Rozdział 5

Weszła do domu. Zamknęła za sobą drzwi. Zdjęła buty. Skierowała się w głąb. Właśnie zauważyła maleńką szatynkę, na oko mającą jakieś dziewięć, która krzątała się przy stole rozkładając na niej białe talerze. Zerknęła na zegar. Pora kolacji. Jej brzuch domagał się jakiegoś posiłku, jednakże ciężko jej było prosić o coś do jedzenia dopiero co poznaną rodzinę.

Gdy tylko zauważyła czarnowłosą kobietę, miała ochotę gdzieś się ukryć z niewiadomego dla niej powodu.

-Chodź do nas. Już pora kolacji. – uśmiechnęła się, zapraszając gestem ręki do stołu. Większość domowników już siedziała za stołem. Brakowało jedynie młodego, zbuntowanego chłopaka. Dość niechętnie zajęła jedno z pustych miejsc.

Posiłek wyglądał nieprawdopodobnie smacznie. Jej ślinianki zaczęły działać na sam widok potrawy. Atmosfera panująca przy stole również była niezwykle miła. Wesołym rozmową towarzyszył śmiech domowników i ciche stukanie sztućców w porcelanowe talerze. Potrawa smakowała dokładnie tak jak wyglądała. Bajecznie. Niby jakaś zwykłą zapiekanka z serem i warzywami oraz mięsem mielonym, a zdawało jej się, że to najsmaczniejsze danie jakie jadła od kilkunastu tygodni. Co prawda nic nie zastąpi domowych posiłków, w szczególności jeśli jest to monotonna pizza lub parówki. Uroki życia samemu.

Całą miłą atmosferę przerwała postać, która powolnym krokiem zeszła po schodach. Wszyscy ucichli. Starali się nie zwracać na niego uwagi. Wpatrzeni we własne talerze zapychali usta, mając nadzieję, iż szybko się oddali. Chłopak nie rzucając nawet spojrzenia na stół zastawiony smacznymi potrawami, wszedł do kuchni. Dawn zauważyła, jak Daniel rzucił swojej matce tajemnicze spojrzenie i wskazał głową na drzwi do kuchni. Kobieta jedynie przytaknęła w odpowiedzi.

-Może zjesz z nami kolacje? Zrobiłam twoją ulubioną Musakę. – powiedziała, gdy chłopak wychodził z kuchni. Rzucił okiem na stół, na którego środku znajdowało się rzeczone danie. Podrzucił nisko czerwone jabłko, które miał w dłoni. Prychnął pod nosem. Odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku schodów.

-Nie możesz całe życie żywić się tylko owocami. – wrzasnął Daniel, patrząc na brata groźnym wzrokiem. Chłopak będąc jedną nogą na pierwszym stopniu, odwrócił powoli głowę w jego kierunku. Przez sekundę zdawać by się mogło, że ciskali w siebie piorunami. Młodszy uśmiechnął się kpiąco. Podrzucił czerwony owoc na tyle wysoko, by jego starszy brat go zauważył.

-Zakład? – spytał z uśmieszkiem, który nie zmazał się z jego twarzy. Ugryzłszy jabłko na jego oczach, poszedł w górę schodów. Dawn zauważyła, jak złość kipi wewnątrz Daniela. Miał ewidentną ochotę wstać i pójść do swojego młodszego brata. Powstrzymał się jednak, nie chcąc niszczyć wcześniejszej miłej atmosfery, która powróciła zaraz po zniknięciu młodego chłopaka.

-Może opowiesz nam coś o sobie? – rzekła pani Zaura, zwracając się do dziewczyny. Ona omiotła wzrokiem wszystkich siedzących przy stole, czując ich spojrzenia na sobie. Należała do bardziej nieśmiałych osób, jednakże nie miała powodów, by nie być z nimi w przyjaznych kontaktach.

-Nie mam za bardzo o czym mówić. Jestem zwyczajną nastolatką. Za kilka dni zacznę naukę na uniwersytecie niedaleko stąd. – powiedziała starając się znaleźć jakieś zajęcie dla swoich dłoni. Drżącymi palcami trzymała sztućce, starając się ukroić kawałek bakłażana z serem.

-Jesteś stąd? – spytała Maria, zajadając się mięsem.

-Nie. – skłamała gładko, kręcąc głową z delikatnym uśmiechem. – Pochodzę bardziej z północy kraju. Wychowałam się na wsi. Przeprowadziłam się do Moskwy tylko dlatego, żeby mieć szansę na lepszą edukację.

-Twoi rodzice musieli mieć na względzie dobro swojego dziecka, skoro pozwolili ci tutaj zamieszkać całkowicie samej. – wtrącił Daniel, wycierając usta serwetką.

-Raczej mi ufają. Dodatkowo w szkole, do której będę chodzić uczy przyjaciółka mojej mamy, która obiecała, że będzie mieć na mnie oko. – nie było jej miło okłamywać nowo poznane osoby, jednakże wolała zachować w tajemnicy, iż od ponad stu siedemdziesięciu lat mieszkała w tym samym mieście.

Przez jej myśli błysnęło Blood Moon. Jedynie miejsce, gdzie na świat przychodzą wampiry. Nie miała rodziców. Była wampirem. Kimś, kto został stworzony z łez księżyca. Całe swoje dzieciństwo spędziła na opanowaniu swoich wampirzych umiejętności. Dla niej rodzicami była starszyzna. Grupa osób opiekująca się małymi potomkami jej rodu w świętym mieście, którzy następnie wysyłają ich w świat. Nie wiedziała kto dał jej życie. I nie chciała tego wiedzieć. Wolała, aby pozostało to dla niej zagadką zupełnie, jak położenie raju dla wampirów. Skoro tylko tam na świat mogą przyjść wampiry to lepiej, aby pozostało to w tajemnicy nawet przed nimi samymi.

-Wspominałaś, że niedługo zaczynasz naukę na uniwersytecie. - wtrąciła Maria zaciekawionym tonem. - Ale przecież rok studencki już trwa. Dlaczego zaczynasz w połowie?

-Może zabrzmi to dziwnie, ale... - speszyła się. - Wyrzucili mnie z innego uniwersytetu, ponieważ zbyt często opuszczałam zajęcia. Chodzi o egzaminy. - uśmiechnęła się w duchu na te wspomnienia. Gdyby tylko znali prawdziwy powód jej zniknięć, zapewne by tak nie postąpili.

-Nie chciało ci się chodzić? - zaśmiał się Daniel.

-Miałam inne powody. - odwzajemniła to uśmiechem.

-Nie wypytuj dziewczyny, jeśli nie chce odpowiadać. - Maria szturchnęła go w bok łokciem.

-Ależ to nic takiego. Mówi się trudno i żyje się dalej. Nawet po tym... - westchnęła ociężale powracając myślami do spalonego domu. Straciła tam wszystko co miała. Mogła jedynie liczyć na pomoc starszyzny.

-Coś się stało? – spytał mocno zdziwiony Daniel, przypatrując się dziewczynie, która mozolnie i niechętnie kończyła swoją porcję.

-Daniel. – rodzicielka skarciła go wzrokiem.

-A... głupia historia. Kilka dni temu cały mój dobytek wraz z mieszkaniem został utracony w pożarze. – wytarła usta serwetką po skończonym posiłku. Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na nią to zszokowanym, to współczującym wzrokiem.

-Przepraszam. Nie wiedziałem. – mruknął mężczyzna, spuszczając smętnie głowę.

-Nie ma o czym gadać. – machnęła lekceważąco ręką, śmiejąc się pod nosem. – Stało się i się nie odstanie. Trzeba iść dalej. A gdyby nie to zdarzenie nie poznałabym państwa, a zdajecie się być naprawdę wspaniałą rodziną. Mam nadzieję, że nie będę wam kulą u nogi. – atmosfera lekko się rozluźniła. Wszyscy wymienili uśmiechy.

-A pojedziemy do wesołego miasteczka? – wtrąciła mała szatynka, siedząca z boku stołu. Wszyscy zaśmiali się głośno.

-To jest Sofia. Nasza młodsza siostrzyczka. – wyjaśnił Daniel, widząc lekko zdziwioną minę Dawn. – Pójdziemy nie martw się. – zapewnił ją brat z szerokim uśmiechem.

Reszta kolacji minęła w równie miłej atmosferze. Po posiłku Dawn uczynnie pomogła w zmywaniu i ogólnym sprzątaniu, mimo iż reszta domowników nie przystawała na to.

Był już praktycznie środek nocy, gdy wychodziła z łazienki po krótkim prysznicu. Doszła do swojego pokoju. Chwyciła za klamkę, jednakże nie potrafiła jej nacisnąć. Jej uwagę przykuły stare, zaokrąglone u góry drzwi z jasnobrązowego drewna ze złotą, okrągłą klamką. Było w nich coś intrygującego. Coś co ją przyciągało.

Podeszła do nich bardzo powolnym i ostrożnym krokiem. Dotknęła opuszkami palców złotej klamki,  by za chwile objąć ją całą ręką. Wciąż wpatrywała się zaintrygowana w jasne drewno. Już zabierała się za przekręcenie klamki, gdy głos za jej plecami spowodował jej natychmiastowy podskok.

-Tam nie wolno wchodzić. – przestraszona od razu odwróciła się. Oparła się o owe drzwi patrząc na ciemną postać przed nią. Na szczęście światło jeszcze paliło się na korytarzu, więc mogła rozpoznać tajemniczą osobę. Kristian pożerał ją morderczym wzrokiem, widocznie niezadowolony z jej poczynań. Jej serce mocniej zabiło w piersi na jego słowa, jednakże uspokoiło się po ujrzeniu jego twarzy.

-Przestraszyłeś mnie. – odetchnęła z ulgą, trzymając ręce na piersi z lekkim uśmiechem.

-Powiedziałem coś. – warknął. Zmrużył złowrogo oczy.

-Dobrze, zrozumiałam. Nie wolno tam wchodzić. Przepraszam za moją ciekawość. – spuściła speszona wzrok. Jego postawa była niezwykle chłodna. – Nasze pierwsze spotkanie nie było zbyt miłe. – dodała po chwili. – Jestem Dawn. Miło mi cię poznać, Kristian. – wyciągnęła w jego kierunku rękę, wykrzywiając usta w przyjaznym uśmiechu. Zlustrował jej dłoń zimnym spojrzeniem.

-Tak. Nie było zbyt miłe. I może niech lepiej takie pozostanie. – burknął od niechcenia. Wpatrywał się w nią, czekając aż oddali się od tajemniczych drzwi.

-Posłuchaj. Ja wiem, że zapewne nie przepadasz za nowymi lokatorami, ale mogę przysiądź, że nie zrobię niczego złego. Naprawdę. Nie chce jak na razie rezygnować z możliwości mieszkania tutaj. Twoja rodzina jest bardzo miła i polubiłam ich. Dlatego również z tobą chciałabym mieć przyjemne relacje. – wiedziała, że tymi słowami łamię obietnicę daną Danielowi, jednakże w tamtym momencie nawet o niej nie pomyślała.

-Nie lubię wścibskich dziewczyn. Odejdź od drzwi i zapomnij o całej tej sytuacji. Nie zamierzam naprawiać moich relacji, bo zapewne nic nie będę z niej miał. Idź sobie. – ostatnie słowa powiedział tak nieprzyjemnym tonem, że aż wzdrygnęło to dziewczyną. Nie chciała jednak się poddawać.

-Czy ja ci coś zrobiłam? – spytała niewinnie.

-Zupełnie nic. – szczęknął, podkreślając przymiotnik.

-Więc dlaczego jesteś dla mnie taki niemiły?

-A czy to ważne?

-Dla mnie bardzo.

-Więc jest bezwartościowe. Idź lepiej spać. Jutrozajęcia zaczynają się wcześnie z rana. – odwrócił się na pięcie, tuż po posłaniu jejostatniego zimnego spojrzenia. Obserwowała jak podchodzi do jednych drzwi itrzaska nimi za sobą. Zdziwiło ją, iż wyjechał z tematem porannych zajęć. Zerknęła jeszcze raz na drzwi za nią. Bez wątpieniaznajdowało się tam coś ważnego. A ona, jak to ona musiała się tego dowiedzieć.Postanowiła odłożyć to jednak na później. Weszła do pokoju. Położyła się nałóżku i usiłowała zasnąć przed pierwszym dniem w nowej szkole... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top