Rozdział 2

Ogień zdążył rozprzestrzenić się po całym mieszkaniu. Dodatkowo w powietrzu unosił się swąd lawendy zmieszany z dymem. Tylko jak doszło do pożaru? Zdjęła czajnik z palnika. Raczej od tego mieszkanie nie zajęłoby się ogniem.

Zakryła usta dłonią. Gorączkowo zaczęła rozglądać się za jakimś wyjściem. Jedyne co znajdował się w jej pokoju to drzwi oraz okno. Niestety pomarańczowy ogień zagradzał jej każdą możliwą drogę. Spięła się w sobie.

Miała tylko jeden pomysł. Zamienić swoje ciało w małego, czarnego gacka i jakoś przedostać się na zewnątrz. Jednakże unoszący się wszędzie zapach lawendowej świeczki z pokoju jej współlokatorki uniemożliwiał jej używanie jakichkolwiek umiejętności. Przeklęła ją pod nosem. Ta dziewczyna działała jej czasami na nerwy, ale często płaciła większą część czynszu. To był jedyny powód, dla którego jeszcze nie opuściła tego mieszkania. Cienko u niej z kasą było.

Kaszlnęła mocno. Jej oczy piekły od przebrzydłego dymu, który unosił się wszędzie naokoło niej. Łzy zawitały w jej oczach, zamazując obraz. Jeszcze raz omiotła cały pokój wzrokiem. Jej ciało potrafiło regenerować małe rany w szybkim tempie. Skaleczenia, przecięcia, ale z pewnością nie poparzenia trzeciego stopnia.

Chciała zejść z łóżka, ale podłoga była pokryta czerwonym, ognistym dywanem. Jej myśli wirowały. Nie mogła zrobić zupełnie nic. Była zdana sama na siebie. Dodatkowo czuła ogromne ciepło. Jakby siedziała w nagrzanym piekarniku, będąc ciastem drożdżowym na szarlotkę. Usiadła na łóżku, wiedząc, że prędzej, czy później i ono zajmie się ogniem. Z bezsilności chciała krzyczeć. Miała nadzieje, że ktoś ją usłyszy i sprowadzi pomoc nim zamieni się w pieczonego kurczaka. Jednakże jej gardło odmawiało posłuszeństwa. Nie dała rady wydobyć z siebie najcichszego dźwięku.

Materac już powoli zaczął się palić, gdy zauważyła jak tajemnicza, męska postać wbiega do pokoju. Omiotła wzrokiem wszystko, co się w nim znajdowało. Ogień oświetlał jego twarz na delikatny pomarańczowy odcień, ale nie zdołała jej rozpoznać. Łzy spowodowane gorzkim dymem przeszkadzały jej w tym. Kaszlnęła po raz kolejny.

Spojrzał na nią. Machnął ręką w swoim kierunku, drugą zakrywając usta. Szybko zwalił szafę znajdującą się obok niego. Część ognistego dywanu znikła pod drewnianym meblem. Wiedziała, że nie na długo.

-Skacz! – krzyknął w jej kierunku. Niepewnie stanęła na materacu. Poczuła zawroty głowy. Potrząsnęła nią szybko. Zebrała się w sobie. Skoczyła. Wylądowała całym swoim ciężarem na szafie. Chłopak pociągnął ją w swoim kierunku. Dotknęła gołą stopą paneli. Mebel w jednym momencie rozsypał się na fragmenty podzielony przez ogień.

Chłopak zakrywając usta ramieniem, pociągnął ją w kierunku wyjścia. Idąc ostrożnie, lecz szybko omijając ogień starali się dostać do wyjścia. Temperatura jaka panowała wewnątrz mieszkania była wręcz piekielna. Czuła jak cała siła, którą posiada powoli opuszcza jej ciało. Kiedyś myślała, że przez to iż jest nadnaturalną istotą jest prawie nieśmiertelna. Jednakże prawie robi wielką różnice.

Przechodzili obok sypialni jej współlokatorki. Zerknęła tam. Dziewczyny nie było. Musiała uciec. Miała jej za złe, że nie zainteresowała się nią. Przecież mogła tutaj spalić się żywcem.

Byli już prawie przy wyjściu, gdy sufit podsycany ogniem zaczął się na nich walić. Jedna z belek zaczęła lecieć w kierunku dziewczyny. Przymknęła oczy i skrzyżowała ręce przed twarzą, oczekując zderzenia z palącym drewnem. Ku jej zdziwieniu usłyszała jedynie cichy syk poprzez zaciśnięte zęby. Spojrzała przed siebie. Chłopak przytrzymał zwaloną belkę, jednakże jedna jej część spadła na jego szyję, za pewnie poważnie raniąc jego skórę. Nie myliła się.

Chłopak odepchnął drewno, by to upadło na podłogę. Sam skulił się będąc na kolanach i chwycił się za szyję. Zerknęła. Mimo iż światło jakie miała dookoła było głownie pomarańczowe to zauważyła, iż całe miejsce, gdzie dotknęło go palone drewno było mocno czerwone. Zacisnął zęby. Wstał z lekkim trudem. Wskazał głową na drzwi wyjściowe.

Podbiegła do nich i otworzyła. Ogień buchnął jej przed twarzą. Na klatce schodowej nie było lepiej. Wręcz mogła powiedzieć, że było gorzej niż w jej mieszkaniu. Wszystko było zajęte ogniem. Ani jednego centymetra, gdzie nie mógłby pojawiać się pomarańczowy płomień. Szybko zatrzasnęła drzwi. Spojrzała na obcego chłopaka, który stał oparty o ścianę, starając się zignorować ból po lewej stronie szyi i barku.

-Musimy znaleźć inną drogę ucieczki. – przekrzyczała poprzez wszystkie odgłosy jakie ogień potrafił z siebie wydać. Chłopak ciężko oddychając, przytaknął słabo. Odepchnął się od ściany. Rozejrzał się po korytarzu.

-Masz tutaj jakieś okno, przez które można wyskoczyć? – spytał, sapiąc ciężko.

-Jesteśmy na trzecim piętrze! Połamiesz się! – wrzasnęła z wyrzutem. Jednakże on miał racje. Nie było innego wyjścia. Miała do wyboru połamane kości albo życie. Wolała to pierwsze.

Poprowadziła go do salonu. Wszystko było w ogniu. Dosłownie. Przeskoczyła po kanapie i dostała się do drzwi balkonowych. Otwarła je. Dopływ tlenu dla ognia był cudownym prezentem. Od razu wszystko buchnęło. Podmuch był na tyle silny, iż wybił okna. Ledwo uchowała się przed odłamkami szkła, które na szczęście nawet jej nie drasnęły. Skuliła się na ziemi, czekając aż się żywioł się uspokoi.

Wyszła przez drzwi razem z nim. Zerknęła w dół. Dość wysoko. Ale była to jedyna droga ucieczki jaką miała. Widziała jak chłopak również się boi skoczyć prosto na twardy grunt. Wokół zauważyła już dwie karetki i kilka wozów strażackich.

-Nie mamy innego wyboru. – powiedział chłopak, oglądając się za siebie. Mieszkanie było już zgliszczami. Podał jej rękę. Niepewnie ją ujęła. Wspięli się na barierkę. Szybkim ruchem objął ją w tali i przyciągnął do siebie.

Nie minęła nawet sekunda, a spadali ciężko w dół. Chłopak zmierzał prosto swoimi plecami na spotkanie z twardym asfaltem. Chciała coś powiedzieć, obrócić go, ale nie była w stanie. Dosłownie po mili sekundzie uderzyli w drogę z całym impetem.

Z gardła chłopaka wydarł się głośny i niesamowicie bolesny krzyk. Ona oszołomiona leżała na jego klatce, nie mogąc się poruszyć. Czuła jak cały świat jej wirował. On nie był w lepszym stanie. Podniosła się ociężale. Przewróciła na plecy. Złapała oddech. Podbiegli do niej jacyś mężczyźni w czerwonych uniformach. Ratownicy. Zajęli się nią.

Nim zabrali ją do karetki, chciała podziękować swojemu wybawcy. Gdyby nie on zapewne upiekłaby się jak kurczak. Odwróciła swoją głowę w stronę, gdzie jeszcze przez chwilą leżał. Zastała tylko puste miejsce. Rozejrzała się ostatkiem sił. Nigdzie go nie zauważyła. Odszedł nim zdołała mu podziękować...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top