Rozdział 42
Przewróciła się na drugi bok. Otuliła szczelniej puszystą kołdrą, która zdawała się w ogóle nie dawać żadnego ciepła. Czuła wewnętrzny niepokój. Co chwila otwierała oczy, jakby wiedząc, ze coś na nią czeka we własnym pokoju. Błądziła wzrokiem po bladej barwie ściany. W środku, w głowie czuła jakby już gdzieś to wdziała. Jakby odtwarzał się w jej głowie stary film, lub stare wspomnienie. Jakby znowu je przeżywała. Jej oddech był dziwnie przyspieszony, a skórę pokrywał zimny pot. Jakby coś przeczuwała.
Podniosła się do siadu. Rozejrzała się chaotycznie po własnym pokoju. Widziała zarysy mebli w ciemności nocy. Słabe światło wpadało przez zasłonę do pomieszczenia. Nie pomagało to jednak. Nie była do tego przyzwyczajona. Czuła jakby ktoś założył jej klapki na oczy. Postawiła stopy na puszystym dywanie. W jednym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cały pokój stanął w płomieniach. Dosłownie wszystko pokryło się ogniem. Nawet dywan. Jednak nie czuła ciepła. Serce podskoczyło jej do gardła. Strach zawładnął ciałem.
Ale przecież to już było...
Szybko wskoczyła na łóżko. Nie wiedziała co zrobić. Stała sparaliżowana strachem, pożerając wzrokiem wszystkie pomarańczowe płomienie, tańczące wokół niej jak wokoło posągu bóstwa. Skądś znała to uczucie. Jej oddech przyspieszył. Zaczęła gorączkowo rozglądać się dookoła. Płomienie rosły w jej oczach. Zdawały się coraz bardziej zmniejszać swoją odległość do dziewczyny. Cofnęła się całkowicie pod ścianę. Nie miała już gdzie iść. Czuła zimno na całym ciele. Chciała skoczyć w morze ognia, ale zdrowy rozsądek jej tego zakazywał.
Wtem zauważyła ciemną sylwetkę, która wparowała do jej pokoju jak burza. Widziała go gdzieś. Pamiętała go skądś. Poczuła dziwne szczęście. Miała tajemniczą ochotę zeskoczyć z łóżka wprost do płomieni, byle zamknąć się w uścisku jego silnych ramion.
Kim jesteś?...
O mało tego nie zrobiła. Czuła się co najmniej dziwnie. Jakby ktoś wcześniej zapisał jej ruchy w dokładnym programie, a ona była zwykłą cyfrową postacią, w tym programie zawartą. Tajemnicza postać zwaliła szafę. Ona przeskoczyła na nią. Już po chwili znajdowała się w koło niego. Jej nogi same ją niosły. Przeszli korytarzem. Wzrok mimowolnie zjechał na otwarty pokój. Za otwartymi drzwiami widziała jedynie ciemna masę. Nie pamiętała co było w nim, gdy słońce przyświecało w okna. Jednakże kojarzył jej się ze złością, gniewem i wściekłością. Przeszli dalej. Krótki grzmot, szczęk, po czym rozdzierający uszy krzyk.
Znów przeze mnie cierpisz...
Chłopak upadł na podłogę. Zawył jeszcze raz. Chwycił się za szyję. Ucichł. Jego ciało bezwładnie ułożyło się na podłodze. Od razu głodne płomienie pożarły jego ciało. Zaczęły powoli spalać jego ubrania. A on otwartymi oczami o mleczno-czekoladowej barwie pożerały postać dziewczyny. Oczy bez duszy, bez wyrazu, bez życia.
Znów to zrobiłaś... To przez ciebie...
Cofnęła się o krok. Oparła się plecami o ścianę. Zjechała po niej. Mimo iż wokoło niej rozgrywa się pożar, jej było zimno. Potwornie zimno.
-Nie. – rzekła do siebie. Wspomnienia powróciły jak bumerang. – To nie tak było. – jego oczy błyszczał, ale już nie ciepłą czekoladą. – Ty nie umarłeś! – wrzasnęła. Poderwała się na równe nogi. – Ty umarłeś inaczej! – nie miała świadomości jakie słowa opuszczają jej gardło. Zaczęła dławić się własnymi łzami. Przed oczami stanął wychudzony, odwodniony i osłabiony chłopak, leżący w śnieżnobiałej pościeli w centrali. Dokładnie pamiętała dzień, w którym zawitała w jego pokoju po raz kolejny. I doskonale pamiętała jego martwe, sztywne ciało, bez pulsu, bez oddechu... bez życia. Jedynie... nie pamiętała kim był. Nie potrafiła wyprzeć tego obrazu z umysłu.
Poczuła jak coś krępuje jej ręce, nogi i całe ciało. Jak coś przytwierdza ją do ściany za sobą. Spojrzała na siebie. Zauważyła pasy. Grube, czarne pasy, ciasno ją oplatające. Przypęta była nimi do ściany. Szarpała się. Ruszała. Starała się wydostać. Łzy przyszły jej do oczu z bólu, jaki przysparzały jej pasy, mocno ocierające się o jej ciało.
-Przecież miałam być w niebie, tak? – wrzasnęła, jakby do nieobecnego przy niej Boga. – Widziałam go! Widziałam jak się na mnie patrzył! Kiedy mnie w końcu do niego puścicie! – szarpnęła jeszcze raz.
Pasy puściły. Poderwała się do siadu. Jej oddech spowolnił. Opanowała się. Już nie było jej ani zimno, ani ciepło. Temperatura była umiarkowana. Jej nogi przytwierdzone były metalowymi obręczami na kostkach do jakiegoś łóżka. Nie umiała ocenić skąd się tutaj znalazła, ale biel pokoju, w którym się znajdowała niemalże ją oślepiła. Czuła dziwny ciężar na głowie. Coś jak metalowy kapelusz, a bardziej kask. Jej nadgarstki również były przymocowane do łóżka metalowymi obręczami. Troszkę minęło nim zdołała się z nich uwolnić. Jednakże ostre jak brzytwa pazury wampira okazały się niezastąpione w sytuacji zniewolenia. Musiała się sporo nakombinować, ale w ostatecznym rezultacie uwolniła się od poręczy i wyszła tylko z lekko odgniecionym, jednym nadgarstkiem.
Jej dłonie powędrowały do ciężaru na głowie. Tak jak myślała miała na niej coś w rodzaju metalowego kasku. Po zdjęciu tych kilku kilogramów, poczuła jakby jej głowa napuchła jak balon. Była zdecydowanie lżejsza. Do jej ciała poprzypinane było kilkanaście kolorowych kabelków, zupełnie jak do hełmu. Zdecydowanym ruchem po odpinała je wszystkie. Nie było wokół niej żadnej aparatury, więc od razu odrzuciła wizje znajdowania się w szpitalu psychiatrycznym.
Łóżko, na którym uprzednio leżała również nie wskazywało na pobyt w jakimś ośrodku zdrowotnym. Twarde, metalowe, a do tego bardziej przypominające krzesło do tortur. Z całych sił starała się przypomnieć sobie ostatnie chwile jej życia, jednakże nadaremnie. Jej głowa świeciła pustkami, zupełnie jak pokój świecił śnieżną bielą. Przed oczami jedynie migały jej wspomnienia snu, z którego przed chwilą się obudziła. Coś jej w nim nie pasowało. Jakby to nie były jej wspomnienia, a zupełnie obcej osoby. Jednakże zapamiętała jeden szczegół. Chłopaka. Tego, który upadł i pożerał ją brązowym spojrzeniem. Już gdzieś widziała to spojrzenie.
-Przed... śmiercią... - wydukała, po kilku minutach bezcelowego błądzenia po pokoju i roztrzepywaniu wszystkich faktów, jakie tylko potrafiła sobie przypomnieć.
No tak... Zupełnie takie same oczy widziała tuż przed tym, jak umarła. Czekoladowe, wpatrujące się w nią z troską. Jej umysł oprzytomniał. Wszystkie wspomnienia zaczynały do niej powracać. Najpierw te niezbyt odległe. Atak, zapadnięcie się schodów, walka z trzema oprychami. Postać chłopaka, którego widziała tuż przed całkowitym odlotem, zaczynała być jej coraz bardziej bliska. Potem przypomniała sobie wszystkie osoby, z którymi rozmawiała w pokoju, z którego wybiegła.
-Maria... Misha... Ira... - wymieniała po kolei, nie chcąc już ich zapomnieć.
Po kilku minutach kolejnego spacerku, wszystko do niej powróciło. Gdy tylko widok martwego Kristiana zastygł przed jej oczami, ta zalała się łzami. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko było prawdą.
-Chwila... Przecież... umarłam... - podniosła się na duchu. Rozejrzała jeszcze raz po pomieszczeniu. Biel spowijająca ściany pokoju nie mogła być przypadkowa. Jeżeli umarła, musiała znajdować się po drugiej stronie.
-Czyściec... - uśmiechnęła się na samą myśl, że znajduje się w miejscu, gdzie prawdopodobnie będzie mogła spotkać martwego chłopaka. Już nie zważała na problem wampirów będących jeszcze na ziemi. Czuła się lekka jak puch.
Podeszła do jedynych drzwi znajdujących się w pomieszczeniu. Nacisnęła klamkę, lekko popchnęła. Ustąpiły bez nacisku. Przekroczyła próg. Przed jej oczami wymalował się długi biały korytarz. Na całej długości korytarza rozsiane było tysiące drzwi. Takich samych jak te do jej pokoju. Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Podeszła do pierwszych na prawo. Nacisnęła klamkę. Te jednak pozostawały zamknięte. Lekko zdezorientowana popatrzyła na nie badawczym wzrokiem. Nie miała klucza. Ale również to nie okazało się problemem.
Powiększyła pazury. Machnęła ręką. Wyszarpała zamek, który okazał się być jedyną blokadą drzwi. Weszła pewnym krokiem do pomieszczenia.
Nie było ono w żadnym stopniu podobne do poprzedniego pokoju. Ogromna czarna, ciemna przestrzeń, a na samym środku fotel z konsolą, nad którą rozwieszonych było kilkanaście monitorów komputerowych. Podeszła bliżej. Nie mogła z tak daleka zauważyć co było na nich zawarte.
Usiadła na miękkim fotelu. Kubek postawiony na konsoli pełen był gorącego, bursztynowego płynu. Jakby właśnie został tam przyniesiony. Zrozumiała, że w cale nie znajduje się w Czyśćcu, a w najbliższym jej sercu piekle.
Na każdym monitorze mogła zauważyć jej przyjaciół. Każdy posiadał co najmniej dwa. Na jednym był widok na osobnika przytwierdzonego do takiego samego fotela, z jakiego przed chwilą się uwolniła. Na drugim... Jakby każdy był we własnej bajce. Własnej historii. Własnym koszmarze. Wszyscy płakali. Niektórzy wrzeszczeli. To co działo się na oddzielnych monitorach, nie sposób było jej opisać słowami. Każdego sen był zupełnie inny. Sama jeszcze wspominała swój. Jakby zawarte w nim były wszystkie jej smutki, żale, ale przede wszystkim... cały jej strach. Strach przed utratą Kristiana, o którego tak zawzięcie walczyła... gdy jeszcze żył.
Kolejne porcje łez zawitały w jej oczach. Jeszcze przed chwilą miała nadzieje, że umarła. Że znów znajdzie się u jego boku. Że znów ujrzy jego czuły uśmiech. Ale Łowcy dokonali wszelkich starań, by móc się na niej wyżyć jeszcze mocniej. By ją jeszcze trochę po torturować. Była uwięziona w prawdziwym świecie, bez możliwości odejścia na tamten. Gdy to do niej dotarło, rozkleiła się całkowicie. Wiedziała czego chciała. Chciała po prostu do niego uciec. Chciała znów zostać zamknięta w jego silnych ramionach. Znów usłyszeć jego cudowny śmiech, który był rzadszy niż biały kruk. Znów poczuć dotyk jego miękkich i słodkich warg na własnym ciele.
Usłyszała krzyk. Krzyk pełen bólu i cierpienia. Poderwała wzrok na monitory. Na jednym z nich zauważyła Daniela. Daniela, który w swojej historii siedział skrępowany i dodatkowo przytrzymywany przez tajemniczych jej mężczyzn. Patrzył prosto na swoich przyjaciół... i brata. Wszyscy byli biczowani. Powieszeni za ręce pod jakimś sufitem. Krew spływała z nich obficie. Nawet ona była jedną z osób, które się tam znajdowały. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy wyobraziła siebie w takim śnie. Daniel był całkowicie bezradny. Nie potrafił zatrzymać cierpienia jakie zadawały obce osoby jego przyjaciołom. I to sprawiało mu największy ból...
Spojrzała na drugi monitor. Daniel w rzeczywistości leżał przykuty do łóżka. Nie szarpał się, nie poruszał. Jakby spał. Jednakże krzyk usłyszała. Czyżby jego odruch był na tyle silny, by pokonać paraliż senny? W takim razie czy jej odczucia względem Kristiana oraz świadomość o prawdziwych wydarzeniach jakie miały miejsce również były silniejsze, niż jej własny mózg?
Gdyby zastanawiała się nad tym dłużej mogłaby popaść w paranoje. Podniosła się z fotela. Omiotła wzrokiem wszystkie monitory, dokładnie ilustrując wszystkie koszmary.
Widziała Irę, która usilnie starała się coś wytłumaczyć ludziom mijających ją na ulicy. Większość z nich, którym zadawała pytania to były znane Dawn osoby. Nawet sama minęła ją kilka razy. Jednakże nie ważne co mówiła Ira, każdy kręcił głową, po czym odchodził. Raz nawet zdesperowana szarpnęła Mishę za rękaw koszuli. Wszyscy mijali ją obojętnie. Jakby jej nie znali. Dziewczyna skuliła się. Zatonęła we własnych łzach.
Spojrzała na kolejny monitor. Był na niej Misha. Chłopak miał dziwne migawki. Obraz co chwila się zmieniał. Raz młody chłopaczek użalający się nad martwym pieskiem. Raz dorosły facet kłócący się z jakąś kobietą. Po raz kolejny mały chłopak bawiący się sam w piaskownicy. Dorosły mężczyzna siedzący na skraju łóżka. Tym razem obraz ustał. Zauważyła, że Misha, który siedział na łóżku płakał, a ten który leżał zakopany w pościeli... to Kristian.
Nie mogła dłużej na to patrzeć. Szybko zjechała wzrokiem na ostatni monitor. Maria. Stała bez ruchu na samym środku monitora. Wokoło niej ustawionych było kilka mężczyzn. Zaraz naprzeciwko niej był Daniel. Każdy trzymał pistolet. W dodatku każdy celował w kobietę. W jednej sekundzie wszystkie wypaliły. Ugodziły kobietę. Ta upadła bez ruchu na ziemię. Mignięcie, błysk. Maria znów stała. Znów byli wokoło niej z broniami. Znów wystrzelili. I tak w kółko... po piątym razie Dawn oderwała wzrok. Miała dość patrzenia na śmierć Mari.
Nie miała zamiaru czekać. Omiotła wzrokiem jeszcze raz wszystkie monitory. Na tych ukazujących jej przyjaciół w rzeczywistości, zauważyła numery. 234, 235, 236, 237, 238. Musiały coś oznaczać.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wybaczcie, ale muszę zmienić nieco częstotliwość dodawanych rozdziałów na 1 na dwa dni, gdyż moja wena aktualnie mnie opuściła i gdybym wciąż dodawała tak często kolejne części to szybko zmuszeni bylibyście, albo czytać kompletne gówno, robione na szybko, albo czekać nie wiadomo ile, aż wena mnie nawiedzi. Bardzo za to przepraszam...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top