Rozdział 18
Słońce ukryte było za szarymi chmurami, gdy opuszczała budynek uczelni. Zaciągnęła mocniej bluzę na szyję, czując zimny wiatr owiewający jej policzki. Wzmagał się. Zbierało się na deszcz. I to porządny. Spojrzała w górę. Niebo już całkowicie pokryło się ciemnymi chmurami. Te na samym środku były już wręcz czarne.
Ścisnęła mocniej pasek swojej torby, poprawiając go na ramieniu. Zeszła po ostatnich schodkach i dotknęła nogami pewnego i twardego chodnika.
-Zgadamy się później. – Rose poklepała ją przyjacielsku po ramieniu. Uśmiechnęła się, po czym pobiegła w kierunku przystanku autobusowego, na który właśnie zawitał ogromny pojazd.
Przyglądała się, jak dziewczyna wsiada do autobusu i odjeżdża daleko. W końcu wzięła głęboki oddech. Musiała wrócić do domu. Patrząc na tę chmury niedługo lunie z nieba, a ona nie miała przy sobie żadnego parasola, nie mówiąc o jakimkolwiek okryciu poza kapturem bluzy.
Skierowała się w dobrze znaną drogę. Nim jedna wykonała jeden krok zauważyła znajomą sylwetkę, która bawiła się złotą monetą i opierała się o pobliski murek. Wręcz podskoczyła, gdy zauważyła jego twarz. Szybkim krokiem podeszła do niego i wytrąciła złotą monetę z ręki. Kolisty kształt potoczył się przez parę metrów, po czym zakołysał się szybko i ustał.
-Co ty tu robisz?! – krzyknęła dość cicho. Chłopak uśmiechnął się cwaniacko. Włożył ręce do kieszeni kurtki, bez słowa odszedł od murku. Poszedł w zupełnie przeciwnym kierunku, niż znajdował się jego dom.
Miała dwa wyjścia. Albo podążać za nim i dowiedzieć się dlaczego uciekł, albo wrócić do domu i wsłuchiwać zażaleń Daniela, któremu zbiegł, gdy ten poszedł sobie robić herbatę. Chwyciła się za głowę, wiedząc, że nieważne co zrobi i tak tego pożałuje.
Ruszyła za chłopakiem. Jeżeli nie przyprowadzi go z powrotem, to przynajmniej będzie wiedzieć gdzie się wałęsa bez wiedzy innych.
Szli dość długo. Starała się utrzymywać w sporej odległości. Nie wiedziała czemu. Tak jej podpowiadała intuicja. Chłopak po przebyciu kilkudziesięciu metrów przystanął. Zrobiła tak samo. Rozejrzała się dookoła.
Środek miasta. Prawie centrum Moskwy. Zatłoczone ulice, po których pędziły różnokolorowe samochody, spiesząc się do swego celu. Ludzie spacerowali po chodnikach, pogrążeni we własnych myślach, podążając ścieżkami znanymi tylko im. Niektórzy zapewne spieszyli się do swych domostw po ciężkiej pracy, inni dopiero rozpoczynali dzień w postaci codziennych zakupów.
W oddali rozległ się grzmot oznajmiający zbliżającą się burze. Nic, co mogło zwrócić jej uwagę na dłużej.
Wlepiła wzrok w postać chłopaka. Powoli odwrócił głowę w jej stronę. Jego brązowe oczy zaświeciły na czerwony kolor. Wskazał głową na pustą przestrzeń pomiędzy dwoma mieszkalnymi budynkami. Wróciła wzrokiem do chłopaka. Pokręciła głową, lekko ściągając brwi. Uśmiechnął się paskudnie.
Prześlizgnął się poprzez ludzi, którzy kompletnie nie zwracali na niego swojej uwagi. Dotarł do szczeliny, po czym znikł. Dziewczyna mijana była poprzez kolejnych przechodniów, tępo wpatrując się w miejsce, gdzie znikł Kristian. W końcu spięła się w sobie ruszyła za nim.
Spotkała go na końcu ślepego zaułka. Opierał się o ścianę wpatrując w jedno z okien mieszkalnego budynku. Bawił się srebrnym sygnetem, który błyszczał na jego serdecznym palcu prawej dłoni. Był dość gruby. Dziewczyna zauważyła, że były na niej wygrawerowane jakieś słowa. Niestety jej wzrok nie był na tyle bystry, by to dostrzec. Jego wzrok nie drgnął nawet na ułamek sekundy.
Przełknęła ślinę, gdy jedna myśl błysnęła jej przed oczami. Ciężko było jej się powstrzymać. Nie udało jej się powstrzymać.
Szybko pociągnęła za jego kołnierz od koszuli. Jeden z guzików urwał się pod wpływem siły, jaką do tego przyłożyła. Jego szyja odsłoniła się przed nią opatrzona białym bandażem i gazą.
-Jeszcze się nie zagoiła. Powinieneś odpocząć. – rzekła, patrząc prosto w jego oczy. Puściła materiał jego białej koszuli. Parsknął pod nosem krótkim i lekceważącym śmiechem.
-Mam w dupie to, co mówi mój brat. – rzekł z kipiącą złością.
-Ale to nie znaczy, że nie powinieneś się o siebie troszczyć. Musisz się zregenerować, a łażenie po mieście ci w tym na pewno nie pomoże. – starała się mówić racjonalnie, chociaż wiedziała, że to i tak nic nie zmieni. Chłopak wciąż uparcie wpatrywał się w górę. – Wracajmy. – zaproponowała błagalnym tonem.
Westchnęła poirytowana, gdy chłopak nie zareagował na jej słowa. Pomachała mu dłonią przed oczami. Nic. Postanowiła być cierpliwa. Przystanęła, podpierając się na biodrach. Chłopak po kilku sekundach przymknął powieki, uśmiechając się paskudnie. Spojrzał na nią. Zauważyła błysk w jego oku.
Jego ciało spowił cień. Już po kilku chwilach unosił się ku górze, korzystając ze swojej umiejętności zmiany w małego, futrzanego zwierzaczka o ogromnych skrzydłach.
-Nie tym razem. – szepnęła do siebie, przygryzając wargę. Poczuła ciepło przepływające przez jej żyły. W ułamku sekundy poderwała się w górę. Śledziła go. Wyleciał wysoko ponad dachy budynków. Dziwiła się, że mimo tak sporej rany może chociażby zmienić się w nietoperza, nie mówiąc już o jakiejkolwiek podróży.
Lecieli dość dużo. Słońce na szczęście skryło się za burzowymi chmurami i nie paliło jej czarnej skóry. Poruszała delikatnie skrzydłami utrzymując się w prostej linii. Chłopak niestety nie podzielał jej spokoju. Co chwila skręcał w jedną stronę. Chwiał się. Przypominał jej pijaną osobę zataczającą się na drodze do baru.
W końcu zaczął mocno pikować w dół. Przerażona, że coś poszło nie tak postąpiła tak samo. On jednak panował nad sytuacją. Spowolnił lot i wylądował na dachu jednego z budynków. Zmienił się z powrotem. Również zmaterializowała się z powrotem w człowieka.
Ciężko dysząc, oparł się o antenę sterczącą do góry.
-Mówiłam ci, że to nie za dobry pomysł. – rzekła, pomagając chłopakowi ustać na nogach.
-To nic... takiego. – wysapał, łapiąc oddech.
Wytrącił się z uścisku dziewczyny. Poszedł dalej. Chwycił za klamkę od drzwi, zapewne prowadzących w głąb budynku. Poczekał. Obejrzał się. Spojrzał na Dawn, czekając aż podejdzie. Na początku nie była pewna. Przygryzła mocno zęby i podeszła do niego. Otworzył przed nią drzwi jak gentelman. Taka postawa nie pasowała do niego według jej myśli.
Posłusznie przestąpiła próg i skierowała się w dół po schodach.
Po przestąpieniu kilkudziesięciu stopni, wreszcie dotarła na jedno piętro. Cały budynek wyglądał na hotel lub blok mieszkalny. Korytarze były pełne różnorakich ludzi. Zazwyczaj byli ubrani w szaliki, chusty lub cokolwiek innego, co zasłaniało ich usta. Niektórzy również mieli na sobie okulary przeciwsłoneczne, kaptury lub czapki.
Kristian wyminął Dawn, potrącając ją przy tym ramieniem. Skierował się w głąb korytarza, po czym skręcił w jedne drzwi. Nie wiedziała co ze sobą zrobić w całkowicie obcym miejscu, więc podążyła za nim.
W pokoju czekała na nią miła niespodzianka. Zauważyła Daniela pochylającego się stołem, na którym spoczywała dokładna mapa Moskwy z oznaczeniami konkretnych miejsc. Podeszła. Mężczyzna podniósł głowę, odrywając na chwilę uwagę od struktury miasta. Powitał ją uroczym uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top