Rozdział 41
-Zapłacą za to. Jak nie własną krwią to własnymi łbami! – warknęła, ostrząc pazury. Przejechała dłonią po pobliskiej ścianie, zostawiając w niej kilka bruzd w tynku. Starała się jakoś wyładować swój gniew, jednakże nie potrafiła.
-To nie jest dobry moment, aby się złościć i planować zemstę. – rzekła spokojnie Maria. W jej głosie wyczuwalny był smutek i żałość. Była na granicy od płaczu. Dawn nie była w lepszej sytuacji. Starała się jakkolwiek zając swój umysł czymkolwiek, by słone łzy nie spływały po jej policzkach. W jej głowie królowały dwie myśli. Jedna negatywna, druga natomiast sprawiała, że paliła się ze złości. Miała ochotę rozerwać szyję swojego wroga, a jego głowę nabić na pal i ułożyć w ogródku jako nagrodę.
-Więc na co jest dobry moment?! – krzyknęła, starając się podnieść uwagę wszystkich. – Na zamartwianie się i żałobę?! Kristiana już nie ma... i nie będzie. Na pewno nie chciałby, żebyśmy płakali nad jego ciałem. Zróbmy coś pożytecznego. Wbijmy pierdolony kołek w ich serca, by poczuli to, co my! – skończyła, uderzając mocno dłonią o ścianę. Gdyby jeszcze trochę się przyłożyła betonowa konstrukcja z pewnością uległaby naciskowi, a jej dłoń znalazłaby się po drugiej stronie ściany.
-Zemsta nie jest dobrym pomysłem. – wtrąciła cicho Ira. Śmierć Kristiana wstrząsnęła nią bardzo mocno. Widać to było po jej codziennym wyglądzie. Rozczochrane włosy, podpuchnięte oczy, blada skóra. Nie mogła pogodzić się ze śmiercią przyjaciela.
Dawn nie była w lepszym stanie. Nie pokazywała jak bardzo ostatnie wydarzenia nią wstrząsnęły. Ukrywała wszelkie emocje, tak by nikt tego nie zauważył. Mimo iż na zewnątrz otaczała się warstwą cierpliwości, ciszy i opanowania, to gdy tylko ciemność otulała ją we własnym pokoju, nie potrafiła powstrzymać gorzkich łez. Jeszcze do tego wszystkiego dochodziła Pani Zaura. Niejednokrotnie zadawała pytania: „Gdzie podziewają się chłopcy, gdy ich najbardziej potrzebuje?". I mimo iż często spławiała ją słabymi wymówkami w stylu „Daniel jest na spotkaniu z Marią, a Kristian został na dodatkowym wykładzie", to powoli zaczynała kończyć jej się cierpliwość. Wyrzuty sumienia gryzły ją po nocach, dając chęć wyskoczenia z łóżka i wyjawienia prawdy odnośnie jej synów. W końcu będzie musiała ją poinformować o śmierci młodszego. To było ponad jej możliwości.
-Nic nie da? –warknęła. Gniew zalśnił w jej oczach. – Aktualnie nie widzę innego wyjścia.
Wtem rozległ się potężny grzmot, który rozpłynął się po całym pokoju. Dawn miała wrażenie jakby budynek się zatrząsnął. Wszystkich zmysły od razu zostały wyostrzone. Wymienili spojrzenia. Zdziwieni umilkli. Huk był potężny. To nie było trzaśnięcie drzwiami, czy wiatr dudniący w okna. To było coś dużo bardziej potężnego.
-Co to było? – wymsknęło się Mishy.
-Nie wiem. – odpowiedziała Dawn spokojnie i poważnie. Wytężyła słuch. Po raz kolejny rozległ się tajemniczy wybuch. Teraz była pewna, że budynek się zatrząsnął. Wstrząs był na tyle silny, że wszyscy upadli. Dawn omiotła wszystkich wzrokiem. Spojrzała za okno. Przyjrzała się. Jakby budynek został przekrzywiony. Potrząsnęła głową. Obraz pozostawał taki sam.
-Co do chuja? – wymsknęło się tym razem jej. Poderwała się do góry.
Drzwi do pokoju otwarły się z hukiem. Wpadł przez nie nieznajomy wampir. Postąpił dwa koki w przód, po czym upadł sromotnie na podłogę. Cały był we krwi. Wszystkich zamurowało. Dawn coś błysnęło. Wspomnienia zalśniły przed jej oczami. Jakby czas się cofnął. W jej oczach miejsce chłopaka zajął Kristian. Szybko potrząsnęła głową. Wizja Kristiana rozpłynęła się w powietrzu.
Maria wraz z Dawn podbiegły do chłopaka. Pomogły mu się podnieść do siadu. Ciężko dyszał. Trzymał się za krwawiący nadgarstek. Jego dłoń była przekręcona, co wyglądało drastycznie. Treść żołądka dziewczyny przewróciła się kilkakrotnie. Mimo iż jakiś czas miała do czynienia z tego typu widokami, to nie zdołała się z nimi oswoić.
-Atakują... Wdarli się... Straty w ludziach... - wysapał. Nie zdołał dodać nic więcej. Jego powieki ciężko opadły. Ciało stało się bezwładne. Gdyby nie Maria, upadłby na ziemię. Położyła go delikatnie na podłodze. Sprawdziła puls.
-Żyje. – uspokoiła ich. – Ale ledwo. Idźcie sprawdzić, o co mu chodziło. – wskazała głową na drzwi.
Dawn razem z Mishą nie czekali. Wybiegli z pokoju. Dotarli do połowy korytarza, gdy rozległ się kolejny grzmot i kolejny wstrząs zawładnął całym budynkiem. Usłyszeli szum, jakby śnieg zsuwał się gwałtownie z dachu. Rozległy się rozentuzjazmowane krzyki niezidentyfikowanych ludzi, po czym wrzaski przerażonych. Misha z Dawn wymienili zdziwione spojrzenia.
-Co się, do cholery, dzieje? – spytał Misha, podnosząc się z kolan.
-Nie mam pojęcia, ale cokolwiek się dzieje, to nie jest to dobre. - odpowiedziała szybko, by móc pędzić dalej.
Zbiegali właśnie po schodach, gdy grunt pod ich nogami osunął się gwałtownie. Schody rozsypały się wręcz w drobny mak, pozostawiając ich ciała sile grawitacji. Upadli ciężko na ziemię, zasypani resztkami betonu, z którego stworzone były stopnie. Trochę trwało nim Dawn zdołała odzyskać świadomość. Jeden z ocalałych, większych kawałków betonu ugodził ją w głowę. Szybko go odrzuciła na bok, podnosząc się do siadu. Dawn zakaszlała mocno, opróżniając swój przełyk z pyłu. Rozejrzała się w poszukiwaniu Mishy. Nie zauważyła go. Serce podskoczyło jej do gardła. Jeszcze raz omiotła wzrokiem wszystkie gruzy wokoło.
Dopiero po kolejnym rozpoznaniu się w sytuacji, spostrzegła jego bezwładną rękę. Jego ciało tkwiło pod płatami betonu. Przeturlała się do niego, nie czując jednej nogi. Odsunęła ciężki gruz. Otrzepała jego włosy. Leżał nieprzytomny. Potrząsnęła nim delikatnie. Nie podziałało. Usłyszała huk. Potężny huk, który rozerwał jej bębenki. Oszołomiło ją mocno. Musiała zakryć uszy.
Wtem spostrzegła czerwoną plamę na białej bluzie chłopaka u dołu pleców. Spojrzała za siebie. Już widziała skąd pojawiła się krew. Kilka metrów dalej, gdy kurz opadł zauważyła trzy sylwetki. Wszystkie obracały czymś w palcach.
-Leżeć! – warknął jeden z nich. W wyprostowanej ręce trzymał mały pistolet. Celował nim prosto w głowę dziewczyny. Strach ją sparaliżował. Skądś znała jego twarz. Nie potrafiła tylko sobie przypomnień skąd.
Gdy tylko powietrze się przerzedziło i wszystkie cząsteczki dymu opadły, mogła przyjrzeć się jego twarzy. Podłużna, poważna, groźna. Kilka zmarszczek malowało się na jego czole i wokoło ust. Miał różnokolorowe tęczówki, lecz nie ocieplało to jego wizerunku. Po zapadniętym policzku biegła jasna blizna od ucha, aż do ust. Nie wyglądało przyjaźnie.
Paskudnie uśmiechając się, podszedł do dziewczyny, ani na chwilę nie opuszczając pistoletu.
-Zakały tego świata. –warknął. Nie powiedział nic więcej. Dawn widziała, jak jego palec drgnął, chcąc nacisnąć spust. Ona jednak była szybsza, a wściekłość jaka ją wypełniała jedynie wspomogła jej umiejętności.
Jej pazury powiększyły się wraz z kłami. Jedną ręką odrzuciła dłoń mężczyzny, nim ten zdążył ją zastrzelić. Przejechała pazurami wzdłuż jego tułowia. Cztery głębokie szramy wyrysowały się na jego klatce. Gwałtownie zaczęły krwawić. Mężczyzna zawył żałośnie. Upadł ciężko, starając się zatamować krwotok. Rzuciła wzrokiem na dwóch pozostałych mężczyzn. Cierpliwość jej się skończyła. Gniew władał jej ciałem. Przed oczami miała jedynie ciało martwego Kristiana. Nie potrafiła wybaczyć Łowcom to, co z nim zrobili. Wiedziała co groziło jej ze strony Starszyzny, jeżeli dowiedzieliby się, że wdała się w bójkę z ludźmi, a nawet jednego zabiła. Jednakże nie interesowało jej to teraz. Pragnęła tylko wyżyć się na tyranach, za wszystkie przeżycia jakie zafundowali jej i jej przyjaciołom.
Rzuciła się na nich z całą wściekłością jaką posiadała. Jej pazury przedarły bok jednego z nich. Zdążył w połowie zablokować jej cios. Chwycił jej rękę, obrócił nią boleśnie. Zasyczała groźnie, obnażając kły. Obróciła się z powrotem w jego kierunku, ignorując ból w wykręcanej ręce. Zacisnęła drugą dłoń w pięść z całej siły uderzyła go w nos. Mężczyzna oszołomiony ciosem zachwiał się na nogach i cofnął w tył.
Na jej nieszczęście zapomniała o drugim osobniku. Ten założył jej rękę na szyi, blokując po części jej oddech. Jako iż był wyższy podciągnął ją ku górze, co jeszcze mocniej wpłynęło na jej funkcje życiowe. Drugi mężczyzna odzyskał wszystkie zmysły. Z paskudnym uśmieszkiem, zacierając dłonie, podszedł do niej. Zacisnął dłoń w pięść. Zabawnie pokręcił nią w powietrzu, celując w jej głowę, jak w dziecięcych kreskówkach. Za długo jednak się bawił.
Dziewczyna zamachnęła się mocno, zamykając w płucach ostatki powietrza z oddechu. Opierając się plecami o oprawcę, kopnęła drugiego w brodę. Nie zważała na to czy właśnie złamała mu szczękę, czy wybiła zęby. Krew, która zaczęła wypływać z jego ust wręcz ją cieszyła. Czuła jak jej mózg powoli domaga się o dodatkowe zapotrzebowanie tlenu. Już widziała mroczki przed oczami. Nie mając zbyt wiele pomysłów, wysunęła pazury i wbiła je mocno w dolną cześć brzucha napastnika. Rana stała się dość głęboka. Poskutkowało. Mężczyzna krzyknął. Puścił dziewczynę. Ta już nie zamierzała się bawić. Obróciła się i wykorzystując siłę odśrodkową, którą zyskała, uderzyła mężczyznę. Ten zatoczył się. Upadł. Nie poruszył się. Dostrzegła, ze ugodził głową w resztki betonowych schodów.
Rozejrzała się dookoła, chcąc zorientować się gdzie znajduje się jego kolega. Nie musiała długo szukać. Stał kilka metrów od niej. Nie czekała na jego ruch. Podbiegł. Zamachnęła się. Wpierw rozcięła mu twarz pazurami, po czym z przyjemnością wpiła się w jego szyję. Dodatkowa energia w formie jego krwi, była czymś co z chęcią przyjęła jako prezent. Mężczyzna upadł osłabiony nagłą utratą krwi na podłogę. Otarła usta.
Myślała, że największe niebezpieczeństwo minęło. Miała kilka siniaków i wciąż czuła mocny ucisk na szyi. Pogładziła ją, mając nadzieje, że jakoś to przyniesie jej ulgę. Jednakże błogi spokój nie trwał długo.
Kolejny huk. A zaraz po nim rozdzierający ból w lewym udzie. Nie mogła wytrzymać. Wrzasnęła. Upadła. Odwróciła się. Zauważyła groźnego mężczyznę, którego zraniła na samym początku. Stał z dumnym uśmiechem celując w nią z pistoletu, z którego lufy wydobywał się nikły dym. Zrozumiała że ból, który odczuwała spowodowała kula z broni. Trzymał się jedną ręką za brzuch. Rana wciąż sprawiała mu spory ból, ale dziwna przyjemność świeciła się w jego oczach, gdy ja pożerał wzrokiem.
Mężczyzna zbliżył się do niej powolnym krokiem, tak by straciła jak najwięcej krwi. Gdy znalazł się przy niej, Dawn powoli czuła skutki utraty krwi.
-Pasożyty. – warknął, kręcąc pistoletem. Kucnął naprzeciwko niej. Zacisnęła mocno dłonie na udzie, starając się zatamować krwotok. Ból jednak był niesamowicie silny. Oszołomił ją. Mężczyzna chwycił jej brodę w dwa palce. Obrócił głową, przyglądając jej się badawczo jak lekarz. Wiedziała jednak, że nie ma przyjaznych zamiarów. – Jedyne co wam się należy to śmierć w męczarniach. – wysyczał. Szarpnął ją mocno za włosy.
Mimo iż czuła opuszczające ją siły, to zdobyła się na ostatnie cięcie. Machnęła ręką. Pazury zahaczyły o jego jabłko Adama. Mężczyzna wybałuszył na nią oczy. Zaczął kaszleć. Dławił się własną krwią. Zacisnął dłonie wokół szyi. Łypał na nią groźnie. To była dla niej ostateczna okazja.
-Teraz! – wrzasnął niezrozumiale mężczyzna, który powoli tracił przytomność.
Poczuła pieczenie po lewej stronie szyi. Po chwili cały jej bark pokrył się ciepłem, jakby ktoś okrył ją ciepłym kocem, lub wylał ciepłą herbatę. Świat jej zawirował. Poczuła jak całe jej ciało zaczynało być ciężkie. Po kilku sekundach nie mogła już dłużej utrzymywać go w pionie. Upadła na twardy gruz. Usłyszała tupot stóp. Kilkanaście kształtów mignęło jej przed oczami. Do budynku wdarli się obcy ludzie. Nie rozpoznawała ich. Nie wiedziała kim są. Czuła jak powoli traci świadomość.
Kilkoro z tych ludzi podeszło do mężczyzny, któremu prawdopodobnie zadała śmiertelne obrażenia. Gdy tylko zaczęli udzielać mu pierwszej pomocy, zrozumiała kim był ten człowiek. Tego samego mężczyznę opisał kiedyś Misha.
-Pierdoleni... Łowcy... - wysapała ostatkiem sił. Dźwięki, które jeszcze kilka chwil temu docierały do niej lekko przygłuszone, teraz stały się całkowicie nieme. Widziała jak mężczyzna ze Szramą wskazuje na nią ręką, po czym bezwładnie upada w ręce swoich ratowników.
Kilkoro obcych facetów podeszło do niej. Szarpnęli ją. Podnieśli do góry. Czuła jak jej własna krew spływa obficie po lewej ręce. Ciągnęli nią jak workiem. Nie mieli do niej żadnego szacunku.
Obejrzała po raz ostatni całe pomieszczenie, które jeszcze przed chwilą stało się dla niej areną walki. Widziała Mishę, który był traktowany przez Łowców tak jak ona. Wyciągnęli go spod gruzów. Jego bezwładne ciało pociągnęli w kierunku wyjścia jak szmacianą lalkę. Pragnęła krzyknąć w jego kierunku, jakoś go uratować, ale nie była w stanie. Jej powieki stały się zbyt ciężkie. Ogarnęła ją senność.
Wtem jej wzrok zablokował się na jednej postaci. Znajoma sylwetka. Sylwetka chłopaka. Jego czarne włosy delikatnie potrącane były przez wiatr. Jego oczy skrzyżowały się z jej spojrzeniem. Ich cudowna, czekoladowa barwa świeciła nowym blaskiem. Bawił się zapięciem skórzanej kurtki. Czuła się zupełnie zdezorientowana, gdy go zauważyła. Tajemnicze szczęście wypełniło ją od środka. Ucieszyła się jeszcze bardziej, gdy uśmiechnął się do niej słodko. Jakby troskliwie. Nie dbała już o to gdzie ją ciągną. Wiedziała jedno.
-Jednak trafiłam do nieba...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top