Rozdział 37

-Jesteś... niesamowita... – sapnął ostatkiem sił. Jego ręka bezwładnie osunęła się po jej plecach. Oddech spowolnił. Serce jej stanęło. Potrząsnęła nim delikatnie, ale nie dało to oczekiwanych rezultatów. Odsunęła go od siebie. Miał zamknięte oczy. Zachowywał się jak szmaciana lalka. Położyła go leżąco na ziemi. Kilkakrotnie uderzyła dłonią w policzek, licząc, że się zbudzi.

Kiedy łzy żałości i smutku powoli zaczęły zamazywać jej widziany obraz, usłyszała donośny huk. Drzwi kilka metrów od niej otworzyły się, potężnie odbijając się od ściany. Do pomieszczenia wparował Misha, a za nim Ira i Maria. Dawn szybko otrząsnęła się, wiedząc, że płacz nie pomoże im w obecnej sytuacji.

-Dowiedziałaś się czegoś? – spytała Maria z nadzieją, podchodząc wraz z Irą do Daniela. Młodsza dziewczyna trzymała w rękach sporej wielkości, pomarańczową apteczkę, którą rozłożyła na podłodze. Dawn przez chwile milczała, ale w końcu dotarło do niej co powiedział Kristian, nim zaczął ją oczarowywać.

-Tak. – mruknęła, czując gulę w gardle. Szybko przełknęła ślinę, chcąc się jej pozbyć. – Zostali zaatakowani przez Łowców. – wykrztusiła z siebie.

-Mówił coś o obrażeniach? – spytał Misha, dorywając się do bluzy młodszego brata. Była w strzępach, ale musiał go dokładniej obejrzeć. Odsunęła się pół korku w tył.

-Daniel został dźgnięty kilka razy nożem. - Maria nieznacznie pobladła na twarzy, mimo iż powiedział jej to wcześniej. Zabrała się do rozcinania koszulki mężczyzny, ubrawszy białe rękawiczki. Dawn opowiedziała po kolei wszystko co zapamiętała, oprócz wstydliwego wyznania czarnowłosego chłopaka. Wolała to zachować dla siebie. W głębi duszy wiedziała, że nie chciał, aby ktoś inny się o tym dowiedział.

-Woda mogła dostać im się do płuc. – mruknął Misha. – Kristian kaszlał? – odwrócił wzrok na chwilę w kierunku Dawn. Ta nieśmiało przytaknęła. Przypatrywała się jak Maria zręcznie owija ranę Daniela z asystującą jej Irą.

-Gdzie ich zaatakowali? – Dawn zastanowiła się przez chwilę.

-Mówił o jakimś dawnym posterunku przy elektrowni wodnej. – Misha wymienił spojrzenia z Marią. Dziewczyna wyczuła w tym coś podejrzanego. –Czy ja o czymś nie wiem? – spytała. Misha westchnął ciężko. Chwilowo przerwał opatrywanie chłopaka.

-Posterunek faktycznie mieścił się na obrzeżach miasta. Ale... Jaki powód wymyślił Kristian?

-W sensie?

-Dlaczego tam poszli?

-Mówił, że dostali wiadomość od Mike. – odpowiedziała bez dłuższego zastanawiania się.

-Wątpię. –   fuknął jak obrażony. –   Dwa dni temu miał miejsce atak w tamtym miejscu. To było jawne kłamstwo. Kristian po prostu nie chciał powiedzieć, że obydwoje mieli tego dość i chcieli sprawdzić to całkowicie sami. Gdyby nam o tym powiedzieli, to pewnie zabralibyśmy się tam z nimi. Idioci.

-Sami sobie winni, ale to nie oznacza, że nie mamy im pomagać. –   zauważyła Maria.

Wtem poczuła mocny uścisk na nadgarstku. Misha chwycił ją stanowczo, wpatrzony tępo w Kristiana. Ta skierowała tam swój wzrok. Na szyi chłopaka, tuż nad obojczykiem znajdowała się potężna siwa plama z kilkoma wkłuciami. Liczne były też ślady krwi. Z początku dziewczyna nie wiedziała o co chodzi. Przypatrywała się ranie, przeszukując umysł w poszukiwaniu wyjaśnienia, lecz nie była w stanie wykrzesać z siebie nic więcej, jak tylko domysły, że podawali im narkotyki dla otumanienia. Zorientowała się, że to coś poważnego, gdy Maria pobladła na twarzy, przyglądając się ranie chłopaka, a Ira przestała ciąć bandaż, którym owinięty był brzuch Daniela.

-Misha... – rozbrzmiał roztrzęsiony głos Iry. – powiedz mi, że to nie to o czym myślę? – powiedziała błagalnym tonem, bliskim płaczu. Chłopak przełknął ślinę. Spojrzał na nią poważnie. Jedynie przytaknął.

-Czarna Krew... 

~~~~~~~~~~~~

Zrobiło się troszkę poważnie o.O

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top