzki.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele Ideale - fuknęła oburzona, jak zwykle zwracając się do niego po nazwisku, po czym odwróciła się na pięcie i nawet nie odwracając się za siebie, ruszyła w kierunku schodów. Zora śledził ją wzrokiem do puki nie znalazła się poza zasięgiem jego spojrzenia.
- Ja i tak wiem swoje maleńka - mruknął pod nosem ściskając w kieszeni spodni list, który napisała do niego Blondi. Wiadomość była krótka jednak to co zawierała, w zupełności mu wystarczyło by czytając między wierszami orientować się w sytuacji.
Witaj Zora,
Na wstępie przepraszam, jeżeli uznasz iż wtrącam się w nieswoje sprawy jednak mam nadzieję, że w imię naszej przyjaźni zdołasz mi to wybaczyć. Nie jestem już w stanie dłużej ignorować to co się dzieję między Tobą a Touką. Wiedz, że bardzo Ci z całego serca kibicuję, jednak są pewne sprawy o których moim zdaniem powinieneś wiedzieć. Touka to bardzo dobra dziewczyna która w przeszłości została okrutnie skrzywdzona przez los. Istnieje w niej ogromna bariera przed bliższą relacją z mężczyzną. Nie mogę Ci wyjawić co się wydarzyło, jednak jestem w stanie poradzić byś nabrał odrobiny dystansu i próbował do niej dotrzeć małymi krokami. Wiem, że to nie jest łatwe jednak wiem także, że Ci się uda. Trzymam kciuki i pozdrawiam.
Twoja Przyjaciółka
Lucy
Zora przymknął na moment oczy i zacisnął usta w cienką linię. Mógł jedynie domyślać się co spotkało Touke, i żadne z jego przypuszczeń nie prezentowały się zbyt różowo. Jednego był pewien. Jeśli kiedykolwiek spotka tego kto odpowiadał za jej nieszczęście, zabije go bez wahania.
Po prawie dwóch tygodniach marszu, Lucy w towarzystwie Jellala wreszcie dotarła do Sunhill. Ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu Jellala oznajmił, że rozbijają obóz tuż za miastem w leśnym zagajniku. Fernandes podczas swoich podróży unikał spania w mieście, woląc mimo wszystko nie rzucać się w oczy miejscowej ludności. Tym czasem Heartfilia, której w zasadzie nie przeszkadzało spanie na łonie natury, w duchu musiała przyznać, że tęskniła za normalnym materacem i wanną pełną gorącej wody. Wychodziło jednak na to, że i tym razem musiała zadowolić się swoim śpiworem i wodą w najbliższej rzece. Gdy już obóz był gotowy, Jellal zabrał Meredy i Lucy do miasta po nowe zapasy żywności, a Erik pozostał w obozie pilnując ich rzeczy. Happy przytulił się do miękkiego ramienia Blondynki nie odzywając się ani słowem. Oboje czuli napięcie zdając sobie sprawę, że wreszcie dotarli do miasta w którym być może przebywał Nastu. Przeszli kawałek ziemianką która łączyła się z ubitą drogą wiodącą do Sunhill. Mijali po drodze wiejskie chaty, które jednak wyglądały na bardzo solidne i wręcz można było odczuć, że ich właścicielom żyje się bardzo wygodnie. Na zalanych promieniami słonecznymi polach, pracowali w pocie czoła rolnicy, a półnagie dzieci wesoło bawiły się na łące głośno się śmiejąc. Można było odnieść wrażenie, że panuje tutaj wręcz spokojne i beztroskie życie. Jak większość miast także i Sunhill było otoczone porządnym murem, na którego fasadzie widniały zręcznie wyryte duże słońca. Podobne zresztą jak na teraz otwartej na oścież wielkiej bramie. Gdy przekroczyli próg miasta, ich oczom ukazały się piękne piętrowe białe budynki, stylem przypominającym antyczny Rzym. Drogi wybrukowane białymi kwadratowymi kostkami były utrzymane w nieskazitelnej wręcz czystości, jakby ktoś codziennie pieczołowicie o nie dbał. Dosłownie zewsząd buchał na nich przepych tego miejsca. Lucy w sumie to nie dziwiło, gdyż Sunhill lata temu uzyskało prawo do autonomii tworząc swoje małe państwo. Przypuszczała, że z tego względu mogli sobie na tak wiele pozwolić. Sunhill głownie utrzymywało się z turystyki, a także handlu między narodowego o którym kiedyś wspominał jej ojciec. Rozejrzała się po okolicy chłonąc wzrokiem piękno tego miasta i budynków, które stanowiły jego ozdobę. Nad miastem wyraźnie górowała wieża świątynna, na której czubku połyskiwało olbrzymie słońce odlane ze szczerego złota. Natomiast dalej, na wzgórzu, okolona kolejnym murem znajdowała się ogromna posiadłość, która prawdopodobnie należała do obecnego władcy. Choć rozmiarem nie dorównywała królewskiemu pałacowi we Fiore, to i tak była imponująca. Jellal skręcił w jedną z uliczek, a potem w następną i kolejną, a Lucy odniosła wrażenie, że bardzo dobrze znał już to miasto. Dotarli na wielki plac z mnóstwem straganów na których sprzedawano nie tylko żywność, ale i też różne bogato zdobione materiały oraz przedmioty użytku codziennego. Podzielili się między sobą listą zakupów i ruszyli w teren, pamiętając by jednocześnie mieć szeroko otwarte oczy i uszy. Targowisko było miejscem w którym bardzo łatwo można było pozyskać wiele informacji, mniej lub bardziej przydatnych. Jeśli dopisze im szczęście mogli usłyszeć coś na temat gnębiącego okolicę ognistego smoka. Lucy i Happy podeszli do straganu ze świeżymi rybami. Blondynka wybrała kilka dorodnych okazów z czego jeden szczególnie duży, by następnie sprezentować go ucieszonemu kotu. Przechodzili od straganu do straganu z rozczarowaniem uświadamiając sobie, że nie dowiedzieli się niczego sensownego, kiedy gdzieś w tłumie przez moment mignęła Lucy znajoma różowa czupryna. Niewiele myśląc puściła się biegiem w jej kierunku, nawet nie zwracając uwagi na wołającego za nią Jellala którego minęła po drodze. Fernandes zacisnął zęby ze złości i ruszył za nią. Był odpowiedzialny za jej życie i wiedział, że gdyby coś jej się stało Erza nigdy by mu tego nie darowała. Heartfilia wbiegła w jedną z uliczek oddalając się od targowiska, a tuż za nią frunął Happy próbując dostrzec coś z wysoka. Lucy zatrzymała się zdyszana na moment opierając swoje dłonie na zgiętych kolanach, kiedy Happy z przygnębioną miną pojawił się tuż przed jej twarzą.
- Chyba go zgubiliśmy - powiedział posępnie - albo po prostu nam się przywidziało - dodał
- Wiem co widziałam. Wszędzie bym go poznała - upierała się próbując złapać oddech. Wyprostowała się i już miała zamiar ruszyć w dalszą drogę, kiedy poczuła czyjąś dłoń która mocno zacisnęła się na jej ramieniu skutecznie ją powstrzymując.
- Nie tak szybko - usłyszała poirytowany głos Jellala tuż za sobą.
- Muszę biec dalej, może jeszcze zdążę - powiedziała niemal błagalnie spoglądając w jego zielone oczy, których odcień był tak ciemny, że miał niewiele wspólnego ze szmaragdowymi tęczówkami Natsu.
- Jeszcze będziesz miała okazje go zobaczyć - powiedział spokojnie z zadziornym uśmiechem, na co Lucy poczuła nagły przypływ nadziei. Podniósł do góry drugą rękę w której widniał plakat, informujący o wielkim wydarzeniu mającym miejsce następnego wieczora w pałacu.
- Co wy wyprawiacie! - usłyszeli za sobą zdyszaną Meredy, która taszczyła ze sobą dwie spore siatki z zakupami.
- Idziemy na bal - odparła Lucy z determinacją. Meredy biegła wzrokiem od Jelalla do Lucy i z powrotem, jakby spoglądała na parę wariatów.
- Chyba żartujecie prawda? - zapytała z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Nie - zaprzeczył Jellal - Jutro w pałacu odbywa się bal, podczas którego ma dojść do pokojowych pertraktacji po między Królem a Smokiem który gnębi te ziemie - powiedział.
- O nie! I w co ja się ubiorę - jęknęła różowo włosa.
- Chyba nie myślisz, że pójdziemy tam jako goście Meredy - powiedział Fernandes - nie mamy zaproszeń...
- Nie?? No to patrz! - wykrzyknęła Meredy puszczając ciężkie siatki które upadły na ziemię, po czym jej twarz diametralnie się zmieniła przybierając groźną wyniosłą minę - No to patrz - powtórzyła i odwróciwszy się na pięcie odeszła. Jellal jedynie westchnął po czym zabrał z ziemi torby pozostawione przez dziewczynę. Wszystko czego potrzebowali było już kupione więc nie było sensu dłużej tkwić w tym miejscu. Znając tą drugą stronę Meredy, zdecydowanie nie trzeba było się o nią martwić. Wrócili do obozu gdzie Erik siedział przed ogniskiem i rzeźbił coś nożem w kawałku drewna cicho pogwizdując. Heartfilia wyjęła kilka świeżych produktów i zabrała się za przyrządzanie jednogarnkowego dania. Co jak com ale na jej kuchnię narzekać nie mogli więc nikt nie zaprotestował. Słońce zbliżało się ku zachodowi kiedy Jellal wraz z Lucy wyszedł na polanę by ćwiczyć. Fernandes był zdania, że powinna potrenować uranometrię by móc bez problemu rzucić ją więcej niż jeden raz. Puki co, Lucy udało się tego dokonać maksymalnie dwa razy pod rząd, co jak na nią i tak było już wielkim sukcesem. Tym razem spróbowała po raz trzeci, jednak zdecydowanie przeliczyła swoje siły i czuła jak wykończona zaczyna upadać na ziemię, gdzieś w połowie wypowiadania zaklęcia. Bliskie zderzenie z ziemią jednak nie nastąpiło, bo Jellal zwinnie złapał ją w swoje ramiona chroniąc tym samym przed upadkiem.
- Dwa i pół raza to i tak bardzo dużo - powiedział z pokrzepiającym uśmiechem pochylając się nad nią. Lucy spoczywając w jego ramionach czuła przyjemne ciepło, a skóra mrowiła ją w miejscach gdzie stykały się ich ciała.
- Ale wciąż za mało - powiedziała niemal szeptem.
- Nie koniecznie, wątpię by ktoś przeżył podwójne uderzenie Uranometrii - zauważył a blondynka zadrżała czując jego ciepły oddech na swojej szyi. Dlaczego tak się czuła? Co się do cholery z nią działo. Podniosła wzrok na Jellala, który bez słowa się w nią teraz wpatrywał. Był tak bardzo blisko... za blisko...
- Zdobyłam je! - usłyszała radosny krzyk idącej od miasta Meredy, co skutecznie sprowadziło ją na ziemię. Przy pomocy Fernandesa dała radę wreszcie usiąść bez konieczności ciągłego podtrzymywania jej pleców. Różowo włosa szła w ich kierunku, machając w wyciągniętej do góry dłoni zaproszeniami w śnieżnobiałych kopertach, które zdobiły wytłoczone w papierze kwitnące róże.
- Jakim cudem udało ci się je zdobyć? - zapytał Jellal.
- Ma się swoje sposoby - odparła zadziornie puszczając do nich oczko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top