Rozdział 44
Wszyscy zamarli. Tajemniczy głos rozpłynął się po pomieszczeniu. Ciepły, miły, pomocny. Nikogo nie zauważyli, gdy wchodzili do pokoju. Wszyscy omietli się wzrokiem. Rozejrzeli się chaotycznie po pomieszczeniu, ale nie zlokalizowali właściciela znajomego głosu. Przez krótką chwilę Dawn miała przeczucie, że tylko ona słyszała ten głos. Męski, ale przyjazny. I wcale nie obcy. Jakby go już gdzieś słyszeli. Nie mogli sobie tylko przypomnieć gdzie.
Tajemniczy kształt uwieszony pod sufitem poruszył się. Zatoczył małe koło. Wylądował kilka metrów dalej od nich. Nietoperz zmaterializował się. Powstała sylwetka chłopaka. Przeczesał czarne włosy palcami. Poprawił skórzaną kurtkę. Zbliżył się na dwa kroki. Uśmiechnął się. Jego brązowe oczy zawieszały się kolejno na każdym.
Zamarli. Misha przetarł oczy. Daniel cofnął się o krok. Maria wciągnęła gwałtownie powietrze, zakrywając usta dłonią. Ira osunęła się na podłogę. W jej oczach pojawiły się łzy. A Dawn? Stała oniemiała, nie wierząc własnym oczom. W jej głowie trwał prawdziwy tajfun myśli. Tysiące krążyło wokoło niej, zasłaniając widoczność. Starała się wszystko poukładać w głowie, wyjaśnić. Ale odjęło jej rozum.
Chłopak podrzucił czymś w dłoni. Poszerzył uśmiech. Zrobił kilka kroków w ich kierunku. Ira rozpłakała się na dobre. Starała się jednak powstrzymać szloch w gardle, by utrzymać niczym nie zmąconą ciszę w pokoju.
-To jest niemożliwe. – wymsknęło się Mishy, gdy pożerał wzrokiem przyjaciela.
-Nie powiem. Nie takiej reakcji się spodziewałem. – zabrał głos. Uśmiechnął się po raz kolejny. Jakby starał się tym ich uspokoić.
-To jest jakiś sen. – mruknęła Dawn. – Ty... Ty nie żyjesz. - przed oczami wciąż miała martwego chłopaka. Chłopaka, którego skóra zlewała się z pościelą. Którego włosy kontrastowały na jej tle. Ten stojący na przeciwko niej wyglądał zupełnie inaczej. Miał wypieki na policzkach. Różowo-koralowe wargi, wciąż wykrzywione w uśmiechu. Brązowe oczy płonące tajemniczym ogniem.
-Naprawdę? – zdziwił się. Mózg Dawn prawie zagotował się od gorączkowego myślenia. Przez te wszystkie myśli wybijała się tylko jedna.
-Może to nie on umarł. – powiedziała bardziej w kierunku swoich przyjaciół. – Może to my umarliśmy. – nagle zainteresowanie Kristianem zmalało. Wszyscy wbili wzrok w dziewczynę. Nie był to jednak wzrok zrozumienia. Bardziej szalone niedowierzanie. – Widzieliśmy go. Widzieliśmy jego martwe ciało. Leżał bezwładnie, bez życia przez ponad kilka dni. Nie możliwe, aby wstał z martwych. Nawet wampiry tego nie potrafią. – może i brzmiało to jak zwykła bajeczka wymyślona na poczekaniu. Może było to tylko idiotyczne kłamstwo, które posklejała z poznanych faktów. Może sama nie do końca wiedziała, co mówi. Jednakże wszyscy w to uwierzyli. Sytuacja zdawała się być logiczna. Panowała cisza. Przerwał ją jak nóż śmiech Kristiana. Nie parsknięcie, nie kpiący śmiech. Po prostu wybuch.
-Wy naprawdę jesteście głupsi, niż wyglądacie. – powiedział po chwili, gdy opanował chwile radości. – Naprawdę sądzicie, że miałbym ptasi móżdżek? Nie umarłem. Wszystko co widzieliście było kabaretem. Spektaklem, do którego scenariusz napisali Łowcy.
-O czym ty mówisz?
-O tym, że ani wy, ani ja nie odeszliśmy na drugą stronę. Jarzycie wolniej, niż po prochach. W sumie i tak wam chyba coś dali.
-Kristian. – jęknęła Dawn. Łzy zebrały się w jej oczach. Jedna uciekła spod powieki i spłynęła po jej policzku.
-Co? – usłyszał jej cichy głos. Spojrzał na nią, chociaż do tej pory unikał jej wzroku.
-Z nieba nam spadłeś. – dodała. Zbliżyła się do niego na dwa kroki. – Potrzebujemy się stąd wydostać, ale nie...
-Hola, hola. – przerwał jej stanowczo. – A kto powiedział, że ja jestem tutaj żeby wam pomóc. – zbiło ją z tropu. Zamarła. Wręcz wstrzymała oddech.
-Kristian. – powiedziała po chwili cała roztrzęsiona. – O czym ty mówisz? Zbierajmy się stąd nim nas zauważą.
-Błąd, maleńka. – uśmiechnął się paskudnie. – Oni już was znaleźli. – wszyscy umilkli. Zdawało się jakby chłopak mówił jakimś szyfrem. Nie zrozumieli go.
-Co? Jak to znaleźli?
-Wy naprawdę macie opóźnione umysły. – Kristian przytknął rękę do czoła, na znak swojego niedowierzania. – Ja zostałem przysłany przez Łowców do was. – wszyscy umilkli. Odtwarzali słowa Kristiana w głowach, jakby były one pustą przysięgą. Wpatrywali się w niego, czekając na wyjaśnienia. Nie kazał im długo czekać. – Naprawdę sądzicie, że trzymałbym się z takimi półgłówkami jak wy? Jesteście słabi. Nie potraficie zrobić nic. Nawet gdy byłem z wami, wy nie potrafiliście zrobić nawet kroku w przód. Staliście miejscu, panicznie zastanawiając się co zrobić dalej. Łowcy maja potęgę. Mają moc. Kontrolują was jak małe myszki w laboratorium. Robią co chcą, a wy nawet nie potraficie tego pojąć... Już dawno od was odszedłem. Myślałem, że się skapniecie. Że zrozumiecie dlaczego tak często znikam, skąd wiem o wszystkich akcjach Łowców. Ale to było jak grochem o ścianę. Cały czas tylko „Kristian uważaj na siebie. Jesteś dla nas ważny. Bez ciebie przegramy". Nie interesowaliście zupełnie tym, co robię, kiedy nie ma mnie z wami. Mogłem robić co mi się żywnie podobało. A wy dalej byliście przekonani, że Kristian się zmienił po zniknięciu Ojca. Miałem go w dupie. I ciągle mam. Co się tak patrzycie? – na sali występowały mieszane uczucia, co najlepiej było widać po Danielu. Mężczyzna nie wiedział czy ma być zły, czy się smucić. Wewnętrzna walka trwała dobre kilkanaście minut. Po tym czasie jego pazury wyostrzyły się i przedłużyły. Nie wyglądało to bezpiecznie.
-Dlaczego? – spytał starszy brat dość cicho, ze zwieszoną głową. – Dlaczego to zrobiłeś? Jesteśmy braćmi. Jesteśmy rodziną! Powinniśmy się wspierać, nie zabijać.
-Dlaczego?, pytasz. – postukał palcem w brodę. – Pieniądze, mój drogi. Wszystko załatwiły pieniądze. Nawet nie wiesz ile mamony dają mi Łowcy za chociażby jedną małą informację odnośnie wampirów.
-Naprawdę? – Daniel zacisnął dłonie w pięści. – Pieniądze były ważniejsze od więzi rodzinnych? Mogłem się dla ciebie zabić. Byłem gotowy się dla ciebie poświęcić. A ty stawiasz pieniądze nade mną?
-I co chcesz tym wskórać? Że się rozpłacze jak mała dzidzia i wpadnę ci w ramiona, przepraszając na kolanach? Mylisz się. Już nie jestem małym chłopaczkiem, który widział w swoim bracie Bóstwo. Mam własny rozum. Wiem jak odróżnić dobro od zła. I wiem jak wybrać korzystniejszą drogę.
-Jesteś wampirem. Nie ma mowy, aby utrzymali cię długo przy życiu. Wykorzystają cię, po czym uśmiercą tak, jak innych.
-Nie martw się o mnie. Umiem o siebie zadbać. Nie jestem takim idiotą jak ty. Mam plan B. Nie złapią mnie tak łatwo.
-Wtedy... na tamtym posterunku... gdy zarazili cię czarną krwią... to też było zaplanowane?
-Oczywiście, że tak! Ty naprawdę myślałeś, że dostaliśmy wiadomość od Mike'a? Powiem ci coś... On już od dawna jest świetnym królikiem doświadczalnym. List od niego był wspaniałym argumentem, żeby zwabić cię w pułapkę. Osłabienie całej organizacji było łatwiejsze niż mi się zdawało. – Kristian zaśmiał się gromko.
-Martwiliśmy się o ciebie. – wtrąciła Dawn przez zaciśnięte zęby. –Płakaliśmy... Staraliśmy się zrobić wszystko abyś przeżył... Nawet szarpnęłam się na własne życie... Przecież sam płakałeś.
-I naprawdę myślisz, że te łzy coś znaczyły? Ot tak zwykły teatrzyk. A ty głupa uwierzyłaś... Uwierzyłaś, że mogłem pokochać kogoś takiego jak ty. Wszystko to było udawane. I to tylko po to, byście do końca o nic mnie nie podejrzewali. Teraz nie ma to już większego znaczenia. To jest wasz koniec. Wszystko zapoczątkowała akcja w centrali. Atak na siedzibę był jak zburzenie wierzy z klocków zbudowanej przez dziecko.
-Więc to ty za tym stoisz?
-A kto inny mógłby podać im informacje odnośnie lokalizacji centrali? Wszystko o czym rozmawialiśmy, wszystko co planowaliśmy, wszystko, ale to wszystko o naszej organizacji było przekazywane prosto do Łowców i to przeze mnie. – rzekł, dumnie wypinając klatkę. – Cały ten atak był zaplanowany od początku do końca. No... prawie. Mieliście wyjść z tego martwi. – zmroził ich spojrzeniem.
-Nie. – prawie krzyknęła Ira. – Nie, nie, nie. To nie jest prawda. TY nie mogłeś. Nie ty. Nie Kristian. – chłopak przewrócił oczami. – To są wszystko żarty, prawda? A to jest tylko mój koszmar. – zaśmiała się histerycznie.
Zbliżyła się do chłopaka. Drgnął. Czerwona barwa rozlała się po białej jak śnieg podłodze. W ułamek sekundy później dziewczyna leżała nieprzytomnie na ziemi. Wokoło niej zaczęła tworzyć się kałuża krwi. Kristian stał nad nią, wycierając swoją zakrwawioną dłoń w chusteczkę. Dawn zauważyła, że powiększył pazury.
-Kristiana już nie ma. – przeciął gęstą atmosferę czarnowłosy chłopak. – I nie będzie... A co do akcji, gdyż ktoś mi przerwał. – spojrzał na bezwładną Irę. – Miała rozwinąć się zupełnie inaczej. Mieliście zginąć na miejscu, zaraz po wyjawieniu najważniejszych informacji. Z racji tego, że sam byłem głową to nie byliście potrzebni. Miało być po kulce w skroń i „do widzenia" jako bilet w jedną stronę. Ale coś poszło nie tak. Łowcy stwierdzili, że wolą was jeszcze przytrzymać... Do teraz... Zadecydowali, że jesteście jedynie zbędnym balastem i kazali mi się was pozbyć. Co uczynię z wielką przyjemnością. – złowieszczy uśmiech wykrzywił jego wargi.
Powiększył pazury, machając majestatycznie dłonią. Zrobił dwa powolne kroki w przód, mierząc każdego po kolei wzrokiem i wybierając sobie pierwszą ofiarę.
W umyśle Dawn trwała prawdziwa wojna. Jeszcze chwila moment, a zachowałaby się tak panicznie jak Ira. Nie mogła przyjąć do wiadomości, że Kristian stał się tym złym. Tym, któremu chcieli wbić nóż między żebra. Z całej siły starała się zbierać w sobie i wyjaśnić całą tą sytuację, w taki sposób, by Kristian nie był przeciwko nim. Ale logika mówiła sama za siebie. Sytuacja rozwinęła się w nieodpowiednią stronę, a ona nie mogła zmienić jej toru.
Kristian powoli zbliżał się do ich grupki. Jej wzrok podążył do Iry. Nie ruszała się. Plama krwi powiększyła się. Nogi Dawn wrosły w ziemie. Widok martwej przyjaciółki zamurował ją. Kristian był coraz bliżej. Jego wzrok zablokował się na Danielu. Już ostrzył pazury by na niego skoczyć, kiedy Dawn się opamiętała. Nawet jeżeli Kristian stał po złej stronie, nawet jeżeli coś do niego czuła i nawet jeżeli poświęciła dla niego życie, to nie warto było teraz stać z boku i ślepo wierzyć, że to tylko sen.
Potrząsnęła głową. Kristian już przyspieszył kroku. Daniel stał osłupiały, wpatrując się w brata i łudząc się, że wszystko co widzi to nocna mara i że wciąż tkwi w przebrzydłej maszynie. Dawn nie czekała. Pokonała dwa kroki, które dzieliły ją od Daniela. Stanęła na jego drodze.
Być może był to jej błąd? Być może ostatnie co chciała zrobić? Być może jej ostateczna wola? A być może chciała udowodnić mu swoją siłę? W tamtym momencie nie zastanawiała się nad żadną z tych rzeczy. Postąpiła instynktownie, co ją zgubiło. Zrozumiała to dopiero wtedy, gdy poczuła ciepłą ciecz spływającą po jej biodrze. Oparła się dłońmi o jego ciało. Cała energia zaczęła opuszczać ją szybciej niż przypuszczała. Jej nogi zaczęły robić się miękkie pod jej ciężarem. Po kilku sekundach już praktycznie wisiała na chłopaku.
-Jesteś wampirem. – wysapała ostatkiem sił. – Dlaczego przyłączyłeś się do wroga? – spytała cicho. Kristian uśmiechnął się szeroko.
-Słyszałaś o czymś takim jak zdrada? – zaśmiał się cicho. – Właśnie masz sposobność zapoznania się z tym ciekawym zjawiskiem... Pozdrów ode mnie aniołki. – wyjął rękę z jej boku. Krew zaczęła płynąć jeszcze obficiej. Odsunął się on niej. Brak oparcia spowodował, iż dziewczyna runęła na podłogę. Zdołała jeszcze obrócić się na plecy, by zobaczyć, jak Kristian bez zawahania rani Daniela. Potem pochłonęła ją ciemność i przeraźliwe zimno...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chyba nie sądzicie, ze mogłabym pozbyć się głównej postaci mojego opowiadania... Ale czy taki obrót spraw jest ciekawy? Opinię zostawiam wam...
\f<>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top