21

- jestem Demonem Złotko - zacmokał END unosząc na wysokość swojej twarzy ociekającą krwią dłoń. Lucy przełknęła głośno ślinę, czując jak strach zaczyna ściskać jej gardło.

- czyżbym wyczuwał smród strachu? - zapytał cicho demon, pochylając się ku niej z kapiącym uśmiechem na ustach. Po plecach blondynki przebiegły ciarki nad którymi nie była w stanie zapanować. Podobnie jak nad swoim tętnem, które nagle przyspieszyło. Lucy nie miała wątpliwości, że END wyczuł również i to.

- och to zupełnie nie potrzebne - zarechotał odsuwając się od niej - możesz czuć się bezpieczna - oznajmił - Być może to wina mojej przymusowej więzi z Nastu, ale nawet cię lubię - dodał jednocześnie krzywiąc się z obrzydzeniem, jakby ta sytuacja nie zupełnie mu odpowiadała.

W następnej chwili wzrok demona spoczął na grupce ludzi, którzy pozostali jeszcze na polu walki. Stali sparaliżowani sceną która rozegrała się przed ich oczami. Na twarzach poszczególnych osób Lucy mogła dostrzec czyste przerażenie. Żadna z tych osób nie była w stanie poruszyć się choćby o milimetr jakby ich ciała że strachu zupełnie odmówiły im posłuszeństwa. Blondynka doskonale ich rozumiała. Widziała już END'a i wiedziała, że sam jego widok mógł przerażać, jednak jeszcze nigdy nie zobaczyła na własne oczy pełni jego okrucieństwa. Choć za wszelką cenę starała się uspokoić, nie przychodziło jej to łatwo, gdy w ciąż w zasięgu wzroku znajdowała się jego pazurzasta lepka od krwi ręką, a tuż pod jej stopami leżało martwe ciało z przechodząca na wylot dziurą w klatce piersiowej.

- A wy nadal tu jesteście? - zapytał retorycznie tłumi - no cóż, w takim razie kto będzie pierwszy? - zastanowił się na głos, jakby wybierał od czego zacząć swój dzisiejszy posiłek.

- stój! - zawołała Lucy odruchowo łapiąc go za ramię - Chyba nie zamierzasz ich zabić!?

- Dlaczegoż to nie? Oni przyszli by zbić nas - odparł Demon

Spojrzał na nią z ukosa nie kryjąc swojego niezadowolenia. W tym momencie, mężczyzna dzierżący w rękach ostro zakończone widły z widocznym szaleństwem w oczach, rzucił się w ich kierunku. Reszta niczym stado owiec ruszyła za nim.

- W tym wypadku albo my albo oni Złotko - uśmiechał się triumfująco END i z radością wypisaną na twarzy ruszył do ataku. Lucy zdawała sobie sprawę z tego, że END tak naprawdę nawet się nie starał. Gdyby chciał wystarczyłoby zaledwie kilka sekund i byłoby po wszystkim. Tym czasem demon bawił się tymi ludźmi w najlepsze, czerpiąc z tego nieopisaną radość.

- Na co czekasz? - niespodziewanie zawołał do niej - potraktuj to jak szybki trening umiejętności. Podziękujesz mi późnej - dodał i odepchnął kilku wiszących na jego plecach mężczyzn.

Lucy wahała się jedynie przez moment, kiedy jakiś rosły mężczyzna upatrzył ją sobie na swoją zdobyczy. Po początkowym strachu na jego twarzy nie pozostało już nic. Zamiast tego pożądliwy wyraz jego oczu sprawił, że zapłonęła gniewem. Skumulowała ogień Natsu w dłoniach i ruszyła w kierunku swojego przeciwnika, rozpędzając się do biegu. Zrobiła wślizg przejeżdżając między jego szeroko rozstawionymi nogami. Po drodze podpaliła jego spodnie, co w jednej chwili wywołało w nim atak paniki. Podniosła się tuż za jego plecami i gdy tylko się do niej odwrócił, oberwał ognistą pięścią prosto w twarz. Mężczyzna runął jak długi na ziemię tracąc przytomność. Lucy w tej chwili nie czuła żadnych wyrzutów sumienia.

- Brawo Złotko! - zawołał do niej END

Lucy mimowolnie poczuła jak się rumieni. Może i nie popierała metod demona, jednak z pewnością w tej chwili musiała się bronić. Chcąc nie chcąc dołączyła do walki, która zakończyła się szybciej niż sądziła, gdyż prawie połowa napastników uciekła w popłochu zdając sobie sprawę, że nie ma żadnych szans w starciu z demonem. Heartfillia musiała przyznać, że choć END nie próżnował i wokół znajdowało się mnóstwo pokonanych leżących na ziemi osób, to jednak żadna z nich nie była śmiertelnie ranna. Czyżby nawet okrutny demon czasem znał znaczenie słowa litość? Gdy ostatnie niedobitki zniknęły w głębi lasu demon odwrócił się do niej, nie kryjąc zadowolenia z możliwości odbycia walki.

- skłamałbym mówiąc, że mi tego nie brakowało - skwitował śmiejąc się złowieszczo. Lucy wolała tego nawet nie komentować i jedynie przewróciła oczami zakładając ręce na piersi.

- no dobra Złotko! W drogę! - zawołał END rozprostowując skrzydła.

- w jaką drogę? Nigdzie z tobą nie idę! - zaprotestowała Lucy. Walka z demonem u boku by ratować życie to jedno, ale wędrówka z nim to już zupełnie inna sprawa. Nie miała zamiaru tolerować END'a dłużej niż to konieczne.

- aghrr.. te baby! - wrzasnął poirytowanych demon wznosząc pazurzaste dłonie ku niebu - jak można chcieć z takimi wiązać się na zawsze! - warknął, mierząc Lucy nienawistnym spojrzeniem. Heartfillia pomyślała, że chyba ich krótka przyjaźń właśnie dobiegła końca.

- Oddaj mi Nastu - zarządzała z uporem małego dziecka

- w porządku! Tylko co z nim zrobisz? - rzucił poirytowany - weźmiesz na barana i poniesiesz dziesięć kilometrów do najbliższej wioski? A może zostawisz go tutaj przy grocie i niech inni sobie wchodzą do smoczego źródła ile dusza zapragnie - warknął nie kryjąc gniewu - przyznaj, że jest tak osłabiony, że ledwo go wyczuwasz - dodał  spoglądając na nią z wyższością.

Lucy milczała. Tak bardzo pragnęła znowu mieć Natsu przy sobie, że nawet przez chwilę nie pomyślała o innych ważnych w tej chwili sprawach. Musiała w duchu przyznać, że demon miał rację w każdej z nich. Natsu nie mógł tutaj zostać, pozwalając by źródło w dalszym ciągu było otwarte. Nie była również w stanie sama go stąd zabrać. Posiadała zbyt mało energii, by otworzyć choć jedną bramę. Najgorsze jednak było to, że naprawdę prawie nie wyczuwała Natsu. Przemiana w źródle i późniejsza walka, musiały kosztować go zbyt wiele energii i teraz ewidentne potrzebował odpoczynku. Było jednak coś, co martwiło Lucy odkąd Nastu wyszedł z jeziora. Skoro nie było już problemu ze smokiem, to co będzie z END? Co jeśli Demon z każdą chwilą zyskuje teraz przewagę nad Nastu? Skąd mogła mieć pewność, że nie gra na czas, by zdobyć pełną kontrolę nad ciałem i Dragneelem? Co by się nie działo, powinna mieć teraz END'a na oku.

- Dobrze... - powiedziała powoli - pójdę z tobą, ale zatrzymamy się w jakimś hotelu na noc - zaznaczyła. Miała cichą nadzieję, że następnego dnia gdy się obudzi, zobaczy już Natsu a Demon stanie się tylko przykrym wspomnieniem. Jedno mrugnięcie jej powiek wystarczyło, by tuż przed sobą zobaczyła END'a. Jego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jej własnej. Ich nosy niemal się stykały, kiedy otworzył usta wypełnione ostrymi kłami a do jej uszu dobiegł nieprzyjemny szept:

- jak dla mnie świetnie. Noc w towarzystwie pięknej kobiety bardzo mi odpowiada - powiedział a niechciany zapach siarki wdarł się do jej nozdrzy. Miała wrażenie, że wpatrzone w nią pionowe źrenice demona, przewiercają ją niemal na wylot. Dyskomfort związany z jego bliskością pojawił się natychmiast. Choć ciało które znajdowało się tak blisko niej znała bardzo dobrze, to jednak osoba nią władająca nie była  tym którego pragnęło jej serce. Heartfillia zadziałała instynktownie i za nim zdążyła choćby zastanowić się nad tym co robi, z całej siły uderzyła demona prosto w twarz. END nie był na to przygotowany i zachwiał się robiąc kilka kroków w tył. Dotknął policzka dłonią, spoglądając na Lucy z niebotycznym zdumieniem wypisanym na twarzy. Blondynka zaś przerażona tym co właśnie zrobiła, zakryła dłonią usta wycofując się na jej zdaniem bezpieczną odległość. Między nimi zapadła grobowa cisza. Żadne z nich nie poruszyło się przez dłuższą chwilę, aż w końcu na ustach demona pojawił się krzywy uśmiech. Spojrzał na nią groźnie z pod przymrużonych powiek, wydając z siebie ciche prychnięcie.

- dzisiaj jest Twój szczęśliwy dzień Złotko - oznajmił - obiecuję, że drugiego już nie dostaniesz - dodał złowrogo. Lucy uznała to za ostrzeżenie, którym zresztą w istocie było. END machnął ręką by ruszyła za nim. Heartfillia tym razem nie miała zamiaru się sprzeciwić. Pragnęła jak najszybciej odzyskać Natsu.

_____________________

Touka biegła w kierunku Gildii, czując jak po jej policzkach obficie płyną łzy. Tuż za plecami słyszała odgłosy kroków Greya i Juvii, lecz w tej chwili ich obecność nie miała dla niej żadnego znaczenia. Liczył się jedynie fakt, że Zora został sam w podziemiu. Owszem, ufała jego ocenie sytuacji, lecz nie zmieniało to faktu, że w dalszym ciągu bała się o jego życie. Nadal miała w pamięci obraz poturbowanego Ideale z dnia, kiedy po raz pierwszy zabrała go do swojego mieszkania. Nie pytała kto był odpowiedzialny za jego stan. Nie musiała. W tej chwili była niemal pewna, że tym kimś był właśnie Ruben. Z knajpy "Pod zgniłym zębem" można było dostać się do Gildi w 30minut, idąc szybkim marszem. Touka pokonała ten dystans w mniej niż 15 min. Wpadła do Gildii i nawet się nie zatrzymując, ruszyła schodami prosto na piętro do pokoju Makarova. Nie obchodziła jej późna godzina, kiedy z impetem zaczęła łomotać do drzwi Mistrza. Ledwo Gray i Jivia pojawili się u szczytu schodów, drzwi do sypialni staruszka zaczęły się otwierać. Makarov jakiego ujrzeli, nawet nie zmienił swojego ubrania. Wyglądał jakby tej nocy nie miał zamiaru zmrużyć oka. Ubrany w swój codzienny strój, przywitał ich tak jakby od samego początku spodziewał się ich pojawienia i tego, jakie wieści mu przyniosą.

- Jak mniemam, nadszedł czas moje dzieci? - zapytał mierząc wzrokiem każdego po kolei.

Touka, Gray i Juvia zgodnie skinęli głowami.

- Zora został. Próbuje zatrzymać Rubena, by dać nam więcej czasu do przygotowania - oznajmił Gray.

- Nawet gdyby Ruben dotarł do Jiemmy, nie sądzę żeby zaatakowali od razu. Mamy przynajmniej dobę na przygotowania - powiedział Makarov w zamyśleniu - jednakowoż wszystkie moje dzieci powinny nocować w Gildii. Wystawimy wartowników przy wejściu do podziemia, którzy zaalarmują resztę przez lacrime gdy rozpocznie się atak. Musimy być przygotowani - zdecydował Makarov, po czym spojrzał bezpośrednio na Białowłosą - Touka sprowadź Mesta. Musimy powiadomić pozostałe Gildie.

Touka skinęła głową nie dając po sobie poznać, iż sama myśl o nocnej wizycie w domu innego mężczyzny powoduje na jej ciele gęsią skórkę. Zacisnęła jednak dłonie w pięści skupiając się na jak najszybszym wykonaniu zadania. Jeśli skupi się na samym celu, wszystko powinno pójść gładko. Zeszła na dół kierując się prosto do opustoszałego już baru. Mało kto wiedział, że Mira trzymała pod ladą książkę, w której znajdował się magiczny rejestr członków Gildii. To właśnie tam ponad rok temu Touka czy też raczej Biała Wiedźma, znalazła adres zamieszkania Lucy i wprowadziła się dokładnie na przeciwko. Białowłosa otworzyła rejestr i   sunęła palcem po ułożonej alfabetycznie liście nazwisk, aż znalazła to czego szukała. Mest mieszkał spory kawałek od Gildii, jednak biorąca pod uwagę niesprzyjające warunki, Touka zdawała sobie sprawę, że trasa minie jej względnie szybko. Z głośnym trzaskiem zamknęła książkę i wyszła zza lady. Część magów mieszkających na stałe w Gildii, powoli zaczęła zbierać się na sali tworząc małe grupki. Widać było ogólne zaniepokojenie sytuacją. Touka przypuszczała, że Makarov zwołał nagłe zebranie i obecni tutaj ludzie, prawdopodobnie jeszcze nie wiedząc co czeka ich w najbliższej przyszłości. Mijając znajome twarze wyszła głównymi drzwiami na zalaną blaskiem księżyca ulicę. Zawahała się, jednak trwało to zaledwie moment. Świadomość, że wszystko co teraz robi jest nie tylko dla Gildii, ale przede wszystkim dla Zory, dodawała jej odwagi. Niemal biegnąc ruszyła w kierunku domu w którym mieszkał Mest. Im dalej szła, tym bardziej okolica stawała się opuszczona i mroczniejsza. Ciemne zaułki które mijała po drodze sprawiały, że miała ochotę uciec i nigdy więcej tutaj nie wracać. Wybór mieszkania w takim miejscu tłumaczyła  sobie faktem, że jako szpieg, Mest zapewne wolał nie rzucać się innym w oczy. Tutaj z pewnością nikt z sąsiadów nigdy nie pomyślałby,  że należy do sławnego na całe miasto Fairy Tail. Gdy wreszcie dotarła na miejsce, stała przed sporym zadbanym jak na tą dzielnicę budynkiem. Z informacji jakie posiadała, Mest miał mieszkać pod numerem piątym co oznaczało, że budynek musiał być kamienicą. Weszła do środka i skierowała swoje kroki prosto na schody. Drzwi których szukała znajdowały się na drugim piętrze. Czując jak jej gardło zaczyna ściskać się ze strachu, uniosła dłoń i zakukała. Ten gest kosztował ją w tej chwili więcej niż chciałaby przyznać. W głębi duszy błagała, żeby nikt jej nie otworzy. Jej nadzieja jednak szybko umarła wraz z dźwiękiem przekręcanego zamka. W następnej chwili drzwi stanęły otworem, ukazując w pełnej okazałości Mesta. Choć wyglądał na zaskoczonego, coś w jego wyglądzie jej nie pasowało. W następnej chwili skarciła się w myślach za tego typu przypuszczenia. Nie mogła pozwolić, by stare demony miały wpływ na jej życie. Zaproszona przez Mesta do środka, przekroczyła próg jego mieszkania, którego wnętrze ją zaskoczyło. Miała wrażenie jakby znalazła się w jednej z komnat w królewskim pałacu. Z drugiej strony słyszała, że Mest pracował niegdyś dla Króla, więc może jego upodobanie do większego luksusu nie powinno być takie dziwne.

- Co Cię sprowadza Touka? - spytał Mest od razu przechodząc do rzeczy.

- Makarov w trybie pilnym zbiera wszystkich w Gildii. Chciał porozmawiać z Tobą osobiście - powiedziała przyglądając mu się uważnie. Choć był środek nocy, Mest podobnie jak Makarov w dalszym ciągu był w pełni ubrany. Dookoła panował lekki rozgardiasz. Torba spoczywającą na kanapie tuż za jego plecami była otwarta i czymś wypełniona, a sam Mest sprawiał wrażenie jakby gdzieś mu się śpieszyło.
Touka za nim się odezwała już wiedziała, że będzie tego żałować.

- Dokąd się tak spieszysz Mest? - zapytała w końcu. Ledwie jej słowa opuściły usta, poczuła tępy ból głowy i zaczęła ogarniać ją ciemność. Ostatnim co usłyszała były słowa Mesta:

- Przepraszam Touka...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top