Rozdział 11
Odpowiedział. Jego słowa zalśniły równie krótko, jak krótko się zaśmiał. Jednakże uśmiech starł się z jego bladych ust. Jego słowa zasiały w dziewczynie zwątpienie i zdziwienie. Jedyne co przychodziło jej na myśl to, to iż on nigdy nie widział miasta na własne oczy. Jednakże nie było to do pomyślenia, jeżeli był wampirem. Istniała jeszcze możliwość nadmiernej zmiany pamięci, ale takie błędy nie wchodziły w grę. Kilka pytań kotłowało się pod jej czupryną. Ciekawość znów wzięła górę.
-Jak to chcesz je zobaczyć? Każdy z nas je kiedyś widział. – wzruszyła ramionami. Jego oczy zalśniły. Tym razem złowrogo. Nie zwiastowało to nic dobrego.
-Ty nic nie rozumiesz. – pokręcił głową powoli i minimalnie. – Chce je zobaczyć, bo nigdy go nie widziałem. – zbliżył się lekko do dziewczyny.
-Wiem, że takie coś może działać mocno na psychikę, ale uspokój się. Jak to możliwe, że jesteś wampirem, a nie widziałeś nigdy Blood Moon?
-Bo mnie urodziła moja matka. – zupełnie została zbita z pantałyku. Zdezorientowanie zastąpiło wszelkie inne emocje. Nawet gniew, który swego czasu czuła do chłopaka. Zaczęła bełkotać bez składni i logiki.
-Więc jak możesz być wampirem skoro niemożliwym jest, by zrodził nas człowiek?! – wrzasnęła, szarpiąc się lekko za włosy.
-Wątpisz w moją naturę? –wyprostował się. Poprawił wysoki kołnierz golfu. Analizowała jego każdy, choćby najmniejszy ruch.
-Uwierz, że tak. Jest możliwym zapłodnienie ludzkiej kobiety, lecz wampir może zostać zrodzony tylko w Blood Moon. – odparła bez najmniejszego zawahania.
Chłopak zacisnął dłonie w pięści. W ułamku sekundy całe jego ciało zmieniło się w futrzanego zwierzaka z ogromnymi skrzydłami. Zapiszczał złośliwie. Podleciał do niej. Okrążył jej ciało od góry do dołu. Na samym końcu podleciał do jej ucha i ugryzł je boleśnie. Odleciał na poprzednie miejsce i zmaterializował swoje ciało.
-Teraz mi wierzysz? – spytał, otrzepując białe rękawy z niewidzialnego kurzu.
-Wierzę. – burknęła, rozmasowując lekko kłujące ucho. – Ale jak to możliwe, że ludzka kobieta urodziła wampira? Jakiś nadzwyczajny przypadek? – chłopak westchną ociężale. Oparł się o stół stojący na środku pokoju. Wbił nieobecny wzrok w obraz za oknem.
-Moja matka była eksperymentem łowców. – rzekł nadzwyczaj spokojnie.
-Jakim eksperymentem? Co oni zaś wymyślili? – oburzyła się. Czasami nie mogła uwierzyć na jakie pomysły wpadali ci przebrzydli ludzie, chcący jedynie unicestwić ich rasę. Uważali wampiry za niepotrzebne szkodniki i mimo iż nic nie robili ludziom to oni mieli swoje przekonania.
-Opowiadała mi to. Była nastolatką. Jej rodzice nie mieli pieniędzy, by ją wyżywić, więc oddali ją pod skrzydła łowców, którzy mieli się nią zaopiekować. – wykonał w powietrzu charakterystyczny znak, który oznaczał cudzysłów. – W rzeczywistości została jedną z osób wdrożonych w projekt „Zmiana ról".
-Zmiana ról?
-Eksperyment, który miał za zadanie umożliwić zmianę człowieka w wampira. W ten sposób mieli sobie umożliwić żołnierzy do walki z nami. I w końcu im się udało. Nawet nie wiesz ilu ludzi poniosło przy tym śmierć...Moja matka była szczęściarą i udało jej się przeżyć. Z tego pieprzonego ośrodka uratował ją mój ojciec. Tak się poznali. A Daniel... Cóż... On był dzieckiem niespodzianką. Nie wiedzieli, że gdy moja matka zajdzie w ciąże to dziecko okaże się wampirem. Potem na świat przyszliśmy my. – zamilkł. Wbił wzrok w podłogę. Myślała, że widziała jak łza zakręciła się w jego oku, lecz to były tylko jego emocje.
-Więc łowcy chcieli móc zmieniać ludzi w wampiry? – dopytywała. Nie potrafiła dać mu chwili odpoczynku.
-Tak. Jednakże porzucili to. Zbyt wiele ponieśli ofiar. – chłopakowi głos się załamał. Zapadła chwilowa cisza. Dziewczyna nie za bardzo wiedziała, co ma powiedzieć, aby kontynuować rozmowę. Wciąż miała kilka pytań, które krążyły jej po głowie. Nie potrafiła jednak zabrać głosu, po tym jak usłyszała dość nieprzyjemną historię ze strony Kristiana.
-Ale teraz jest już wszystko w porządku, tak? – rzekła jakby na pocieszenie. Uniósł kącik ust w półuśmiechu.
-Nie. – zaprzeczył krótko. – Nie jest. Nie wiem gdzie on jest, a sam nie zrozumiem nawet części z tego, co zapisał. – wskazał na biurko zawalone kartkami papieru.
-Mówisz o swoim ojcu, tak?
-Tak.
-I to dlatego jesteś taki chamski dla wszystkich wokoło? Bo twojego Ojca nie ma, a ty bardzo chcesz zobaczyć Blood Moon? – warknęła. Nie rozumiała go.
-Jak wspominasz to miasto? – spytał, nie odrywając wzroku od interesującej podłogi.
-W sensie?
-Jak je wspominasz? Gdy pojawia się w twoich myślach to co czujesz? Zażenowanie, radość, smutek?
-Raczej miło je wspominam. Zazwyczaj zdarza mi się nazywać Blood Moon wampirzym rajem. – przyznała bez cienia oszustwa.
-I pomyśl sobie, że każdy wampir nawet mój ojciec odwiedził ten raj, a ja nigdy go na oczy nie widziałem.
-To nie jest wszystko! Na świecie istnieje wiele pięknych rzeczy, a ty pragniesz tylko zobaczyć jedną z nich. – oburzyła się.
-Pragnę zobaczyć to, co inni mogą, a ja nie! – podniósł głos.
-Nie ma sensu go poszukiwać! Znalezienie go mija się z cudem! A jeżeli starszyzna dowie się o poszukiwaniach twojego ojca to wyeksmitują go, rozumiesz!? Nie można tego lekceważyć. W tej chwili mogłabym napisać do starszyzny i wy wszyscy bylibyście skończeni, za to co zrobiliście! – krzyknęła. Zacisnął zęby.
-Ty mnie nie potrafisz zrozumieć. – szepnął bardziej do siebie.
-Tak. Nie potrafię zrozumieć tego, że żądasz czegoś, co jest bezwartościowe. – chłopak odwrócił wzrok. Zapadła grobowa cisza. Dziewczyna starała się odetchnąć, podczas gdy on starał się powstrzymać od negatywnych myśli i emocji. Myślała, że zaraz on wybuchnie niczym wulkan. On jednak zachował resztki spokoju. – Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym, bo widzę, że na temat Blood Moon nie jestem w stanie z tobą spokojnie rozmawiać.
-Wiesz co? Lepiej w ogóle zakończyć naszą arcyciekawą konwersację. – zaproponował. Nie dał jej chwili na odpowiedz. Zamienił się w nietoperza i z przeraźliwym piskiem wyleciał z pokoju.
-Ten chłopak jest nadpobudliwy. – mruknęła do siebie. Jeszcze przez chwilę krzątała się po pracowni jego ojca, starając się zrozumieć uczucia Kristiana. Lecz nic to nie dało...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top