1
Sandra Shanon stała na parkingu przed East Hill Stables – ekskluzywną stadniną, a zarazem jej domem. Przed bramą wjazdową, było kilka samochodów. Dziewczyna rozpoznała większość z nich, bo należały do stałych klientów. Nie mogła tylko odnaleźć auta rodziców. "Nic nowego", pomyślała, "Pewnie znów są na zawodach".
Gdy znalazła się za bramą, skręciła w lewo i weszła do domu z czarną dachówką.
Przeszła przez jasny hol i skierowała się do kuchni. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to kartka, kontrastująca z czarnym stołem. Podeszła do niego i przeczytała: "Kochanie, jesteśmy na zawodach w Dereham. Wrócimy dopiero po północy, więc nie czekaj. W lodówce masz kurczaka, odgrzej sobie. Mama" Sandra westchnęła i wrzuciła papier do kosza. "Tak często zostaję sama, więc jeśli kiedyś musiałabym się przeprowadzić, to spokojnie bym sobie poradziła.", pomyślała i zaśmiała się gorzko.
To prawda. Na dodatek, dziewczyna miała dostęp do pieniędzy rodziców, bo wiedzieli, że nie była rozrzutna i nie przepuści ich na byle co.
Sandra wyszła z pomieszczenia, przeszła pod łukiem, by znaleźć się w salonie, a następnie w prawo, po schodach, udała się do swojego pokoju.
Jak na tak bogatą rodzinę, pokój dziewczyny był dość skromny. Na lewej ścianie było okno z widokiem na halę, pod którym stało łóżko. Po przeciwległej stronie, znajdowała się ogromna szafa ze strojem do jazdy konnej i ubraniami na codzień. Ściany w błękitnym kolorze, pokryte były plakatami z końmi i zdjęciami z zawodów.
Sandra nie interesowała się modą. Jej ciuchy były zupełnie zwyczajne, przez co nikt nie chciał wierzyć, że pochodziła z tak zamożnej rodziny. Dla niej wygląd liczył się tylko na treningach i turniejach.
Na pościeli leżała, wcześniej przygotowana bluza dresowa i czarne leginsy. Ubrała je szybko i zeszła do kuchni, żeby zjeść obiad.
Sandra wyszła na zewnątrz. Niebo zasnuło się chmurami. Na wprost domu był mały maneż, wysypany zwykłym piaskiem, a za nim budynek gospodarczy, gdzie mieściła się siodlarnia własna, siodlarnia dla klientów i paszarnia. Dziewczyna skręciła w lewo. Między tymi wszystkimi chodnikami i żwirowanymi ścieżkami, rosła idealnie przystrzyżona trawa. Matthew Scott, czterdziestoletni stajenny, który zajmował się nie tylko końmi, ale też roślinami, czasem upominał Sandrę, gdy biegła do swojej stajni na skróty, depcząc to arcydzieło.
Idąc przed siebie, nastolatka kątem oka dostrzegła karuzelę dla koni za domem, a po prawej stronie była ścieżka, prowadząca do drzwi głównej stajni. W tym budynku, znajdowały się własne konie, przeznaczone do zawodów, treningów i pokazów. Między mieszkańcami, mówiło się na nią "jedynka". Jakieś dwa metry dalej, kolejna żwirowana dróżka, skręcająca w lewo, prowadziła na mąła i dużą łąkę. Na przeciwko jedynki, umieszczona była hala, a obok niej lonżownik. Od samego wjazdu do stadniny, przez całą długość, ciągła się asfaltowa dróżka, a na jej końcu, zbudowana była stajnia dla klientów, nazywana "dwójką". Pełniła funkcję pensjonatu, ale stały tam również konie do nauki jazdy i te na sprzedaż. Na przeciw wejścia do dwójki, stał duży maneż, wysypany granitowym piachem.
Sandra, będąc na wewnętrznej ścianie dwójki, skręciła w prawo, przeszła obok dużej świetlicy, gdzie odbywały się różne przyjęcia, czy zebrania i długą, asfaltową dróżką, kierowała się do "trójki", czyli stajni, gdzie stały konie, będące na emeryturze i te, które należalły do niej samej i jej przyjaciół. W każdej stajni była wydzielona mała stodoła na siano i słomę. Spojrzała jeszcze na podłużny budynek z basenem dla koni, znajdujący się za świetlicą i weszła do najmniejszej stajni.
Czujniki ruchu, włączające światła, nie zareagowały, ale nic dziwnego, było jeszcze jasno. Każda stajnia wyglądała tak samo: czarna, idealnie wysprzątana podłoga, ciemny sufit i w tym przypadku dziesięć brązowych, drewnianych boksów.
Czarna, jak smoła klacz, stojąca w pierwszym boksie po lewej stronie, wystawiła łeb, by zobaczyć, kto przyszedł. Gdy rozpoznała swoją właścicielkę, zarżała radośnie. Dziewczyna na otwartej dłoni położyła dwie kostki cukru, a kara klacz z chęcią je zchrupała.
– Moja kochana – Sandra rzekła łagodnym głosem.
– Ines chyba się nudzi. – Usłyszała za sobą znajomy głos. To Nathan Cross, stajenny, a jednocześnie jej przyjeciel.
– Wiem. Właśnie chciałam ją wziąć na lonżę.
Ines to skrót od "Inesperada", co po hiszpańsku znaczy "Niespodziewana". Klacz dostała takie imię, bo przyszła na świat w dziewiąte urodziny Sandry, dwa tygodnie przed terminem, czego nikt się nie spodziewał.
– Nikogo tam nie ma? – zapytała chłopaka.
– Nie – odpowiedział.
Dziewczyna wyszła na zewnątrz i skręciła w lewo, do budynku gospodarczego. Otwarła drzwi pierwszego pomieszczenia i ze stojącej pod ścianą skrzyni, wzięła zieloną lonżę. Z haka zdjęła kawecan w tym samym kolorze i wróciła do stajni.
Weszła do boksu swojej klaczy, założyła uzdę oraz przypięła lonżę i wyszły na letnie, rześkie powietrze. Kroczyły między jedynką, a świetlicą i po chwili skręciły w wąską ścieżkę, wprost do lonżownika. Przy wejściu do każdego pomieszczenia, czy na mazeż lub łąkę, stały lampy, tak, że w nocy nie było problemu z trafieniem gdziekolwiek.
Na środku wybiegu leżał długi, czarny bat. Sandra zamknęła bramę i razem z Ines, przeszła do tego miejsca. "Dziwne", pomyślała, "Kto go tu zostawił?" Dziewczyna miała lekką obsesję na punkcie porządku w stadninie, więc w każdy dzień wieczorem, robiła obchód, by sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu.
Klacz wiedziała już, czego będzie chciała od niej jej pani, więc oddaliła się na ścianę lonżownika i czekała na jakiś sygnał. Sandra uśmiechnęła się na ten widok.
Podwinęła sobie rękawy bluzy i nakazała koniowi ruszyć stępem. Po kilku okrążeniach, pogoniła ją do wolnego kłusa, by chwilę później zawrócić. Jakieś dziesięć minut od rozpoczęcia treningu, Sandra pogoniła klacz do żwawego i szybszego kłusa, układając bat w prawej ręce, tak, by razem z lonżą tworzył literę "V".
Widać było, że Ines jest zadowolona, bo biegła z wygiętą w łuk szyją i parskała donośnie. Nastolatka lekko smagnęła batem i koń ruszył energicznym, pełnym gracji galopem.
Sandra rzuciła się na łóżko. Nie miała nic do roboty, więc postanowiła zadzwonić do przyjaciółki, Agnes Wilson. Odebrała po dwóch sygnałach.
– Hej, co tam? – zapytała Sandra.
– O, hejka! Właśnie czytam książkę – odpowiedziała radośnie.
– Co robisz jutro?
– A o której?
– Na przykład przed południem.
– Jestem wolna, ale chciałabym odwiedzić Xenę.
– To super, bo chciałam zaproponować przejażdżkę.
– Świetnie! Może być dziesiąta?
– Idealnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top