Rozdział 39

Skręciła po raz ostatni. Nacisnęła okrągły przycisk. Wypowiedziała parę słów. Usłyszała delikatne buczenie. Pewnym krokiem przekroczyła wejście mieszkalnego bloku. Wspięła się po schodach na górę. Miała tylko jedną szansę. Musiała grać przestraszoną i spanikowaną. Tylko tak mogła coś od niej wyciągnąć. Niby wszystko miało pójść gładko, jednakże obawy wewnątrz niej wciąż narastały.

To co działo się z braćmi było nie do opisania zwykłymi słowami, jednakże to, co wprawiało w większy szok, było zachowanie wszystkich wokół nich. Każdy chodził jak na szpilkach. Wszyscy starali się odciągnąć od jednego zdania: „Tak mi przykro, ale oni...". Usłyszała te słowa w swoim śnie, ale prześladowały ją każdego kolejnego dnia. Nikt nie chciał ich usłyszeć.

Zadzwoniła do drzwi. Potrzepała delikatnie głową. Przybrała przerażony wyraz twarzy. Miała nadzieję, że jest wiarygodny. Otworzyła jej Dara. Uśmiechnęła się na jej widok. Dawn słabo to odwzajemniła. Dziewczyna kupiła całą sytuację. Bez słowa wpuściła Dawn do środka, wiedząc, że coś jest nie tak z nią. Krótki impuls błysnął w głowie Dawn. Do tej pory wszystko się udało.

-Coś się stało? – spytała przejęta Dara. Kurtyna poszła w górę.

-Ja...ja...ja... - starała się jąkać i mówić jak najbardziej drżącym głosem, jaki tylko potrafiła zrobić. – Ja nie wiem co to było. On był wielki, ogromny... straszny. – poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy. Zaczęła myśleć o najsmutniejszych rzeczach jakich tylko potrafiła, by utrzymać ten stan. Gdy tylko jej myśli powędrowały w kierunku Kristiana i Daniela, nie musiała się dużo wysilać.

-Powolutku. Powiedz co się stało? – mówiła spokojnie Dara.

-On na mnie napadł. Ale to było straszne... skoczył z tak wysoka i nic mu nie było... A wcześniej go tam w ogóle nie było... Miał takie czerwone oczy... jak dwa świecące złowrogo rubiny... To było straszne... - załkała. Kilka łez spłynęło po jej policzku. Wszystko tylko dla jednego.

-Dobrze, dobrze. Spokojnie. – starała się ją jakoś uspokoić. – Chodź do salonu. Zrobię ci herbaty. – poprowadziła ją do rzeczonego pokoju. Usadziła na czarnej kanapie. Podała chusteczkę. Sama znikła, idąc w stronę kuchni. Miała parę minut czasu.

Rozejrzała się dookoła. Nic specjalnie podejrzanego. Całkowicie normalna kawalerka, zamieszkiwana przez młodą dorosłą. Jednakże uderzył w nią brak jakichkolwiek rzeczy osobistych. Brak zdjęć z rodziną, książek ulubionych autorów, kaset z filmami... Wszystko puste, jakby właśnie co się wprowadziła, lub na odwyrtkę.

W jej głowie zalśniła postać Konstantina, gdy jej wzrok napotkał na swojej drodze otwartego laptopa. Przecz oczami błysnęła jej wizja maila od tajemniczego osobnika. Nie wiedziała jakim cudem pamiętała jego imię, ale doskonale pamiętała treść wiadomości. Gdyby nie ona nie znajdowałaby się teraz tutaj i nie grałaby zranionej i przestraszonej dziewczynki. Informacja o posiadaniu przez Darę czarnej krwi była dla niej ciosem w żołądek. Gdy przebywała tutaj po raz ostatni, spłoszona uciekła, bojąc się, że Dara może odkryć kim jest z natury. Teraz jednak wróciła, gdyż życie jej przyjaciela było zagrożone.

Po około sekundzie do salonu weszła Dara z dwoma kubkami w dłoniach. Podała jeden zapłakanej dziewczynie.

-Ja przepraszam... Pewnie przeszkadzam ci w czymś ważnym... - załkała sztucznie blondynka.

-Ależ skąd. – machnęła ręką z miłym uśmiechem. – A teraz mów co się stało. – położyła jej swoją dłoń na udzie.

-Nie wiem co to było. Jakiś potwór... miał szpony i... i... kły... Bredził coś, że chce się napić... Ja... Ja się tak strasznie bałam... - ukryła twarz w dłoniach, udając, że płacze. Dara objęła ją ramieniem i przytuliła do siebie. – Przepraszam, że ci to mówię, ale już naprawdę nie miałam do kogo iść...

-Ależ za co ty przepraszasz? Do mnie zawsze możesz przyjść. W końcu jesteśmy przyjaciółkami. – uśmiechnęła się do niej zachęcająco. – A teraz odpowiedz mi na kilka pytań, dobrze? – dziewczyna słabo przytaknęła głową, ocierając mokre policzki. W duchu krzyknęła ciche „tak" w tryumfie, iż udało jej się przekupić Darę. – Po pierwsze opowiedz powoli jak i co się stało. Ze szczegółami. – Dawn zaintrygowała ciekawość Dary. Miała przeczucie, że wyciągnie z tej rozmowy coś więcej niż tylko ratunek dla Kristiana.

-Szłam sobie chodnikiem. – pociągnęła nosem. – Kierowałam się do domu. Nikogo w pobliżu nie było, no bo w końcu wieczór, nie? Szłam z centrum, bo właśnie wracałam z małych zakupów. Wtem nagle, jakby wyrósł z podziemi! Pojawił się przede mną mężczyzna spowity w ciemności. Byliśmy pod latarnią, a on wyglądał jak sylwetka wycięta z czarnego papieru... Chwycił mnie za nadgarstek. Pociągnął w kierunku ciemnego zaułka. Przygwoździł do ściany. Zaczął mnie dotykać. Szarpałam się, a on wtedy... wtedy...

-Zgwałcił cię? – chciała dokończyć.

-Nie. – pomachała głową z delikatnym uśmiechem. Pociągnęła nosem. Uniosła koszulkę. Na jej brzuchu wyznaczone były trzy krwawe rany od pazurów. Bolało ją gdy to zrobiła, ale jeszcze bardziej bolał ją widok półżywego Kristiana. Skoro Dara była Łowcą to bez problemu powinna rozpoznać ranę, wykonaną przez pazury wampira. Ciemnowłosej szczęka opadła w dół. Przejechała opuszkami palców po ranie. Wciąż sączyła się z niej delikatnie krew.

-Poczekaj tutaj chwileczkę. Skocze tylko po jakieś opatrunki. – dziewczyna uśmiechnęła się miło w odpowiedzi. Dawn wyczuła, że był to sztuczny uśmiech. Kobieta wstała z kanapy i po chwili znikła za ścianą.

Znów Dawn rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu tajemniczych, niezbyt normalnych przedmiotów w jej pobliżu. Dara była Łowcą, co wiedziała od Kristiana. Ale to z maila dowiedziała się, iż była ona w posiadaniu trucizny zwanej „czarną krwią". Istniało małe prawdopodobieństwo, iż również posiadała lek.

To była ich ostatnia nadzieja. Stan Kristiana drastycznie się pogarszał. Dostarczenie mu leku było niezbędnością. Nikt nie chciał się z nim żegnać na dłużej niż kilka chwil. Wręcz nie dawano mu spokoju. Jakby usilnie chciało się go utrzymać przytomnym, by być pewnym, iż jeszcze dycha. Wszyscy przesiadywali w jego pokoju, starając się prowadzić z nim ciekawą rozmowę. Wszyscy oprócz Dawn. Ona nie potrafiła patrzeć na jego bladą twarz i widzieć jak słabo porusza wargami w odpowiedzi. To były jego ostatnie chwile życia. Każdy chciał, aby został w jego pamięci. Tylko Dawn tego nie potrafiła. Musiała coś zrobić. Tylko ona MOGŁA coś zrobić.

Wtem usłyszała ciche słowa. Odwróciła się gwałtownie, myśląc, że Dara stoi za jej plecami. Przeliczyła się. Rozmowa dobiegała z głębi mieszkania. Cichutko i na placach skierowała się w tamtą stronę. Kobieta stała na środku pokoju, niespokojnie kręcąc stopą i przykładając rękę do ucha. Dopiero po chwili Dawn zorientowała się, że dziewczyna trzyma w niej telefon. Toczyła rozmowę po cichu, jakby w obawie przed wykryciem.

-Tak... Tak, jest u mnie... - po kilku sekundach już była pewna, że rozmawia o niej. Dawn musiała przykleić się do futryny drzwi, by w ogóle usłyszeć jej słowa. – Jak to ja?... Jest cała roztrzęsiona. Boi się... Ale ona nie wie co to było... Nie, tylko zranił, chociaż kto wie... Umiem rozpoznać pazury, jasne. A to z pewnością nie było zwierzę z psiej rodzinki... A ja wiem? Dość trochę... Mogę spróbować, ale nie powie mi za dużo. Jest w szoku... Postaram się. Ale powiedz mi tylko jak?... To ja mam odwalić całą brudną robotę?!... To sobie przyjedź i pogadaj! Droga wolna... To jest szaleństwo... Nie zrobię tego. Zabiją mnie... A co jak nie uwierzy?... Jak zapyta o dowód?... Chyba zgłupiałeś do reszty... Mam ją zabić?... Dobrze... Ale tylko ten jeden, jedyny raz... Ale bierzesz odpowiedzialność na siebie... Dobra... No... cześć... – dziewczyna odsunęła telefon. Serce Dawn podskoczyło do gardła.

Tak cicho jak tylko potrafiła wróciła się do salonu. Poślizgnęła się o dywan, lecz szybko pozbierała swoje ciało z podłogi i usadziła je na sofie. Poprawiła roztrzepane włosy. Otuliła własny brzuch ramionami, chcąc imitować ból, jaki powinna powodować rana.

Dziewczyna wróciła z apteczką. Uśmiechnęła się słabo w kierunku blondynki. Położyła przedmiot na stoliku. Zamknęła otwartego laptopa. Wyjęła z apteczki kilka bandaży, gazę i nożyczki. Poprosiła dziewczynę o uniesienie koszulki. Była dziwnie cicha. Opatrywała ranę blondynki, nie piskając ani słówka. Dawn wyczuła, że było w tej ciszy coś niepokojącego.

Wreszcie kobieta skończyła. Odłożyła wszystkie rzeczy do apteczki. Zamknęła ją. Przez kilka sekund trzymała na niej dłoń, wpatrując się w jej jasno pomarańczowy kolor.

-Dawn... - zaczęła wreszcie. Odwróciła wzrok od pomarańczowej skrzynki. – Musze wiedzieć co to było. – dodała dobitniej. Blondynka wiedziała, że jej umiejętności aktorskie zostaną wystawione na próbę.

-Ale... o czym ty mówisz? – spytała zmieszana, siląc się na słaby uśmiech.

-Dobrze wiesz o czym mówię. – odwróciła wzrok od apteczki. Spojrzała groźnie na Dawn. Dziewczyna bała się, że zaraz powie coś, co całkowicie ją zdemaskuje. – Chciałabym wiedzieć co cię zaatakował, ja wyglądało, jak się poruszało, nawet jak mówiło. Wszystko co tylko da się opisać słowami.

-Ale po co ci to?

-Po prostu muszę to wiedzieć.

-Dara... Ja i tak pójdę z tym na policję. To nie jest normalne. On mnie prawie...

-Policja tutaj nic nie pomoże, uwierz mi.

-Ale...

-Dawn. Posłuchaj mnie uważnie. – Dara chwyciła ją mocno za nadgarstki, prawie je miażdżąc. – To co cię zaatakowało nie było napalonym gburem, ani nie naburmuszonym kibolem. To był wampir. – Dawn odczekała sekundę, po czym wybuchła głośnym śmiechem. Starała się wprowadzić tym samym dziewczynę w zakłopotanie, jak i również chciała stworzyć możliwą reakcję.

-Ja wiem, że chcesz sprawić, abym o tym zapomniała, ale nie musisz mi tutaj zmyślać. Ale muszę przyznać, że mnie rozbawiłaś. – spojrzała na Darę. Jej mina była nadzwyczaj poważna. Dawn również zaprzestała swojego śmiechu. Przez dłuższą chwilę panowała niezręczna cisza. – Ty na serio?

-Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale raczej się nie mylę. Tą ranę wcale nie zrobił żaden nóż, czy maczeta. To były ich pazury.

-A skąd ty niby to masz wiedzieć? – dziewczyna westchnęła ciężko.

-Jestem Łowcą. – powiedziała, jak gdyby nigdy nic. – Zawodowo zajmuje się ich łapaniem. Pilnuje by żadne z tych potworów nie atakowało normalnych ludzi. Nie zawsze jest bezpiecznie, ale się staramy. Jak widać jeden z tych pojebów zaatakował cię. Ale chce ustalić, który to był.

-Znacie ich tożsamość? – poczuła jak zimny pot oblewa ją całą. Nie panowała nad słowami, które opuszczają jej usta.

-Niestety nie. Ale staramy się wszystko robić, by ich tylko wyplenić. To parszywe chwasty tego świata. – Dawn oprzytomniała. Przywróciła zdrowy rozsądek.

-I że... Że niby takie coś... to było to? – starała się gubić we własnych słowach. Słabo jej to wychodziło, ale liczyła, że Dara nabierze się mimo to.

-Wszystko na to wskazuje. Czy on... nie zaczął cię całować po szyi lub coś?

-Nie. – oparła przeciągle. – Że niby miał mnie jakoś ugryźć? – zaśmiała się. Stara się sprawiać wrażenie powątpiewającej.

-Jeżeli był ranny to bardzo możliwe, że chciał.

-Ranny? A co ma do tego moja krew?

-Nie jest niezbędna do ich życia, chociaż niektórzy tak sądzą. Oni traktują ją bardziej jak... alkohol. Coś co lubią. Ale posiada także funkcje lecznicze, więc możliwym było, że chciał się po prostu uleczyć. A jeżeli wciąż jest ranny to zwiększa naszą możliwość na jego złapanie.

-Czekaj chwile. – Dawn zaśmiała się krótko, sprawiając wrażenie rozbawionej, mimo iż w środku drżała z przerażenia i stresu. – I mam niby uwierzyć w to wszystko? W to że jesteś jakimś tam myśliwym...

-Łowcą. – poprawiła ją.

-Tak... Łowcą... i że zaatakowała mnie jakaś postać, która do tej pory kreowana była jedynie w durnych bajkach i filmach dla nastolatków?

-Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale taka jest rzeczywistość. Nie mówi się o wampirach głośno, gdyż wzbudziłoby to panikę wśród ludzi. To jest nam najmniej potrzebne. Wystarczy specjalna organizacja, która wyszkoli się w unicestwianiu tych szkodników. – Dawn miała ogromną ochotę wbicia dziewczynie pazurów w brzuch za wszystkie bzdury i obelgi jakie o nich opowiadała. Jednakże powstrzymała się.

-Oni... są szkodliwi?

-Nawet nie wiesz jak. Byłaś w niesamowitym niebezpieczeństwie. Oni nie wybierają zwykłych ludzi.

-Nie wybierają?

-Nie. Jak dla psa każdy człowiek ma uniwersalny zapach, dla wampira jest to samo. Jesteś dla niego tym bardziej atrakcyjna, im lepszy gatunek krwi dla niego masz.

-To są jakieś gatunki krwi.

-Dla wampira owszem. Musiałaś być naprawdę wyjątkowa, skoro tak mu podpasowałaś. A to znaczy, że jesteś w niebezpieczeństwie.

-Wiesz co? – Dawn wstała z kanapy. Ostateczne kłamstwo było dla niej najlepszym żartem. Miała ochotę wyjść z mieszkania i roześmiać się na całego. – Mam tego dość. To brzmi jak chora bajeczka wymyślona na poczekaniu. Wychodzę stąd. A ty... ty się ogarnij! – chciała postąpić jeden krok, ale Dara podniosła się i stanęła na jej drodze.

-Nie gadam głupstw. I mogę ci to udowodnić. – popchnęła ją lekko, przez co dziewczyna znalazła się z powrotem na kanapie. Dara wyszła. Wróciła dosłownie po paru sekundach z czarną skrzyneczką, podobną do kosmetyczki. Otwarła ją przed nią.

W środku znajdowało się kilkanaście strzykawek wypełnionych przeźroczystym płynem. Dawn od razu zrozumiała co to jest. Czarna Krew zamknięta w małych strzykawkach. Dla niej śmiertelna trucizna. Omiotła szybko wzrokiem wszystkie po kolei. Starała się odnaleźć wzrokiem jedną lub dwie, które wyróżniałyby się na tle innych. Szukała antidotum. Niestety nie była w stanie. Nie wszystkie były dobrze widoczne.

-Co to jest?! – warknęła przeraźliwie. – Narkotyki?! Kolejny brudny interes, w którym maczasz palce?! – osądziła pierwszym argumentem jaki tylko przyszedł jej na myśl.

-To nie są żadne narkotyki. – wyjęła jedną strzykawkę. Na widok płynu, który swobodnie przelewał się wewnątrz niej, kolacja Dawn sama ćwiczyła fikołki. – To Czarna Krew.

-Jakoś słabo to czarne. – zakpiła.

-To tylko nazwa. Ta substancja jest śmiertelną trucizną dla wampirów.

-I mam niby w to uwierzyć? Po prostu nalałaś wody do strzykawek i zamknęłaś je w kosmetyczce.

-To nie jest woda. – widać było, że Dara jest już na samej granicy spokoju i opanowania. – Nie wiem jak mam ci udowodnić, że to zabójcza substancja.

-To ja mam ci to powiedzieć?

-Dawn. – zaczęła, schodząc na poważny ton. – Proszę cię, uwierz mi. Ja nie robię tego, po to by mieć z ciebie ubaw. Ja chce cię chronić. Sama widzisz. Tej rany nie zadał ci napalony alkoholik z baru, który chciał się zabawić. Ten ślad nie wygląda jakby ktoś zadał go nożem. Człowiek prędzej by cię dźgnął, niźli przeciął twoje ciało. Ta rana wygląda jakby zadał ją pies, albo wilk, albo jakiekolwiek zwierzę. Powiedz sama. Jak on wyglądał? Mówiłaś, że miał czerwone oczy. A może zauważyłaś coś jeszcze. Może poruszał się tak jakoś... Ach... nie wiem jak to opisać... Tak jakby płynął.

-Co? Może. Nie wie. Nie przyjrzałam się.

-Mówiłaś, że wyrósł spod ziemi. A może wcześniej zauważyłaś małe stworzonko, latające gdzieś w pobliżu?

-Nie wiem. A to ma jakieś znaczenie.

-Ma. To podstawowe fakty, po których mogłabym stwierdzić, że był to stu procentowy wampir. – Dawn udawała, że zastanawia się na chwile. W rzeczywistości śledziła badawczym wzrokiem każdą strzykawkę, by wywnioskować, która z nich zawiera antidotum.

-Tak. – odparła po kilku sekundach, gdy zrozumiała, że dopóki nie chwyci strzykawek w ręce, to nic nie wskóra. – Było coś. Znaczy... Myślałam, że to ptak. Coś latało na niebie. – załgała gładko.

-Dobrze. – Dara uśmiechnęła się miło. – Teraz musimy ci zapewnić bezpieczeństwo. Dwadzieścia cztery godziny na dobę z obserwacją.

-Że co? O nie, nie, nie. Ja nie zamierzam siedzieć w jakiejś pieprzonej klatce. Ja nie jestem zwierzęciem. Sama potrafię o siebie zadbać. – Dara westchnęła ciężko. Zwiesiła głowę. Myślała nad czymś intensywnie. W końcu sięgnęła do czarnej skrzynki. Wyciągnęła z niej jedną strzykawkę. Podała ją na otwartej dłoni Dawn.

-Co ty chcesz? – spytała zdezorientowana. W środku trzęsła portkami ze strachu przed nagłą śmiercią z rąk koleżanki.

-Weź to. – poleciła. – Zagwarantuje ci to bezpieczeństwo. Wystarczy odbezpieczyć igłę, wbić i nacisnąć tłok. Starczy minimalna dawka tego cudu i wampir pada jak długi. – uśmiechnęła się. Dawn jeździła wzrokiem pomiędzy oczami kobiety, a strzykawką na jej dłoni. W końcu niepewnie chwyciła narzędzie, które mogło doprowadzić ją do śmierci.

-Naprawdę to małe coś może być tak niebezpieczne? – spytała lekko kpiącym tonem, obserwując przelewającą się wewnątrz strzykawki ciecz.

-Tylko proszę cię uważaj. – wróciła na nią swój wzrok. – To małe coś jest niebezpieczne też dla ciebie.

-Że jak?

-No... Mogą wystąpić... komplikacje. – podrapała się z tyłu głowy.

-Jakie komplikacje? Czyli to mnie może zabić?

-Nie. – zaprzeczyła szybko. – Nie zabije cię. Ale... może spowodować pewne skutki uboczne.

-Aha. Na przykład jakie? – Dara przewróciła oczami. Pogrzebała w czarnej skrzynce. Wyjęła z niej mniejszą strzykawkę.

-Trzymaj. Na wypadek gdybyś się ukuła. To antidotum. Nie umrzesz od tej trucizny, ale przezorny zawsze ubezpieczony. – Dawn poczuła jak ciężki kamień spada z jej serca. Mała fiolka, dla której wymyśliła durną historyjkę i dla której zraniła się w brzuch. Właśnie trzymała ją w dłoni. Musiała tylko wyjść z mieszkania i dotrzeć jak najszybciej do Kristiana.

-Dziękuje... ja... dalej nie mogę w to uwierzyć.

-Zapewniam cię, że jeżeli raz cię zaatakował... to może zrobić to po raz kolejny. – ich spojrzenia się skrzyżowały. Dawn widziała ciepłą czekoladę w jej oczach. Dokładnie taką samą jaką widziała w oczach Kristiana. – A teraz napijmy się herbaty.

-Ja... Myślę, że ja już pójdę.

-Nie ma mowy. – sprowadziła ją z powrotem na kanapę. – Ten chwast dalej może grasować po mieście. Nie puszcze cię. Zostaniesz u mnie na noc. Tutaj jest bezpiecznie. – Dawn nie mogła wyparować z jej mieszkania bez żadnego wiarygodnego argumentu, a że żaden nie przychodził jej na myśl, była zmuszona zostać z dziewczyną. Postanowiła, że wymknie się pod osłoną nocy, gdy dziewczyna zaśnie. Miała tylko nadzieje, że nastąpi to szybciej niż sądziła...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Najmocniej przepraszam za brak rozdziałów w ostatnich dniach, ale złożyły się na to dwa problemy. Pierwszym była szkoła, w której miałam kilka ważnych spraw osobistych, a drugą: Rozdział, który przeczytaliście wymagał większej ilości poprawek niż początkowo sądziłam. Stwierdzam, że słabo mi wychodzi wprowadzanie was w błąd i zaskakiwanie, bo większość osób zapewne domyśliło się dalszej części fabuły, jakim było pójście do Dary po antidotum...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top