Rozdział 10
Po pysznym posiłku Dawn postanowiłam odpocząć troszkę na łóżku w swoim pokoju. Przez cały obiad Kristian krążył jej po głowie. Może i nie znała własnych rodziców, ale nawet gdyby okazało się, że ją porzucili to nie zachowałaby się wobec nich tak chamsko. Oczywiście chłopak nie pokazał się już w jadalni. Nie zszedł nawet zabrać cokolwiek z kuchni, co mógłby zjeść zamiast obiadu. Miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek, ale atmosfera przy posiłku na tyle ją rozluźniła, iż prawie zapomniała o całej sytuacji.
Skierowała się do własnego pokoju, jednakże jej uwagę znów przykuły tajemnicze drzwi. Nie pasowały do wystroju domu. Były inne. Większość drzwi była biała, bez szyb ze srebrnymi klamkami. One odstawały, wyróżniały się.
Przyjrzała się im z uwagą. Było w nich coś tajemniczego, a ją zawsze ciągnęła ciekawość przez życie. Nic nie było w stanie jej nasycić. Podeszła do nich, uprzednio oglądając się za siebie, czy aby nie stał za nią wnerwiający chłopczyna. Na korytarzu nie było śladu żywej duszy. Niepewnie dotknęła klamki. Czuła jak jej serce łomocze w piersi. Szarpnęła za nią. Nic. Drzwi ani drgnęły. Szarpnęła mocniej. Dalej nic. Przeklęła siarczyście pod nosem.
Jeszcze raz obejrzała się za siebie. Nikogo nie było. Rozglądnęła się, szukając jakiegoś innego wejścia, jak na przykład klimatyzacja. Wiedziała, że ciekawość nie da jej spokoju, dopóki nie zobaczy, co ukrywa się za tymi drzwiami. Spojrzała w górę. Ku jej zdziwieniu na samym szczycie ściany nad drzwiami znajdowały się trzy okna. Jeszcze dziwniejsze było to, iż jedno z nich było lekko uchylone. Wiedziała, że istniał wtedy tylko jeden sposób, by dostać się do środka pokoju.
Przymknęła powieki. W ułamku jednej sekundy całe jej ciało pokryło się cieniem. Długie ręce zamieniły się w chude łapki z cienkimi patyczkami zamiast palców, porośniętymi błoną. Rozpostarła skrzydła, gdy jej tułów wraz z ubraniami zamienił się w małe puchate zwierzątko z czarnymi oczkami i większymi uszkami. Zamachała nimi. Podskoczyła. Poderwała się do lotu. Płynnie przefrunęła przez szparę w otwartym oknie. Zatoczyła koło po całym pokoju, nim wylądowała praktycznie na jego środku.
To była jak pracownia geografa wyjęta z jej najlepszego snu. Wszędzie wokoło regały z tomami przeróżnych, kolorowych książek to grubszych, to cieńszych. Mapy pozawieszane na ścianach, powodując, iż nie było widać gołej farby. Biurko gdzieś z boku z rozsypanymi, pożółkłymi, zapisanymi do granic możliwości kartkami. Kilka długopisów leżących z boku. Światło wpadało przez jedno, jedyne okno znajdujące się gdzieś między półami, które zawalone były atlasami. Na samym środku stał stół z wyłożoną na nim mapą świata. Zakreślone było na niej kilkanaście miejsc czerwonym markerem, który leżał z boku. Wszystko było pokryte kurzem, nie mówiąc nawet o zasłonach, które od niego poszarzały.
Podeszła do jednego z regałów. Wyjęła ciasno wciśniętą książkę. Otwarła na pierwszej lepszej stronie. Obraz przekreślonej na czerwono Afryki stanął przed jej oczami. Przewróciła na kolejną stronę. Kolejne czerwone krzyżyki i kilka kółek. Odłożyła książkę na bok. Przejechała palcami po regale. Jedynie kurz. Omiotła wzrokiem grzbiety tomów. Wszystko, co przeczytała wskazywało na doskonale opisane miejsca świata.
Czuła się znajomo. Wszystkie miejsca, które zaznaczone były w jakikolwiek sposób były dla niej do czegoś podobne.
-Powiedziałem ci, że tu nie wolno wchodzić. – usłyszała za sobą głos, jakby syk wściekłego węża. Od razu zimny pot oblał jej ciało. Znała ten głos. Miała nadzieję, że się tylko przesłyszała. Zacisnęła mocno zęby. Wolno jak żółw odwróciła się na pięcie.
Nie przesłyszała się. Kilka metrów od niej stał Kristian, ledwo powstrzymując się od uderzenia jej. Widziała jak jego pięść zaciskała się mocno. Przerażona, iż przyłapana na eksploracji zakazanego miejsca, cofnęła się o krok w tył, przełykając ślinę. Zaczęła zastanawiać się nad wiarygodną wymówką.
-Jak się tu dostałaś? – spytał wściekły, oddzielając każde słowo.
-No... drzwiami. – uśmiechnęła się niewinne, wskazując na miejsce, gdzie znajdowało się przejście. Problem w tym, że gdy tylko jej wzrok przeniósł się na owe miejsce, drzwi nie było. Jedynie goła ściana zasunięta regałem z książkami. Poczuła jakby cały świat jej zawirował. Jakby perspektywa się zmieniła. Obejrzała się po pokoju. Wejścia nie było.
-Powtarzam. Jak się tu dostałaś? – pokonał kilka metrów, przysuwając się do niej. Serce mocniej załomotało jej w piersi. Nie mogła mu powiedzieć, że wleciała do pokoju jako nietoperz. Byłoby to wbrew kodeksowy, który kategorycznie zabrania zdradzania swojej prawdziwej tożsamości przedstawicielom rasy ludzkiej. Chyba, że są oni wtajemniczonymi.
-Przyrzekam, że weszłam tutaj tymi drzwiami. – brnęła dalej w nieznane.
-Tymi, których zabroniłem ci dotykać?
-Nie zabroniłeś mi ich dotykać tylko wchodzić do tego pokoju. – mruknęła, mając dość jego postawy. Już i tak wpadła jak śliwka w kompot.
-Więc co tu robisz? – jego ręka drgnęła. Zupełnie jakby w ostatnim momencie powstrzymał się od uderzenia jej. – Nie wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? Jeśli tak bardzo chcesz to mogę się tam wysłać. – zacisnął zęby. Pokonał odległość ich dzielącą. Spojrzał jej głęboko w oczy. Widziała w nich ogień wściekłości.
-Uspokój się, chłoptasiu. – popchnęła go w tył. Rozpaliła jeszcze większe ognisko. – Powiedź jak TY się tu dostałeś. – cwaniacki uśmieszek wykrzywił jego wargi.
-To mój dom. Ja tutaj mieszkam od urodzenia. Mogę chodzić sobie, gdzie mi się żywnie podoba. – szarpnął ją za kosmyk blond włosów.
-Ale do swojej matki odzywasz się jak do psa. – musiała wyładować na czymś swoje negatywne emocje. Ścisnęła dłoń w pieść i z całej siły ugodziła go w brzuch. Zgiął się lekko w pół, po czym posłał jej mordercze spojrzenie, które przeszyło ją strachem.
Dopiero wtedy zrozumiała, że nie powinna tego robić. Cofnęła się o krok, opierając się przez to plecami o regał. Zakryła otwarte usta dłońmi. Przeczuwała, że chłopak zaraz rzuci się na nią z pięściami i przy okazji wydrapie jej oczy. Ku jej ogromnemu zdziwieniu Kristian wyprostował się i usiadł na stole.
-Bądź chociaż na tyle miła i powiedz prawdę. – jego wyraz twarzy złagodniał zupełnie jak ton głosu.
Rozejrzała się dookoła. Oprócz uchylonego okna nad drzwiami, które teoretycznie powinny tkwić w ścianie, innego wejścia nie było. Zrozumiała, iż nie ma innego wyboru. Musiała powiedzieć prawdę.
-Posłuchaj mnie uważnie. Mogę ci powiedzieć jak się tutaj znalazłam, ale musisz przyrzec, że nie powiesz o tym nikomu.
-To aż taka tajemnica, że wzięłaś drabinę i weszłaś przez okno?
-Co? – zdziwiła się. Zerknęła za okno. Nie było żadnej drabiny, a ono nie było nawet uchylone. Zmrużyła na niego groźnie oczy.
-Tak. Dokładnie. Drzwi nie dawały mi spokoju i musiałam się tutaj dostać, więc wzięłam drabinę i dostałam się tutaj przez okno. – zaśmiała się panicznie. Wolała przyjąć fałszywą wersję wydarzeń. Jeszcze kilka sekund i złamałaby kodeks. Kto wie, jakie musiałaby ponieść konsekwencję za ten czyn.
-Łżesz. – spuścił głowę, lekko nią kręcąc. Przełknęła ślinę. Chłopak westchnął, podnosząc się na nogach. – Widziałem jak wleciałaś tu, używając swoich nietoperzych skrzydełek. – Spojrzał na nią. Jego oczy błysnęły krótko.
Przeklęła w duszy. Tyle lat udało jej się ukrywać. Przez równe sto siedemdziesiąt jeden lat udawało jej się nie wychylać łba. Przez tyle lat żaden człowiek się o niej nie dowiedział. A przed chwilą prawie sama to wypaplała. Sama była sobie winna. Zawiodła ją tu ciekawość. Musiała to załatwić szybko.
Ścisnęła mocniej pięść. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka. Jej paznokcie wręcz wbijały się w jej skórę. Przeskoczyła w jego stronę, pokonując dzielącą ich odległość. W locie wycelowała pięść w jego głowę. Myślała, że jest szybsza. Już jej dłoń spotykała się z jego skronią, gdy na przeszkodzie stanęła jego ręka. Chwycił mocno i stanowczo jej małą pięść. Spojrzał na nią zimnym wzrokiem.
-Uspokój się. – powiedział. – Nie powinniśmy walczyć i wyniszczać nasz ród od środka. – stanęła jak wryta z na wpół otwartymi ustami.
Jej ręka bezwładnie opadła na dół, uderzając na końcu o jej udo. Chłopak wpatrywał się w nią, obserwując jej reakcję. Dziewczyna starała się pozbierać swoje myśli w jedno. W głowie miała jeden wielki kłębek nitek, do których co chwile dochodziła jedna kolejna.
-Ty... Wy... Jesteście... - starała się sklecić jakieś zdanie, ale marnie jej to wychodziło. Nagle wszystkie słowa straciły dla niej jakiekolwiek znaczenie.
-Tak. Jesteśmy wampirami. Wszyscy. – wycofała się. Oparła się o regał z książkami, ostatecznie utrzymując się na nogach.
-Dlaczego ja tego nie zauważyłam? – spytała bardziej siebie.
-Skoro główną zasadą naszego kodeksu jest utrzymanie naszej rasy w jak największej tajemnicy przed ludźmi, by nie dopuścić do całkowitej zagłady naszego rodu to co tu się dziwić. My też nie wiedzieliśmy kim jesteś. – wzruszył ramionami, po skrzyżowaniu rąk na piersi.
-Wybacz. Ale to nie tłumaczy twojego zachowania wobec matki.
-Nie odwracaj kota ogonem. – jęknął. – Moja matka, moja sprawa i nie powinnaś w to wpieprzać swojego zapyziałego nosa. – warknął dodatkowo.
-Dobra. Porzućmy ten temat. – machnęła lekceważąco dłonią. – Jak mniemam nie ma tutaj innego wejścia jak przez to okno. – wskazała palcem na rzeczone miejsce. Chłopak nie odwrócił się.
-Jak widzisz drzwi są zabudowane z tej strony, więc nie. Nie ma.
-W takim razie co to za pokój, do którego można dostać tylko będąc wampirem? Jakaś mroczna tajemnica skrywana przez twoją rodzinę od pokoleń? – rzekła bardziej kpiącym tonem. Chłopak widocznie posmutniał. Podniósł się. Podszedł do jednej z map, która znajdowała się obok regału. Przejechał po niej opuszkami palców.
-To pracownia mojego ojca. – odparł, po krótkiej chwili wpatrywania się w zielone i niebieskie odcienie oznaczające jakąś część świata.
-Jest geografem, czy ma dziwne hobby? – kontynuowała drwiącym tonem. Kristian zacisnął dłoń w pieść na mapie. Przymknął powieli. Bił się z myślami. Wziął głęboki oddech.
-Poświęcił całe życie dla nas. – te słowa wywarły na niej dziwne wrażenie. Powiedział je tak poważnie, iż normalnie nie uwierzyłaby, że mówi to ten sam chłopak stojący przed nią.
-Jak to poświęcił? – wyrazy ledwo mogły przejść przez jej gardło. Faktycznie nigdy nie spotkała osoby, która mogłaby uchodzić za jego ojca. Oczywiście nie interesowała się tym, gdyż jako taką rolę odgrywał w tej rodzinie Daniel. Dlatego to zbagatelizowała. Wtedy jednak nie mogła zrozumieć jakie cierpienie musiał przeżyć chłopak, jeżeli stracił tak bliską mu personę. – Wybacz. Nie wiedziałam. – dodała smętnie, gdy chłopak nie odpowiadał.
-Nie umarł. – powiedział twardo, co spowodowało, iż dziewczyna lekko się rozweseliła. – Ale to nie oznacza, że nic dla nas nie zrobił. Teraz jest gdzieś... Nawet nie wiem gdzie. Jednakże całe swoje życie poświęcił, by znaleźć dla nas Blood Moon.
-TO jest niemożliwe. – zbliżyła się do niego na odległość mniej więcej bezpieczną. Przynajmniej na tyle, by nie dostać w twarz, gdyby wyprostował rękę. – Żeby przedostać się do Blood Moon potrzeba otworzyć portal, a to jest porównywalne do cudu. Poza tym po jaką cholerę wam znaleźć to miasto? – spuścił głowę. Błądził przez chwilę wzrokiem po podłodze wyłożonej czarnymi panelami.
-Opisz to miasto. – rozkazał podnosząc na nią brązowe oczy, które w jednym momencie wydały jej się całkowicie czarne. Nadęła policzki, po czym wypuściła powietrze z ust z delikatnym szumem.
-Trudno znaleźć słowa, które mogłyby opisać niesamowitość tego miejsca. – oparła się o regał stojący z boku. Wbiła rozmarzony wzrok w wysoki sufit. Przed oczami stanęły jej wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa. – To raj, a nie miasto. – mruknęła, po chwili zastanawiania się z delikatnym uśmiechem. – Z tego co pamiętam było ukryte gdzieś głęboko w lesie, otoczone górami i rzekami. Pamiętam słonce, które świeciło, lecz nie czułam jego osłabiających promieni. Budynki były jak z bajki. Z zewnątrz piękne, kolorowe, wręcz przypominające stare chaty, ale wewnątrz to jakby mały, najnowocześniejszy dom. Wszędzie miła atmosfera. Ludzie uśmiechający się, idąc przez ulice. Wszędzie na około cudowne, czerwone róże lub różowe pelargonie. Wciąż pamiętam zapach tych kwiatów, który unosił się w powietrzu każdego dnia. Raz na jakiś czas wszyscy z miasta spotykali się na wspaniałej kolacji, której towarzyszyła głośna, skoczna muzyka i wspaniała, cudowna zabawa. W nocy na niebie zawsze witał nas ogromny, czerwony księżyc. Nie wiem jak to opisać. Po prostu było to miejsce, w którym chciałam spędzić całe życie. – zamilkła.
Potrząsnęła głową, wypędzając rajskie wspomnienia z głowy. Spojrzała na chłopaka. Zasłonił oczy lekko przydługimi włosami. Widziała jak mocno zaciskał zęby. Również zauważyła, że jego klatka trzęsła się jakby od płaczu.
Wtem z całej siły, jaką posiadał ugodził pięścią w ścianę. Chwycił dłonią za rąbek mapy i zdarł ją, pozostawiając jedynie jej fragment ukazujący wschodnią część Rosji. Odwrócił się. Wyrzucił fragment papieru z ręki. Opadł on bezwładnie na ziemię.
Starała się zebrać myśli i zrozumieć dlaczego się tak zachował. Kiedyś również chciała znaleźć to magiczne miasto, ale nie pragnęła ona tego tak desperacko jak on. Obserwowała jego poczynania. Uspokoił się.
-Jeśli wolno mi zapytać... Po co chciałeś to wiedzieć? – spytała. Rozum podpowiadał jej, że chłopak jest drażliwy na ten temat. Zaśmiał się krótko. Odwrócił w jej kierunku.
-Bo chciałbym je w końcu zobaczyć...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top