Rozdział 13
-To byli łowcy. – stęknął, przerywając denerwującą ją ciszę. – Śledziłem ich. Wiedziałem, że zlokalizowali kolejnego wampira. Znałem tę dwójkę... Doprowadzili mnie do twojego bloku. Starałem się obserwować ich z ukrycia. Nie włamali się do twojego mieszkania... Otworzyła im dziewczyna. Zabrali ją. Odeszła z nimi dobrowolnie. Jednakże nim poszli zostawili ci prezent w postaci źródła pożaru... Wiedziałem, że nie robiliby czegoś takiego bez korzyści. I przekonałem się o tym, gdy wszedłem do środka... Chcieli cię zabić, a ta mała pinda im w tym pomogła.
-Wiedziałam, że nie wolno jej ufać. – burknęła pod nosem. – Dlaczego ich śledziłeś? – kolejne pytania rodziły się w jej głowie.
-Możemy pogadać o tym kiedyś indziej? – spytał nieprzyjemnie. – A teraz błagam, na litość Boską, jeżeli masz choć trochę łaski w sobie, zawołaj tu Daniela. – stęknął dodatkowo. Oparł głowę o własne kolano.
Ta jednak wciąż klęczała przed nim. Obejrzała ranę dokładniej. Nie była przyjemna w widoku. Wręcz odstraszała. Bez wątpienia bolała. Przejechała tak delikatnie, jak potrafiła opuszkami palców po samym krańcu zaczerwienionej skóry. Chłopak zasyczał przez zęby. Chwycił jej dłoń i odrzucił ją. Speszyła się. Nie chciała być natarczywa, jednakże nie mogła zostawić go teraz bez opieki.
-Dlaczego nie pojechaliście do szpitala?! To trzeba opatrzyć! – mózg podpowiadał jej, by zdezynfekowała ranę. Zaczęła się rozglądać za czymś w rodzaju apteczki.
-Po co? Trochę pocierpię i się zregeneruje. – chwycił butelkę. Wypił wszystko, co się w niej znajdowało. Parsknęła śmiechem.
-Nie zregenerujesz takiej rany. Masz szkło wbite w bark! Pierwsze musiałbyś je wyjąć. – Niepewnie skierowała swoją dłoń do przeźroczystego fragmentu.
Jedynym sposobem na ulżeniem mu w cierpieniu było wyjęcie go. Jednakże czy nie było to zbyt ryzykowne? Wyjęcie szkła mogło spowodować potężny krwotok, który z kolei mógł doprowadzić nawet do śmierci chłopaka. Żeby upewnić się iż do niego nie dojdzie, musiałby wypić ludzką krew, która umożliwiłaby szybkie zasklepienie się rany. Westchnęła ociężale. – Kiedy ostatnio piłeś? – podniosła się z klęczek. Cwaniacki uśmieszek zawitał na jego twarzy. Wiedziała o czym pomyślał, jednakże ona nie miała humoru do żartów.
-Wczoraj. – stęknął.
-I nie wyleczyła poparzeń? – zdziwiła się. Zaczęła krążyć po pokoju, tupiąc przy tym cichutko. Chłopak zdobył się jedynie na powolne pokręcenie głową. Podniósł się lekko. Oparł głowę na ręce. Po raz kolejny wyciągnęła dłoń w kierunku szkła.
-Prędzej dam się pociąć, niż pozwolę komuś wyjąć to gówno z mojego ramienia. – warknął patrząc na nią. Jęknął boleśnie.
-Powinien to wykonać lekarz. Zabierzemy cię do szpitala. – podeszła bliżej. Znów uklękła przed nim.
-Idź po prostu po Daniela i daj mi święty spokój. – jęknął jeszcze raz. Jego głos minimalnie się załamał, dając znak, iż jest na granicy od płaczu. Zakołysał się. Dziwne przeczucie wypełniło ją. Widziała jak chłopak łapie oddech, mrugając chaotycznie powiekami.
-Ty zaraz zemdlejesz z tego bólu. Połóż się. – poprawiła szybko poduszkę leżąca u szczytu łóżka. Chłopak obserwował przez chwilę dłonie dziewczyny, po czym ciężko, lecz posłusznie opadł na miękką poduszkę. Wykrzywił się. Krzyknął cicho, chowając twarz, by stłumić swój głos. Bolało go nawet wtedy, kiedy leżał wygodnie na łóżku.
-Błagam cię. Idź po Daniela. – znów jego głos się załamał. Wtulił twarz w poduszkę.
-A co on ci pomoże? – spytała oburzona.
-Przyniesie mi leki przeciwbólowe w nakładach handlowych. – stęknął. Jego drżąca dłoń powędrowała do zranionej szyi. Nie mogła znieść widoku cierpiącego chłopaka. Wiedziała, że przeszywa go niesamowity ból. Nie mogła go sobie nawet wyobrazić. Jedyne co kiedyś czuła to złamana ręka, ale to, co przeżywał Kristian było zdecydowanie gorsze od podzielonej na pół kości.
-I myślisz, że po nałykaniu się tabletek, cokolwiek ci przejdzie? – usiadła obok łóżka, dając tym samym znak, że nigdzie się nie wybiera.
-Do tej pory dawało chociaż chwilową ulgę. – przymknął oczy. Zaczął głęboko oddychać. Widziała jak jego skóra zaczyna blednąć.
-Kristian? – spytała lekko przestraszona. Nie odpowiedział. Rozchylił lekko wargi nabierając powietrza. Oddychał zbyt wolno. Poderwała się do góry. Poklepała go delikatnie po policzku kilka razy. Potrząsnął chaotycznie głową, po uniesieniu powiek. Spojrzał na nią lekko mrużąc oczy, jakby niedowidział. – Jesteś zmęczony? – nie widziała czy postąpiła dobrze. Sen w jego przypadku mógł być błogosławieństwem.
-Przez ten ból nie mogę zasnąć. – poprawił się nieco na łóżku.
-Ja przez twoje jęki też. – uśmiechnęła się, chcąc rozluźnić atmosferę. Nie podziałało.
-Wybacz, ale to serio boli...
-Wierzę ci. A ja chcąc zaznać świętego spokoju chciałabym ci jakoś pomóc. – zastanowiła się przez chwilę. – Ile piłeś ostatnio?
-Po co ci odpowiedź na to pytanie?
-Po prostu mnie to ciekawi.
-Ja wiem... Trochę. Nie mam ochoty jeść niczego. – otarł czoło ręką.
-Wiesz, że fiolka krwi może ci pomóc. Dlaczego więc nie chcesz wypić jednej nawet na siłę?
-Od tygodnia nie mam na nic apetytu. Nie chce mi się jeść, a przy tym i pić. – westchnął ciężko.
Usłyszała kroki za sobą. Odwróciła się. Daniel stanął we framudze drzwi prosty jak struna. Prawie wypuścił z ręki przedmiot, który trzymał. Prześledził wzrokiem, najpierw dziewczynę, a potem zjechał na swojego brata.
-Ja ci wszystko mogę wytłumaczyć. – powiedział ni z tego ni z owego. Dawn zdziwiła się.
-Ale co ty chcesz mi tłumaczyć? – spytała spokojnie, podnosząc się z podłogi. Daniel popatrzył na swojego brata, który leżał półprzytomny na łóżku.
-Ona jest z naszego rodu, Daniel. – odparł dość cicho.
-Naprawdę?
-Spokojnie. Nie bój się. Nie wydam was łowcom. Sama wtedy poszłabym na stryczek. – uśmiechnęła się przyjaźnie. Mężczyzna wypuścił z ust powietrze z cichym świstem.
-Jak dobrze, że nie muszę znów wymyślać żadnych bajeczek.
-I tak nie uwierzyłam w tę poprzednią. Słabo u ciebie z kreatywnością. – zaśmiali się obaj.
-Dość tych pogaduszek. – przerwał im stanowczym tonem Kristian. – Dawaj proszki. – zażądał, wyciągając rękę poza łóżko.
-Wątpię, żeby jakakolwiek dawka ci pomogła. – spoważniał.
-Masz skończoną medycynę, tak? – spytała w kierunku starszego brata.
-Nie wierzysz mi?
-Wierzę. Ale jako wykwalifikowany lekarz możesz powiedzieć, co powinniśmy zrobić.
-Myślę, że wiesz, co powinniśmy zrobić. Nie potrzeba do tego lekarza. – wzruszył ramionami.
-Masz na myśli wyjęcie szkła? – spytała dla pewności.
-Fragmentów jest kilka, ale tak. Wyjęcie ich spowoduje, iż rana zagoi się sama w kilka dni. No... może w tydzień.
-Roztrzaskane okno... Musiałeś na nie natrafić, gdy rzuciliśmy się z balkonu. Nie mam innego wytłumaczenia. – rzekła, zastanawiając się nad przebiegiem tamtej nocy. Spojrzała na Kristiana. Już ledwo utrzymywał powieki uniesione.
-Prędzej umrę niż dam sobie to wyjąć. – wydyszał chłopak, pomiędzy oddechami.
-Czy ty nie wiesz, że przez to szkło cierpisz? – oburzył się Daniel.
-A wiesz jak będzie boleć wyjęcie go?! Ty tego nie czujesz, a ja tak! – podniósł głos.
-Chłopcy, ale bez kłótni. – stanęła pomiędzy nimi. Ochłonęli w mgnieniu oka. Daniel chciał pomóc bratu, jednakże nie był w stanie, gdyż młodszy nie dawał za wygraną. – Zaraz wrócę. – dodała.
Wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Wróciła do swojej sypialni. Pogrzebała pomiędzy ubraniami w szafie. Wyjęła srebrną skrzyknę. Usiadła na łóżku. Otwarła ją. Dym uniósł się z niej wraz z zimnym powiewem. W środku znajdowało się około dwudziestu podłużnych fiolek wypełnionych ciemnoczerwonym płynem. Wyjęła jedną z nich. Ścisnęła w dłoni. W głowie błysnął jej krótko pomysł. Wzięła głęboki oddech.
Wróciła do chłopaków. Kristian wciąż leżał na łóżku, ciężko oddychając. Jego brat siedział na krańcu posłania, rozmawiając z nim na jakiś temat. Zdawał się starać o utrzymanie chłopaka przytomnego. Odwrócił od niego na chwilę wzrok. Spojrzał na przedmiot, który dziewczyna trzymała w dłoni.
-Co ty chcesz zrobić? – spytał niepewny jej planów.
-Przytrzymaj go. – rozkazała, wskazując głową na Kristiana. Chłopak drgnął niespokojnie, starając się dojrzeć, co trzymała w dłoni. Świat w jego oczach wirował. Zbliżyła się do chłopaków powolnym krokiem, otwierając przy okazji fiolkę. Mężczyzna lekko się przeraził.
-To mu i tak niewiele pomoże. – pokręcił głową pewny swoich słów.
-Ale trochę ulży w cierpieniu. – uklękła przy łóżku.
-Tak samo jak prochy. – chłopak wskazał ręką na biurko, gdzie stało małe pudełeczko leków przeciwbólowych.
-Owszem. – przyznała rację. – Ale tabletki w nadmiernej ilości mogą zagrać na twoim zdrowiu, a nawet i życiu, a krew nie. – uśmiechnęła się delikatnie, gdy zauważyła krótki błysk w oku jego brata.
-Daj to. – burknął. Zabrał od niej fiolkę. Całą jejzawartość wlał prosto do ust. Nie potrzebowała niczego więcej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top